wtorek, 2 stycznia 2018

Rozdział 24 - In my mind


*Christian*


Oparłem się o ścianę windy i odetchnąłem głęboko. Wspomnienia uderzały ze wszystkich stron, próbując wedrzeć się do mojej teraźniejszości, a skórzana oprawka dziennika parzyła mnie w rękę. Zamknąłem oczy i wziąłem kolejny oddech. Jeden, dwa, trzy…

- Nie bój się, pomogę ci. Wszystko będzie dobrze.
Mężczyzna zabiera mi żyletkę i okrywa własną kurtką. Ma stanowczy, łagodny głos i chce mi pomóc. Nikt nigdy nie chciał mi pomóc. Wstaję, choć drżą mi nogi, bo są tak bardzo zmarznięte, ale zaciskam zęby i prostuję się. Sięgam mężczyźnie zaledwie do podbródka. Kiwa z zadowoleniem głową i poprawia kurtkę na moich ramionach.
- Chris. - mamroczę niewyraźnie, schrypniętym od zimna głosem.
Marszczy brwi i schyla się, żeby nasze głowy były na równej wysokości.
- Jeszcze raz. - prosi.
- Christian. - powtarzam nieco głośniej i zaczynam kaszleć. Zasłaniam usta dłonią, a kiedy ją odsuwam moje palce są splamione krwią.
- Will. - mówi spokojnie i podaje mi chusteczkę. - Chodźmy do domu, lekarz powinien cię obejrzeć.
Do domu… Nigdy nie miałem domu.”

Cztery, pięć… sześć…

- Cholera, chłopie, właśnie tak! - chwali Will, gdy z całej siły ładuję pięściami w worek. Po moich plecach i czole spływa pot, ale nie przestaję uderzać ani na moment. Wyobrażam sobie jego twarz. Pomarszczoną, przeźroczystą od ćpania, obrzydliwą twarz potwora. Mojego ojca. Rozsadza mnie czysta agresja. Choć moje mięśnie protestują wciąż walczę. Walczę z samym sobą, ze swoim popieprzeniem, ze swoimi lękami, z tym co próbował zrobić ze mnie potwór i co zamierzam w sobie zabić. Krew nie nadąża z dostarczaniem tlenu do moich mięśni i osuwam się na kolana, dysząc jak pokonane zwierzę. Zaciskam zęby i widzę, że bandaż, którym je owinąłem jest przesiąknięty krwią. Will podchodzi i kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Wygrałeś. - mówi. - Jestem z ciebie cholernie dumny.
Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Są równie niebieskie jak moje i błyszczy w nich zadowolenie. Jest ze mnie dumny. Wstaję chwiejnie, a on po prostu przyciąga mnie do siebie tak, jak ojciec przytula syna. Jesteśmy już równego wzrostu i prawie takiej samej postawy. Z szesnastoletniego, wychudzonego dziecka, w niespełna dwa lata Will zrobił silnego, zdrowego chłopaka, który nie boi się stanąć do walki z czymkolwiek. Nawet z własnymi koszmarami.”

Siedem… osiem… dziewięć…

Pik...pik...pik...pik… Dlaczego ta pierdolona maszyna nie umilknie?! Will leży na łóżku blady i nieruchomy. Wygląda jakby nie żył. Ale żyje. Musi żyć. Ściskam mocno jego rękę, twardą i poznaczoną bliznami. Siedzę przy łóżku, a Ethan stoi za mną i trzyma dłoń na moim ramieniu.
- Jest silny jak stado byków. Wyjdzie z tego, młody. Zobaczysz, że wyjdzie. - szepcze schrypniętym głosem.
- Obiecujesz? - pytam dziecinnie, mimo że wiem, że to nie zadziała. Ale tak cholernie potrzebuję obietnicy, że Will będzie żył. Nagle otwiera oczy i uśmiecha się krzywo.
- Jesteś… - chrypi. - Czekałem. Aż... przyjdziesz. - Bierze głębokie oddechy między słowami, jakby mówienie sprawiało mu ból. - Ethan… Podaj.
Nie kończy zdania, ale Ethan kiwa głową i wręcza Willowi plik papierów i długopis. Bierze go drżącą dłonią i trzy razy składa swój podpis, po czym wciska mi go do ręki. Patrzę na niego, nic nie rozumiejąc.
- Teraz to wy rządzicie. Jesteście młodzi, ale wierzę… wierzę, że wam się uda. Macie potencjał. - Jego głos na chwilę odzyskuje dawną moc. - Umiecie wszystko, co powinien potrafić dobry szef. A reszty nauczy was życie. Nie dajcie się zranić, chłopcy. - mówi, patrząc nam na zmianę w oczy. - Podpiszcie.
- Nie… Nie, kurwa! - zrywam się jak oparzony. - Wyzdrowiejesz, słyszysz?! Wyzdrowiejesz! - krzyczę.
- Chris. - napomina. - Usiądź i podpisz te cholerne papiery, żebym mógł w spokoju umrzeć. - wzdycha z ironią, tak lekko, jakby chodziło o przyniesienie kawy.
- Will, nie… - szepczę z niedowierzaniem. - Nie…
- Podpisz. - naciska.
Biorę oddech i kreślę niezgrabnie swój podpis. Ręka trzęsie mi się tak bardzo, że gdy odrywam ją od papieru, długopis spada na podłogę. Ethan podnosi go i szybko podpisuje, nawet nie patrząc na kartkę. Will uśmiecha się z zadowoleniem.
- Moi chłopcy. Żałuję, że nie mam więcej czasu, żeby pomóc wam stawiać pierwsze kroki… Ale jesteście gotowi. Nigdy nie będziecie bardziej gotowi. - mamrocze niewyraźnie. Otwiera usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale jego głowa opada na poduszce, a maszyna monitorująca funkcje życiowe zaczyna przeraźliwie piszczeć. Do sali wpada Johnson w otoczeniu kilku lekarzy i ktoś siłą wypycha nas na korytarz. Przyciskam dłoń do szyby i patrzę jak usilnie próbują go ratować.
- 300 dżuli! Naładuj!
Kolejne fale elektryczne docierają do jego serca, ale nie wznawiają jego pracy. Zatrzymał się. Johnosn kręci głową i chowa twarz w dłoniach.
- Zgon o dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt. - słyszę jak przez mgłę. Wszystko rozmazuje mi się przed oczami. Moje nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru ciała i osuwam się bezwładnie na podłogę, szorując ramieniem po ścianie. Zakrywam głowę rękami, wciskam ją między kolana i pierwszy raz od pieprzonych trzech lat szlocham jak dzieciak.
- Chris…
Ethan siada obok i przyciąga mnie do siebie.
- Puść mnie! Kurwa spierdalaj Casas!
Szarpię się i odpycham go, ale trzyma mnie w mocnym uścisku. W końcu poddaję się i opieram czoło o jego bark.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze… Wszystko...będzie...dobrze. - powtarza jak mantrę, oddychając ciężko. Chce, żebym w to uwierzył, ale wiem, że on sam w to nie wierzy.”

Dziesięć… Jedenaście…

Otrząsnąłem się gwałtownie, gdy telefon zawibrował w mojej kieszeni. Rozejrzałem się wokół ze 
zdezorientowaniem. Przygaszone światła, samochody, zapach benzyny… Garaż? Stałem, opierając się o hondę, z głową opuszczoną między ramionami. Wbiłem palce w siedzenie tak mocno, że zdrętwiały i pobielały na czubkach. Rozluźniłem je, powoli zginając i rozprostowując. Za cholerę nie pamiętam, jak tu przyszedłem. W uszach wciąż słyszałem pisk szpitalnej maszyny, tak uciążliwy i drażniący, że z warknięciem uniosłem dłoń i z całej siły przywaliłem pięścią w betonową ścianę. Skóra na moich kostkach od razu popękała i krew trysnęła na ziemię. Oddychałem ciężko, próbując wrócić do rzeczywistości. Telefon wciąż wibrował, więc wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran: Emma. Moje serce zwolniło odrobinę i poczułem ciepło rozlewające się stopniowo po całym ciele. To jest moja rzeczywistość.
- Hej, mała. - przywitałem się, starając się opanować drżenie głosu.
- Hej. Obudziłam cię? - spytała niepewnie.
- Nie, dopiero skończyliśmy. Zaraz jadę do domu. Wszystko w porządku?
- Tak, ja tylko… Tylko chciała usłyszeć twój głos. - wyznała cicho, a mi zrobiło się jeszcze cieplej.
Piszczenie ucichło. Przeszłość odeszła, chowając się z powrotem w ciemnej części mojego umysłu. Części, do której nie chcę sięgać, a która nieustannie mnie prześladuje.
- Kocham cię, mała. - wymruczałem. Moje usta wykrzywił lekki uśmiech, a serce wróciło do normalnego rytmu.
- Też cię kocham, Chris. Cholernie cię kocham.
W jej głosie brzmiał uśmiech i ja też uśmiechnąłem się szerzej.
- Czemu jeszcze nie śpisz?
- Nie mogę zasnąć. Jest tak...pusto...i cicho. - bierze głębszy oddech, jakby walczyła z płaczem. Ścisnęło mnie w piersi. Doskonale znam to uczucie, kiedy zamykasz oczy, ale wokół panuje martwa cisza i słyszysz jak twoje myśli krzyczą, tak głośno, że sam chcesz wrzeszczeć. Nie pomaga ani to, ani wciskanie głowy w poduszkę. Przeszłość jest bezlitosna i atakuje w najmniej spodziewanym momencie.
- Zaraz przyjadę, ok? - spytałem łagodnie. - Chcesz żebym przyjechał?
- Chris nie chcę cię męczyć. - szepnęła drżącym głosem. - Ja tylko… - zaszlochała.
- Shhh, nie płacz. Już jadę, dobrze? Już jadę. - powtórzyłem.

Wiatr smagał mnie po twarzy, kiedy mknąłem przez miasto, jak błyskawica przecinając kolejne ulice. Honda powarkiwała cicho, gdy przyspieszałem, a manhattańskie neony raziły mnie w oczy. Mimo że dawno zapadł zmrok, tutaj było jasno jak za dnia. Zaparkowałem koło bloku Emmy, podbiegłem do jej klatki i pospiesznie wpisałem kod do bramy. Zamek puścił z cichym brzęczeniem. Wbiegłem schodami dwadzieścia pięter do góry, ignorując pustą windę. Energia aż rozsadzała mnie od wewnątrz. Dotarłem na górę z lekką zadyszką i wyciągnąłem dłoń, żeby zapukać, ale Emma otworzyła drzwi nim zdążyłem ich dotknąć. Zanim wpadła w moje ramiona zauważyłem, że ma zapuchnięte powieki, a ślady łez znaczą jej śliczną twarz. Przytuliłem ją mocno i zamknąłem kopniakiem drzwi do mieszkania.
- Czemu nie masz kurtki? - wymamrotała w moją pierś.
- Zapomniałem. Chodźmy spać, ok?
- Chris, twoja ręka…
Zerknąłem na bandaż i pokręciłem głową.
- Mały wypadek w pracy, nie przejmuj się.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Zawsze była leciutka, ale teraz jest jeszcze lżejsza i znowu się zaniepokoiłem. Dziś wieczorem wydawała się przemęczona, a teraz zadzwoniła do mnie z płaczem. I jak ona może mi mówić, żebym się nie martwił?
- To było dzisiaj. - wyszeptała, obejmując się za szyję.
- Co takiego? - spytałem łagodnie.
Usiadłem na łóżku, oparłem się plecami o wezgłowie i wziąłem ją na kolana. Emma przycisnęła się do mnie, szukając bliższego kontaktu, schronienia… Kuliła się, jakby chciała się schować przed światem tak jak ja chciałem to zrobić w magazynie.
- To było trzy lata temu, Chris… - łkała. - Dostałam telefon w nocy… ze Seattle… zginęła na miejscu. Boże, tak za nią tęsknię, tak strasznie tęsknię… Chris, proszę…
Zakryła twarz dłońmi i wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Emma straciła matkę jako zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna. Była z nią bardzo mocno związana. W mieszkaniu ma mnóstwo fotografii z mamą i często wspomina zarówno ją jak i ojca. Czasem zazdrościłem jej tych dobrych wspomnień. Mnie na myśl o rodzicach przechodzą dreszcze i chce mi się wrzeszczeć. Co za zbieg okoliczności, że dla nas obojga to właśnie Seattle jest tym pechowym miastem z przeszłości. Przeszłość. Ona zawsze wraca i miesza nam w życiu. Doprowadza do łez. Odcina od rzeczywistości. Nie pozwala cieszyć się teraźniejszością. Nawet zaczerpnąć oddechu. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie mogę wziąć jej przeszłości na siebie, więc pozostaje mi jedynie przytulić ją tak mocno jak potrafię i pilnować, żeby się nie rozsypała. Po prostu być przy niej. Może powinienem coś powiedzieć, ale żadne słowa, czy złudne obietnice nie pokonają przeszłości. „Wszystko będzie dobrze” to zwykłe kłamstwo wypowiadane na odczepnego, kiedy próbujemy kogoś pocieszyć.
Tylko jak może być dobrze skoro już było źle? I to było wlecze się za nami, psując będzie. Tylko od nas zależy którą z tych trzech opcji będziemy żyć: tym co było, tym co będzie, czy tym co jest teraz w tej chwili.





- Chris! Suzy! Upiekłam ciasteczka! - słyszę melodyjny głos mamy. Ma dziś dobry dzień. Dużo się uśmiecha i już nie płacze. Łapię Suzy za rączkę i oboje biegniemy do kuchni. W powietrzu unosi się cudowny, słodki zapach. Nagle słyszę trzaśnięcie drzwiami i bełkotliwy krzyk pijanego ojca.
- Gdzie jesteś suko?! Chodź tu! - wrzeszczy.
Suzy zaczyna płakać, a ja na chwilę zamieram.
- Do kurwy nędzy ty głupia dziwko!
Chwytam rączkę Suzy i biegnę w kierunku schodów, ciągnąc ją za sobą. Chowamy się w dużej szafie na piętrze. Tutaj potwór nas nie znajdzie.
- Kurwa! Pierdolona dziwka! Szmata! - słyszę jak ojciec krzyczy i rzuca czym popadnie.
- Ty jebana szmato!”

