wtorek, 2 stycznia 2018

Rozdział 24 - In my mind


*Christian*


Oparłem się o ścianę windy i odetchnąłem głęboko. Wspomnienia uderzały ze wszystkich stron, próbując wedrzeć się do mojej teraźniejszości, a skórzana oprawka dziennika parzyła mnie w rękę. Zamknąłem oczy i wziąłem kolejny oddech. Jeden, dwa, trzy…

- Nie bój się, pomogę ci. Wszystko będzie dobrze.
Mężczyzna zabiera mi żyletkę i okrywa własną kurtką. Ma stanowczy, łagodny głos i chce mi pomóc. Nikt nigdy nie chciał mi pomóc. Wstaję, choć drżą mi nogi, bo są tak bardzo zmarznięte, ale zaciskam zęby i prostuję się. Sięgam mężczyźnie zaledwie do podbródka. Kiwa z zadowoleniem głową i poprawia kurtkę na moich ramionach.
- Chris. - mamroczę niewyraźnie, schrypniętym od zimna głosem.
Marszczy brwi i schyla się, żeby nasze głowy były na równej wysokości.
- Jeszcze raz. - prosi.
- Christian. - powtarzam nieco głośniej i zaczynam kaszleć. Zasłaniam usta dłonią, a kiedy ją odsuwam moje palce są splamione krwią.
- Will. - mówi spokojnie i podaje mi chusteczkę. - Chodźmy do domu, lekarz powinien cię obejrzeć.
Do domu… Nigdy nie miałem domu.”

Cztery, pięć… sześć…

- Cholera, chłopie, właśnie tak! - chwali Will, gdy z całej siły ładuję pięściami w worek. Po moich plecach i czole spływa pot, ale nie przestaję uderzać ani na moment. Wyobrażam sobie jego twarz. Pomarszczoną, przeźroczystą od ćpania, obrzydliwą twarz potwora. Mojego ojca. Rozsadza mnie czysta agresja. Choć moje mięśnie protestują wciąż walczę. Walczę z samym sobą, ze swoim popieprzeniem, ze swoimi lękami, z tym co próbował zrobić ze mnie potwór i co zamierzam w sobie zabić. Krew nie nadąża z dostarczaniem tlenu do moich mięśni i osuwam się na kolana, dysząc jak pokonane zwierzę. Zaciskam zęby i widzę, że bandaż, którym je owinąłem jest przesiąknięty krwią. Will podchodzi i kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Wygrałeś. - mówi. - Jestem z ciebie cholernie dumny.
Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Są równie niebieskie jak moje i błyszczy w nich zadowolenie. Jest ze mnie dumny. Wstaję chwiejnie, a on po prostu przyciąga mnie do siebie tak, jak ojciec przytula syna. Jesteśmy już równego wzrostu i prawie takiej samej postawy. Z szesnastoletniego, wychudzonego dziecka, w niespełna dwa lata Will zrobił silnego, zdrowego chłopaka, który nie boi się stanąć do walki z czymkolwiek. Nawet z własnymi koszmarami.”

