piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 4 - Szef na pełny etat

14 czerwca 2016, Nowy Jork

*Emma*

Obudził mnie odgłos zamykanych drzwi. Poderwałam głowę i zdezorientowana rozejrzałam się po pokoju, w którym ktoś już zapalił światło. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie wszystkich wczorajszych zdarzeń. Czyli to jednak nie był tylko porąbany sen. Usiadłam na łóżku i odgarnęłam włosy z twarzy. Bolały mnie mięśnie, skóra na nadgarstkach przy każdym ruchu nieprzyjemnie piekła, a w skroniach czułam uporczywe pulsowanie. Miałam na sobie wczorajsze ubrania i  prawdopodobnie wyglądałam równie do dupy, jak do dupy się czułam. Na oparciu białej, skórzanej kanapy wisiały wspomniane przez Sarah rzeczy. Przyjrzałam się im bliżej: obcisłe jeansy, top na ramiączkach i krótka bluza z kapturem. Wszystko czarne, ale rozmiar wydawał się dobry. Oprócz tego kilka podstawowych kosmetyków. Koło sofy leżały moje ulubione, wytarte, oliwkowe conversy. Wzięłam ciuchy i skierowałam się do łazienki. Teraz chyba tylko długi, ciepły prysznic jest w stanie poprawić mi humor. Właśnie miałam złapać za klamkę, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i dosłownie wpadłam na Chrisa. Przypominało to zderzenie ze ścianą. Ciepłą i mokrą ścianą. Odsunęłam się nerwowo, ale ten drań wcale nie był zaskoczony. Opierał się o futrynę i leniwie mierzył mnie wzrokiem. Na jego ustach błąkał się sarkastyczny uśmieszek, jakby to wszystko zaplanował. Miał na sobie tylko szare dresy, nisko wiszące na biodrach i przedstawiał najgorętszy widok, jaki było mi dane w życiu oglądać. Nie potrafiłam przestać się na niego gapić. Szerokie barki, wyrzeźbione ramiona, klata jak z okładki sportowego magazynu i wilgotne, gęste włosy, niesfornie opadające na czoło.
- Hej. - odezwał się.
- He-ej... - wyjąkałam.
- Będziesz tak stać mała, czy dasz mi przejść? - spytał ironicznie.
Momentalnie się ocknęłam. Poczułam jak policzki mi płoną. Super, teraz będzie miał jeszcze więcej powodów, żeby sobie ze mnie kpić. Szybko go wyminęłam i zamknęłam się w łazience. Odetchnęłam z ulgą, starając się przywrócić myślom trzeźwość. Oparłam się plecami o drzwi. Pomieszczenie było zaparowane, pachniało męskimi perfumami i czymś cytrusowym. Żel pod prysznic? Usłyszałam zza drzwi, jak Christian się śmieje. Drań. Diabelnie seksowny drań. W tym momencie mój wzrok padł na lustro, na którym Chris narysował palcem krzywe serduszko. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Można o nim powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest mało kreatywny.
Wzięłam odświeżający prysznic i owinęłam się białym, puchatym ręcznikiem. Wtedy dotarła do mnie okrutna prawda. Musiałam upuścić ubrania, w chwili gdy wpadłam na pana idealnego, co równało się pokazaniu mu w samym ręczniku, sięgającym do połowy uda. Świetnie. Ten poranek jest coraz ciekawszy. Z nadzieją, że już gdzieś poszedł, wyszłam z łazienki. A gdzieżby, leżał wyciągnięty na łóżku i bawił się telefonem. Jedyne co się na nim zmieniło, to dresy w wąskie, czarne jeansy. Od razu skierował na mnie błękitne spojrzenie, które wydawało się przeszywać na wylot. W jego oczach błysnęły iskierki i zagwizdał z podziwem.
- No, no, do twarzy ci w tym stroju. Bez niego wyglądałabyś jeszcze lepiej.
Spiorunowałam go wzrokiem, co tylko spotęgowało jego wesołość. Zgarnęłam ubrania i jak najszybciej mogłam, wróciłam do łazienki.
- Ej, mała! Złość piękności szkodzi - krzyknął za mną. Co za frustrujący facet.
Przebrałam się i przejrzałam w lustrze. Dziwnie wyglądałam cała na czarno. Ale w sumie nie tak źle. Zaplotłam włosy w luźny warkocz i wróciłam do Chrisa.
- Nie zamierzasz się ubrać?
- Nie. - Wyszczerzył się. - A co, onieśmielają cię przystojni mężczyźni bez koszulek?
- Idiota. - Walnęłam go poduszką.
- Czy ty mnie właśnie uderzyłaś? - Uniósł brwi.
- Tak. - Uśmiechnęłam się.
- Niegrzeczna dziewczynka. - mruknął i przewrócił mnie na materac, blokując nogi i przedramiona. - Zasada numer jeden: zawsze bądź czujna, kiedy przeciwnik przewyższa cię wzrostem i masą.
- Zasada numer dwa?
- Wszystko po kolei... - Schylił się tak, że prawie stykaliśmy się czołami. Oddychałam płytko. Wiedziałam co chce zrobić, ale nie zamierzałam mu na to pozwolić. Jeszcze nie teraz.


Szybkim ruchem uwolniłam dłoń i zdzieliłam go poduszką. Ależ miał minę! Jak nic godną Oscara. Uśmiechnęłam się szeroko. Chris pokręcił z rozbawieniem głową i usiadł na łóżku. - Piątka z plusem za element zaskoczenia.
- A czemu nie szóstka?
- Bo ja nie daję szóstek.
Prychnęłam. - Zawieziesz mnie do domu? Za dwie godziny mam wykład. I wiesz, mój profesor daje szóstki, więc nie chciałabym niczego stracić.
- Twój profesor? - Poruszył zabawnie brwiami. - Romansujesz z nim?
- Co?! Nie! Fuj! On ma chyba ze sto lat i drugie tyle nadwagi.
- Rozumiem. Ale nadal łatwo jest zemdleć na jego widok, nie?
Roześmiałam się. - Nie mam zamiaru mdleć na czyjkolwiek widok. Możemy już jechać?
- Jasne. - Założył białą koszulkę i narzucił na siebie skórzaną kurtkę.
Poczułam ulgę, gdy wyjechaliśmy na powierzchnię. Zatęskniłam za świeżym powietrzem. Był chłodny, czerwcowy poranek, a słońce jak na razie nie wyjrzało zza chmur. Chris stopniowo rozpędzał motocykl. Zostawialiśmy za sobą kolejne dzielnice miasta, przecinaliśmy ulice i z pewnością przekraczaliśmy dozwoloną prędkość. Zdążyłam już nauczyć się czerpać przyjemność z jazdy na motorze. To jest naprawdę niesamowite.
- Nauczysz mnie jeździć? - spytałam, kiedy Chris zaparkował pod moim domem.
- Bardzo chętnie. - Posłał mi uśmiech. - A teraz zmykaj po rzeczy i podrzucę cię na uczelnię. Zaczekam tu.
Przebrałam się w jasne jeansy, szarą koszulkę z długim rękawem, zakrywającą zabandażowane nadgarstki i wysokie, oliwkowe conversy. Jeszcze włosy, delikatny makijaż i torba z książkami. Wychodząc na zewnątrz, uświadomiłam sobie, że Chris czekał na mnie ponad pół godziny.
- No nareszcie! Miałem tu korzenie zapuścić, czy jak? - jęknął.
- Ups. - Uśmiechnęłam się słodko. - Następnym razem cię uprzedzę.
Westchnął ciężko i podał mi kask. - New York University.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem.
I dyskusja skończona. Pozostało mi więc tylko wsiąść z nim na motor i dać się zawieźć na uczelnię.

 ***

 Pod budynkiem szkoły tłoczyło się już mnóstwo studentów.
- Dzięki za podwózkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie, mała. O której cię odebrać?
- Po wykładach idę z Sam do galerii.
- Której?
- Flowerfields.
- To daleko, zawiozę was.
- Christian...
- Kwestia bezpieczeństwa. - uciął.
Westchnęłam. - Okay, kończę o szesnastej.
- To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Patrzyłam jeszcze chwilę jak odjeżdża tą swoją czarną bestią, po czym weszłam do szkoły.
- Emma! - Usłyszałam głos Sam.
- Hej. - Uśmiechnęłam się.
- Ej czy to był TEN Christian?! - zawołała z przejęciem, wyraźnie akcentując słowo "ten".
- Tak, to był Chris.
- O mój Boże, on jest absolutnie boski! Zazdroszczę! Powiesz mi jeszcze raz skąd go wytrzasnęłaś? Może ma brata bliźniaka?
- Sammy, za dużo pytań naraz. - Zaśmiałam się. - Przyjedzie tu po wykładzie i podrzuci nas do galerii.
- Nie mogę się doczekać, aż go poznam. Ale dobrze się już czujesz? Wczoraj napisałaś, że nie przyjdziesz, bo boli cię głowa, a potem nie odbierałaś telefonu...
Więc tak Rodger to wymyślił... - Po prostu spałam. Już wszystko w porządku. - Uśmiechnęłam się lekko.
- To dobrze. Chodźmy na te zajęcia.
Przytaknęłam i ruszyłyśmy w kierunku sal wykładowczych.

***


*Christian*

W domu czekał już na mnie Ethan. 
- Wyścigi dziś wieczorem? - zaproponował z uśmiechem.
- Ger znowu coś wymyślił? 
- Tym razem towarzyskie, na około dwadzieścia osób.
- Okay, chętnie.
Gerad White o lat organizuje różne wyścigi dla motocyklistów. Oczywiście w nocy i nielegalnie. A ja jestem królem tego światka. Jeszcze nigdy nie dałem nikomu ze sobą wygrać. Nawet Ethan się poddał.
- Sarah też startuje. - mruknął niechętnie.
- Pozwoliłeś jej?
- Jest dorosła, nie potrzebuje mojego pozwolenia. Co zrobię, jak się uparła.
- Mówiłem ci, że dziewczyna to tylko jeden wielki problem i utrapienie.
- A Emma? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Co Emma?
- Też jest dla ciebie jednym wielkim problemem i utrapieniem?
- To co innego. Po tym, co przeze mnie przeszła muszę ją chronić, czy mi się to podoba, czy nie.
- A podoba ci się?
Chryste panie, czy on może odpuścić? Zbyłem go wzruszeniem ramion. - O której ten wyścig?
- O północy. Zmieniasz temat, Blake.
- Nie mam czasu o tym gadać. Jadę do dowództwa, na trening, a potem po Emmę na uczelnię.
- Bierzesz Audi?
- Tak.
- Czyli mogę wziąć twoje Lamborghini?
- Tylko się w nim nie pieprz, mam nową tapicerkę.
- Spokojna głowa, Blake, wróci całe i zdrowe.
- Oby. 
Wrzuciłem do bagażnika czarnego R8 skórzaną torbę, pełną dokumentów. O, tak, uwielbiam to auto. Co prawda nie może się równać z moim ścigaczem, ale i tak jest całkiem niezłe.