Obudziłem się z uczuciem przerażenia i dziko walącym sercem w piersi. Głos ojca wciąż rozbrzmiewał w moich uszach. Odetchnąłem głęboko. Powoli wracała do mnie świadomość, że nie mam już siedmiu lat, nie jestem w Seattle, a ojciec pewnie od dawna jest trupem. Przetarłem twarz dłońmi i spojrzałem na zegar. Spałem tylko dwie godziny i czułem, że na więcej nie ma szans. Nagle przypomniałem sobie o dzienniku, który został w torbie przy motocyklu. Powinienem po niego iść? Alternatywą było leżenie i gapienie się w sufit aż do rana, więc wstałem i cicho wymknąłem się z mieszkania, żeby nie obudzić Emmy. Po raz kolejny zdecydowałem się na schody, zamiast wind. Ruch poprawił mi krążenie i do reszty wyrwał z sennego koszmaru. Powietrze na zewnątrz wydawało mi się wręcz lodowate i szybko pożałowałem, że nie wróciłem po kurtkę albo chociaż marynarkę, którą swoją drogą za cholerę nie pamiętam, gdzie zostawiłem. Gdy wsunąłem dłoń do torby przy motocyklu moje palce trafiły najpierw na zimną stal. Zadrżałem i wyjąłem notes, zostawiając w środku. Nie miałem teraz zupełnie ochoty na kontakt z bronią. Kilka minut później byłem już z powrotem na górze. Cicho zamknąłem za sobą drzwi i poszedłem do sypialni. Emma cały czas spała spokojnie z twarzą wtuloną w poduszkę. Pod wpływem delikatnej poświaty wpadającej przez odsłonięte okna, jej rzęsy rzucały cienie na policzki. Wydawała się znacznie młodsza, a w jej urodzie było coś dziecięcego. Uśmiechnąłem się smutno. Wyglądała na tak szczęśliwą i spokojną, że patrząc na nią w tej chwili każdy pomyślałby, że nie ma żadnych zmartwień. Szkoda, że rzeczywistość jest zupełnie inna… Położyłem się obok, uważając żeby jej nie obudzić i włączyłem latarkę w telefonie. Na widok pisma Willa kolejny raz poczułem jak zaciska mi się żołądek. Otworzyłem notes na pierwszej stronie i przeczytałem nagłówek. „Strategia czterokierunkowa.” Jedna z naszych najlepszych, stosowana do dzisiaj. Nie sądziłem, że to Will ją wymyślił. Powoli przerzucałem kolejne kartki, uważnie śledząc tekst. Mimo że notatki miały bardzo formalny charakter i w niczym nie przypominały pamiętnika, poczułem się jakby Will znowu tu był, jakbym z nim rozmawiał. Opisywał głównie strategie, przebiegi niektórych akcji, co poszło dobrze, a co źle, a także pomysły na treningi. Z tyłu notesu znalazłem plan, który Will zatytułował jako „Plan Smitha”. Na marginesie ciągnął się szereg dat, które sugerowały, że pracował nad nim przez lata. Było tu mnóstwo skreśleń, poprawek i dopisków, przez co ciężko było mi ogarnąć całokształt. I chyba nawet Willowi zaczęło to sprawiać trudność, bo dopracował plan i przepisał go na czysto stronę dalej. Jednak na widok daty przy nagłówku zamarłem. Była to dokładnie data dzienna jego śmierci. Akcja, podczas której zginął miała miejsce wieczorem, więc Will pewnie pisał tą notatkę po południu, a atak go zaskoczył i nie było czasu na tłumaczenie wszystkim nowego planu. Ale gdyby to zrobił… Plan Smitha w każdym calu był genialny, dokładnie przemyślany i przewidujący wszystkie możliwe opcje.
Gdyby go zastosowali, Will mógłby wciąż żyć… Zupełnie otępiały, odwróciłem wzrok od liter i wbiłem go w okno. Do tej chwili nie byłem świadomy, że jest jasno. Zegar pokazywał na ósmą rano. Czytałem całą noc, leżąc w jednej pozycji i teraz zaczynałem odczuwać zdrętwiały kark i bolący kręgosłup. Podniosłem się powoli, żeby rozciągnąć zastane mięśnie. Oczy mnie piekły, powieki wydawały się okropnie ciężkie i całe moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Wizja przespania jeszcze choćby dwóch godzin była tak kusząca, że nie mogłem się jej oprzeć. Odłożyłem notes na szafkę obok łóżka i położyłem się koło Emmy. Zasnąłem niemal od razu.





„Zamilcz. Ja chcę spać… Przestań dzwonić! Uhh...” Niechętnie uniosłem głowę z poduszki i na ślepo zacząłem wymacywać telefon. „Gdzie jesteś ty cholerny gracie…?”
- Tego szukasz? - spytała Emma ze śmiechem, wymachując moją komórką. Na dźwięk jej głosu drgnąłem i uchyliłem ciężkie powieki. Stała koło łóżka w szarych dresach i sportowym staniku, a mi od razu odechciało się spania.
- Halo, mówię do ciebie! - zawołała. - Pobudka śpiochu!
- Oj lubię takie pobudki. - uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- W porządku poproszę Ethana, żeby dzwonił do siebie codziennie rano. - zażartowała.
- Ethan dzwonił? - upewniłem się, poważniejąc.
- Tak… Coś się stało?
- Nie, tylko… Daj mi chwilę.
Wziąłem telefon i przeszedłem do salonu. Eth odebrał po pierwszym sygnale.
- Hej, Blake. Masz coś?
- A żebyś wiedział. Czytałem całą noc i mam niezłą petardę. Będziesz zbierał szczękę z podłogi.
- Na to liczę, skoro mówimy o Willu Smithie. Za ile możesz być w bazie?
- Jestem teraz u Emmy i muszę wstąpić na chwilę do domu. Wyrobię się do półtorej godziny.
- Będziemy czekać ze strategami w konferencyjnej.
- Ok, do zobaczenia. - rozłączyłem się i odetchnąłem głęboko. Szykuje się długa, trudna droga, ale z takim planem na pewno wybrniemy. Jeżeli uda nam się go zastosować. Żeby wymyślić dobrą strategię trzeba być geniuszem, ale żeby zadziałała potrzebni są ludzie. Perfekcyjnie zgrany zespół. Właśnie to musimy wypracować.
- Mała, przepraszam, ale muszę już jechać. Mam coś ważnego do załatwienia. - powiedziałem, wracając do sypialni.
- Dziękuję, że wczoraj przyjechałeś… Nie powinnam była dzwonić… - wyszeptała.
Podszedłem bliżej i ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając, żeby spojrzała mi w oczy.
- Dobrze, że zadzwoniłaś. Wiem jak się czułaś. Obiecaj mi, że jeśli jeszcze kiedykolwiek się tak poczujesz to do mnie zadzwonisz. Nie chcę, żebyś była wtedy sama, ok?
Uśmiechnęła się lekko. - Ok. Zadzwonię.
Skinąłem głową.
- Nie masz tu może jakiejś mojej bluzy? - spytałem podnosząc z ziemi koszulę. Zarzuciłem ją i szybko zapiąłem guziki.
- Już poszukam. Właściwie czemu przyjechałeś wczoraj bez kurtki? I co z twoją ręką?
Wyjęła z szafy granatową bluzę z kapturem i rzuciła mi zaciekawione spojrzenie.
- Dłuższa historia. - westchnąłem, wciągając bluzę przez głowę. - Też miałem wczoraj kiepski dzień.
- Opowiesz mi wieczorem? - spytała.
- Wieczorem. - potwierdziłem z krzywym uśmieszkiem.
Założyła białą koszulkę z nadrukiem i czarną bluzę, a przez ramię przerzuciła sportowy plecak.
- Ok. Ja właściwie też już wychodzę.
- Athletic? - bardziej stwierdziłem, niż spytałem. Emma ostatnio uzależniła się od tej siłowni.
W sumie ją rozumiem. Na treningu można wyrzucić z siebie cały stres i złe emocje.
Sam uwielbiam dawać sobie wycisk. To oczyszczające. - Podrzucić cię?
- Nie musisz, nie chcę, żebyś się spóźnił.
- To i tak po drodze. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym skarbie, chyba zapominasz, że jestem szefem. Szef nigdy się nie spóźnia, po prostu inni przychodzą za wcześnie.
- W porządku, w takim razie chętnie skorzystam. - zaśmiała się.

Zatrzymałem hondę naprzeciw szklanych drzwi prowadzących do Athletic. Emma zaskoczyła z motocykla i poprawiła plecak na ramionach. Policzki jej się zaróżowiły od zimnego powietrza i wyglądała po prostu uroczo.
- Dzięki za podwózkę. Spiszemy się wieczorem? - spytała, podchodząc bliżej. Pociągnęła zaczepnie za troczek mojej bluzy i uśmiechnęła się szeroko. Złapałem jej dłoń, zanim zdążyła ją zabrać i uniosłem do ust.
- Jasne. Miłego treningu.
- Miłego przejmowania władzy nad światem. - zażartowała, ponownie rozświetlając cały mój świat uśmiechem. Nawet oczy jej się śmiały, gdy na mnie patrzyła.
- Bardzo zabawne. - parsknąłem.
Zachichotała i nachyliła się, żeby dać mi buziaka na pożegnanie.
- Do zobaczenia. Kocham cię! - zawołała, odchodząc w stronę wejścia.
- Też cię kocham, mała. - odpowiedziałem. - Chyba bardziej, niż sądziłem, że potrafię… - dodałem ciszej.
Kiedy zniknęła za drzwiami, patrzyłem na nie jeszcze chwilę, po czym odpaliłem silnik i włączyłem się do ruchu. Kierunek New Jersey.




_____________________________________


Hej!  Dodaję rozdział po kolejnej długiej przerwie. Następnego możecie się spodziewać niedługo, bo w zasadzie jest prawie skończony. A później... sama nie wiem. Nie mam za wiele czasu na pisanie, mimo że pomysłów jest mnóstwo. Jednak w wolnym czasie postaram się kontynuować opowiadanie, bo to dla mnie świetna odskocznia.
Pozdrawiam i życzę wam szczęśliwego Nowego Roku! :D Co prawda już 02, ale mam nadzieję, że nie jest za późno.
Little M. <3



środa, 1 listopada 2017

Rozdział 23 - Darkness comes...