Siedem… osiem… dziewięć…

Pik...pik...pik...pik… Dlaczego ta pierdolona maszyna nie umilknie?! Will leży na łóżku blady i nieruchomy. Wygląda jakby nie żył. Ale żyje. Musi żyć. Ściskam mocno jego rękę, twardą i poznaczoną bliznami. Siedzę przy łóżku, a Ethan stoi za mną i trzyma dłoń na moim ramieniu.
- Jest silny jak stado byków. Wyjdzie z tego, młody. Zobaczysz, że wyjdzie. - szepcze schrypniętym głosem.
- Obiecujesz? - pytam dziecinnie, mimo że wiem, że to nie zadziała. Ale tak cholernie potrzebuję obietnicy, że Will będzie żył. Nagle otwiera oczy i uśmiecha się krzywo.
- Jesteś… - chrypi. - Czekałem. Aż... przyjdziesz. - Bierze głębokie oddechy między słowami, jakby mówienie sprawiało mu ból. - Ethan… Podaj.
Nie kończy zdania, ale Ethan kiwa głową i wręcza Willowi plik papierów i długopis. Bierze go drżącą dłonią i trzy razy składa swój podpis, po czym wciska mi go do ręki. Patrzę na niego, nic nie rozumiejąc.
- Teraz to wy rządzicie. Jesteście młodzi, ale wierzę… wierzę, że wam się uda. Macie potencjał. - Jego głos na chwilę odzyskuje dawną moc. - Umiecie wszystko, co powinien potrafić dobry szef. A reszty nauczy was życie. Nie dajcie się zranić, chłopcy. - mówi, patrząc nam na zmianę w oczy. - Podpiszcie.
- Nie… Nie, kurwa! - zrywam się jak oparzony. - Wyzdrowiejesz, słyszysz?! Wyzdrowiejesz! - krzyczę.
- Chris. - napomina. - Usiądź i podpisz te cholerne papiery, żebym mógł w spokoju umrzeć. - wzdycha z ironią, tak lekko, jakby chodziło o przyniesienie kawy.
- Will, nie… - szepczę z niedowierzaniem. - Nie…
- Podpisz. - naciska.
Biorę oddech i kreślę niezgrabnie swój podpis. Ręka trzęsie mi się tak bardzo, że gdy odrywam ją od papieru, długopis spada na podłogę. Ethan podnosi go i szybko podpisuje, nawet nie patrząc na kartkę. Will uśmiecha się z zadowoleniem.
- Moi chłopcy. Żałuję, że nie mam więcej czasu, żeby pomóc wam stawiać pierwsze kroki… Ale jesteście gotowi. Nigdy nie będziecie bardziej gotowi. - mamrocze niewyraźnie. Otwiera usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale jego głowa opada na poduszce, a maszyna monitorująca funkcje życiowe zaczyna przeraźliwie piszczeć. Do sali wpada Johnson w otoczeniu kilku lekarzy i ktoś siłą wypycha nas na korytarz. Przyciskam dłoń do szyby i patrzę jak usilnie próbują go ratować.
- 300 dżuli! Naładuj!
Kolejne fale elektryczne docierają do jego serca, ale nie wznawiają jego pracy. Zatrzymał się. Johnosn kręci głową i chowa twarz w dłoniach.
- Zgon o dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt. - słyszę jak przez mgłę. Wszystko rozmazuje mi się przed oczami. Moje nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru ciała i osuwam się bezwładnie na podłogę, szorując ramieniem po ścianie. Zakrywam głowę rękami, wciskam ją między kolana i pierwszy raz od pieprzonych trzech lat szlocham jak dzieciak.
- Chris…
Ethan siada obok i przyciąga mnie do siebie.
- Puść mnie! Kurwa spierdalaj Casas!
Szarpię się i odpycham go, ale trzyma mnie w mocnym uścisku. W końcu poddaję się i opieram czoło o jego bark.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze… Wszystko...będzie...dobrze. - powtarza jak mantrę, oddychając ciężko. Chce, żebym w to uwierzył, ale wiem, że on sam w to nie wierzy.”