  Dotarcie do bazy zajęło mi ponad pół godziny. Cholerne korki. Za piętnaście minut muszę być na sali treningowej. Wysłałem Ianowi sms, żeby zaczynali rozgrzewkę. 
Odkąd Sean Woodrow, trener grupy zaawansowanej, zginął na akcji, na mnie spadł ten nieszczęsny obowiązek. A właściwie na mnie i Ethana, więc wymieniamy się co tydzień. Dziś niestety przypada moja kolej. Nienawidzę prowadzić treningów. Po kilku minutach mam ochotę strzelić sobie w łeb.
Kiedy wszedłem do dowództwa, jak na komendę wszyscy wstali. Podszedłem do biurka jednego ze strategów i przekazałem mu dokumenty.
- Na jutro będą szefie.
- Świetnie.
Zjechałem windą piętro niżej i wszedłem na salę. Przejrzałem plan dzisiejszego treningu. Nie mam humoru na użeranie się z nimi, więc lepiej żeby mnie nie zdenerwowali.
- Cisza! - warknąłem. - Dwuszereg, odlicz.
Momentalnie się ustawili. - ...dwadzieścia pięć.
Czyli wszyscy, dobrze. Nie toleruję opuszczania zajęć. - Dobierzcie się w pary. Będziemy ćwiczyć ataki, przy walce jeden na jednego, bez jakiejkolwiek broni.
- Szefie, ale przecież my zawsze mamy przy sobie broń. - jęknął Mike. Chyba Mike.
- A co jak ci ją wytrącą?
- Noo... Eee...
- Koniec dyskusji. Ćwicz.
Chryste, jak mnie wkurzały te ich durnowate pytania. Woodrow musiał mieć świętą cierpliwość, trudno będzie znaleźć kogoś równie dobrego na jego miejsce.
 Po skończonym treningu podjechałem pod budynek New York University. Wysiadłem z samochodu i oparłem się o maskę. Wszystkie przechodzące dziewczyny taksowały mnie wzrokiem. Irytujące. Wreszcie dostrzegłem Emmę. Wychodziła na dziedziniec w towarzystwie jakiejś szatynki, która nieudolnie kuśtykała na różowych szpilkach. Mój Boże to wygląda doprawdy komicznie. Zmierzyłem Emmie wzrokiem. Jest taka śliczna, gdy uśmiecha się beztrosko, a letni wiaterek rozwiewa jej włosy. W ogóle jest śliczna. Pomachała mi z drugiego końca ulicy. Posłałem jej uśmiech.
- A więc Sam, poznaj mojego szofera Christiana. - oznajmiła żartobliwie.
- Hej, miło cię poznać. - Wyjąkała, patrząc na mnie maślanymi oczami. 
Skrzywiłem się w duchu. - Cześć. - rzuciłem krótko i otworzyłem Emmie drzwi od strony pasażera. - Jak ci minął dzień?
- Całkiem przyjemnie, a tobie?
- Ranek był zdecydowanie przyjemny.
- Trudno się nie zgodzić. - Popatrzyła mi śmiało w oczy.
No, no, ktoś tu się zrobił odważny. Dla mnie lepiej. Kilkanaście minut później zaparkowałem przed Flowerfileds.
- Zadzwonisz, o której mam przyjechać?
- Jasne.
- Okay.
Pochyliła się i pocałowała mnie w policzek.
- A to za co? - spytałem żartobliwie.
- Za podwózkę, zapomniałam drobnych. - Puściła mi oczko i szybko wysiadła. Pokręciłem głową z dezaprobatą.

***


*Emma*

- To jego samochód? - wyjąkała Sam, oglądając się za R8 Christiana.
- Tak, ma jeszcze Lamborghini.
Przyjaciółka zrobiła wielkie oczy. - Rany, skąd on ma tyle kasy?!
- Ściga się zawodowo. Podobno są z tego dobre pieniądze.
- Właśnie widzę... Powiem ci, ze masz prawdziwego farta.
Taa, nie byłabym tego taka pewna... - Może. Gdzie idziemy najpierw?
- Do Sephory, a potem do Douglasa.
- Okay.
Kilka godzin łażenia po sklepach, to o kilka godzin za dużo. Oczywiście nie skończyło się na dwóch drogeriach. Sam przeciągnęłam mnie po całej galerii chyba ze trzy razy, zanim zdecydowała, że jednak nic nie kupi. W sumie powinnam się przyzwyczaić, bo tak się kończy 90% wypadów na zakupy z Samanthą Louis. Ale i tak ją kocham, nawet pomimo tego ciągania po sklepach.
Sam wróciła piechotą, a ja czekałam na parkingu na Chrisa. Podjechał czarną bestią. Założyłam kask i wsiadłam za nim. - Gdzie jedziemy? - spytałam.
- Do mnie. Odbijemy sobie wieczór filmowy.
- Chętnie. - Objęłam go mocno w pasie, gdy silnik zawarczał i motocykl żywo skoczył do przodu.



***


Dom był nieduży, ale ładny i nowoczesny. Rozejrzałam się po przestronnym salonie. Jasne ściany, meble i podłoga, raczej minimalistycznie. Wystrój jest, jakby to ująć...typowo nowojorski. Każdy, kto choć raz był w tym mieście dobrze wie, że chodzi o mieszankę  klimatów śródziemnomorskich, trochę modernistycznych, z nutką klasycznej elegancji samej w sobie. 
Chris pociągnął mnie na skórzaną kanapę, umiejscowioną naprzeciw telewizora.
- Co oglądamy? Horror?
- Nie będziesz się bać? - Uniósł brwi.
- Nie.
- No dobra.  
Włączył film i wyciągnął nogi na niskim stoliku przed kanapą. Usiadłam obok niego, opierając brodę na jednej z czarnych poduszek, którą wzięłam sobie na kolana. Film był okropnie nudny. Podejrzewam, że specjalnie włączył coś łagodnego, ale skąd mógł wiedzieć, że oglądam nałogowo horrory odkąd skończyłam dwanaście lat?
Obudziło mnie lekkie szturchanie. - Nie, proszę... Jeszcze pięć minutek... - wymamrotałam.
Szturchanie zmieniło się w delikatne głaskanie po włosach. Przyjemne. Było mi ciepło, wygodnie, z niewyjaśnionych powodów czułam się tak bezpiecznie... Obejmowały mnie silne ramiona i wyraźnie czułam zapach męskich perfum. Chwila... Niepewnie uniosłam głowę i przetarłam oczy. Jak przez mgłę docierało do mnie, że półleżałam na kanapie wtulona w Chrisa. No ładnie. Odsunęłam się od niego i ziewnęłam.
- Dobrze ci się spało? - spytał z ironią.
- Zajebiście.
- Mam propozycję. - Posłałam mu zaciekawione spojrzenie. - Byłaś kiedyś na wyścigach?

***


*Christian*

- Czy ciebie do reszty porąbało, Blake?! - krzyknął Eth. - Chcesz ją zabrać na wyścigi?! Co ci strzeliło do głowy?!
- Owszem, chcę i nic ci do tego. - odciąłem się.
- I niby kto się nią zajmie?
- Pojedzie ze mną.
- Jak z tobą?!
- No normalnie. Mało osób jeździ z kimś za sobą?
- Jesteś niepoważny.
- Już to słyszałem.
Machnął na mnie ręką. - Żebyś potem nie żałował.
- Zluzuj Casas. - Przewróciłem oczami. O co on się tak wścieka? Bezpieczeństwo Emmy to moja sprawa, a nie jego. Zresztą nie ciągnę jej tam na siłę.
Ethan poirytowany wyszedł z pokoju.

***

________________________________________

Hej!
Tak, dzisiaj jest piątek. Nie, nie pochrzaniłam dni tygodnia. (Przynajmniej teraz, bo ogólnie cały czas to robię😅). Rozdział wyjątkowo dodaję wcześniej, bo na cały weekend wymywam się z miasta do koni i nie ma szans, żeby wtedy pisać cokolwiek, szczególnie, że lapek zostaje w domu. :D Także mam nadzieję, że nie zrobi Wam to różnicy, a może niektórzy się ucieszą, że kolejna część jest wcześniej? :D
Okay, standardowo: jeśli rozdział wam się spodobał, macie jakieś uwagi , pytania itp., serdecznie zapraszam do napisania komentarza. :D Do następnego!
Buziaki i miłego weekendu!
Little M. <3

PS. Jeśli umknął Wam poprzedni post, dodałam zakładkę, w której znajdziecie kilka informacji o głównych postaciach. :) Zapraszam ➡ Bohaterowie

PS.2: Jeśli lubicie thrillery, wpadajcie na bloga mojej koleżanki: :) Diary of a Lost Soul

niedziela, 20 listopada 2016

Nowa zakładka!