 
24 października 2016, Nowy Jork


*Emma*
 

Po raz pierwszy od dłuższego czasu kapryśny październik zaskoczył mnie ładną pogodą. Niebo było idealnie błękitne, bez najmniejszej chmurki, a ciepłe promienie jesiennego słońca otulały miasto złocistą poświatą. Przemierzałam Manhattan spokojnym krokiem, pozwalając sobie nacieszyć się pięknym dniem, zanim znowu lodowaty wiatr potarga mi włosy. Odkąd wróciliśmy do siebie z Chrisem minęły dwa tygodnie. Dwa cudowne tygodnie. Nigdy tak dobrze się między nami nie układało. Ustaliliśmy, że tym razem zaczniemy wszystko na spokojnie i nie będziemy się spieszyć, więc nadal mieszkamy osobno, choć noce coraz częściej spędzamy razem. Poza tym spotykamy się popołudniami kiedy tylko pozwala nam na to mój i jego grafik. Chris przyjeżdża po mnie do szkoły i stoi oparty o główną bramę z tym swoim aroganckim, seksownym uśmieszkiem na ustach, czekając aż wyjdę na zewnątrz i wpadnę w jego ramiona. Przyzwyczaiłam się już nawet do zazdrosnych spojrzeń i wrednych komentarzy pustych ślicznotek z uczelni, które wciąż tam studiują tylko dzięki grubym portfelom tatusiów. Gdy kiedyś o nich wspomniałam, mój chłopak ze zdezorientowaną miną spytał o kim mówię. "Nie zauważyłem ich, bo byłem zbyt zajęty patrzeniem na ciebie." - odparł niskim, zachrypniętym głosem, a potem przyciągnął mnie bliżej i pocałował w taki sposób, że zapomniałam jak się nazywam. Tak właśnie działa na mnie seksowna energia Chrisa Blake'a i uwielbiam kiedy i mi się udziela. Przez ten cały czas nie pokłóciliśmy się ani razu, to chyba jakiś rekord, ale też moja wina. Wina, nie zasługa, bo nie powiedziałam mu prawdy, a raczej ukryłam przed nim całkiem istotny fakt - moje nowe hobby. Choć sytuacja z Rickiem wyjaśniła się dawno temu - okazało się, że wciąż był pod wpływem narkotyków z imprezy - wciąż czułam się niepewnie. Przeprosił mnie przy Chrisie i zerwaliśmy kontakt, a teraz czasami mijamy się na korytarzu, ale wtedy go ignoruję. Jednak wcześniej nie potrafiłam wyrzucić z głowy tej bezradności, którą czułam, gdy Rick przyciskał mnie do lodówki, a ja nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek, nie umiałam się obronić. Już następnego dnia po tym zajściu, wyszukałam w internecie interesujące ogłoszenie i tak po raz pierwszy znalazłam się przed budynkiem, gdzie stoję również dokładnie w tej chwili. Wielkie, czarne litery krzyczały z plakatu, przyklejonego do szyby i układały się w dwa magiczne słowa: krav maga. Dlaczego magiczne? Ponieważ  magicznie pomagają mi pozbyć się bezradności. No, może nie one, ale mój instruktor - Liam - jak najbardziej. Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy wiem, że jest coraz lepiej. Opanowałam podstawowe chwyty, ale również wciągnęłam się w to i chcę być dobra. Treningi sprawiają mi cholerną przyjemność, pozwalają się wyżyć, wyrzucić z siebie cały stres i frustrację. Dziś szczególnie mi się to przyda. Najczęściej spotykam się z Liamem przed zajęciami na uczelni, bo od wtorku do czwartku zaczynam wykłady o dwunastej, a w poniedziałek o dziewiątej, dlatego wtedy widzimy się wieczorami. Pchnęłam ciężkie, wahadłowe drzwi ze szkła i weszłam do środka. Athletic to niewielkie centrum sportowe oferujące między innymi basen, siłownię, fitness oraz właśnie krav magę. 
 Przebrałam się szybko i pobiegłam na jedną z sal do ćwiczeń, gdzie czekał już na mnie Liam. Rozciągał się na macie, prezentując muskularną, szczupłą sylwetkę. Pochodzi z Sydney, ma dwadzieścia pięć lat i wygląda jak typowy australijski surfer: zmierzwione blond włosy, duże szaro niebieskie oczy, naturalnie opalona skóra i szeroki zaraźliwy uśmiech, przez który po prostu nie da się go nie lubić. 
- Hej niewyżyta dziewczyno! - krzyknął radośnie na mój widok. - Naprawdę podziwiam twoje gigantyczne pokłady energii.
- Hej blondasku, ciebie też dobrze widzieć! - odparłam ironicznie. 
Wyszczerzył zęby w tym swoim charakterystycznym cukierkowym uśmiechu, ukazującym dołeczki w policzkach.
- No no, tylko nie blondasku! Chodź tu laseczko dynamitu, żebym mógł doprowadzić cię do wybuchu. - rozkazał próbując zachować poważny wyraz twarzy. 
Parsknęłam śmiechem, na ten głupawy tekst. Liam jest naprawdę rozbrajający kiedy żartuje w ten sposób.
Rzuciłam bluzę na ławkę i dołączyłam do niego na macie. 
- Dobra, MMA*, teraz powaga. Najpierw powtórzymy chwyty z wczoraj. - zdecydował, przybierając pozycję wyjściową.
Po dwóch godzinach udaje mi się po raz pierwszy wziąć Liama z zaskoczenia i przewrócić go na matę. Podniósł się na łokciu ze zdziwioną miną i posłał mi spojrzenie mówiące "co kurwa ?". Uśmiechnęłam się dumnie i wyciągnęłam rękę, żeby pomóc mu wstać. 
- Rozpieprzyłaś mi statystykę! - jęknął, opierając dłonie na wąskich biodrach.
- Co? - zaśmiałam się.
- Żadna z osób, które uczyłem od zera nie znokautowała mnie po cholernych piętnastu treningach! Przy tobie nie ma takiego terminu jak "chwila nieuwagi", co? 
Pokręciłam głową ze śmiechem. Westchnął ciężko i zaczął składać maty.
- Tym uroczym akcentem kończymy dzisiaj zajęcia, przebieramy się i idziemy na obiad. - zarządził, odnosząc je do schowka na sprzęt. 
- Chętnie, umieram z głodu.
- No ja myślę. Żeby naładować te swoje niezniszczalne baterie pewnie musisz zjadać na obiad tyle co ja przez cały dzień. - zakpił.
Wzruszyłam ramionami. - Wręcz przeciwnie.
 Podjechaliśmy samochodem Liama pod niewielką włoską knajpkę Mia Bella. Lay zarzekał się, że to najlepsza pizzeria w Nowym Jorku, więc nie sprzeczałam się z nim. Wystrój prezentował się bardzo przytulnie: ciemne drewno, stonowane kolory i mnóstwo starych fotografii, przedstawiających Włochy, na ścianach. Żółte, lekko stłumione światło rzucało cienie na stoliki, nadając miejscu niepowtarzalnego klimatu. Zajęliśmy boks w kącie sali, żeby mieć trochę spokoju i otworzyliśmy menu. Kątem oka zauważyłam, że do knajpy weszli nowi klienci. Niby nic niespotykanego, ale na widok jednego moje serce zabiło mocniej i nieświadomie przygryzłam wargę. Wyglądał świetnie w czarnych jeansach, granatowym t-shircie z dwoma rozpiętymi guzikami pod szyją i nieodłącznej skórzanej kurtce. Koszulka opinała seksownie jego klatkę piersiową, a zmierzwione włosy niesfornie opadały na czoło. Pewnie gapiłabym się na niego jeszcze dłuższą chwilę, ale Liam przerwał mi machnięciem ręki przed nosem.
- Jestem hetero, ale nawet ja przyznaję, że obaj są zajebiści. Którego rozbierasz wzrokiem? - Poruszył zabawnie brwiami.
- Zgaduj. Tylko jeden jest w moim typie. - Uśmiechnęłam się tajemniczo i wróciłam wzrokiem do Chrisa.
- Ten z dłuższymi włosami. - oznajmił ze zwycięską miną Liam.
- Bingo, Lay. To mój chłopak i jego kumpel...
W tym momencie Chris się odwrócił i spojrzał prosto na mnie. Uśmiech zszedł mi z twarzy, a on zmrużył  błękitne oczy i wygiął kącik ust w krzywym uśmieszku mówiącym: "Moja. Tylko moja.". Wyglądał jakby chciał podejść, przycisnąć mnie do najbliższej ściany i zacałować do utraty tchu i przez chwilę myślałam (albo miałam nadzieję), że naprawdę to zrobi, ale on powoli odwrócił wzrok, szturchnął Ethana i skinął głową w moim kierunku.
-  ...i właśnie tutaj idą. - dokończyłam. - Pamiętasz jak mówiłam ci, że nic nie powiedziałam chłopakowi o krav madze? Dalej nie wie, więc znamy się z uczelni i chodzimy razem na siłownię, ok? - spytałam szybko ściszonym głosem.
- Jasne. Ale musimy o tym pogadać, ok?
- Jasne... - westchnęłam cicho. Szykuje się piękne kazanie o okłamywaniu bliskich osób, jakbym sama nie wiedziała, że źle robię. Ale wiem też, że Chris by się tylko zdenerwował i znowu byśmy się pokłócili, a cholernie nie chciałam przebijać tej ślicznej, różowej bańki naszego idealnego, nieskomplikowanego związku. Dwa tygodnie to za mało, żeby się nim nacieszyć!
- Chris, Ethan! - zawołałam, kiedy podeszli. - Co wy tutaj, o tej porze? 
- Wagary. - mruknął schrypniętym głosem Chris. Pożerał mnie wzrokiem, chociaż miałam na sobie zwykłe jasne jeansy i białą koszulkę. Objął mnie w talii i  przyciągnął do siebie, niecierpliwie przyciskając wargi do moich ust i przytulając mnie mocno. Zacisnęłam dłonie na jego bicepsach, bo dosłownie straciłam czucie w nogach, kiedy wziął moją twarz w dłonie i pogłębił pocałunek, przygarniając mnie bliżej. Poczułam jak płoną mi policzki. To nie był niewinny całus z tych "hej kochanie, jak miło cię widzieć", tylko cholernie podniecający, namiętny pocałunek, który aż krzyczał "chcę cię tu i teraz!", należący do tych oglądanych tylko przez ściany sypialni. 
- Hej mała. - wyszeptał. Odsunął się niespiesznie i przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze. Jego spojrzenie było tak ogniście niebieskie, że parzyło. Przełknęłam ślinę, gdy schylił głowę i musnął ustami kącik moich ust. Z trudem łapałam oddech. Cały Chris-pieprzony-Blake. 
- Ja też za tobą tęskniłam. - wydusiłam, odzyskując równowagę. - Hej, Eth. 
- Hej Em.
Przywitałam się z nim całusem w policzek i w końcu mój otępiały mózg przypomniał sobie o istnieniu Liama. 
- Ehm... Chris, Eth, to jest Liam - kolega z uczelni. Lay - to mój chłopak i jego przyjaciel. Mówiłam ci o nich. - uśmiechnęłam się niepewnie i odwróciłam w kierunku Liama, bezgłośnie szepcząc "przepraszam". Jednak Lay nie wydawał się mieć mi tego "przedstawiania" za złe, bo uśmiechał się szeroko, a w jego oczach migotały iskierki rozbawienia. Wstał i podał Chrisowi i Ethanowi rękę.
- Może się dosiądziecie? - zaproponowałam. - Dopiero przyszliśmy.
- Właśnie, siadajcie! - zachęcił ich Liam. 
- W sumie, czemu nie? - Chris wzruszył ramionami i wsunął się do boksu koło mnie. 
Splotłam nasze palce pod stolikiem i ścisnęłam jego dłoń, a kiedy na mnie popatrzył, posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Obściskiwanie się na środku knajpy raczej nie należało do eleganckich zachowań, przynajmniej ja nie lubiłam oglądać czegoś takiego w miejscach publicznych. Zawsze, gdy z Sam natknęłyśmy się na jakąś uroczą parkę, do końca dnia na nich narzekałam. Teraz ktoś inny ponarzeka na mnie - pięknie. Chris uśmiechnął się psotnie, a w jego oczach błysnęło zadowolenie. Doskonale wiedział jak na mnie działa i uwielbiał to wykorzystywać do robienia mi papki z mózgu w najmniej odpowiednich sytuacjach. Naprawdę chciałabym żeby trochę mniej mi się to podobało. Westchnęłam cicho i oparłam głowę na jego ramieniu. Byłam wykończona ciężkim dniem na uczelni i dwugodzinnym treningiem. Teraz mogłabym po prostu iść do domu, wtulić się w Chrisa i zapomnieć o całym świecie. 
- Zmęczona? - spytał cicho, całując mnie delikatnie w policzek. 
Lekko skinęłam głową. - Długi dzień.
Zamówiliśmy dwie duże pizze i jak zwykle apetyt chłopaków nie zawiódł. Szybko złapali dobry kontakt. Nawet Chris przekonał się do Liama, kiedy zobaczył, że nie wpatruje się we mnie maślanymi oczami, a o wiele bardziej interesuje go opowieść Etha o nowym modelu kawasaki, który niedawno kupił. Rozmowa tak się rozkręciła, że po zmieceniu pizzy, Liam zaproponował jeszcze piwo.
- Pójdę zamówić. Stella, Casas? - spytał Chris, wstając z siedzenia. 
- No a co innego. Liam?
- To samo. 
- A ty mała? Nie pijesz? - Uśmiechnął się do mnie czule i odsunął mi kosmyk włosów z twarzy. 
Pokręciłam głową. - Jakoś nie mam ochoty.
Chris skinął na Etha i rzucił mu skórzany portfel.
- Idź do baru, zaraz wracamy. - Wziął mnie za rękę i wyciągnął na zewnątrz. 
Chłodne, wieczorne powietrze trochę mnie obudziło i złagodziło tępy ból w skroniach. Odetchnęłam głębiej, unosząc twarz ku niebu. Chris stanął za mną, objął mnie w talii i oparł głowę o moje ramię.
- Lepiej? - spytał łagodnym głosem.
- Mhm... Skąd wiedziałeś?
- Znam cię na wylot, Emm, czemu nie powiedziałaś, że źle się czujesz?
Wzruszyłam lekko ramionami i odwróciłam się w jego uścisku.
- Po prostu jestem trochę zmęczona, to wszystko.
- Nie dajesz sobie za dużego wycisku na tej siłowni? I prawie nic nie jesz. - zauważył, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Mam dużo pracy na uczelni.
Nie wydawał się przekonany, ale w tym samym momencie z knajpy wyszli Ethan i Liam i przerwali mu przepytywanie mnie.
- Blake, dostałem telefon wiesz od kogo. - zaczął Eth, kładąc mocny nacisk na słowo "wiesz". - Powinniśmy jechać.
Chris skinął głową. - Jasne, tylko podrzucimy Emmę po drodze.
- Mogę ją odwieźć, jeśli się spieszycie. - zaoferował Liam. - Nie ma problemu.
- Tak, to dobry pomysł. - podchwyciłam, wiedząc, że jeśli zostanę, to Chris nadal będzie wiercił mi dziurę w brzuchu. - Wrócę z Lay'em, a wy załatwcie co trzeba. 
- Ale widzimy się jutro? - upewnił się Chris. 
Wspięłam się na palce, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go czule w usta.
- Oczywiście. Do jutra. - Uśmiechnęłam się lekko. 
Zanim zdążyłam odejść, chwycił mnie za rękę i przyciągnął z powrotem do swojej piersi. Nasze usta zderzyły się gwałtownie, a oddechy połączyły w jeden wspólny. Przechylił głowę, całując mnie jeszcze mocniej i zachłanniej, jakby świat się walił i zostały nam ostatnie sekundy. 
- Blake! - zawołał Ethan. Przysiadł na masce audi i z poirytowaną miną bębnił palcami o karoserię. 
Chris odsunął się niechętnie, ale nadal trzymał mnie w ramionach. Wpatrywałam się w jego jasne oczy, wciąż z trudem łapiąc oddech. To co ten facet ze mną wyrabia jest po prostu nie do opisania, jednak gdybym musiała określić go jednym słowem, bez wątpienia postawiłabym na "zniewalający".  Pogładził wierzchem dłoni mój policzek i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Śpij dobrze. - wymruczał schrypniętym głosem.
- Teraz chyba nie zasnę. - droczyłam się, odwzajemniając uśmiech.
- Nie mów mi takich rzeczy, skoro za chwilę mam jechać do pracy. - jęknął. 
Zachichotałam i cmoknęłam go w usta. - Nie siedźcie tam za długo, do jutra.
 Odkąd wyjechaliśmy z parkingu pod Bellą, Liam się nie odezwał, ale ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Trzepnęłam go w ramię.
- Powiesz mi w końcu, co cię tak bawi? - syknęłam, mrużąc oczy.
- Nie mogę się już uśmiechać?
- Lay!
- Ładna z was para, tylko tyle. Zależy mu ma tobie. 
- Chyba nie rozumiem. 
- Czego w tym nie rozumiesz? - Włączył kierunkowskaz i skręcił w boczną ulicę.
- Dlaczego to takie śmieszne!
- Bo mi też kiedyś zależało i źle na tym wyszedłem. - przyznał.
- Uważasz, że Chris źle wyjdzie na związku ze mną? - spytałam coraz bardziej zdezorientowana.
- Uważam, że jest cholernym szczęściarzem, że spotkał cię pierwszy.
- Liam, nie... 
- Nie wyznaję ci miłości, spokojnie! - zaśmiał się, widząc moją zakłopotaną minę. - Po prostu jesteś dobrą przyjaciółką, można ci zaufać. Nie znam cię długo, ale wiem, że tak. Pewnie mógłbym się w tobie zakochać, gdybyś z nim nie była. Zresztą, odszedłem od tematu, wiesz co mnie rozbawiło? - spojrzał na mnie z ukosa - to, że w przeciwieństwie do twojego faceta, jestem idiotą, nie potrafię oceniać ludzi i odtrąciłem jedyną osobę, której chyba naprawdę na mnie zależało. 
- Rozmawiałeś z nią po...ehm zerwaniu? - strzeliłam.
Pokręcił głową. - Nie byliśmy parą. Poznałem ją w wakacje we Włoszech. Spędziliśmy razem dwa tygodnie, zaprzyjaźniliśmy się... W wieczór przed moim wyjazdem tak jakoś wyszło, że przespaliśmy się ze sobą, a ona rano wyznała, że zaczęła coś do mnie czuć. Skłamałem, że z mojej strony to tylko przyjaźń, bo...bałem się zaangażować. - Westchnął cicho. - Tęsknię za nią. Nawiasem mówiąc, jest z Nowego Jorku.
- Naprawdę?! Więc dlatego tu przyleciałeś? Żeby ją znaleźć? 
- Nie, to akurat zbieżność. Ona pewnie dawno o mnie zapomniała.
- Skoro jest stąd...to może jest szansa, że ją znam? - podsunęłam. 
- W sumie ona też studiuje na NYU. Mówi ci coś nazwisko Samantha Louis? 
- Żartujesz! Nie wierzę, że ta zołza mi nie powiedziała! 
Już po niej. Nawijała mi godzinami o kelnerach, ratownikach i kucharzach, ale przypadkiem zapomniała wspomnieć, że się zakochała? I to chyba po raz pierwszy? Bo odkąd pamiętam Sam miała mnóstwo facetów, z tym że nigdy nie widziałam jej zakochanej...
- Czekaj...znasz ją?
- Samantha-cholerna-Louis jest moją przyjaciółką dłużej niż nią nie jest!
Liam wyglądał na przerażonego.
- O kurde, ale się wjebałem... Teraz mnie znienawidzisz? - spytał niepewnie.
Zamiast odpowiedzieć, wyciągnęłam z torebki notes, wyrwałam karteczkę i szybko nakreśliłam adres Sam. Ona wycięła mi milion podobnych akcji, więc czas się odwdzięczyć, a Liam to miły, porządny facet. Zamierzam trzymać za nich kciuki.
- Nie, dam ci jej adres. - Uśmiechnęłam się. - Jedź do niej, tylko kup ładne kwiatki i nie mów skąd wiesz, gdzie mieszka.
- Bo by cię za to zabiła? - Uniósł brwi.
- Eee...
- Jej też nie powiedziałaś? - spytał znudzonym głosem. - Co jest takiego strasznego w krav madze?
- Nie-e... Ale powiem. I Liam?
- Tak?
- Nie powiedziała mi, więc bardzo ją zraniłeś. Miej to na uwadze.
- Wiem... Dzięki, Em.
 