Dziesięć… Jedenaście…

Otrząsnąłem się gwałtownie, gdy telefon zawibrował w mojej kieszeni. Rozejrzałem się wokół ze 
zdezorientowaniem. Przygaszone światła, samochody, zapach benzyny… Garaż? Stałem, opierając się o hondę, z głową opuszczoną między ramionami. Wbiłem palce w siedzenie tak mocno, że zdrętwiały i pobielały na czubkach. Rozluźniłem je, powoli zginając i rozprostowując. Za cholerę nie pamiętam, jak tu przyszedłem. W uszach wciąż słyszałem pisk szpitalnej maszyny, tak uciążliwy i drażniący, że z warknięciem uniosłem dłoń i z całej siły przywaliłem pięścią w betonową ścianę. Skóra na moich kostkach od razu popękała i krew trysnęła na ziemię. Oddychałem ciężko, próbując wrócić do rzeczywistości. Telefon wciąż wibrował, więc wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran: Emma. Moje serce zwolniło odrobinę i poczułem ciepło rozlewające się stopniowo po całym ciele. To jest moja rzeczywistość.
- Hej, mała. - przywitałem się, starając się opanować drżenie głosu.
- Hej. Obudziłam cię? - spytała niepewnie.
- Nie, dopiero skończyliśmy. Zaraz jadę do domu. Wszystko w porządku?
- Tak, ja tylko… Tylko chciała usłyszeć twój głos. - wyznała cicho, a mi zrobiło się jeszcze cieplej.
Piszczenie ucichło. Przeszłość odeszła, chowając się z powrotem w ciemnej części mojego umysłu. Części, do której nie chcę sięgać, a która nieustannie mnie prześladuje.
- Kocham cię, mała. - wymruczałem. Moje usta wykrzywił lekki uśmiech, a serce wróciło do normalnego rytmu.
- Też cię kocham, Chris. Cholernie cię kocham.
W jej głosie brzmiał uśmiech i ja też uśmiechnąłem się szerzej.
- Czemu jeszcze nie śpisz?
- Nie mogę zasnąć. Jest tak...pusto...i cicho. - bierze głębszy oddech, jakby walczyła z płaczem. Ścisnęło mnie w piersi. Doskonale znam to uczucie, kiedy zamykasz oczy, ale wokół panuje martwa cisza i słyszysz jak twoje myśli krzyczą, tak głośno, że sam chcesz wrzeszczeć. Nie pomaga ani to, ani wciskanie głowy w poduszkę. Przeszłość jest bezlitosna i atakuje w najmniej spodziewanym momencie.
- Zaraz przyjadę, ok? - spytałem łagodnie. - Chcesz żebym przyjechał?
- Chris nie chcę cię męczyć. - szepnęła drżącym głosem. - Ja tylko… - zaszlochała.
- Shhh, nie płacz. Już jadę, dobrze? Już jadę. - powtórzyłem.

Wiatr smagał mnie po twarzy, kiedy mknąłem przez miasto, jak błyskawica przecinając kolejne ulice. Honda powarkiwała cicho, gdy przyspieszałem, a manhattańskie neony raziły mnie w oczy. Mimo że dawno zapadł zmrok, tutaj było jasno jak za dnia. Zaparkowałem koło bloku Emmy, podbiegłem do jej klatki i pospiesznie wpisałem kod do bramy. Zamek puścił z cichym brzęczeniem. Wbiegłem schodami dwadzieścia pięter do góry, ignorując pustą windę. Energia aż rozsadzała mnie od wewnątrz. Dotarłem na górę z lekką zadyszką i wyciągnąłem dłoń, żeby zapukać, ale Emma otworzyła drzwi nim zdążyłem ich dotknąć. Zanim wpadła w moje ramiona zauważyłem, że ma zapuchnięte powieki, a ślady łez znaczą jej śliczną twarz. Przytuliłem ją mocno i zamknąłem kopniakiem drzwi do mieszkania.
- Czemu nie masz kurtki? - wymamrotała w moją pierś.
- Zapomniałem. Chodźmy spać, ok?
- Chris, twoja ręka…
Zerknąłem na bandaż i pokręciłem głową.
- Mały wypadek w pracy, nie przejmuj się.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Zawsze była leciutka, ale teraz jest jeszcze lżejsza i znowu się zaniepokoiłem. Dziś wieczorem wydawała się przemęczona, a teraz zadzwoniła do mnie z płaczem. I jak ona może mi mówić, żebym się nie martwił?
- To było dzisiaj. - wyszeptała, obejmując się za szyję.
- Co takiego? - spytałem łagodnie.
Usiadłem na łóżku, oparłem się plecami o wezgłowie i wziąłem ją na kolana. Emma przycisnęła się do mnie, szukając bliższego kontaktu, schronienia… Kuliła się, jakby chciała się schować przed światem tak jak ja chciałem to zrobić w magazynie.
- To było trzy lata temu, Chris… - łkała. - Dostałam telefon w nocy… ze Seattle… zginęła na miejscu. Boże, tak za nią tęsknię, tak strasznie tęsknię… Chris, proszę…
Zakryła twarz dłońmi i wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Emma straciła matkę jako zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna. Była z nią bardzo mocno związana. W mieszkaniu ma mnóstwo fotografii z mamą i często wspomina zarówno ją jak i ojca. Czasem zazdrościłem jej tych dobrych wspomnień. Mnie na myśl o rodzicach przechodzą dreszcze i chce mi się wrzeszczeć. Co za zbieg okoliczności, że dla nas obojga to właśnie Seattle jest tym pechowym miastem z przeszłości. Przeszłość. Ona zawsze wraca i miesza nam w życiu. Doprowadza do łez. Odcina od rzeczywistości. Nie pozwala cieszyć się teraźniejszością. Nawet zaczerpnąć oddechu. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie mogę wziąć jej przeszłości na siebie, więc pozostaje mi jedynie przytulić ją tak mocno jak potrafię i pilnować, żeby się nie rozsypała. Po prostu być przy niej. Może powinienem coś powiedzieć, ale żadne słowa, czy złudne obietnice nie pokonają przeszłości. „Wszystko będzie dobrze” to zwykłe kłamstwo wypowiadane na odczepnego, kiedy próbujemy kogoś pocieszyć.
Tylko jak może być dobrze skoro już było źle? I to było wlecze się za nami, psując będzie. Tylko od nas zależy którą z tych trzech opcji będziemy żyć: tym co było, tym co będzie, czy tym co jest teraz w tej chwili.