Cześć wszystkim!😄
Tydzień temu pisałam Wam w notce pod rozdziałem, że planuję umieścić na blogu zakładkę "Bohaterowie", z której będziecie mogli dowiedzieć się coś więcej o postaciach z opowiadania. Nie chciałam pisać tam długich charakterystyk, bo przecież moim celem nie jest zanudzenie Was (przynajmniej mam nadzieję, że nie zanudzam :D), więc dodałam kilka krótkich opisów, wyjaśniających pewne kwestie. :) Nie przedłużając, zapraszam do klikania ➡ Bohaterowie

Miłej niedzieli!
Little M. <3

Czyż Nowy Jork nie jest cudowny?😍

sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 3 - Sekret

*Christian*

Zaparkowałem pod domem Emmy i pomogłem jej zsiąść.
- Odbijemy sobie ten film, obiecuję.
- Nie ma sprawy, idź ratuj swojego kumpla.
- Co tam kumpel, lecę ratować samochód!
Roześmiała się. Była naprawdę urocza z tymi długimi, czarnymi włosami i wielkimi, brązowymi oczami. Nie, stop. Nie mogę o niej myśleć w ten sposób, prawdopodobnie niedługo mnie znienawidzi. Skrzywiłem się w duchu. Wcale nie chcę, żeby mnie nienawidziła. Ona jest...inna.
- Dziękuję za dzisiaj, było naprawdę fajnie.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, zarzuciła mi ręce na szyję i dała buziaka w policzek. Korciło mnie, żeby przyciągnąć ją bliżej i pocałować, ale nie chciałem jej przestraszyć. Posłałem jej więc tylko najładniejszy uśmiech, na jaki w obecnej sytuacji było mnie stać. Odwzajemniła go.
- Do zobaczenia niebawem, mała! - zawołałem za nią i przerzuciłem nogę przez motor.


  Pojechałem prosto do bazy położonej na obrzeżach Nowego Jorku. Tam, gdzie hałas cichnie, a ulice pustoszeją. Zostawiłem ścigacza na piętrze -1. Znajduje się tu gigantyczny garaż. Wsiadłem do windy i oparłem się o ścianę. Wlepiłem wzrok we wmontowaną naprzeciw mnie konsolę z okrągłymi, odpowiednio opisanymi, srebrnymi przyciskami. Dotknąłem tego z numerem -14. Winda wreszcie ruszyła. Piętro -3, -4, -5, -6... Według niektórych to miejsce jest tak wielkie, że powinienem rozdawać mini GPS na smyczce, żeby się nie pogubili. No cóż... Trochę racji w tym jest. Teraz musiałem jak najszybciej dostać się do swojego gabinetu. Kiedy do niego wpadłem, Ethan już tam był i wkurzony krzyczał do telefonu.
- Co się stało?
- Atak na północnej granicy. - warknął.
- Znowu ta pizda McConey?!
- Ta...
Rodger McConey to szef gangu, z którym nasz rywalizuje mniej więcej od lat 50. ubiegłego stulecia, więc kopę czasu. Ja i Ethan sprawujemy tę samą funkcję odkąd skończyliśmy dziewiętnaście lat. Na początku dziwnie było rozkazywać starszym od siebie, ale wszystko jest kwestią przyzwyczajenia.
- Skontaktowałeś się z dowództwem? - spytałem.
W dowództwie siedzą nasi najlepsi eksperci. Stratedzy, ludzie obsługujący monitoring na terenie całej bazy i commanderzy, czyli liderzy poszczególnych grup na akcjach. Akcja to strzelanina, najczęściej mająca miejsce na granicach terytorium, o które toczy się spór. Bycie gangsterem, to trochę jak bycie żołnierzem, a jeśli chce się z tego utrzymać, trzeba kontrolować najbardziej dochodowe części miasta.
- Już dawno. Chłopcy ogarniają sytuację, powiedzieli, że na luzie dadzą radę.
Rozmowę przerwał nam dzwonek jego komórki.
- Casas.- warknął. - Tak...Ok, rozumiem. Dzięki. - Rozłączył się. - Udało im się powstrzymać McConey'a, ale następnym razem może nie być tak łatwo...
- Ta. Ostatnio ten cwel na za dużo sobie pozwala. Ale najważniejsze, że chłopcy skopali mu dupę. Może da sobie spokój.
Ethan kiwnął głową i przysiadł na biurku. - No a jak twoja randka?
Wzruszyłem ramionami. - Nie daje mi się do siebie zbliżyć w ten sposób. Ale będzie moja. - powtórzyłem uparcie.
- Blake, czemu po prostu nie znajdziesz sobie kolejnej dziwki ?
- Bo ja chce ją i kropka.
- Nie rozumiesz, że ją skrzywdzisz?
- Nie obchodzi mnie to... - burknąłem.
- To, że nie chcesz, żeby cię to obchodziło, nie znaczy, że tak będzie.
Zacisnąłem zęby, ignorując to stwierdzenie. Nagle odezwał się mój telefon. Na ekranie widniał numer Emmy.
- Co jest, mała? Stęskniłaś się? - rzuciłem lekkim tonem.
- Jestem pewien, że się za tobą stęskniła. - warknął męski głos, który poznałbym zawsze i wszędzie.
- McConey...
- We własnej osobie. To jak, chcesz odzyskać swoją dziewczynkę?
- Czego, do cholery chcesz?! - syknąłem.
- Dobrze wiesz. Strefę 12.
- Co, ku*wa?!
- Ogłuchłeś? - zakpił. - Przemyśl to, ale pamiętaj, że im dłużej zwlekasz, tym ona będzie bardziej cierpieć. - dodał złowieszczym tonem i rozłączył się.
Ręce mi opadły. - McConey ma Emmę i chce w zamian przejąć kontrolę nad dwunastką... - oznajmiłem. To się w głowie nie mieści, co ten psychol potrafi wymyślić.
- Ta, po moim trupie. Jest idiotą, jeśli myśli, że nabierzemy się na ten głupi szantaż. - Ethan wziął telefon i wydał szereg szybkich rozkazów. - Już go namierzają. Szykuj się na ciekawą akcję, Blake. Znowu... - Przewrócił znudzony oczami.
Jego opanowanie było wręcz przerażające. Ja zawsze reagowałem gwałtownie.
- Zastrzelę gnoja! Skąd on wie o Emmie?! Przecież... No ja pierdzielę! - Brakowało mi słów. Byłem totalnie przerażony, a nawet gorzej - bezsilny, co tylko podsycało moją wściekłość. Jak ona się o tym wszystkim dowie... Mam przerąbane, a moje plany mogą iść się pieprzyć.

***


*Emma*

Szłam spokojnie na spotkanie z Sam, kiedy jakiś facet zastąpił mi drogę. Był wysoki, barczysty, prawdopodobnie w okolicach trzydziestki.
- Eee, mogę w czymś pomóc? - wyjąkałam.
- Och, oczywiście, że możesz skarbie. - Uśmiechnął się szyderczo.
Nagle ktoś zasłonił mi twarz kawałkiem materiału. Uderzył mnie ostry, intensywny zapach i po chwili straciłam przytomność.
 Obudziłam się w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Było małe, ciemne, bez okien, oświetlone jedynie przez wpół zepsutą żarówkę. Tynk osypywał się ze ścian. Szarpnęłam rękami, ale uświadomiłam sobie, że są ciasno skute kajdankami. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że ostry metal wrzynał się w skórę. Nadgarstki pulsowały boleśnie i kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i dlaczego. Pomylili mnie z kimś? W ogóle jacy oni?! Nie mam pojęcia kim jest ten facet. Mijały sekundy, minuty, godziny... W końcu skrzypnęły zawiasy, drzwi otworzyły się i stanął w nich właśnie on. Kimkolwiek jest...
- Kim jesteś i czego chcesz?! - krzyknęłam, walcząc ze łzami.
- Twój chłopak ci nie powiedział, słońce? Nieładnie z jego strony.
- Jaki chłopak?! Nie mam żadnego chłopaka!
- A Christian Blake? - zapytał, stawiając nacisk na wymawiane imię i nazwisko.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. - Skąd wiesz kim jest Christian...?
- Trudno nie wiedzieć kim jest twój największy wróg.
- Słucham ?
Mężczyzna westchnął z irytacją. - Sądząc po twojej reakcji, zakładam, że ten przeklęty szczeniak nie powiedział ci, że jest gangsterem?
- Co?! To jakieś brednie! Jakim gangsterem?!
Już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy rozległ się huk wywarzanych drzwi. Bez trudu rozpoznałam Christiana. Obok niego stało jeszcze kilku mężczyzn. Wszyscy w czerni i wszyscy z bronią w ręku.
- Myślałeś, że cię nie znajdziemy McConey? - zakpił jakiś szatyn.
Zamarłam. Co to ma do cholery znaczyć?!
- Nie ruszać się, bo ją zastrzelę!
I w jednej sekundzie stało się kilka rzeczy naraz. Paru chłopaków skoczyło na McConey'a, Christian rzucił się do mnie, błyskawicznie przeciął kajdanki i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Pomieszczenie przeszył charakterystyczny dźwięk wystrzału. Wiedziałam, że kula byłą wycelowana we mnie. Chris mnie zasłonił. Nie... Nie, to się nie dzieje naprawdę. Co ja mam zrobić? Po policzkach płynęły mi łzy ledwo mogłam ustać na nogach.