 
***

 
*Christian*

 
 Gwałtownie wjechałem na drugi pas jezdni, ledwo unikając zderzenia na skrzyżowaniu. Kierowca jadący z naprzeciwka zahamował z piskiem i zatrąbił głośno, a samochód za nim omal nie wbił się w jego zderzak. R8 szarpnęło mocno w prawo, gdy wróciłem na swoją stronę drogi.
- Blake do kurwy! - jęknął Ethan, już nieco zielony na twarzy. Prawie przywalił głową w szybę i teraz patrzył na mnie jak na wariata.
- Mówiłem, żebyś zapiął pas. - rzuciłem, ostro skręcając na New Jersey. Przekraczałem dozwoloną prędkość przynajmniej dwukrotnie, uparcie ignorowałem znaki, sygnalizację świetlną i zdarzało mi się jechać pod prąd, jak przed chwilą, ale nie mogliśmy się spóźnić. Nawet jeśli ceną będzie kilka siniaków Casasa. I lepiej, żeby moje auto pozostało nienaruszone... Wtedy w knajpie, do Ethana zadzwonili z dowództwa i poinformowali, że stratedzy, których wezwaliśmy z innych stanów już są i czekają na nas w konferencyjnej. Ja jak zwykle zapomniałem o tym spotkaniu, ale byłem w cholernym szoku, że Casasowi-perfekcyjnej-pani-domu też wyleciało to z głowy i teraz musimy jechać 150km/h w terenie zabudowanym, żeby się nie zbłaźnić przed ludźmi, z którymi pracował również Will. Musieliśmy zrobić dobre wrażenie, bo to nasza ostatnia szansa na dobry start na wiosnę. Jeśli nie będą chcieli z nami współpracować... Inaczej, oni muszą z nami współpracować albo ich wykopię, ale niekoniecznie będą chętni. Poza tym Will ich cenił, więc to dla mnie sprawa osobista, żeby szanowali nas choć w połowie tak jak Smitha.
- Hej! - krzyknąłem przez okno do dwóch chłopaków, stojących na parkingu. - Chodźcie tu!
Przybiegli natychmiast, a ja i Eth wyskoczyliśmy z samochodu. Rzuciłem wyższemu kluczyki i kazałem zaparkować, po czym puściliśmy się biegiem w kierunku wind.
- Koszula? - spytałem, wciskając guzik z numerem piętra.
- Tak. Marynarka? - odbił piłeczkę 
- Tak, rozpięta. Krawat?
- Nie. Jeansy?
- Tak.
- Ok.
Drzwi windy rozsunęły się cichym z piknięciem i wylecieliśmy z niej jak postrzeleni. Dokładnie pięć minut później stanęliśmy przed drzwiami do konferencyjnej, przebrani i zdyszani jak po maratonie, chociaż żaden z nas nie może narzekać na brak kondycji. Nerwy robią swoje. Ethan spojrzał na zegarek i klepnął mnie w łopatkę.
- Mamy minutę na złapanie oddechu. - wyszeptał.
Odetchnęłam głęboko i przygładziłem klapy czarnej marynarki, wyobrażając sobie Emmę, jej długie, jedwabiste włosy, ogromne, przepastne, brązowe oczy, pełne, gładkie usta...
- Chris! Twoja minuta minęła. - Ethan uśmiechnął się złośliwie. - Skończ te fantazje i idziemy tam.
- Pieprz się, Casas. - odwzajemniłem uśmiech i popchnąłem ciężkie, drewniane drzwi. Gdy weszliśmy do sali, dziesięć par oczu zwróciło się w naszym kierunku.
- Witam panów. - zacząłem. - Dziękuję, że tak szybko udało się wam przyjechać. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym od razu przejść do rzeczy. - oznajmiłem i zajęliśmy z Ethanem wolne miejsca.
- Podobno macie problem z planem. - odezwał się Montgomery, strateg z San Francisco, jeden z lepszych w swoim zawodzie.
- Problemem jest to, że nie mamy planu, bo to - Ethan położył na stole pokreślaną kartkę - do niczego się nie nadaje.
Montgomery pokręcił głową, przeskakując wzrokiem po tekście. Reszta wstała i zgromadziła się wokół, żeby zerknąć mu przez ramię. Po chwili wszyscy mieli równie nietęgie miny.
- To jakiś koszmar. - ocenił mężczyzna. - Wymyślimy coś. Może w dzienniku Smitha będzie coś inspirującego? - zasugerował, zdejmując i odkładając okulary w grubej oprawie na blat.
- Moment... Will pisał dziennik? - spytałem zdezorientowany. Nigdy nie widziałem, żeby coś zapisywał i nigdy nic mi o tym nie wspominał.
- To była jego tajemnica, którą odkryłem zupełnie przypadkiem, gdy wszedłem do jego gabinetu bez pukania. Prawie za to wyleciałem. - Montgomery potarł palcami brodę. - Myślałem, że znaleźliście dziennik po jego śmierci.
- Nie grzebaliśmy w rzeczach Willa, kiedy je przenosiliśmy. - odparł Eth. - Są w magazynie.
- W takim razie spróbujcie go poszukać. Will był pieprzonym geniuszem jeśli chodzi o strategie.
Wymieniliśmy z Casasem porozumiewawcze spojrzenia. Musimy znaleźć ten dziennik, choćbyśmy mieli przekopywać magazyn do rana.
- Zaczniemy jeszcze dzisiaj. Proponuję zebrać się jutro rano. W zależności od tego czy dziennik się odnajdzie, ustalimy co robić dalej. - zakończyłem, wstając od stołu. Reszta zgromadzonych poszła w moje ślady. Wymieniliśmy ze wszystkimi uściski dłoni i od razu skierowaliśmy się do magazynu, w pośpiechu ściągając marynarki. 
- Niesamowite, co? Cholera, gdyby nie ten koleś nie mielibyśmy pojęcia o dzienniku! - zawołał z podekscytowaniem Ethan.
- Jeśli w ogóle istnieje. - Westchnąłem. 
- Przekonajmy się, zatem. - odparł, otwierając przyciskiem automatyczne drzwi do magazynu numer jeden. Na widok rzeczy Willa wystających z pudeł, ścisnęło mnie w gardle. Stanąłem w pół kroku, jakby zatrzymała mnie niewidzialna ściana i powoli zlustrowałem wzrokiem pomieszczenie. Bez trudu rozpoznałem jego ulubioną kurtkę, leżącą na stercie kartonów i wystający z kieszeni pistolet. Zacisnąłem szczękę i pokręciłem głową, żeby odgonić wspomnienia. 
- Chris nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz. Poradzę sobie. - powiedział Ethan, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. 
Pokręciłem głową i powoli przesunąłem palcami po twardej skórze motocyklowej kurtki, pokrytej warstwą kurzu.
- W porządku, Eth. Po prostu poszukajmy. - odparłem głosem wypranym z emocji, choć wewnątrz mnie wszystko aż krzyczało.
Rzuciłem marynarkę na jedną z szafek i podwinąłem rękawy błękitnej koszuli za łokcie. Czeka nas mnóstwo pracy. Jeśli ten dziennik istnieje i naprawdę był dla Willa tak ważny, na pewno dobrze go chował. 
Po niemal trzech godzinach przekopywania starych pudeł, oboje byliśmy brudni i zmęczeni, a potężne kłęby kurzu utrudniały nam oddychanie. 
- U mnie nic, a u ciebie? - zawołał Ethan z drugiego końca magazynu.
- Też nic! - odkrzyknąłem. 
Włożyłem kolejną turę podniszczonych książek do sklejonego taśmą kartonu, gdy jeden z tomów zsunął się ze sterty i z głuchym łoskotem spadł na podłogę, wzbijając wokół tumany kurzu.
- Szlag! - zakląłem, walcząc z atakiem kaszlu. 
- Co do kurwy? - spytał Ethan ze zdziwieniem. Podszedł bliżej i pochylił się nad książką.
- Spadła mi. - wychrypiałem, ocierając załzawione oczy.
- Nie, co to do kurwy... Zobacz.  
Klęknąłem obok niego i poczułem jak serce zaczyna walić mi w piersi coraz szybciej. W opasłym tomie, który upuściłem ktoś wyciął kartki na kształt prostokąta i umieścił w środku prosty, czarny notes w skórzanej oprawie. 
- Chyba znalazłeś... - wymamrotał Ethan, patrząc jak powoli wyciągam zeszyt i z wahaniem otwieram go na przypadkowej stronie.
Widok znajomego do bólu pisma Willa aż zakłuł mnie w oczy. Pochyłe, ostro zakończone litery, wydłużone ogonki przy "y" i brak kropek nad "j" i "i" były nie do podrobienia. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zobaczę to pismo. Mój żołądek zacisnął się w supeł, a dłonie na pożółkłym papierze zaczęły drżeć. Bez słowa zamknąłem dziennik i podałem go Ethanowi. 
- Przejrzyj to, ok? - spytałem cicho. 
Przyjaciel pokręcił głową i odsunął moją rękę.
- Ty musisz to zrobić, Chris. Will chciałby, żebyś go miał. Z nas dwojga to w tobie zawsze widział potencjał, a ja mam pomóc ci go dobrze wykorzystać. - uśmiechnął się smutno.
- Co ty pieprzysz. - prychnąłem. - Ja bym tylko wszystko schrzanił.
- Tak mi wtedy powiedział, zanim przyszedłeś. Powiedział, że masz w sobie to coś i wyniesiesz ten gang na pieprzony szczyt, ale potrzebujesz kogoś, kto będzie stał za tobą murem. Wiedział, że dasz radę.
- My damy radę. - warknąłem. - I dajemy. Źle zinterpretowałeś jego słowa. Mówił, że jesteśmy zupełnie różni, mamy totalnie odmienne charaktery, ale właśnie dlatego razem będziemy w stanie coś stworzyć. Nie każdy jest cholernym geniuszem jak William Smith, czasem potrzeba do tego dwóch osób. - Podniosłem na niego chmurne spojrzenie. - Rozumiesz? 
Skinął głową. - Właśnie dlatego ty powinieneś to przeczytać. Ty rozumiesz Willa tak, jak ja nigdy nie rozumiałem. 
Podniosłem się z ziemi i wziąłem głęboki oddech. 
- Przeczytam. Jadę do domu. 
- Już późno, nie zostajesz na noc? - spytał zdziwiony, również wstając i otrzepując dłonie z kurzu. 
- Nie mogę tu teraz być. Po prostu nie mogę. Będę rano.
- W porządku. - Wzruszył ramionami i podał mi marynarkę. - Do jutra.
Skinąłem głową i ciężkim krokiem przeszedłem przez rozsuwane drzwi magazynu. Zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem, który w moich uszach zabrzmiał jak wystrzał z broni. 
"- Will nie żyje, Chris. Zginął. Zastrzelili go. Chris, popatrz na mnie. Wróć. Nie mogę stracić jeszcze ciebie.
Po raz pierwszy od kilku dni spojrzałem na Ethana.
- Nigdy. Więcej. Tego. Nie mów. - warknąłem, ponownie odwracając wzrok.
Pokręcił smutno głową i wyszedł."
Ogarnięty nagłym impulsem zawróciłem do magazynu i wyjąłem z pudła pistolet Willa. Zacisnąłem dłoń na lufie, obiecując sobie w myślach, że McConey zginie właśnie z tej broni. Jest już pierdolonym trupem.
 
_______
 
 * MMA - [em em ej] - gra słowna dot. imienia gł. bohaterki (przyp. od aut.)


_____________________________

Hej! W końcu udało mi się coś dodać... Co tu dużo mówić, szkoła zabiera mi mnóstwo czasu i zazwyczaj jestem już tak zmęczona, że nie mam ani weny ani siły na pisanie :( Mam nadzieję, że rozdział okazał się wart czekania i nie zawiedliście się na nim. :) Koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Trzymajcie się ciepło i do następnego,
Little M. :*

Kontakt: wattpad - MaryAnne001130

wtorek, 26 września 2017

Nowe opowiadanie ?

Hej! Już dość dawno wpadł mi do głowy pomysł na nowe opowiadanie, a ostatnio zaczęłam na nim pracę. Chcielibyście, żebym założyła drugiego bloga i je tam publikowała? A może lepiej dodawać na wattpadzie? Dajcie znać w komentarzach, gdzie Wam lepiej czytać. :D
Trzymajcie się ciepło,
Little M. ;*

Ps. Oczywiście nie zawieszam "Two hearts, two characters. One love, one story." :)

Ps2: mój wattpad - MaryAnne001130, zapraszam ;)





środa, 20 września 2017

Rozdział 22 - It'll be nice day

*Emma*

Wpisałam kod do klatki i weszłam do budynku. Na ustach ciągle czułam dotyk warg Chrisa, a nogi zupełnie mi zmiękły. Byłam absurdalnie szczęśliwa i wciąż nie mogłam uwierzyć, że znowu jesteśmy razem. Wczorajsza noc dźwignęła nasz związek na wyższy poziom i czułam, że oboje potrzebowaliśmy wzmocnienia tej więzi, bo ostatnio oddaliliśmy się od siebie, potem mieliśmy tydzień przerwy. Chyba naprawdę nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo dzięki zerwaniu zatęskniliśmy do siebie i rozpaliło w nas na nowo uczucia, które zdążyły przygasnąć. Jasne, dzielące nas problemy nie rozpłynęły się magicznie w powietrzu, ale czułam się silniejsza i wierzyłam, że będziemy w stanie sobie z nimi poradzić. Chris powiedział mi wprost, że nie zniesie kolejnej mojej ucieczki i rozumiem go. Jeżeli chcę z nim być, muszę zaakceptować to kim jest i co robi, muszę spróbować to...zrozumieć. Oparłam się o szklaną ścianę windy i wybrałam numer swojego piętra. W tym natłoku wydarzeń zupełnie zapomniałam o torebce, która została w samochodzie kumpla Ricka. Był tam nie tylko telefon, ale także portfel, dokumenty i klucze do mieszkania. Po prostu cudownie. Na własne życzenie zostałam z niczym i nawet nie mogę się zwinąć na kanapie i płakać, bo nie mam jak się dostać do środka. Westchnęłam ze złością. W końcu winda zatrzymała się na moim piętrze z cichym piknięciem, a korytarz wypełnił dźwięk rozsuwanych drzwi z grubego, matowego szkła. Zaczęłam rozważać powrót na dół i pójście do Sam, ale moją uwagę przykuła zatknięta pomiędzy drzwi, a futrynę złożona karteczka. Zatrzymałam dłoń nad przyciskiem opisanym jako "0" i szybko wysiadłam z windy. Drżącymi palcami rozwinęłam papier, a moim oczom ukazała się krótka informacją, nakreślona chwiejnym, niedbałym pismem, jak gdyby adresat pisał w pośpiechu, trzęsącą się ręką: "zapukaj pod 104 - R.". Rick? Może chciał pogadać, ale mnie nie zastał. Z tego co się orientuję, pod numerem 104 mieszka młode małżeństwo z kilkuletnim synkiem. Z wahaniem uniosłam dłoń i zapukałam, ponieważ nigdzie w pobliżu nie widziałam dzwonka. 
- Idę! - usłyszałam stłumiony, damski głos za ścianą.
Po chwili zamek zgrzytnął i otworzyła mi uśmiechnięta, na oko trzydziestoletnia blondynka w różowym dresie i z włosami związanymi w niedbały kucyk. 
- Cześć, przepraszam, że przeszkadzam, ale... - zaczęłam, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć.
- Cześć! Ty pewnie jesteś Emma, zaczekaj momencik - przerwała mi i zniknęła w głębi mieszkania, zostawiając mnie ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Wróciła z moją torebką, kurtką i dużym, pięknym bukietem różnokolorowych róż przewiązanym błyszczącą wstążką. - Twój chłopak był tu jakąś godzinę temu. Powiedział, że zostawiłaś to wczoraj u niego w samochodzie, ale cię nie było, więc spytał, czy mogłabym ci to oddać razem z kwiatami. Nawiasem mówiąc, są naprawdę śliczne. 
Obdarzyła mnie kolejnym szerokim, zaraźliwym uśmiechem.
- Dziękuję ci bardzo za przechowanie, nawet nie miałam jak wejść do domu, bo w torbece są klucze! - odetchnęłam z ulgą. - Ale skąd wiedziałaś, że chodzi o mnie? Chyba nie spotkałyśmy się wcześniej.
- Racja, ale twój chłopak opisał cię jako piękną, szczupłą, dwudziestoletnią brunetkę i miał zostawić ci kartkę. - Wskazała ruchem głowy na moje palce, ściskające zwitek papieru. - Wszystko się zgadza - podsumowała. - Tak w ogóle jestem Trish.
- Emma, miło mi. - Uścinęłam jej wyciągniętą dłoń. - A Rick to mój kumpel, nie chłopak - zaznaczyłam.
Uniosła brwi.
- Wow, chciałabym żeby moi koledzy przysyłali mi takie prezenty - zachichotała.
- Nie wiem, co mu strzeliło do głowy. Jeszcze raz dziękuję Trish.
Od razu po wejściu do mieszkania złapałam za telefon i wybrałam numer Sam, w międzyczasie wstawiając kwiaty do wazonu. Do kokardki Rick doczepił bilecik: "Cholernie Cię przepraszam. R.". Miałam od niego mnóstwo nieodebranych połączeń i kilka esemsów. Po krótkiej rozmowie z Samanthą, odpowiedziałam na jego ostatnią wiadomość.