- Christian! - Próbowałam się do niego przecisnąć, ale ktoś mocno szarpnął mnie za ramię.
- Musisz ze mną iść, Emma... - Ładna szatynka, mniej więcej w moim wieku, stanowczo prowadziła mnie do drzwi.
- Ale Chris... Kim ty jesteś?!
- Zaufaj mi, wydostanę cię z tego, a z nim wszystko będzie dobrze. Serio, to tylko tak źle wyglądało.
Biegiem pokonywałyśmy labirynt ciemnych korytarzy, który zdawał się nie mieć końca. Paliło mnie w płucach, mięśnie trawił żywy ogień i ledwo łapałam oddech. Dopiero na zewnątrz dziewczyna odezwała się ponownie. Nie licząc wcześniejszego popędzania mnie przez cały czas...
- Jestem Sarah, koleżanka Chrisa. Słuchaj, musisz jechać ze mną do bazy, tu jest niebezpiecznie.
- Gdzie?! Co się dzieje?! Czemu nikt nie chce mi nic powiedzieć?!
- Emma, proszę cię, ze mną nic ci się nie stanie, tylko musisz mi zaufać.
W jej oczach błyszczała determinacja i chyba naprawdę chciała się stąd jak najszybciej wynosić. Z wahaniem wzięłam od niej kask i wsiadłam na motor.
- Na miejscu odpowiem ci na każde pytanie, obiecuję. - dodała i ruszyła ostro przed siebie.
Czułam się, jakby przenieśli mnie do jakiegoś porąbanego filmu. Nic z tego nie rozumiałam. Christian gangsterem? Ja pieprzę...
Wyjechałyśmy z miasta na totalne zadupie. W pewnym momencie Sarah zatrzymała motocykl, wyjęła z kieszeni małe, srebrne urządzenie i wcisnęła przycisk pośrodku. Szczęka mi opadła, kiedy ziemia dosłownie się rozsunęła, ukazując pochyły zjazd w dół. Po chwili dziewczyna zaparkowała ścigacza na jednym z setek albo i tysięcy miejsc.
- Czy to jest baza podziemna ? - wydukałam.
- Owszem. - Kiwnęła głową.
Nie mogłam wydusić słowa. Ten dzień nie może być już bardziej popieprzony. Chyba...
- Pójdziemy teraz do kliniki, żeby ktoś opatrzył ci rany, ok? - spytała łagodnie.
Z tego wszystkiego zapomniałam o paskudnie poharatanych nadgarstkach. Nie miałam siły, ani ochoty się z nią kłócić, więc tylko kiwnęłam głową. Zaprowadziła mnie do windy i zjechałyśmy na piętro -15. Przeżyłam kolejny szok. To wyglądało jak zwykły szpital. Pielęgniarze, lekarze uwijający się w białych kitlach i znajomy, chemiczny zapach medykamentów. Sarah rozmawiała właśnie z chłopakiem, który siedział siedział na recepcji. Był blondynem o uroczym uśmiechu i wyglądał na niewiele starszego ode mnie.
- ...dzięki Steve. - Sarah kiwnęła mu głową i wróciła do mnie. - Mark się tobą zajmie, zaprowadzę cię.
- Kto?
- Jeden z nowych lekarzy. Jest bardzo sympatyczny.
Dziewczyna prowadziła mnie przez zawiłe korytarze. Musiała doskonale znać to miejsce.
- Długo już jesteś eee... gangsterką, czy coś...?
- Dwa lata, mniej więcej tyle, ile trwa mój związek z Ethanem.
- Tym Ethanem, przyjacielem Chrisa?
- Tak, właśnie tym. - Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma tu więcej dziewczyn? - wypytywałam dalej.
- Raczej nie, to typowo męskie zajęcie, ale jak widzisz zdarzają się wyjątki. - Zatrzymała się i rozejrzała po korytarzu. - No i jesteśmy. - Zapukała do drzwi oznaczonych numerem 508.
- Proszę. - Usłyszałyśmy i weszłyśmy do środka. Przywitał nas młody, uśmiechnięty lekarz. Boże, czy wszyscy faceci w tym chorym miejscu są tacy przystojni? Muszę zapytać Sarah, czy wygląd to jeden z kryteriów rekrutacji tutaj.
- Zostawię was. - Dziewczyna wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Mark wskazał mi czarną kozetkę przy ścianie. Usiadłam na niej i przetaksowałam pomieszczenie wzrokiem. Było utrzymane w odcieniach bieli i zimnego brązu. Typowy gabinet lekarski.
- Emma, prawda? - upewnił się.
- Tak... Gdzie jest Christian? -zapytałam. Miałam nadzieję, że skoro jest lekarzem, to będzie posiadał takie informacje. Nie pomyliłam się.
- Prawdopodobnie jeszcze go operują. Mogę cię później zaprowadzić, jeśli szef wyrazi zgodę.- oznajmił, opatrując mi nadgarstek. Byłam tak skołowana, że nawet nie czułam bólu.
- Po co ci zgoda jakiegoś szefa, żebym mogła zobaczyć się z Chrisem? - spytałam gniewnie.
Mark uśmiechnął się pobłażliwie. - Dlatego, moja droga, że Christian jest szefem.
I po raz enty tego dnia zbierałam szczękę z podłogi.
- Mogę już porozmawiać z Chrisem? - powtórzyłam uparcie, gdy skończył zakładać bandaż. Westchnął ciężko i wybrał jakiś numer. Po krótkiej rozmowie otworzył przede mną drzwi. - Chodźmy.
Przeszliśmy na inny oddział i wskazał mi odpowiednią salę. - To tutaj.
- Dzięki... - Moja pewność siebie szybko się ulotniła. Ale nie mogę się teraz wycofać. Potrzebuję wyjaśnień w trybie natychmiastowym. Z wahaniem nacisnęłam klamkę i stanęłam w progu niewielkiego pokoju. Christian leżał na łóżku, z zaciętym wyrazem twarzy wpatrując się w sufit.
- Hej... - zaczęłam nieśmiało.
Odwrócił głowę na dźwięk mojego głosu, a jego twarde spojrzenie złagodniało. - Emma...
- Jak się czujesz? - Starałam się brzmieć jak najbardziej obojętnie, ale chyba mi nie wychodziło.
- Bywało gorzej. - Uśmiechnął się cierpko. - A ty?
- Nic mi nie jest. - ucięłam i założyłam ramiona. - Co tu się do cholery dzieje Chris?!
- Nie tak miałaś się dowiedzieć...
- A miałam się w ogóle dowiedzieć?!
- No na pewno nie teraz. - warknął. Kurde, łatwo go zdenerwować. Ale nie dam się zastraszyć.
- Chcę wrócić do domu. - oznajmiłam stanowczo.
- To nie jest możliwe.
- Co?! - I trzymanie nerwów na wodzy szlag trafił.
- Emma, cholera! Kilkanaście godzin temu porwała cię jedna z największych szuj na Brooklynie, a ty chcesz wracać do domu?! - Dobra, teraz nawet dla mnie to zabrzmiało niepoważnie. Zresztą cała ta pogrzana sytuacja jest niepoważna.
- Gdyby nie ty, to nie wiedziałby o moim istnieniu! - krzyknęłam.

***



*Christian*

Zamilkłem, trawiąc słowa Emmy. Ma rację. Co ja do ku*wy nędzy narobiłem? Teraz prawdopodobnie będzie mieć na karku McConey'a, dopóki nie wsadzę mu kulki w ten parszywy łeb. Zraniłem ją przez swoje głupie widzimisię. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. I pierwszy raz naprawdę tego żałuję. Zawsze byłem obojętny na uczucia innych, a teraz... Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Wróciłem myślami do chwili, gdy zobaczyłem ją w tym obskurnym magazynie Rodgera, taką małą i przestraszoną. Coś we mnie pękło i za wszelką cenę chciałem ją ochronić. Nadal chcę. Ganiłem się w duchu za te paskudztwa wygadywane na jej temat. Emma jest inna, niż wszystkie dziewczyny, z którymi do tej pory się spotykałem. "Spotykałem"... Potrafi na mnie nakrzyczeć i się postawić. Ma naprawdę silny charakter.
- Co, nagle się zaciąłeś?! - syknęła. - No, bardzo silny...
- Emma posłuchaj, ja naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło.
- Ta... McConey wspominał mi, że lubujesz się w dziwkach, to też prawda?!
- Tak. Ale to było zanim poznałem ciebie.
- I co się niby zmieniło?!
- Zależy mi na tobie. Jesteś pierwszą dziewczyną na której mi zależy... Tak, masz rację, na początku moje zamiary w stosunku do ciebie nie różniły się od wcześniejszych. Ale ty nie uległaś, wręcz mnie odtrącałaś. I postanowiłem sobie, że będziesz moja. - Właśnie zdałem sobie sprawę jak to głupio brzmi. - Kiedy wziąłem cię nad jezioro i rozmawialiśmy, coś zaczęło się we mnie zmieniać. A później, jak zobaczyłem Rodgera celującego do ciebie z broni... - Zaciąłem się. Te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Mogła przeze mnie zginąć... Emma wpatrywała się we mnie bez słowa. W jej oczach dostrzegłem mieszaninę uczuć. Wściekłość, rozczarowanie, ból, zawód. Ostatnie zabolało najbardziej. Nienawidziłem zawodzić. Ja... Ja nigdy nie zawiodłem. Aż do teraz... 
- Nigdy nie miałeś prawdziwej dziewczyny? - spytała w końcu, kierując rozmowę na bezpieczniejsze tory. Pokręciłem głową. Chyba była zaskoczona.
- Uratowałeś mi życie. - wykrztusiła. - Zaraz po tym, jak przez ciebie prawie je straciłam, no ale jednak.
- Popieprzone, nie? -  Zaryzykowałem mały uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Odwzajemniła go niechętnie. - Ale ciężko mi będzie ci zaufać. To wszystko... - Ogarnęła ręką salę. - To dla mnie za dużo naraz. Dlatego chcę wrócić do domu.
- Emma, to zbyt niebezpieczne. - upierałem się.
- Na miłość Boską, jutro mam wykłady, a za tydzień egzamin końcowy! I nie będę mieszkać pod ziemią!
- Nikt nie powiedział, że pod ziemią. - zauważyłem. - Możesz mieszkać ze mną.
Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, z miną w stylu "Chyba cię pogrzało."
- To tylko kwestia bezpieczeństwa. Poza tym będzie tam też Sarah i Ethan, nie zostaniesz z potworem sam na sam, bez obaw. - dodałem żartobliwie.
- Muszę zabrać rzeczy z mieszkania... - wydusiła w końcu.
- Zawiozę cię. I na wykłady też... - obiecałem z skruszoną miną. Chociaż tak mogę jej to wszystko wynagrodzić. Chronieniem jej.
- Nie wierzę w to, na co się właśnie zgodziłam.
- Nie będzie tak źle, ze mną nigdy nie jest nudno. - Posłałem jej uśmiech.
- Ta, zdążyłam zauważyć. - odparła ironicznie. 
Nagle drzwi się otworzyły i do sali wpadła szczupła blondynka. - Christian! - pisnęła i rzuciła mi się na szyję.
- Larah, hej. - Zaśmiałem się, przytulając ją. Emma wpatrywała się w nas...z zazdrością? Nie powiem, pasuje mi to.
- Co ci się stało? Na dwa tygodnie nie można cię samego zostawić! - jęknęła dziewczyna.
- Hmm, dłuższa historia. Jak ci się podobała Hiszpania?
- Bajeczna! - zawołała rozentuzjazmowana. - Żebyś ty widział tych przystoj...
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, Lee. - przerwałem jej, zanim zaczęła na dobre zawalać nas plotkami, newsami, anegdotkami...
- Och?
- Poznaj Emmę, moją przyszłą dziewczynę. Emma, to Larah, moja kuzynka. 
Spiorunowała mnie wzrokiem, kiedy nazwałem ją swoją przyszłą dziewczyną. - Pomarzyć możesz, Blake. - syknęła. - Miło cię poznać.
- Nawzajem! Skoro nie jesteś jego dziewczyną...
- Jeszcze nie. - wtrąciłem. Larah przewróciła oczami.
- Znamy się dwa dni. - wyjaśniła Emma z cierpkim uśmiechem.
- Chris, my chyba musimy poważnie porozmawiać... No dobra, ja się na razie zwijam. Muszę rozpakować walizki i w ogóle. Do zobaczenia później. - Wyszła z sali tanecznym krokiem. Cała Lee. Pokręciłem głową z rozbawieniem i skierowałem wzrok na Emm. - Czy ty byłaś zazdrosna, Emily? - spytałem, uśmiechając się szeroko.
- Nie nazywaj mnie tak. 
- Przecież tak masz na imię.
- Ale wolę Emmę, ok? - westchnęła zirytowana.
- Jak sobie życzysz. Tylko nie bij już! - Przewróciła oczami. - No więc jak, byłaś czy nie? - droczyłem się.
- Nie.
- Właśnie, że tak! Widziałem to w twoich oczach!
- To chyba jesteś ślepy.
- No cóż, skutki uboczne podeszłego wieku.
Roześmiała się. Nareszcie, lubiłem ją uśmiechniętą. - Czy ja i mój podeszły wiek cię bawimy? - Uniosłem brwi.
- Owszem, panie Blake, czy tam szefie. Jak wolisz. - Zmrużyła oczy.
- Niczego się przed tobą nie da ukryć.
- Bo mnie, w przeciwieństwie do ciebie, nie dotknęły jeszcze skutki podeszłego wieku.
- Najwyraźniej nie. - przyznałem z uśmiechem. - O której masz jutro wykład? 
- O dwunastej.
- W porządku, wyjdę stąd wcześnie rano.
- Tak szybko? 
- To nie była groźna rana. 
Pokiwała głową i usiadła na skraju łóżka. - Chris... Dziękuję. - Uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń na mojej. Ująłem ją i zacząłem delikatnie gładzić kciukiem jej wierzch.