Od: Rick
Zadzwoń, kiedy odzyskasz telefon. Proszę, porozmawiajmy.

Do: Rick
Wpadnij do mnie po południu.

Odpisał błyskawicznie

Od: Rick
Będę o 17, ok?

Do: Rick
Ok

Nie minęło pół godziny, a na progu mojego mieszkania pojawiła się Sammy. Miała na sobie czarne legginsy w panterkę, żarówiaście różowy sweter pod kolor włosów, czarne kozaki na szpilce i białą pikowaną kurtkę. Moja przyjaciółka jest jedną z tych osób, które wyglądają ślicznie i seksownie we wszystkim co na siebie założą. Zawsze zazdrościłam jej modowej pewności siebie i byłam w stu procentach przekonana, że w ekstrawaganckich ciuchach Sam, w których ona wygląda jak hollywoodzka gwiazdka, ja wyglądałabym kiczowato i po prostu śmiesznie.
- No, Davis! Ładne cienie pod oczami, zabalowałaś! - zawołała radośnie, przyciągając mnie do siebie i obdarzając mocnym Sam-przytulasem. Na samą myśl o powodzie mojej zarwanej nocki zrobiło mi się gorąco. Ten powód ma metr dziewiędziesiąt wzrostu, twarde, umięśnione ciało i najseksowniejsze niebieskie oczy na świecie. On w ogóle jest cholernie seksowny. 
- Zaraz. - Sam przysunęła nos do mojej szyi i wciągnęła powietrze głęboko w nozdrza. - Ty pachniesz facetem, Emma! Zajebistymi, męskimi perfumami z górnej półki. I się rumienisz! Co tam się do cholery działo?! Spałaś z Rickiem?! - pisnęła, wlepiając we mnie zdziwione spojrzenie.
- Co?! Nie! - zawołałam ze śmiechem. - Nie z Rickiem.
- Nie z Rickiem, ale z kimś tak?! No opowiadaj, bo zaraz wybuchnę! 
Złapała mnie za rękę i zaciągnęła na kanapę.
- Mów! - zarządała.
Westchnęłam i opowiedziałam jej w skrócie o wczorajszym wieczorze, pomijając niektóre szczegóły, jak na przykład co Chris robił tak późno na Bronxie. Nie umknęło to jednak uwadze przyjaciółki.
- Ok... Ok. Podsumowując: poszłaś na imprezę, żeby zapomnieć o swoim byłym i zwinęłaś się z niej ze swoim byłym, który pojawił się tam z niewiadomo kąd a potem uprawialiście seks u niego w domu? - spytała. Wyglądała na naprawdę nieźle zaskoczoną. No cóż, na jej miejscu pewnie też bym była.
- No... W zasadzie tak było. - Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się niepewnie.
- O. Mój. Boże. Emma, TY spałaś z facetem!!! - krzyknęła tak głośno, że pewnie ludzie słyszeli ją na ulicy. - Jak było?! Ten koleś to totalnie gorący towar! 
- Uhm...fajnie. - wymamrotałam z czerwonymi policzkami. Ta rozmowa nie może być już bardziej krępująca.
- Fajnie?! I tyle?! Szczegóły proszę! - emocjonowała się chyba bardziej niż ja. Proszę, jednak może być.
- Sammy, błagam. Szczegóły chcę zachować dla siebie. - Spojrzałam na nią przepraszająco.
Z westchnieniem przewróciła oczami. 
- Jak cię upiję to i tak mi wszystko wygadasz. Myślisz, że on cię śledził? 
- Co? Co to za głupoty Sam, oczywiście, że nie! To był szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat tamtędy wracał do domu, bo inaczej nie wiem co by ze mnie zostało.
- Prawdziwy książę z bajki - zakpiła. - Musisz go naprawdę kochać, skoro do niego wróciłaś, po tym co ci zrobił.
- A niby co mi zrobił? - Uniosłam brwi.
- Tego właśnie nie wiem, ale sądząc po tym jak byłaś rozbita po rozstaniu, to musiał nieźle narozrabiać - oceniła z miną fachowej znawczyni mężczyzn. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
Spędziłam z Samanthą naprawdę miłe popołudnie. Brakowało mi naszych babskich pogaduszek i śmiechu, na które ostatnio nie miałam w ogóle ochoty, bo moje serce i umysł zaprzątał Chris. Hmm, ciągle zaprząta, ale teraz te myśli wywołują na mojej twarzy szeroki uśmiech.
Punktualnie o piątej rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, przerywając mi i Sam pałaszowanie ogromnego pudełka lodów waniliowych, które znalazłyśmy w zamrażarce.
- Cholerka, już tak późno? - Zerknęłam na zegarek i wrzuciłam łyżkę do pudełka. - Umówiłam się z Rickiem. - wyjaśniłam, widząc uniesione brwi przyjaciółki.
- Jezu, czy ty aby nie przesadzasz? Christian, Rick, o kimś jeszcze nie wiem?
- Sam, serio?... - Przewróciłam oczami i poszłam otworzyć Rickowi. Stał w progu z czerwoną różą w dłoni i skruszoną miną.
- Hej... Słuchaj, chciałbym cię przeprosić za wczoraj. Nie chciałem, żeby tak wyszło. - plątał się. - To dla ciebie. - Wręczył mi kwiat. - Przynajmniej jedną chciałem ci dać osobiście.
- Nie musiałeś Rick, ale dziękuję. - Przepuściłam go w drzwiach. - Wejdź.
- Cholera, ta impreza to było jedno wielkie nieporozumienie. Gdybym wiedział, że kumple robią mnie w balona w życiu bym cię tam nie zabrał. Nie wiem co się stało, Em, wypiłem tylko jednego shota i przestałem kontaktować.
- Bo dosypali ci jakiegoś gówna do wódki.
- Ale porażka, powinienem to przewidzieć. Chciałem ci zaimponować, a wyszło zupełnie na odwrót. - wyznał.
Zaimponować? Przecież jasno dałam mu do zrozumienia, że nie jestem nim zainteresowana w ten sposób. Z niezręcznej sytuacji wyrwała mnie Sam, wychodząca z salonu. 
- Rick, to Samantha, moja przyjaciółka. Sammy, Rick. - przedstawiłam ich sobie.
- Cześć. - przywitała się chłodno. Była na niego wściekła w moim imieniu, a nawet bardziej niż ja.
- Hej, bardzo mi miło. - uśmiechnął się Rick, nieświadomy jej gniewu, który na siebie ściągnął.
- Będę leciała, Emm, trzymaj się. - Przytuliła mnie na pożegnanie i szybko wyszła, nawet nie zaszczycając chłopaka spojrzeniem.
Poprawiłam na ramionach bluzę i swobodnie przeszłam do kuchni, a Rick podążył za mną.
- Napijesz się czegoś? - spytałam. Kawa, woda, sok? 
Usiadł przy wyspie kuchennej, uważnie przesuwając wzrokiem po moim ciele. Miałam na sobie czarne legginsy, obcisły biały top i za dużą, rozpinaną bluzę z kapturem, ale poczułam się naga pod jego świdrującym spojrzeniem i nie było to przyjemne uczucie.
- Rick? - powtórzyłam z irytacją, zmuszając go, żeby popatrzył na moją twarz.
- Przepraszam. Może być woda. - wymamrotał.
Podałam mu wysoką szklanką i usiadłam na przeciw niego.
- Emma, podobasz mi się. Cholernie, strasznie mi się podobasz. Wiem, że nie chcesz się pakować w kolejny związek i wiem, że nie pokazałem się z najlepszej strony, ale nie skrzywdzę cię, jak tamten facet. Naprawdę. Daj mi szansę. Proszę. MUSISZ dać mi szansę. - poprosił, albo raczej rozkazał. Jego źrenice były dziwnie rozszerzone, a ton głosu wypełniało pożądanie tak wielkie, że w odruchu ucieczki odchyliłam się na krześle i skrzyżowałam ramiona, przyjmując obronną postawę. Najchętniej kazałabym mu wyjść, ale zaczął mnie przerażać i nie chciałam, żeby stał się agresywny. 
- Rick, prawie się nie znamy. - zaczęłam słabym głosem.
- Więc się poznamy, skarbeńku. Nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym cię poznać.
Przełknęłam ślinę. Gardło miałam ściśnięte ze strachu, a dłonie drżące i spocone. W ogóle nie rozpoznawałam w tym chłopaku Ricka, który wpadł na mnie na rolkach. A może właśnie teraz pokazał mi swoją prawdziwą twarz? Zemdliło mnie. Świadomość, że tak bezmyślnie zaufałam jakiemuś psychopacie była okrutna i upokarzająca. Brawo, Emma. Mój żołądek boleśnie zacisnął w supeł, kiedy Rick wstał i zaczął okrążać blat, żeby do mnie podejść. W głowie nerwowo zaczęłam odtwarzać wszystkie ruchy obronne których nauczyłam się od Chrisa. Wstałam, cofnęłam się o krok i wpadłam plecami na lodówkę. 
- Nie uciekniesz przede mną, skarbie. - zadowolony głos Ricka rozbrzmiał tuż przy moim uchu, a jego dłonie ścisnęły moje biodra. 
- Rick, opanuj się. Przestań. - szepnęłam spanikowana. 
- Daj spokój, przecież wiem, że też mnie pragniesz. 
Nagle rozległo się głośne pukanie. Serce drgnęło mi na myśl, że tylko jedna osoba, poza Sam, zna kod do mojej klatki i nigdy nie używa dzwonka. 
- Momencik. - Podniosłam palec wskazujący do góry, prześlizgnęłam się pod ramieniem zdezorientowanego Ricka i popędziłam do drzwi. Ręce tak mi się trzęsły, że miałam problem z przekręcenim zamka. W końcu mi się udało i gwałtownie szarpnęłam za klamkę, otwierając drzwi na oścież. Moje oczy spotkały się ze spojrzeniem Chrisa i całe moje ciało zalała niewysłowiona ulga. 
- Boże, Chris... - zaszlochałam, zarzucając ręce na jego szyję. Przytulił mnie mocno, uspokajająco gładząc po plecach.
- Hej, mała, co się stało? - spytał łagodnie. Odetchnęłam głęboko, napawając się ogarniającym mnie poczuciem bezpieczeństwa.
- Emma?! Kto tam do cholery przyszedł?! - krzyknął Rick zniecierpliwionym głosem.
- Chris... Rick tu jest... On chciał... - płakałam, wtulając policzek w jego pierś.
- Dotykał cię? - warknął. 
- On jest chyba naćpany... Próbował... - głos uwiązł mi w gardle. 
Oczy Chrisa zapłonęły niebieskim ogniem i objął mnie mocniej.
- Poczekaj w salonie okej? Zajmę się nim.
Skinęłam głową i przemknęłam do salonu. Ledwie oparłam się o ścianę, nogi odmówiły mi posłuszeństwa i osunęłam się na podłogę, chowając głowę w ramionach. Z mojej piersi wyrwał się głuchy szloch. Zwinęłam się w kulkę, jakby to miało mnie odciąć od świata i wszystkich pieprzonych problemów. Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać, gdyby Chris nie przyszedł wcześniej. Wszystko przez moją własną głupotę i nieodpowiedzialność. "Gdybyś była rozważniejsza i mniej postrzelona..." - słowa Chrisa sprzed kilku tygodni na nowo rozbrzmiały w mojej głowie i dały początek kolejnej fali łez.
Zza ściany dobiegały stłumione odgłosy szamotaniny. Najwyraźniej Rick zaczął się stawiać, co tylko potwierdzało, że brał, bo nikt trzeźwy nie próbowałby się wplątać w bójkę z moim chłopakiem. Szczególnie nikt o szczupłej posturze Ricka. To możliwe, że ten syf trzyma go od wczoraj? Biorąc pod uwagę moje problemy sprzed kilku lat, potrafiłam bez trudu rozpoznać, czy ktoś regularnie zażywa prochy, a Rick nie wyglądał na jedną z tych osób. 
Nagłe trzaśnięcie drzwi sprawiło, że drgnęłam ze strachu. Po chwili Chris wszedł do salonu i przyklęknął koło mnie. 
- Już wszystko dobrze, jestem przy tobie. - wyszeptał, obejmując mnie mocno. Jego ciepłe, silne ramiona owinęły się wokół mojej talii, zapewniając mi wsparcie, ochronę i bezpieczeństwo. Przycisnął usta do mojego czoła i przytulił policzek do moich włosów. Schowałam twarz w jego szyi, szlochając jak dziecko. Byłam przestraszona i skołowana. I tak bardzo go potrzebowałam... Nie wiem, jak długo siedzieliśmy na podłodze, zanim się uspokoiłam. Nieświadomie ściskałam palcami koszulkę Chrisa, jakbym się bała, że mnie zostawi. 
- Trzymaj się. - powiedział cicho. Wziął mnie na ręce, zaniósł na kanapę i pociągnął na swoje kolana. Podwinęłam nogi i wtuliłam się w niego, oddychając płytko. Jego znajomy zapach działał na mnie wyciszająco.
- Był naćpany? - wydusiłam drżącym głosem.
Chris westchnął i zaczął delikatnie gładzić moje ramię.
- Tak sądzę. - odparł w końcu. - Nie wiedziałaś, że bierze. - Bardziej stwierdził, niż spytał.
Pokręciłam tylko głową. - Ja go prawie nie znam, Chris. Poszłam na tą imprezę, bo Sam właściwie wypchnęła mnie z mieszkania. 
Jego dłoń znieruchomiała na chwilę, a mięśnie napięły się. Sapnął ze złością, ale ponownie zaczął mnie głaskać.
- Jak mogła kazać ci iść gdzieś w dupę z bandą obcych kolesi? - warknął, z trudem panując nad tonem głosu.
- To nie jej wina, mogłam odmówić. - zaprotestowałam słabo.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - wyszeptał wprost do mojego ucha. Delikatnie przygryzł jego płatek, od razu łagodząc kąśnięcie ustami. Poczułam przyjemne ciarki na całym ciele. 
- Chris... 
- Tak skarbie? 
W odpowiedzi przesunęłam się na jego kolanach i musnęłam ustami jego wargi. Objął mnie mocniej, leniwie pogłębiając pocałunek. Pozwoliłam jego dłoniom błądzić po moim ciele, podczas gdy sama wsunęłam rękę pod jego koszulkę i raz po raz przebiegałam palcami przez jego umięśniony tors. Przyciąganie, które odczuwaliśmy było tak silne, że wręcz namacalne. Odsunęłam się z trudem i podciągnęłam kolana pod brodę. 
- Co jest? - wymruczał Chris z ustami przy mojej szyi. Składał na niej delikatne, wilgotne pocałunki, pozwalając mi się rozluźnić w jego ramionach. Skutecznie odciągał moją uwagę od natłoku myśli kłębiących się w głowie, jednak ciągle byłam nimi rozkojarzona, a długa, nieprzespana noc zaczynała dawać się we znaki. Czułam w piersi coraz większy ciężar nagromadzonych negatywnych emocji. Z całej siły walczyłam, żeby się znowu nie rozpłakać. 
- Mała... No nie, proszę nie płacz. 
Chris przytulił mnie mocno i uspokająco kołysał w ramionach. Wcisnęłam nos w jego szyję i zamknęłam oczy. Sen nadszedł szybko i niespodziewanie, pogrążając mnie w błogiej ciemności.