- Za co? Ja schrzaniłem, więc ja musiałem to naprawić. Nie ma sprawy. Ale jeśli bardzo chcesz się odwdzięczyć, to możesz iść ze mną na randkę.
- Na randkę? - Uniosłam brwi.
- Tak, na randkę.
- Przemyślę to. Która godzina?
Zerknąłem na zegar. - Po pierwszej.
- Och... Późno...
- Chcesz iść spać? Poproszę Sarah, żeby zaprowadziła cię do mojego pokoju.
- Okay, brzmi nieźle...
Kiwnąłem głową i wysłałem do dziewczyny sms. Przyszła kilka minut później.
- No to...do jutra. - powiedziała cicho Emma.
- Do jutra, mała.

***


*Emma*

- I jak, wyjaśniliście sobie wszystko? - spytała Sarah, naciskając przycisk w windzie.
- Można tak powiedzieć.
- Christian to dobry facet, tylko pogubiony. Miał trudną przeszłość.
Rzuciłam jej zaciekawione spojrzenie.
Pokręciła głową. - Nie wiem za wiele na ten temat. Jest bardzo skryty. Jeśli będzie chciał, to sam ci powie.
- Rozumiem.
- Jesteśmy. Proszę. - Podała mi klucze. - Zostawiłam ci kilka ubrań i kosmetyków, śpij dobrze.
- Dzięki... Dobranoc.
Wsunęłam klucz do zamka i przekręciłam go. Pokój Chrisa miał kremowe, gładkie ściany z czerwonymi akcentami, panele w kolorze gorzkiej czekolady i meble o ton jaśniejsze od podłogi. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na podwójnym łóżku. Leżała na nim czysta, biała pościel. Dopiero teraz odczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Zrzuciłam trampki i wsunęłam się pod kołdrę. Zasnęłam niemal natychmiast.




__________________________________

Hej! :)
No to wyszło szydło z worka, wiecie już co ukrywał Chris. Ktoś się domyślał? Pewnie Ci, którzy czytali pierwszą notkę na blogu tak, i tylko czekali, aż to wyjdzie. :D 
Standardowo, jeśli macie jakieś pytania/ uwagi/ przemyślenia i tak dalej, i tym podobne, to walcie śmiało w komentarzach :D
Kiedyś na wielu blogach widziałam dopisek "Czytasz ---> komentujesz ---> motywujesz", jest on w stu procentach prawdziwy, gdyby ktoś miał wątpliwości. :))) Mimo że piszę bloga dla przyjemności, a nie dla wyświetleń, naprawdę fajnie jest poczytać, co macie do powiedzenia. :D
Rozdział 4 za tydzień.
Do następnego!
Little M. ❤






piątek, 11 listopada 2016

Rozdział 2 - Współczesny książę z bajki

13 czerwca 2016, Nowy Jork

*Emma*

Mrużąc oczy w porannym świetle, niestrudzenie wdzierającym się do pokoju przez kremowe żaluzje, sięgnęłam na szafkę nocną po telefon. Podświetliłam ekran i zerknęłam na godzinę. Było zaledwie kilka minut po ósmej. Słońce wzeszło już dawno, pozostawiając miasto skąpane w ciepłych, intensywnych promieniach. Przeciągnęłam się i przetarłam twarz dłońmi. Nigdy nie lubiłam długo leżeć w łóżku. Powinnam teraz ogarnąć przynajmniej trzy rozdziały z podręcznika, zrobić notatki, skończyć pisać pracę... Sporo tego, a czasu coraz mniej. Och, gdyby doba mogła mieć więcej niż 24 godziny... Leniwie powlokłam się do łazienki połączonej drzwiami z sypialnią, szybko wzięłam odświeżający prysznic i spięłam włosy w luźny kok. Teraz czas na randkę z książkami. Oh, yeah.


 Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu, a dokładniej remix znanej piosenki Ellie Goulding - "Love me like you do". Na ekranie wyświetlał się numer prywatny. Z wahaniem przesunęłam palcem po zielonym pasku i podniosłam komórkę do ucha.
- Tak?
- Hej mała. - Usłyszałam uwodzicielski głos Christiana.
- Hej duży. - odcięłam się z niemądrym uśmiechem na twarzy.
- Widzę, że humorek ci dopisuje. Bardzo mnie to cieszy.
- Doprawdy?
- Owszem panno Davis. Mam pewną propozycję.
Cholera, nie pamiętam żebym podawała mu swoje nazwisko. Mam nadzieję, że sprawdził je na Facebooku. No a gdzie indziej mógłby je znaleźć? Chyba muszę przestać go traktować jak jakiegoś gangstera z zapędami prześladowczymi. Naczytałam się za dużo kryminałów...
- Hm?
- Może pójdziemy na jakiś spacer? Mógłbym po ciebie przyjechać, koło piątej.
- Jasne, czemu nie. - A może powinnam to jeszcze przemyśleć?
- Super. Więc do zobaczenia.
- Do zobaczenia... - wymamrotałam i zakończyłam rozmowę.
Czy ten seksowny drań właśnie zaprosił mnie na randkę? Na którą się zgodziłam? Jęknęłam w duchu. Nie mogłam pozbyć się przeczucia, że to nie jest facet dla mnie, ale jednocześnie mnie pociągał. Było w nim coś tajemniczego, nawet mrocznego. I ja za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć co to jest. Do piątej miałam jeszcze sporo czasu, a że przez Christiana całkiem straciłam zainteresowanie książkami, postanowiłam umówić się z Sam. Samantha Louis jest moją najlepszą przyjaciółką odkąd miałyśmy po pięć lat i bawiłyśmy się razem w księżniczki na placu zabaw, koło jej domu. Udawałyśmy, że domek na drabinkach to nasza zamknięta wieża i tylko książę mógł nas uratować. Problem w tym, że księcia nigdy nie znalazłyśmy. Jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.


Odebrała po kilku sygnałach i ustaliłyśmy, że spotkamy się w galerii Flowerfields na Manhattanie. Kiedy dotarłam na miejsce, dziewczyna już na mnie czekała.
- Emma! - zawołała i rzuciła mi się na szyję.
- Hej Sam. - uścisnęłam ją szybko. - Starbucks?
- Tradycyjnie. - Posłała mi uśmiech.
Zamówiłyśmy latte i rozsiadłyśmy się na wygodnych kanapach.
- No to opowiadaj.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Przecież widzę, że coś się stało. Słucham.
- Za dobrze mnie znasz... - Przewróciłam oczami. - Poznałam kogoś.
- Och?
Streściłam jej wczorajszy wieczór.
- Nie wierzę, że Garry cię uderzył. Co za debil! Ale ten Christian to chyba jakiś książę z bajki, hm? - Mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- Bardziej mi przypomina mrocznego rycerza... - wyznałam cicho.
Sam milczała, najpewniej trawiąc informacje. - Wygląd to tylko opakowanie, spróbuj go bliżej poznać i wtedy zdecydujesz. - powiedziała w  końcu. - Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda?
- Tak, wiem. Dzięki. - Uśmiechnęłam się słabo.
 Po rozmowie z przyjaciółką czułam się znacznie lepiej, mimo że nadal targały mną wątpliwości.

***
 Zegar wskazywał już trzecią, najwyższy czas się zbierać. Ułożyłam włosy, zrobiłam delikatny makijaż, a następnie założyłam jasnoniebieskie rurki, białą bluzkę i baletki ozdobione małymi kokardkami. Uznałam, że całość, jak na mnie, prezentuje się całkiem w porządku. Zamknęłam mieszkanie i zjechałam windą na parter. Po głowie krążyło mi milion myśli. W końcu wyszłam na zewnątrz, nerwowo się rozglądając. Christiana ani śladu. Założyłam ramiona. Nagle ktoś zakrył mi oczy.
- Zgadnij kto to!
Zaskoczona wciągnęłam powietrze i już miałam zacząć krzyczeć, kiedy dotarło do mnie, że to nie żaden przestępca. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
- Chris, przestraszyłeś mnie!
Zdjął ręce z mojej twarzy i stanął przede mną. - Oj wybacz, nie chciałem. - Uśmiechnął się przepraszająco.
Przewróciłam oczami. - W porządku.
- To jedziemy?
Rozejrzałam się za jakimś pasującym do niego samochodem.
- Nie jestem autem. - oznajmił, jakby czytał mi w myślach. Uniosłam pytająco brwi. Christian uśmiechnął się i wskazał na zaparkowany niedaleko motocykl. Piękny, czarno-srebrny i śmiertelnie niebezpieczny ścigacz. Opadła mi szczęka.
- Ty...umiesz tym jeździć...? - wyjąkałam.
- Oczywiście, że umiem. Ścigam się zawodowo.
- Och. No cóż, to faktycznie dalekie od medycyny.
Uśmiechnął się szeroko i podprowadził mnie do tej piekielnej maszyny.
- Pomóc? - spytał, widząc że siłuję się z zapięciem od kasku.
- Jakbyś mógł... -
Zdjął mi go, odsunął włosy do tyłu i ponownie założył, regulując pasek z klamerką.
- Nie za mocno?
- Jest okay...
- Okay.


Pomógł mi wsiąść na motocykl, a następnie wskoczył przede mnie. Nie wiedziałam co zrobić z rękami, czego się przytrzymać. Christian chyba to wyczuł, bo złapał moje dłonie i położył je na swoim brzuchu tak, że obejmowałam go ramionami w talii.
- Trzymaj się mocno mała. - podpowiedział i ruszył, jak błyskawica przecinając kolejne ulice. Budynki rozmazywały mi się przed oczami, a serce podeszło do gardła. Przytuliłam się mocniej do jego pleców i zacisnęłam powieki.
- Hej, wiem, że jestem boski, ale jesteśmy już na miejscu. - oznajmił żartobliwie.
Uświadomiłam sobie, że nadal trzymam go w kurczowym uścisku. Zawstydzona rozluźniłam ramiona, a on się przeciągnął.
- Jeździsz jak wariat! - zawołałam z wyrzutem.
- Wiele osób mi to mówiło. - Uśmiechnął się dumny z siebie. - Chodźmy.
Wziął mnie za rękę i po krótkim spacerze dotarliśmy na piękną łąkę. Letnia, żółto-zielona trawa bujała się na delikatnym wietrze. Niedaleko znajdowało się jezioro, osłonięte zewsząd długimi łodygami trzciny. Widok zapierał dech w piersiach.
- Podoba ci się? - spytał niepewnie.
- Tu jest przepięknie... Tak spokojnie. - szepnęłam oczarowana.
- O, tak. Często tu przyjeżdżam, żeby pomyśleć.
Skupiłam wzrok na jego profilu. Wyraźnie zarysowana szczęka, wysokie kości policzkowe, prosty nos, pełne usta... I ta urocza, rozczochrana czupryna. "Wygląd to tylko opakowanie. Spróbuj go poznać."
- Christian? - zaczęłam nieśmiało.
- Tak? - Odwrócił głowę w moją stronę.
- Opowiesz mi coś o sobie? - spytałam nieśmiało.
Zmarszczył brwi. - Co chcesz wiedzieć? - rzucił z roztargnieniem.
- Wszystko. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - mruknął. Starał się zachować powagę, ale rozbawione, błękitne spojrzenie go zdradzało.
- Dobra, nie zmieniaj tematu.
Przewrócił oczami. - Ścigam się zawodowo odkąd skończyłem siedemnaście lat. Trenuję boks i kick-boxing. - Wzruszył ramionami. - Mieszkam z kumplem i jego dziewczyną, chyba tyle. A ty?
- Studiuję psychologię. Odkąd moja mama zginęła w wypadku samochodowym w Seattle, muszę radzić sobie sama. Ojciec odszedł od nas kiedy miałam dwanaście lat i wtedy ostatni raz go widziałam. Ogółem moje życie nie jest ani zbyt łatwe, ani zbyt ciekawe.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców... - W jego oczach dostrzegłam błysk zrozumienia, ale coś mi mówiło, żeby go o to nie wypytywać. - A przyjaciele? Jakieś zainteresowania?
- Mam najlepszą przyjaciółkę Samanthę, jak byłam młodsza jeździłam konno i grałam na pianinie, ale później miało miejsce...kilka rzeczy i to rzuciłam. Aktualnie skupiam się na szkole.
- Więc pani psycholog? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Ej! To bardzo poważny zawód! - Uderzyłam go w ramię, a on się zaśmiał.
- Bardzo poważny, bardzo. - Pokiwał głową.  Przewróciłam oczami.

 ***

 - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. - szepnęłam. Siedzieliśmy obok siebie nad samym brzegiem jeziora. Wokół cisza, spokój, tylko my i cykające świerszcze. Nie chce się wierzyć, że to niecałe kilkanaście kilometrów od tętniącego życiem Nowego Jorku, gdzie zawsze jest jeden wielki huk i hałas. Nowy Jork... Miasto, które nigdy nie zasypia.
- Pierwszy, ale nie ostatni raz. - oznajmił tajemniczym głosem. Niesamowite. Poznałam tego chłopaka wczoraj wieczorem, a czułam się jakbym go znała całe życie. Oparłam głowę na jego barku i pozwoliłam, żeby objął mnie ramieniem.
- Może pojedziemy do mnie i obejrzymy jakiś film? - zaproponował, przerywając ciszę i moje rozmyślanie.
- Chętnie... Ale za chwilę, tu jest tak ładnie...
- Za chwilę to ty będziesz chora. - Zdjął kurtkę i zarzucił mi na ramiona. Otuliłam się nią ciaśniej i zatonęłam w intensywnym zapachu jego perfum.
- Dzięki.
Kiwnął tylko głową, nie odrywając wzroku od grafitowej tafli jeziora. Nagle zadzwonił jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i zaklął pod nosem.
- Co chcesz... Co?! ... Kiedy?! ... Jasna cholera! ... Tak. ... Tak. ... Już jadę. - Rozłączył się i wsunął telefon do kieszeni. - Musimy wracać...
- Coś się stało?
- Nic takiego, po prostu Ethan rozwalił moje Lamborghini. - Widziałam po nim, że kłamie.
- Jaki Ethan? Masz Lamborghini?!
Zerwałam się z trawy i ruszyłam, próbując nadążyć za jego długimi krokami.
- Ethan, mój kumpel. I tak, mam Lamborghini, albo przynajmniej miałem, ale wolę Audi. - powiedział, zakładając mi kask.
Ruszyliśmy jeszcze szybciej, niż poprzednio, ale tym razem nie zamknęłam oczu.


________________________________

Hej wszystkim! :)))
Rozdział drugi może nie należy do tych najbardziej interesujących i pełnych zwrotów akcji, ale mogę Was zapewnić, że to cisza przed burzą, bo niedługo się podzieje, aj podzieje. :))) Przede wszystkim dowiecie się, jaką to wspaniałą "funkcję" sprawuje nasz Chris i do czego doprowadzi jego znajomość z Emm.
Ze spraw bardziej organizacyjnych, a konkretnie: kiedy będą nowe rozdziały? Myślę, że najczęściej będę je wstawiać w weekendy wieczorem, bo wtedy mam czas na zabawę z blogiem. :D (Ilość nauki w liceum? Nikomu nie polecam...) Niedługo zaktualizuję też zakładkę "Bohaterowie" i tam będziecie mogli dowiedzieć się czegoś więcej o postaciach z opowiadania, ale o tym będę Was jeszcze informować.
Jeśli przeczytaliście rozdział i Wam się spodobał (bądź nie) napiszcie w komentarzu co o nim sądzicie. Może macie jakieś rady dla początkującej blogerki, pytania? ;) Każda Wasza aktywność na blogu jest dla mnie czymś, co wyjątkowo poprawia humor i motywuje do dalszego pisania. :D Dobra, już nie przynudzam. :)
Do następnego <3
Little M.


wtorek, 8 listopada 2016

Rozdział 1 - I look and stare so deep in your eyes...