***

Obudziłam się w swoim łóżku, otulona ramionami Chrisa. Moje plecy ściśle przylegały do jego klatki, a głowa leżała pod jego brodą. W pokoju było zupełnie ciemno i duszno. Delikatnie wyplątałam się z jego uścisku i usiadłam, próbując sobie przypomnieć co się stało. Skronie pulsowały mi boleśnie, po niedawnym płaczu, a całe ciało kleiło się od potu. Musiałam spać naprawdę mocno, skoro nawet nie pamiętam momentu, w którym Chris mnie tu przyniósł. Zegar w telefonie wskazywał na kilka minut po północy, więc spałam sześć godzin i byłam zupełnie rozbudzona. Wzięłam z szafy czyste ubrania i cicho poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Chłodna woda obmywała strumieniami moją skórę, powoli przywracając trzeźwe myślenie. Zewsząd zalały mnie strzępki wydarzeń wczorajszego wieczora. Zadrżałam na wspomnienie łap Ricka na moim ciele. Ostatnio mam więcej szczęścia, niż rozumu. Doprowadziłam się do porządku i przemknęłam do kuchni, uważając, żeby nie obudzić Chrisa. Nalałam sobie wody do szklanki i oparłam czoło o chłodną szybę. Mimo, że nie zapaliłam lampy, pomieszczenie oświetlała delikatna poświata wpadająca z ulicy przez okna. Nowy Jork nie gasnął nawet na moment. Na blacie wciąż stały te okropne róże, więc wyjęłam je z wazonu i wcisnęłam do kosza. 
- Wszystko ok?
Odwróciłam się na dźwięk głosu Chrisa. Stał oparty o framugę i wpatrywał się we mnie z niepokojem w błyszczących, niebieskich oczach.
- Tak. Ja tylko... Chyba po prostu się wyspałam. - wybrnęłam z lekkim uśmiechem. - Dziękuję, że zostałeś. Odepchnął się od ściany i podszedł do mnie powoli, tym swoim swobodnym krokiem mówiącym "Ja tutaj rządzę". Położył dłonie na mojej talii i lekko przechylił głowę.
- Lubię z tobą zostawać. Kłaść się i budzić koło ciebie. - wyznał cicho, delikatnie gładząc kciukami mój brzuch przez materiał topu. 
- Ja też to lubię. - szepnęłam, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana.
- Chodź tutaj. - wymruczał i przyciągnął mnie do swojej klatki. 
Zawinęłam ramiona wokół jego wąskiego pasa i czule przesunęłam nosem po nagiej piersi. Pod palcami mogłam wyczuć każdy napięty, twardy mięsień na jego plecach, torsie, ramionach. Ścisnęłam jego biceps, który wydawał się ogromny w porównaniu z moją dłonią. 
- Ile trzeba ćwiczyć, żeby tak wyglądać? - spytałam zaczepnie, ciągle badając palcami jego ciało.
- Tak, czyli jak? - droczył się z krzywym uśmieszkiem na ustach.
- Tak... seksownie...pociągająco... Masz w ogóle jakąś tkankę tłuszczową? 
Dźgnęłam go lekko w brzuch, ale równie dobrze mogłabym dźgać ścianę. 
Zaśmiał się nisko. - Szczerze mówiąc, nigdy o tym nie myślałem, ale cieszę się, że podoba ci się to co widzisz. - wychrypiał w moje ucho.
- Bardziej podoba mi się to, czego nie mogę zobaczyć. To, co jest tutaj. - szepnęłam i położyłam dłoń płasko na jego piersi, w miejscu gdzie wyczuwalne było bicie serca. Przykrył moją rękę swoją i pochylił ciemną głowę, tak że nasze czoła się zetknęły 
- Wiem. - mruknął. - I za to cię kocham.
Przytuliłam go mocno i przez chwilę po prostu staliśmy i cieszliśmy się tą bliskością. 
- O której jutro szkoła? - spytał cicho.
- Od dwunastej do szóstej - westchnęłam. - Wcale mi się nie chce, ale sesja zimowa coraz bliżej i muszę jeszcze oddać pracę semestralną. 
Uśmiechnął się i cmoknął mnie w czubek nosa. - Na pewno będziesz najlepsza. Odwiozę cię rano. 
- A mogę się sama odwieźć? - popatrzyłam na niego błagalnie.
- Chyba za bardzo się przywiązujesz do mojego audi. - Zmrużył oczy i żartobliwie pokręcił głową. 
- Chriiiiiis, proszę? 
- Możesz jechać. - zgodził się, unosząc dłonie w poddańczym geście.
- Tak! - pisnęłam i rzuciłam się mu na szyję.
Zaśmiał się i podniósł mnie do góry. 
- Ale teraz wracamy do łóżka. - zarządził, obracając mnie i przerzucając sobie przez ramię.
- Nie chcę mi się spać! Puszczaj! - pisnęłam i zaczęłam wiercić się w jego uścisku. Dał mi klapsa na żarty.
- Nikt nie powiedział, że będziemy spać. - odparł.
- Hmm to zmienia postać rzeczy. - zachichotałam. 
Postawił mnie na podłodze w sypialni i uważnie przesunął wzrokiem po moim ciele.
- Cieszę się, że podoba ci się to co widzisz. - wymruczałam, naśladując jego ton.
- Cholernie mi się podoba i zaraz ci pokażę jak bardzo.
Zaśmiałam się cicho i objęłam jego twarz dłońmi. - Więc pokaż.

***

*Christian*

Następnego dnia przed południem odwiozłem Emmę na uczelnię albo raczej udostępniłem jej audi, żeby sama się odwiozła. Pierwszy raz całkiem dobrze czułem się na siedzeniu pasażera. Em miała luźny styl jazdy i pewną rękę, co było równie podniecające jak gdyby założyła bikini. Hmm w sumie dałoby się to połączyć...
- Chris, pobudka! 
Moja piękna dziewczyna pstryknęła mi palcami przed nosem, a gdy popatrzyłem na nią zdezorientowanym wzrokiem, parsknęła śmiechem.
- Gdzie odpłynąłeś? Jesteśmy pod uniwerkiem, nie chcesz odzyskać swojego auta? - spytała rozbawionym głosem.
- A ty nie chcesz go prowadzić w bikini? - spojrzałem na nią z nadzieją.
- O tym przed chwilą myślałeś? - Zakryła usta dłonią, z trudem powstrzymując śmiech. Była po prostu śliczna z tymi zaróżowionymi policzkami i ogromnymi, brązowymi oczami, w które mogłem się wpatrywać godzinami. Emma jest z natury skryta i ciężko cokolwiek z niej wyciągnąć, ale wystarczy że popatrzę w jej oczy i wiem już wszystko. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i założyłem kosmyk ciemnych włosów za jej ucho.
- Cóż... Jeśli mam być szczery...to tak. 
Trzepnęła mnie lekko w ramię.
- Faceci. - prychnęła. - Lecę do szkoły, widzimy się wieczorem?
- Jasne, przyjadę po ciebie.
Posłała mi promienny uśmiech i pochyliła się, żeby dać mi buziaka w policzek, ale złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie, przyciskając usta do jej warg. Odwzajemniła czule pocałunek i rozczochrała mi włosy palcami.
- Kocham cię. Do zobaczenia. 
Cmoknęła mnie w usta, sięgnęła do klamki i wyskoczyła z auta, machając mi jeszcze na pożegnanie.
- Też cię kocham... - szepnąłem, patrząc za jej zgrabną sylwetką w dopasowanej czarnej kurtce, znikającą w tłumie studentów. Nie lubiłem patrzeć jak odchodzi, wpadałem wtedy w głupi strach, że już nie wróci. "Idzie do szkoły kretynie, zobaczycie się wieczorem." - zganiłem się w myślach. Nie znoszę tego, że tak bardzo jej potrzebuję, ale jednocześnie...nie wyobrażam sobie jak by to było jej nie potrzebować.  Przesiadłem się na fotel kierowcy i odpaliłem silnik. Po chwili czarne R8 mknęło już w kierunku New Jersey, gdzie czeka na mnie Ethan i ukochana robota. Zapowiada się cudowny dzień.
Zostawiłem samochód na parkingu i zjechałem windą do swojego gabinetu. Ethan siedział pogrążony w papierach w pokoju obok przy swoim biurku. Przerzucał dokumenty, skreślał coś i nanosił poprawki, a potem znowu skreślał. W końcu rzucił długopis na blat i nerwowym ruchem przeczesał włosy. Lekko zapukałem w szybę, żeby zwrócić jego uwagę i wskazałem na drzwi, dając znać, że wchodzę. Skinął tylko głową.
- Co jest stary? - spytałem, kopniakiem zamykając za sobą drzwi.
- Te strategie są gówniane. Gówno zrobimy z takim planem. - warknął i walnął otwartą dłonią w stertę papierów. Widok Ethana wytrąconego z równowagi jest równie częsty, jak widok mnie spokojnego, więc zmarszczyłem tylko brwi i pochyliłem się nad kartkami. Nawet nie doszedłem do połowy strony i już wiedziałem, że te plany musiał pisać jakiś debil. Nic w nich nie miało sensu. Żeby akcja miała szansę się udać musi być zaplanowana perfekcyjnie szczegółowo. Trzeba przewidzieć każdą ewentualność. Tutaj było mnóstwo dziur, a cała ta pseudo "strategia" aż krzyczała banałem i brakiem wyobraźni. Ethan poznaczył marginesy mnóstwem strzałek z czerwonymi pytajnikami i wykrzyknikami, ale w tym planie nie było czego poprawiać, on nadawał się tylko do kosza.
- Eth mam tylko jedną uwagę. - odezwałem się po dłuższej chwili milczenia.
- Tylko jedną? Jaką? - spojrzał na mnie zdzwiony.
Wziąłem do ręki gruby marker i narysowałem na kartce ogromny, czarny pytajnik.
- Taką, kurwa. - syknąłem. - Nie wiem kto się pod tym podpisał, ale ma wylecieć. Teraz. - podkreśliłem.
Ethan zaśmiał się gorzko. - Więc chcesz wypierdolić cały zespół strategów? - spytał kpiąco.
- Co ty kurwa pieprzysz?!
Podsunął mi drugą kartkę, na której jeden pod drugim złożone były podpisy wszystkich ludzi ze strategii. Wpatrywałem się w nie tak długo, aż straciły ostrość i rozmazały mi się przed oczami. Zamrugałem kilkukrotnie. 
- Pierdolisz... To jakiś jebany kawał, prawda?!
- Nie. - burknął z grobową miną. 
- Ja pieprzę... Idzie zima, najspokojniejszy okres między gangami. Będzie mróz, śnieg i nikomu nie przyjdzie do głowy żeby odpierdalać. Ale wszyscy będą myśleć, przygotowywać się, ustalać, zawierać i zrywać sojusze. W końcu nadejdzie krwawa wiosna i wtedy musimy mieć plan. Cholernie dobry plan. A to - wskazałem na papiery - to jest plan na szybką, kurewsko bolesną śmierć. Tego chcemy? 
- Załatwię to. Spróbujemy sprowadzić ludzi z innych stanów. Kurwa... Po prostu narazie o tym nie myślmy. Mamy całą zimę, w porywach początek wiosny. Szkoda nerwów. - westchnął ciężko, pocierając skronie palcami.
Skinąłem głową. - W porządku, Eth. Wybrniemy. 
- Tak... A wiosną zaczyna się sezon, będziesz bronił tytułu?
Czterokrotnie zdobyłem mistrzostwo w "Black Rivarly" - corocznych wielo etapowych wyścigach motocyklowych, organizowanych nielegalnie w różnych opuszczonych zakątkach miasta.  Zawsze odbywają się na ciężkiej, niebezpiecznej trasie jak na przykład Old Highway. Często giną ludzie. Za często. Dlatego informacja o miejscu wyścigu jest udostępniana dopiero dzień przed nim, tak, żeby psy niczego nie wywęszyły.
- Jeszcze nie wiem. - odparłem szczerze.
- Nie wiesz?! Jak to nie wiesz?! Myślałem, że mnie wyśmiejesz za takie pytanie, bo odpowiedź jest oczywista, a ty nie wiesz?! 
Ethan patrzył na mnie jakbym zwariował. Może faktycznie zwariowałem. Wyścigi to moja pasja, mają dla mnie ogromne znaczenie. Nie powinienem więc nawet się zastanawiać nad startem. To powinno być... oczywiste...
- Powiedziałem Emmie, że jedno jej słowo i rzucę to wszystko. Nie chcę jej dawać powodów...
- Kurde, ona cię kocha! Wie, że to twoje życie i nie każe ci z niego zrezygnować!
- Może nie, Eth, ale nie lubię jak się martwi. Chciałbym wystartować...ale jeszcze nie wiem. Pogadam z nią.
- No dobra. Ale nie powinieneś dla niej rezygnować, a ona nie powinna cię o to prosić.
Pokręciłem głową z krzywym uśmieszkiem. 
- Nie chciałbyś chociaż raz wygrać? - spytałem ze śmiechem.
- Daj spokój, jeśli nie startujesz to żadna wygrana. - Wzruszył ramionami. - Jesteś najlepszy. Przegrać z tobą to pieprzony zaszczyt, wszyscy to wiedzą.
- Przemyślę to jeszcze ok? 
- Ok. Tylko nie myśl za długo.
Wstał i zabrał z biurka pokreślane kartki. - Pójdę wyjaśnić to nieporozumienie. Poszukaj w bazie danych numerów do ludzi z Chicago, Los Angeles, Las Vegas, San Francisco, Miami... I w zasadzie do wszystkich innych, którzy są choć trochę ponadprzeciętni, bo nasi to totalne dno. - rzucił ze złością i wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Wróciłem do swojej części biura i odpaliłem komputer. Tak czułem, że to będzie cudowny dzień.