12 czerwca, 2016, Nowy Jork

*Emma*

Dzisiejszy dzień niczym nie różnił się od poprzedniego, poprzedniego i jeszcze kilku wcześniejszych. A szkoda. Wylegiwałam się na kanapie obłożona stosem podręczników, grubymi zeszytami i milionem notatek. W końcu wielkimi krokami zbliżał się egzamin. Drugi rok studiów już za mną. Obfitował w sukcesy, nieliczne niepowodzenia, chwile szczęśliwe, ale także te pełne łez. Był to rok niesamowitych kontrastów i sprzecznych uczuć. A jeśli idzie o uczucia... Nawet nie zauważyłam kiedy moje myśli uciekły w stronę Garrego. Garry... Kolejny były chłopak do kolekcji tych, którzy chcieli za dużo. Westchnęłam ciężko i ogarnięta nagłą złością z trzaskiem zamknęłam książkę. To z pewnością nie był mój dzień. Nie umiałam się skupić na niczym, poza tym debilem. Tak bezproduktywna nauka nie miała żadnego sensu. Nic nie zapamiętam. Postanowiłam choć trochę poprawić sobie humor i wyjść do jakiegoś fajnego pubu. W Nowym Jorku były ich setki, a te na Manhattanie cieszyły się największą popularnością. Zwlokłam się z kanapy i leniwym krokiem udałam się w stronę łazienki. Stojąc przed wielkim lustrem zawieszonym nad umywalką, przetaksowałam wzrokiem swoją twarz. Drobna brunetka po drugiej stronie spojrzała na mnie smutno. Miała zaczerwienione oczy, podpuchnięte powieki i zdecydowanie zbyt bladą cerę. Raczej sporo brakowało jej do współczesnego ideału piękna... Z westchnieniem zabrałam się do nakładania makijażu. Nie był zbyt mocny i efektownie podkreślał moje duże oczy, jednocześnie zasłaniając skutki kilku przepłakanych nocy. Uśmiechnęłam się lekko do swojego odbicia, ale wyszedł z tego raczej krzywy grymas. Kiepska ze mnie aktorka... Wróciłam do sypialni wybrać sukienkę. Padło na małą czarną. Niby nic specjalnego, a i tak zawsze dobrze wygląda. Zgarnęłam do torebki kilka rzeczy i wyszłam z mieszkania. Dotarcie do Energy, jednego z najbardziej prestiżowych klubów nocnych w Nowym Jorku zajęło mi mniej niż 15 minut. Zalety mieszkania w centrum miasta. Na wejściu powitał mnie wielki mięśniak obrzydliwie śliniący się do każdej dziewczyny, a zaraz za nim chmura pachnącego, sztucznego dymu. Fuj. Nigdy nie zrozumiem co ludzie w nim widzą. Usiadłam na wysokim stołku przy barze i zamówiłam drinka. Rzadko piję. Nie lubię alkoholu. Jego smak przywołuje wspomnienia, które od dawna bardzo chciałabym wyrzucić z pamięci. Odsunęłam przykre myśli i rzuciłam okiem na parkiet - mnóstwo par zatraconych w dynamicznym beacie. Momentalnie poczułam piekące łzy pod powiekami i paskudny ucisk gdzieś głęboko w klatce piersiowej. Dlaczego tak ciężko jest znaleźć tę właściwą osobę? Odwróciłam wzrok i utkwiłam w do połowy opróżnionym kieliszku Jacka Daniels'a. Wódka jest obrzydliwa.
- Czemu taka śliczna dziewczyna siedzi sama przy barze? - Usłyszałam za sobą. Uniosłam głowę i zamrugałam kilkakrotnie, żeby upewnić się, że niczego sobie nie wyobraziłam. Nade mną stał wysoki chłopak w dopasowanych jeansach, opiętym na klatce piersiowej i szerokich barkach czarnym T-shircie i skórzanej kurtce. Gęste, czarne włosy opadały mu niesfornie na czoło, a w intensywnie błękitnych oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Był cholernie przystojnym - jak sądzę - typem niegrzecznego chłopca z szemranej dzielnicy, wyrywającym puste laski na seksowny wizerunek bad boy'a.
- Skoro siedzi sama to najwyraźniej nie ma ochoty na towarzystwo - burknęłam w odpowiedzi. Tylko jego mi jeszcze brakowało...
Brunet posłał mi olśniewający uśmiech.
- Och, myślę, że wręcz przeciwnie. - Przywołał barmana i zamówił brandy. - Tak w ogóle jestem Christian, ale od dziś możesz nazywać mnie swoim księciem.
Westchnęłam ciężko. Namolny typ. Trudno będzie się go pozbyć.
- Emma. - rzuciłam obojętnie.
- Piękne imię dla pięknej dziewczyny. - oznajmił z szelmowskim uśmiechem.
Ugh...
- Słuchaj koleś, kilka dni temu rzucił mnie chłopak. Kolejny. Naprawdę nie jestem w nastroju na twoje gierki, więc z łaski swojej daj mi spokój i idź bajerować gdzie indziej. - warknęłam. Nie da się ukryć, że wypity kieliszek dodał mi odwagi, poza tym musiałam jakoś dać upust zżerającym mnie nerwom.
- Skoro cię zostawił, to był frajerem, nie warto się nim przejmować.
- Żeby to było takie proste. - fuknęłam. Za kogo on się niby ma?! Nie dość, że podrywacz to jeszcze bezczelny.
- Jest. Zatańcz ze mną.
- Nie.
- Ale czemu? Nie podobam ci się? - spytał z żartobliwym uśmieszkiem.
- Nie znam cię.
- Mała, właśnie to należy zmienić. No chodź, jeden taniec. - przekonywał.
W sumie, co mi szkodzi. Gorzej i tak nie będę się czuć. Z wahaniem podałam mu dłoń.
- Wiedziałem, że dasz się przekonać.
- Jeszcze mogę zmienić zdanie...
- Nie sądzę.
Christian przyciągnął mnie do siebie w chwili, gdy z głośników huknęła klubowa wersja przeboju Beyonce - "Crazy in love". Pierwszy raz widziałam faceta, który tańczył tak dobrze. Z jego ruchów i postawy biła niezachwiana pewność siebie, a dodając do tego świetne poczucie rytmu... Nieźle. Wszystkie laski obcinały go wzrokiem. "I look and stare so deep in your eyes..." Po raz kolejny napotkałam zadziorne spojrzenie jego niebieskich oczu. Teraz wydawały się być wręcz szafirowe. Poczułam jak płoną mi policzki, a ten drań tylko uśmiechał się arogancko."Your touch got me looking so crazy right now..."  W co ja właśnie wdepnęłam?
Kiedy wybrzmiały ostatnie akordy piosenki, Christian zwinnie doprowadził nas do baru, z wprawą lawirując między ludźmi.
- Mogę ci postawić drinka? - spytał.
- Nic mocnego. - zaznaczyłam od razu. Tylko tego brakuje, żebym dała się upić jak ostatnia ofiara, a potem wylądowała w łóżku z facetem, którego znam pół godziny.
- Na życzenie. - Odwrócił się i przekazał coś barmanowi. Uśmiechnęłam się niepewnie. Chyba źle go oceniłam, nie jest takim dupkiem, za jakiego go miałam. Chyba. Ale to nie zmienia faktu, że strasznie mnie onieśmiela.
Gdy dopijałam drugi kieliszek w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. "Przestań pić. Koniec." Wstałam i poprawiłam sukienkę.
- Naprawdę miło się z tobą rozmawiało, ale muszę już iść. - powiedziałam z wahaniem.
- Tak wcześnie? Uch, okay... Odprowadzić cię? - Nie wydawał się być zachwycony tym, że go opuszczam.
- Dzięki, nie trzeba. Mieszkam niedaleko. - Wolałam, żeby mój adres pozostał dla niego tajemnicą. Tak na wszelki wypadek.
- Jak chcesz. A dostanę chociaż twój numer?
I znowu ten przekorny uśmiech. Numer zawsze mogę zmienić, tak? Wyjęłam z torebki notatnik, wyrwałam z niego różową karteczkę i po chwili wahania ostatecznie zapisałam szereg cyfr.
- Dzięki, na pewno z niego skorzystam.
- Nie daję gwarancji, że odbiorę.
- Odbierzesz.
- Ta, zobaczymy.
- Dobra.
- Dobra.
Te dwa słowa zawisły między nami w powietrzu. Uśmiechnęłam się sarkastycznie i wyszłam z klubu. Christian był strasznie denerwujący, ale jednocześnie uroczy. Miał w sobie to "coś". Jego zachowanie przywodziło mi na myśl zbuntowanego nastolatka, tyle że w tym pozytywnym aspekcie. O ile taki w ogóle istniał.
Kilka przecznic dalej ktoś zastąpił mi drogę. Zamarłam.

***

Cofnęłam się o krok, gdy moje oczy napotkały lodowate spojrzenie Garrego. 
- Wybierasz się gdzieś? - spytał, a jego twarz wykrzywił szyderczy uśmieszek. 
Stała spanikowana, jakby nogi wrosły mi w chodnik. Nigdy nie widziałam go takiego.
- Tak myślałem. - Zbliżył się do mnie. - Nie waż się choćby ruszyć. - syknął.
Coś we mnie drgnęło i zerwałam się do ucieczki. Niestety, był szybszy i silniejszy. Dogonił mnie w kilka sekund, brutalnie łapiąc za ramiona.
- Gdzie suko?! Chyba ci ku*wa kazałem stać spokojnie?! - Wymierzył mi mocny cios pięścią. 
Ledwo utrzymując się na nogach, przycisnęłam dłoń do piekącego policzka. Pod palcami poczułam gorące łzy. Garry ponownie podszedł, zamachnął się... I nagle coś, lub raczej ktoś błyskawicznie przewrócił go na chodnik.
- Dziewczyny bijesz cioto pieprzona?! - Usłyszałam znajomy głos. Christian. Było jasne, że trenuje boks, czy jakieś inne sztuki walki. Wymierzał Garremu kolejne ciosy z cholerną precyzją, przeplatając je ze stekiem wyzwisk i przekleństw. 
Garry próbował się bronić, ale nie miał z nim najmniejszych szans. Kiedy tylko udało mu się uwolnić, wziął nogi zapas, rzucając za sobą niewyraźne groźby.
Christian klęknął przy mnie i położył mi dłoń na kolanie. Nawet nie wiem, kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Wszystko okay? Możesz wstać? - spytał cicho.
- Mhm... - wymamrotałam i z jego pomocą podniosłam się z ziemi.
- Kto to był?
- Garry... Mój były... Ja... Ja nie wiem, co w niego wstąpiło...
Chłopak delikatnie uniósł mi głowę i uważnie przyjrzał się spuchniętemu policzkowi.
- Nie wygląda za fajnie, ale to nic poważnego. Uwierz mi, znam się na tym. - Uśmiechnął się krzepiąco.
- Studiujesz medycynę?- zdziwiłam się. Na przyszłego pana doktora to on mi nie wygląda. 
Christian pokręcił tylko głową. I to chyba na tyle informacji o tym, czym się zajmuje.
- Odprowadzę cię. - zaproponował po chwili milczenia.
- W porządku. - szepnęłam. Nie chciałam się z nim sprzeczać, poza tym Garry wciąż mógł kręcić się po okolicy. Chociaż wątpię, żeby jeszcze kiedyś się do mnie zbliżył po takim łomocie, jaki spuścił mu Chris.
Ruszyliśmy w milczeniu. Odezwałam się dopiero, kiedy zaszliśmy pod mój apartamentowiec.
- Uchm... To tutaj... Dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty to... - urwałam, gdy poczułam, że zaraz się rozpłaczę.
- Hej, nie masz za co... - Christian uśmiechnął się lekko. Wydawał się zakłopotany, jakby nie był przyzwyczajony, że ktoś mu za coś dziękuje. A może nie jest...?
Ogarnięta nagłym impulsem, objęłam go w talii i przytuliłam policzek do zimnego materiału skórzanej kurtki. Chyba go zaskoczyłam, bo dopiero po chwili przyciągnął mnie bliżej.
- Naprawdę dziękuję... - wymamrotałam, odsuwając się od niego. Dam sobie rękę uciąć, że jestem cała czerwona.
- Naprawdę nie ma sprawy. -  zapewnił lekkim tonem. - Zamiataj do domu, bo jeszcze się przeziębisz. Niedługo dam o sobie znać.
W jego oczach błyszczała obietnica, a usta wygiął w krzywym, uroczym uśmieszku.
- Masz rację. - Zrobiło się naprawdę chłodno. - Więc do zobaczenia?
- Jak najbardziej maleńka.
Pokiwałam głową i skierowałam się do drzwi budynku. Och, ten wieczór był... ciekawy. Tak, to całkiem trafione określenie. Kiedy w końcu udało mi się zasnąć, śniłam o pełnym obietnicy uśmiechu i niesamowitych, błękitnych oczach.

***

*Christian*

Gdy Emma zniknęła mi z oczu, zawróciłem do domu. Fajna z niej laska. Ładna, zgrabna. Będzie moja. Uśmiechnąłem się pod nosem. Połknęła haczyk, jak zresztą każda. Nic nowego. Wiem, że jestem przystojny, wiem jak działam na laski i wiem jak to wykorzystać. Czy to coś złego? Nie sądzę. Teraz pewnie mam u niej plusa za spławienie tego frajera. Cwel pieprzony. Może i taktuję dziewczyny przedmiotowo, ale nigdy żadnej nie uderzyłem. Bicie się ze słabszymi, mniejszymi ode mnie o połowę osobami jest poniżej mojej godności. Równie dobrze mógłbym uderzyć dziecko.
Kopniakiem zatrzasnąłem za sobą drzwi o domu.
- No jesteś wreszcie! - krzyknął z kuchni Ethan, mój najlepszy kumpel. Mieszkamy razem od lat, a niedawno dołączyła do nas jego dziewczyna.
- Ano jestem. - Zajrzałem do pomieszczenia i wyszczerzyłem się do niego.
Eth pokręcił głową z dezaprobatą.
- Blake, to nie jest dziewczyna dla ciebie... 
Co? Widział mnie z Emmą? No nie... Teraz przez pół godziny będzie mi prawił morały.
- Oczywiście, że tak. Każda jest dla mnie.
- Nie wyglądała mi na jedną z dziwek, z którymi masz w zwyczaju się spotykać.
- W życiu trzeba spróbować wszystkiego, no nie? - Posłałem mu arogancki uśmiech.
- Tylko ją skrzywdzisz...
- I co mnie to obchodzi? Ma być moja i będzie.
Ethan westchnął ciężko. - Nie przegadam ci, nie? - spytał.
- Nope. - Założyłem ramiona i spojrzałem na niego hardo.
Naszą rozmowę przerwała Sarah, wcześniej wspomniana dziewczyna Casasa. Podeszła do niego i objęła go w pasie,a on ją przytulił.
- Co tak zamilkliście? Przeszkodziłam? - spytała, patrząc na Ethana.
Uniosłem brwi. W mojej głowie pojawiła się niechciana myśl, że kiedy Emma tak dziś zrobiła...spodobało mi się... Nie, wcale nie. Nie znoszę tulenia, miziania i innych takich pierdół. To nie w moim stylu.
- Idę spać, dobranoc. - wtrąciłem szybko i wyszedłem. Tak naprawdę, po prostu nie miałem ochoty oglądać jak się do siebie kleją. Zupełnie nie rozumiałem tego zafascynowania Ethana waniliowym związkiem. Dla mnie liczył się dobry, jednorazowy seks z ładną panną. Nigdy nie spałem z tą samą laską dwa razy. Po pierwsze - lubiłem je zmieniać, po drugie - nie narzekałem na brak chętnych i po trzecie - nie chciałem, żeby się do mnie przywiązały. To później tylko problem. Szczerze mówiąc, myślałem, że tę noc spędzę z Emmą, a tu proszę. Okazała się być zupełnie odporna na moje podrywy. Niby widziałem po niej, że się jej podobam, ale starała się tego nie okazywać. No cóż, ja się tak łatwo nie poddaję. Póki jej nie zdobędę, żadnych innych dziwek. Tak, to dobra motywacja. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czas, start... Sięgnąłem po telefon i wybrałem jej numer.

Do: Emma
Jak się czujesz mała? ;) C.

I wyślij. Odpowiedź nadeszła niebawem.

Od: Emma
Całkiem nieźle, dzięki

Więc nadal trzyma dystans.

Do: Emma
Jest późno, idź spać. Zadzwonię jutro.

Od: Emma
Ależ ty apodyktyczny. ;) W takim razie do jutra.

Apodyktyczny, co? Jak najbardziej. Tego ode mnie wymagało moje zajęcie i moja pozycja. Nie znosiłem jakichkolwiek sprzeciwów. W zasadzie liczyłem się tylko ze zdaniem Ethana i jeszcze kilku innych osób. Gdybym dał sobie wejść na głowę, nigdy nic bym nie osiągnął. 
Odłożyłem telefon na szafkę i zgasiłem światło. Nagle do mojej głowy wpadł zajebisty pomysł. Emma będzie moja.

*** 



_________________________

Hej :) Dotrwaliście do końca? Jeśli czytacie tą notkę to najwyraźniej tak. :D 
Właśnie poznaliście Emmę, jak się pewnie domyślacie, ważną postać w tym opowiadaniu. To właśnie z perspektywy jej i Chrisa najczęściej będę pisać rozdziały.
Chris pokazał swoją prawdziwą twarz? A może tylko zgrywa twardziela? Emma mu ulegnie? Na te i inne pytania poznacie odpowiedź... No, jak poznacie to poznacie. ;) 
Jeśli macie jakieś pytania, uwagi, rozdział Wam się spodobał lub Was zawiódł, opiszcie to wszystko w komentarzach. Chętnie przeczytam i na wszystkie odpowiem. :) Tymczasem do następnego!
Buziaki ;*
Little M.




niedziela, 6 listopada 2016

Prolog

Kwiecień, 2002

" - No i co, gówniarzu, myślałeś, że ujdzie ci to na sucho?!
Ojciec stoi nade mną z pasem. Jest wkurzony jak nigdy. A ja się boję. Naprawdę się boję. Cofam się o krok, ale on idzie za mną. I uderza mnie w twarz. Pasem. I jeszcze raz. Zasłaniam głowę rękoma, ale on dalej mnie bije. Jest pijany. I zły. Nienawidzę go. Tęsknię za mamusią. I za Suzy. Zabrali mi ją. Zabrali mi moją małą siostrzyczkę. I zostawili mnie z tym potworem."



Grudzień, 2010

"Jestem w Nowym Jorku już miesiąc. Nadeszła zima. Jestem głodny i przemarznięty, ale nikogo to nie obchodzi. Nic nowego. Jestem sam. Nic nowego... Siadam pod ścianą w jakimś opuszczonym zaułku i wyciągam z kieszeni brudną żyletkę. Okolica jest paskudna. Wszędzie błoto, rozdeptany śnieg, wulgarne graffiti na murach. Nagle podbiega do mnie jakiś pan. Policja...?
- Co robisz, życie ci niemiłe?! - krzyczy. Jest młody, wysoki, ubrany na czarno. I na pewno nie jest z policji.
Kulę się w sobie. Nie cierpię, gdy ktoś krzyczy. Pan zabiera mi żyletkę i patrzy mi prosto w oczy.
- Jesteś sam? - pyta łagodnie.
Kiwam głową w odpowiedzi.
- Chodź, jeszcze nic nie jest stracone.
Wyciąga do mnie rękę. Ujmuję ją. Jest ciepła. A mi jest tak strasznie zimno. Pan zdejmuje swoją kurtkę i okrywa mnie nią. Troszczy się o mnie. Nikt nigdy się o mnie nie troszczył..."





"Pan prowadzi mnie korytarzem. Podchodzi do nas jakiś chłopak. Chyba jest w moim wieku.
- Christian, to jest Ethan.
Ethan mierzy mnie wzrokiem. W jego oczach widzę litość. Nie znoszę litości..."

12 czerwca 2016, Nowy Jork

"- Christian!
Odwracam się na dźwięk głosu kumpla.
- Idziesz do klubu ze mną i Sarah?
- Jasne. Chętnie wyrwę jakąś niunię.
- A co z Lailą?
- Laila, mój drogi to już przeszłość.
- Byliście razem aż jedną noc? - Ethan unosi brwi.
- Tak właściwie to pół. - Uśmiecham się ironicznie.
- Nowy rekord związku?
- Nope. Najdłużej byłem z Megan. Cały dzień i pół nocy.
Przyjaciel z rozbawieniem kręci głową."

__________________

Hej! A więc tak przedstawia się prolog opowiadania. Wszystko jest niejasne i pogmatwane? Spokojnie, tak Wam się tylko wydaje. ;) Jeżeli choć trochę zainteresowały Was losy Christiana i chcielibyście zobaczyć co dalej będzie robił ze swoim życiem (a zapewniam, że on nie lubi się nudzić :3) to zapraszam na bloga na dłużej.<3 Rozdział 1 pojawi się niedługo.
Do następnego! ;*
Little M.
PS. Będzie mi bardzo miło, jeśli po przeczytaniu zostawicie po sobie komentarz. Chętnie przeczytam zarówno te pozytywne jak i negatywne, bo przecież wszem i wobec wiadomo, że najważniejsza jest konstruktywna krytyka. :D

sobota, 5 listopada 2016

Trochę o mnie... :)

Hej wszystkim!
Od dawna chciałam zacząć blogować ale... No właśnie, czemu  nie zaczęłam? Brak weny, czasu, motywacji, a może wszystko naraz i jeszcze milion innych rzeczy.
Jeśli chcecie coś o mnie wiedzieć to powiem, że mam 16 lat, chodzę do 1 klasy liceum na humana (nie, nie mam zamiaru skończyć w McDonaldzie xD), od kilku lat jeżdżę konno i uwielbiam czytać. Piszę również swoje opowiadania i tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy, a mianowicie znudziło mi się pisanie tylko dla siebie (i może najbliższych znajomych). Chciałabym się tym podzielić i zacząć publikować tu jedną (narazie) swoją historię. Tematyka? Ojoj, ciężko powiedzieć, ale wszystkiego po trochę. Więc jeśli lubicie zwariowane historie miłosne, przystojnych gangsterów, Nowy Jork i motocykle (albo po prostu lubicie sobie poczytać ;) ) to może będziecie zaglądać tu częściej? :D
Oprócz opowiadania myślę, że znajdzie się tu kilka książkowych recenzji, postów typowo lifestyle'owych (och och, perfect english :D) i... w tej chwili sama nie wiem, co jeszcze ;) Ale to wyjdzie w praniu. ;3
Takiego typowo wstępowego wstępu to chyba tyle, ale niedługo pojawi się prolog, który mam nadzieję okaże się dla Was interesujący.
Pozdrawiam cieplutko!
Little M. <3

PS: Ach, zapomniałabym! Jeżeli kogoś by zainteresował mój pseudonim: little, z powodu 160cm wzrostu, a M to pierwsza litera mojego imienia :)))