___________________________
Hej! Witam się z Wami po kolejnej dłuższej przerwie. Jak wiecie albo nie, jestem teraz w 2lo co łączy się z ogromnymi ilościami materiału do przerobienia i toną zadań i projektów. Nie mam czasu na opublikowanie gotowych rozdziałów, a co dopiero na pisanie nowych, ale mimo to nie chcę zawieszać bloga. W końcu są weekendy, dni wolne, ferie itp itd i na pewno będę kontynuować historię Emmy i Chrisa, jednak będzie mi to szło znacznie, znacznie wolniej. Mam mnóstwo pomysłów, niestety brakuje mi czasu na zrobienie z nimi czegokolwiek, więc na razie wędrują do mojego notatnika i czekają na swoją kolej. Mam nadzieję, że zrozumiecie i nie będziecie mieli do mnie żalu. Jeśli ktoś będzie czasem wpadał na bloga lub czekał na kolejne rozdziały będzie mi bardzo miło. :)))) Koniecznie napiszcie mi też, co sądzicie o R22. 
Wasza Little M. <3

Ps. Gdyby ktoś miał pytania lub po prostu chciał popisać: mój wattpad - MaryAnne001130 zapraszam :D

piątek, 25 sierpnia 2017

Rozdział 21 - Two faces of life

 
*Christian*

 
Zbiegłem na dół po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Chwyciłem jeszcze kluczyki do audi, które stęsknione czekało w garażu i byłem gotowy do wyjścia. Przed chwilą przebrałem się w jeansy i miękki, granatowy sweter, który momentalnie zasłużył na uznanie Emmy. Wtuliła policzek w moją pierś i westchnęła głęboko. 
- Skąd taka zmiana, panie mroczny i niebezpieczny? Czyżby czarny wypadł z łask twojego przestępczego kółeczka wzajemnej adoracji? - spytała uszczypliwie i uśmiechnęła się szeroko. Nie byłaby sobą, gdyby nie wtrąciła jakiejś złośliwej uwagi i zaczynam myśleć, albo raczej się martwić, że to trochę moja zasługa. 
- A co, nie podoba ci się mój nowy styl grzecznego chłopca? 
Uniosłem brew i oparłem dłonie na biodrach, budując między nami trochę dystansu.
- Ty nawet w babcinym pulowerku nie wyglądałbyś grzecznie. - zachichotała.
Mimowolnie parsknąłem śmiechem.
Emma złapała mnie za ramiona, stanęła na palcach i czule cmoknęła w usta. Jej dotyk sprawiał, że totalnie odlatywałem. Schyliłem się ku niej i już, już miałem pogłębić pocałunek, kiedy bezczelnie przerwało nam natarczywe dzwonienie do drzwi. Z westchnieniem wypuściłem Emm z objęć i ruszyłem w stronę korytarza.
- Casas do cholery naucz się nosić klucze! - wydarłem się, otwierając drzwi. Jednak osoba na zewnątrz w żadnym stopniu nie przypominała Ethana, bo... nie była nawet facetem. Tina opierała się o framugę, ramiona skrzyżowała na piersi i wpatrywała się we mnie ze złością w ciemnych oczach. Mimo październikowego zimna, miała na sobie bluzkę z gigantycznym dekoltem i wcale nie wyglądała na zmarzniętą. Wręcz przeciwnie. Rozpalała ją taka wściekłość, jakbym odpowiadał za wszystkie wojny i klęski tego świata lub rozjechał z rozmysłem stado puszystych szczeniaczków. 
- I co się gapisz, frajerze?!  Porozmawiamy w środku, czy może mam stać na progu co?! - warknęła, patrząc mi prosto w oczy. Chyba mnie zamroczyło, bo nie czekając na zaproszenie, odepchnęła mnie na bok i wparowała do mieszkania. 
- Co ty tu kurwa robisz, Caruso? - syknąłem, odzyskując rezon. Teraz to ona mnie wkurzyła i ten wybryk na pewno nie ujdzie jej płazem, bo chyba zapomina, kim dla niej jestem i, że mogę ją udupić zanim zdąży mrugnąć.
- Co ja tu robię?! Czekałam na ciebie wczoraj jak ostatnia idiotka! Jak mogłeś mnie tak wystawić dla jakiejś dziwki?! Myślałam, że coś kurwa dla ciebie znaczę, a ty co odpierdalasz?! - wydarła się. Wyglądała na okropnie zranioną, tylko...dlaczego? Nawet zrobiłoby mi się jej żal, ale właśnie nazwała moją dziewczynę dziwką. Co to, to nie, tak się bawić nie będziemy.
- Po pierwsze, radzę ci się uspokoić, bo przysięgam, że jeszcze raz na mnie krzykniesz i wylecisz stąd na zbity pysk. - Zacząłem spokojnie, jednak w tonie mojego głosu pobrzmiewała groźba, którą Tina natychmiast wyłapała. Zbladła, odwróciła wzrok i rozluźniła ściśnięte pięści, przybierając bardziej uległą pozę. - Po drugie. - kontynuowałem. - Nie będziesz nazywać mojej dziewczyny dziwką i lepiej w końcu to sobie przyswój. I po trzecie: byliśmy umówieni tylko na szlif po mieście, więc dlaczego do kurwy nędzy robisz mi awanturę, jakbym uciekł ci sprzed ołtarza co?! 
- Myślałam, że coś się stało! Przyjaciele się chyba tak nie olewają, co?! Chris ja... Cholera. - Zakryła twarz dłońmi i pokręciła głową. - Naprawdę nigdy nie przyszło ci do głowy, że coś do ciebie czuję? 
- Słucham? - Spytałem głupio, bo przecież doskonale usłyszałem co powiedziała, ale totalnie mnie zaskoczyła. Jasne, wiedziałem, że chciała się kiedyś ze mną pieprzyć. Taki przyjacielski seks bez zobowiązań. Jednak do głowy by mi nie przyszło, że Tina może coś do mnie czuć i jeszcze powiedzieć mi o tym, kiedy w pokoju obok siedzi moja dziewczyna, z którą co dopiero się zszedłem po burzliwym rozstaniu. Pięknie. 
- Martina, posłuchaj mnie. Jesteś moją koleżanką, może nawet przyjaciółką. Lubię cię, ale nie w ten sposób i nic więcej nie mogę ci zaoferować. - Przyznałem prosto z mostu. Wiem, że to kubeł zimnej wody na łeb, ale po co mam robić jej niepotrzebną nadzieję. - W dodatku w pokoju obok czeka moja dziewczyna i właśnie mieliśmy jechać na śniadanie, a ty szczerze mówiąc trochę nam przeszkodziłaś. - dodałem lekko, jak gdyby jej wyznanie zupełnie nie zrobiło na mnie wrażenia.
- Ale z ciebie dupek! - wrzasnęła. - Pieprz się kurwa! - Załkała żałośnie. Pierwszy raz widziałem Tinę płaczącą i poczułem ucisk w piersi. Nie chciałem jej zranić, ale... Lepiej będzie dla niej, jeżeli po prostu mnie znienawidzi. 
- Martina! 
Złapałem jej nadgarstek sekundę przed tym, zanim odcisnęłaby mi swoją dłoń na policzku. 
- Nie pozwalaj sobie. Chyba zapominasz, z kim rozmawiasz. - warknąłem, wbijając w nią lodowate spojrzenie.
Wyszarpnęła rękę i wybiegła na zewnątrz, z całej siły trzaskając drzwiami. Westchnąłem ciężko. A ten dzień zapowiadał się tak dobrze...
- Chris... 
Emma podeszła do mnie, lekko utykając i oplotła mnie ramionami w pasie, a głowę ułożyła na mojej piersi. Przytuliłem się do niej, głęboko wdychając jej słodki zapach.
- Ta dziewczyna... To była ta Tina, o której rozmawiałeś z Ethem?
- Tak. Emma, ona... Ja nigdy bym nie pomyślał, że... 
- Spokojnie, wiem. Nie robię ci żadnych wyrzutów.
Uniosła głowę i oparła brodę na mojej klatce. Spojrzałem na nią smutno.
- Zachowałeś się naprawdę paskudnie, wiesz? Potraktowałeś ją jak śmiecia. Chodziło ci, żeby cię znienawidziła... Wiesz, że to nie ma sensu? Tylko bardziej ją skrzywdziłeś.
- To co miałem zrobić? Narobić jej niepotrzebnych nadziei? Czy może rzucić się w jej objęcia? - spytałem zirytowany.
Emma odsunęła się ode mnie i pokręciła głową. 
- Nie musisz się od razu złościć, próbuję ci tylko pomóc, bo widzę, że tobie też z tym źle.
- Przepraszam. Jedziemy na to śniadanie? - zaproponowałem, zmieniając temat. 
Emma uniosła brwi, ale nie naciskała więcej.
- Jasne. Tylko... Nie mam nawet żadnych butów, ani kurtki. - westchnęła zmieszana.
- To nie problem, zaraz przyniosę ci coś od Sarah. 
Skoczyłem na piętro i po chwili wróciłem ze skórzaną, ocieplaną kurtką i czarnymi adidasami. 
- Będą rozmiar za duże, ale można ciaśniej zawiązać.
- Pamiętasz mój rozmiar buta? - spytała ze śmiechem.
- Buta też, ale nie tylko. 
Mrugnąłem do niej zaczepnie. Zachichotała i złapała mnie za rękę.
- Chodźmy, umieram z głodu. 
Otwarłem samochód i przytrzymałem Emmie drzwi, po czym okrążyłem go i opadłem na siedzenie kierowcy. Od razu po odpaleniu silnika włączyłem grzanie, bo pogoda zaczynała się robić naprawdę kapryśna. W zeszłym roku początkiem października nosiłem jeszcze krótki rękawek, a temperatura nie spadała poniżej 20°C. Dla odmiany teraz wieje, leje i ciągle się ochładza. 
Wcisnąłem przycisk w automatycznym pilocie zamykającym garaż i wyjechałem na ulicę. Ledwie dotarliśmy do centrum, rozpadało się, że świata nie było widać. Na domiar złego utknęliśmy w gigantycznym korku, co już doszczętnie zepsuło mój humor. Westchnąłem z frustracją i zacząłem bębnić palcami w kierownicę. 
- Ale z ciebie nerwus, Chris, wszystko w porządku. - Emma uśmiechnęła się słodko, jak tylko ona potrafi i przyciągnęła do siebie moją dłoń, splatając nasze palce razem. Odwróciłem głowę i w momencie zatonąłem w jej oczach. Kiedy patrzyła na mnie w taki sposób...z miłością...po prostu nie potrafiłem się pohamować. Ująłem twarz Emmy w dłonie i przycisnąłem usta do jej warg, kończąc to, co zaczęliśmy rano w kuchni. Odetchnęła zaskoczona, ułatwiając mi pogłębienie pocałunku. Boże, to cudowne. Ona jest cudowna. Chyba naprawdę wpadłem po uszy i jest mi z tym niesamowicie dobrze. Całowaliśmy się coraz namiętniej, intensywniej, a powietrze w audi aż wrzało od rozchodzącego się po nas pożądania. Złapałem Emmę mocno w talii i pociągnąłem na swoje kolana, nie odrywając od niej ust nawet na sekundę. Przysunęła się najbliżej jak mogła i wplotła palce w moje włosy. Przerwałem pocałunek tylko po to, by za chwilę przycisnąć wargi do jej szyi. Miała idealną, gładką skórę, poznaczoną jedynie różowymi, drobnymi śladami, które zafundowałem jej w nocy. Westchnęła cicho, głaszcząc mnie po karku. 
Nagle tuż za nami rozległ się przeraźliwie głośny pisk klaksonu. Emma podskoczyła przestraszona i gdybym jej nie przytrzymał, zdrowo przywaliłaby głową w dach auta. Nagle dziewczyna parsknęła śmiechem, wskazując na drogę przed nami. Ulica się odblokowała, a kierowcy z tyłu zaczęli się już denerwować. 
- Zostań tu - szepnąłem i wyglądając zza jej ramienia ruszyłem do przodu. 
Nadal się śmiejąc, zmieniła tylko pozycję, żeby łatwiej mi było kierować i usiadła bokiem, a nogi wyciągnęła na siedzeniu pasażera. 
Zaparkowałem auto pod małym barem śniadaniowym o chwytliwej nazwie Berry i przekręciłem kluczyk w stacyjce.
- Hej, jesteśmy na miejscu. - wymruczałem, gładząc policzek Emmy. Przysnęła z twarzą wtuloną w moją szyję. Westchnęła cicho i przetarła oczy.
- Mogłabym stąd nie wychodzić, jest tak paskudnie...
- Wcale nie musisz - odparłem z figlarnym błyskiem w oku.
- Co ty...?
Nie zdążyła skończyć zdania, bo złapałem ją mocniej, otworzyłem drzwi i w kilku susach znalazłem się pod dachem Berry, wciąż trzymając ją w ramionach.
- Kocham cię, wiesz? - spytała cicho. Ogarnęło mnie niespodziewane ciepło, mimo chłodnego wiatru, smagającego nasze twarze. Musnąłem ustami jej czoło.
- Wiem. Też cię kocham.
Zajęliśmy stolik w zacisznym kącie baru. Miękkie, białe skórzane siedzenia, lśniące blaty stolików i jasno zielone, wesołe ściany z przewijającym się wszędzie motywem jagodowych babeczek nadawały temu miejscu niepowtarzalnego charakteru. Dochodziło już południe, więc nie kręciło się tu zbyt wiele osób. 
- Witam, czy mogę przyjąć pana... to znaczy...państwa zamówienie? - spytała kelnerka, bezwstydnie lustrując mnie wzrokiem.
Sięgnąłem po dłoń Emmy leżącą na stole i splotłem nasze palce. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Skarbie? 
- Poproszę omlet z owocami i sok pomarańczowy.
- Oczywiście. A dla pana? - Ponownie skupiła na mnie wzrok i nawet nie starała się ukryć, jak bardzo się jej podobam.
Naprawdę miałem jej już serdecznie dość. 
- To samo i jeszcze dwie babeczki czekoladowe. - odparłem obojętnym głosem, wbijając w nią lodowate spojrzenie. Dziewczyna zaczerwieniła się ze wstydu, szybko odnotowała nasze zamówienie i prawie odbiegła w kierunku kuchni. 
- Jesteś okropny, ale cholernie mi się to podoba - przyznała Emma i mocniej ścisnęła moją dłoń.
- Bo jesteś okropnie zazdrosna, ale cholernie to lubię - wymruczałem, naśladując jej ton.
Posłała mi szeroki uśmiech, który byłby w stanie rozświetlić cały Nowy Jork w razie braku prądu. Zmieniła się przez ten tydzień. Stała się spokojniejsza, bardziej wyrozumiała i miałem wrażenie, że nigdy nie ufała mi tak mocno jak teraz. Ciekawe, czy sama to zauważy, czy będę musiał jej to uświadomić. 
Zapłaciłem za śniadanie i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Na zewnątrz zdążyło się już odrobinę rozpogodzić, choć lodowaty wiatr nadał mroził nam kości. Emma puściła moją rękę i wsunęła dłoń pod moją kurtkę, szukając ciepła i uczucia bezpieczeństwa. Wtuliła się we mnie na tyle, na ile pozwalał jej na to nasz szybki marsz do audi, oddalonego od Berry o kilkadziesiąt metrów. Dziewczyna szczękała zębami z zimna, gdy czekała, aż wyciągnę kluczyki z tylnej kieszeni jeansów. 
- Ale z ciebie zmarzluch - wymruczałem, przyciągając ją do swojej piersi. 
Otoczyła mnie ramionami w pasie i schowała nos w mojej szyi. Schyliłem się trochę, żeby nie musiała stawać na palcach. Była niska i szczuplutka, a przy moim wzroście prawie metr dziewięćdziesiąt i postawnej sylwetce wydawała się jeszcze drobniejsza. Musnąłem ustami jej włosy i potarłem jej ramiona, żeby chociaż trochę ją rozgrzać. Westchnęła z zadowoleniem. Jeżeli chodziło o pieszczoty, na pierwszym miejscu u Emmy plasowało się przytulanie i wiedziałem o tym już na początku naszej znajomości. Długo zajęło jej nabranie do mnie zaufania na tyle, żeby pozwoliła mi posunąć się dalej, a nasza burzliwa relacja wcale jej tego nie ułatwiała. Jednak kiedy wczoraj w nocy kochaliśmy się po raz pierwszy, zdałem sobie sprawę, że czekanie było tego w stu procentach warte. Mam nadzieję, że nie wypadłem z wprawy przez te kilka miesięcy i jej też się podobało, a przynajmniej nie zraziłem jej do seksu na resztę życia.
- Dlatego mam ciebie. - Jej cichy głos przyjemnie wibrował przy mojej skórze.
- Zostałem twoim prywatnym kaloryferem? - spytałem ze śmiechem.
- W zasadzie tak - potwierdziła, sugestywnie przesuwając dłonią po moim brzuchu. 
Przycisnąłem ją do siebie mocniej, po czym wypuściłem z objęć i ruchem głowy wskazałem na auto.
- Jedźmy, zanim mi tu zamarzniesz.
- Mogę prowadzić? - spytała błagalnie, łapiąc mnie za obie dłonie i wlepiając we mnie oczy szczeniaczka. 
No i jak tu jej odmówić? Uświadomiłem sobie, że w zasadzie tylko raz jechałem z nią jako pasażer, kiedy uciekaliśmy z Air Force. Ethan jechał z nią kiedyś moim R8 i mówił, że to chyba jedyna laska jaką zna, która prowadzi samochód po męsku. Byłem więc naprawdę ciekawy jej umiejętności, ale najpierw chciałem się podroczyć.
- A co będę z tego miał? - spytałem, uśmiechając się znacząco kącikiem ust.
- Będziesz mógł się na mnie gapić, bez obawy, że w coś wjedziesz - odparła żartobliwie.
- To już zdecydowanie bonus. Ale nadal za mało.
- Tobie zawsze jest za mało - wymruczała, patrząc mi prosto w oczy. Podtekst w jej głosie sprawił, że zrobiło mi się odrobinę cieplej. Wręczyłem jej kluczyki i skradłem szybkiego buziaka.
- Jedź ostrożnie. 
Wskoczyła za kierownicę z miną szczęśliwej pięciolatki, która właśnie dostała wymarzoną zabawkę. 
- Gdzie jedziemy? - spytała, wprawnie wycofując auto z parkingu.
Od razu widać, że ma pewną rękę i luz w jeździe. Ta dziewczyna nie może być już bardziej idealna.
- Skarbie, bardzo chciałbym spędzić z tobą ten dzień, ale mam jeszcze mnóstwo roboty, więc niestety musisz się sama odwieźć. 
- Romantyk z ciebie - zakpiła. - W porządku. Wpadniesz na kolację? 
- Ze śniadaniem? - zażartowałem.
- Jasne, ale ty je robisz - odparła całkiem na poważnie. Odwróciła głową w moją stronę i parsknęła śmiechem. - Powinieneś widzieć swoją minę, Chris, oczy ci się świecą jak dwie latareczki - chichotała.
- Dziwisz mi się?
- Ani trochę.
Zaparkowała przed swoim blokiem, żebyśmy mogli zamienić się miejscami.
- Wow! - zawołałem autentycznie zachwycony. Postawiła to auto idealnie prostopadle do krawężnika, jak od kątomierza. 
- Jezu, naprawdę? Co jest takiego trudnego w poprawnym zaparkowaniu?
- Myślę, że mogłabyś pogadać o tym z Sarah.
- Ethan mówił to samo.
- Miał rację. Odprowadzić cię na górę?
- Nie trzeba, jedź. Im szybciej skończysz, tym szybciej do mnie wrócisz. 
Puściła mi oczko i już chciała wysiąść, ale złapałem ją za rękę.
- Nie zapomniałaś o czymś? 
Zanim zdążyła odpowiedzieć, przycisnąłem usta do jej warg, składając na nich delikatny, słodki pocałunek, a zaraz za nim kolejny, w kąciku jej ust. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i nacisnęła klamkę. 
- Do zobaczenia wieczorem.
- Nie mogę się doczekać.
 

***

 
Mój gabinet wyglądał, jakby przeszedł po nim huragan. Przez dobre pół godziny zbierałem i układałem papiery, próbując się połapać co jest czym. Już wiem, dlaczego Ethan nalegał na oddzielne biura - przez mój styl pracy szlag go musiał trafiać. Teraz pomieszczenia są połączone drzwiami i przeszkloną ścianą, stąd widzę, że na biurku Etha panuje perfekcyjny, wręcz pedantyczny porządek, podczas gdy u mnie nic nie trzyma się kupy. Trochę zazdroszczę mu tej organizacji, chociaż zawsze wyśmiewam go, że to babska cecha, a prawdziwy facet musi być bałaganiarzem. Eth patrzy wtedy na mnie z politowaniem i kręci głową, ale nie komentuje moich słów. Nie musi. 
Kiedy w końcu udaje mi się ogarnąć trochę dokumenty, zabieram się za statystyki. Cholera, nienawidzę papierkowej roboty. W życiu by mi przez myśl nie przeszło, że jako szef gangu, będę musiał ją odwalać, a jednak. Podpisałem kilka planów strategii, uzupełniłem karty treningowe chłopaków, poświęciłem chwilę na rozpatrzenie dochodów z czarnego rynku, w skrócie: nudziłem się jak pies. Moje męki przerwało wejście Ethana. Zaśmiał się na mój widok. Posłałem mu rozgniewane spojrzenie, niestety Casas to jedna z tych niewielu osób, na które moje groźne miny ani trochę nie działają.
- Blake, sorry, że przeszkadzam, ale mam prośbę - wychrypiał.
- Co jest kurwa z twoim głosem? Wyglądasz okropnie, a brzmisz jeszcze gorzej - zauważyłem.
- Rozjebałem sobie ostatnio gardło, właśnie wracam od Johnsona, ale powiedział, że po prostu muszę odpocząć i samo przejdzie. Wziąłbyś za mnie dwa najbliższe treningi? Dziś i pojutrze?
- Pytanie - rzuciłem. - Nie ma problemu. O której te ciołki zaczynają?
- Za godzinę. Dzięki Chris, porobię za ciebie papiery - zaproponował.
- Daj spokój, idź i odpocznij. No, już. 
Przebrałem się w dresy i czarną bokserkę i poszedłem prosto na salę treningową. Moi uczniowie porozkładali już maty i teraz rozciągali się, rozgrzewali mięśnie, a niektórzy po prostu rozmawiali w grupkach.
- Dwuszereg i odlicz! - zawołałem donośnie, wchodząc do pomieszczenia. Chłopcy momentalnie się ustawili.
- Jeden!
- Dwa!
- Trzy!...
- Eeee dziewiętnaście i pół? - wydukał niepewnie blondyn na końcu rzędu.
Zdziwiło mnie, że stał sam, bo w grupie miało ich być czterdziestu. Rzuciłem okiem na listę nazwisk. 
- Ethan, przepraszam za spóźnienie! 
Podniosłem głowę i zobaczyłem Martinę, w biegu wiążącą buta. Coraz bardziej  mnie dziś denerwowała.
- Och... - wyrwało jej się, gdy spostrzegła mnie, a nie Casasa.
- Spóźniłaś się - warknąłem.
Wyprostowała się i spojrzała na mnie hardo.
- Ja przynajmniej przyszłam.
Moja cierpliwość właśnie się skończyła.
- Powiem tylko raz, więc posłuchaj uważnie - zacząłem śmiertelnie poważnym tonem. - Jeśli jeszcze raz przyjdziesz do mojego domu, poza godzinami mojej pracy i zrobisz mi awanturę o jakieś gówno, to przysięgam, że znajdziesz się z powrotem w Chicago szybciej, niż będziesz w stanie o tym pomyśleć. I dobrze ci radzę, zacznij odzywać się do mnie z szacunkiem, bo chyba zapominasz, że jestem twoim kurwa szefem, a nie jakimś koleżką. A teraz masz opuścić moją salę.
- Co?! Mam wyjść?! Czemu?! - pisnęła zaskoczona.
- Bo to szkolenie jest przywilejem, na który ty najwyraźniej nie zasłużyłaś, skoro nawet nie potrafisz przyjść punktualnie. Szczerze mówiąc, spodziewałem się po tobie czegoś więcej.
- Zwariowałeś! Nawet nie zacząłeś tego pieprzonego treningu! - wykłócała się.
- Wypierdalaj stąd, albo naprawdę zrobi się nieprzyjemnie.
Wybiegła z sali wściekła i upokorzona. Jeśli kiedyś darzyłem ją sympatią, to uczucie zostało zastąpione przez gniew i irytację. Nikt nie będzie traktował mnie w ten sposób. Gdybym na to pozwalał, straciłbym autorytet, a szef, którego nikt nie szanuje, to żaden szef. Martina nie potrafi oddzielić życia prywatnego od pracy, co jest sporym problemem i prowadzi do takich spięć jak dzisiaj. Z drugiej strony nie powinienem tak się z nią spoufalać, to nieprofesjonalne. 
- Dobra chłopaki, na początek dwadzieścia okrążeń, ruchy!
Po ich twarzach błąkały się krzywe uśmieszki, najwyraźniej nieźle się bawili, kiedy opieprzałem przy nich Martinę. Już dawno zauważyłem, że za nią nie przepadają. Na moje polecenie bez gadania rozbiegli się po sali.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Terrego, trenera średnio zaawansowanych.
- Przyślij mi kogoś do 1.1., na już.
- Jasne, Chris, robi się.
Po chwili na salę wbiegł wysoki, atletycznie zbudowany brunet, którego jak przez mgłę kojarzyłem z ostatniej akcji, jednak za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwiska. 
- Robert Travis szefie, grupa 1.5. - powiedział szybko, przystając koło mnie.
- Ok, dołącz do reszty. - Kiwnąłem głową w stronę rozgrzewających się chłopaków i dopisałem Roberta do listy z dzisiejszego treningu. Miałem co prawda cichą nadzieję, że przyjdzie Collins i pokaże, co moja dziewczyna tak w nim zachwala, ale najwyraźniej Terry uznał, że Travis jest bardziej obiecującym zawodnikiem. Nie będę się sprzeczał. 
Po zafundowaniu całej grupie morderczej ich zdaniem rozgrzewki, przeszedłem do sparingów. Nie, żeby ośmielili się na coś poskarżyć, ale ich czerwone policzki i przemoczone koszulki mówiły same za siebie. 
- Jackson, trzymaj gardę, co to ma do cholery znaczyć?! Rusz się Mike! Na akcji byłbyś już pieprzonym trupem! Kurwa, Shane, czy ty się bijesz pierwszy raz?! Postawa chłopie! 
Już dobrą godzinę zdzieram sobie na nich gardło i to bez większego skutku. W końcu nie wytrzymałem i kazałem im przerwać i mnie posłuchać. Powtórzyliśmy wszystkie zasady wyprowadzania ciosów.
- Siła uderzenia wychodzi z nóg, nie z ramion. - przypomniałem. - Musicie być czujni, sprytni i w stu procentach skoncentrowani na przeciwniku, ale również nie możecie lekceważyć otoczenia. Oczy i uszy zawsze dookoła głowy. - podkreśliłem ostro. - Zawsze. Teraz na sali nic z zewnątrz nie stanowi dla was zagrożenia, tyle że na akcji, angażując się w bezpośrednią walkę, stajecie się nieosłoniętym, łatwym celem. Jeśli nie będziecie uważni, zastrzeli was pierwszy lepszy koleś. - Wziąłem oddech i powoli przesunąłem wzrokiem po ich skupionych, nieco pobladłych twarzach. - Jakieś pytania?
Robert uniósł dłoń, a ponieważ był jedyny, od razu zaczął mówić. Reszta struchlała ze strachu pod moim wściekłym spojrzeniem.
- Pokaże nam szef ciosy, którymi możemy zabić wroga nie mając żadnej broni? 
Uniosłem brwi i zmierzyłem go wzrokiem. Jest ambitny. Podoba mi się to. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i wskazałem na matę. 
- Zapraszam. 
Stanęliśmy na przeciw siebie, przybierając pozycje wyjściowe. Zanim zdążył mrugnąć, skoczyłem na niego, zablokowałem jego nogi swoimi, tak że stracił równowagę i przygniotłem jego plecy kolanem do maty. Jedną ręką przytrzymałem jego ręce za plecami, a drugą złapałem go za gardło. Po sali rozniosły się zdziwione westchnienia. Nadal trzymając Roberta, opisałem pokrótce jak skutecznie skręcić kark przeciwnikowi, jeśli uda im się go przewrócić w ten sposób, w który ja zciąłem Travisa. Pokiwali głowami, wpatrując się we mnie z podziwem w szeroko otwartych oczach. Wstałem i wyciągnąłem dłoń do bruneta, żeby pomóc mu się podnieść.
- Jack, podejdź tutaj. Robert, spróbuj wykonać ten sam chwyt, który pokazałem przed chwilą. W porządku...
Nie wiem kto był bardziej zmęczony pod koniec zajęć, ja czy oni. Zdecydowanie nie mam cierpliwości do uczenia innych. Musimy koniecznie znaleźć nowego trenera, bo i bez tego ja i Eth jesteśmy zawaleni robotą. Potarłem palcami pulsujące skronie. Will nigdy nie dopuściłby do takiego bałaganu, jaki panuje tu teraz. Wierzył w nas. Wierzył, że damy sobie radę i to na tyle, żeby przekazać nam swój stołek. Nie możemy zawieść.
 
 
 
 
_____________________________
 
Hej! Jest tu ktoś jeszcze? Wiem, że długo czekaliście, ale ostatnio naprawdę byłam (i wciąż jestem) zawalona robotą :( Nawet nie chcę myśleć, co będzie we wrześniu... Ale teraz nie o tym. Mam nadzieję, że rozdział jest jednak wart czekania i się Wam spodobał. Czekam na Waszą opinię i pytania w komentarzach. 
Trzymajcie się ciepło,
Little M.

kontakt: wattpad - MaryAnne001130