- Chris! Suzy! Upiekłam ciasteczka! - słyszę melodyjny głos mamy. Ma dziś dobry dzień. Dużo się uśmiecha i już nie płacze. Łapię Suzy za rączkę i oboje biegniemy do kuchni. W powietrzu unosi się cudowny, słodki zapach. Nagle słyszę trzaśnięcie drzwiami i bełkotliwy krzyk pijanego ojca.
- Gdzie jesteś suko?! Chodź tu! - wrzeszczy.
Suzy zaczyna płakać, a ja na chwilę zamieram.
- Do kurwy nędzy ty głupia dziwko!
Chwytam rączkę Suzy i biegnę w kierunku schodów, ciągnąc ją za sobą. Chowamy się w dużej szafie na piętrze. Tutaj potwór nas nie znajdzie.
- Kurwa! Pierdolona dziwka! Szmata! - słyszę jak ojciec krzyczy i rzuca czym popadnie.
- Ty jebana szmato!”

Obudziłem się z uczuciem przerażenia i dziko walącym sercem w piersi. Głos ojca wciąż rozbrzmiewał w moich uszach. Odetchnąłem głęboko. Powoli wracała do mnie świadomość, że nie mam już siedmiu lat, nie jestem w Seattle, a ojciec pewnie od dawna jest trupem. Przetarłem twarz dłońmi i spojrzałem na zegar. Spałem tylko dwie godziny i czułem, że na więcej nie ma szans. Nagle przypomniałem sobie o dzienniku, który został w torbie przy motocyklu. Powinienem po niego iść? Alternatywą było leżenie i gapienie się w sufit aż do rana, więc wstałem i cicho wymknąłem się z mieszkania, żeby nie obudzić Emmy. Po raz kolejny zdecydowałem się na schody, zamiast wind. Ruch poprawił mi krążenie i do reszty wyrwał z sennego koszmaru. Powietrze na zewnątrz wydawało mi się wręcz lodowate i szybko pożałowałem, że nie wróciłem po kurtkę albo chociaż marynarkę, którą swoją drogą za cholerę nie pamiętam, gdzie zostawiłem. Gdy wsunąłem dłoń do torby przy motocyklu moje palce trafiły najpierw na zimną stal. Zadrżałem i wyjąłem notes, zostawiając w środku. Nie miałem teraz zupełnie ochoty na kontakt z bronią. Kilka minut później byłem już z powrotem na górze. Cicho zamknąłem za sobą drzwi i poszedłem do sypialni. Emma cały czas spała spokojnie z twarzą wtuloną w poduszkę. Pod wpływem delikatnej poświaty wpadającej przez odsłonięte okna, jej rzęsy rzucały cienie na policzki. Wydawała się znacznie młodsza, a w jej urodzie było coś dziecięcego. Uśmiechnąłem się smutno. Wyglądała na tak szczęśliwą i spokojną, że patrząc na nią w tej chwili każdy pomyślałby, że nie ma żadnych zmartwień. Szkoda, że rzeczywistość jest zupełnie inna… Położyłem się obok, uważając żeby jej nie obudzić i włączyłem latarkę w telefonie. Na widok pisma Willa kolejny raz poczułem jak zaciska mi się żołądek. Otworzyłem notes na pierwszej stronie i przeczytałem nagłówek. „Strategia czterokierunkowa.” Jedna z naszych najlepszych, stosowana do dzisiaj. Nie sądziłem, że to Will ją wymyślił. Powoli przerzucałem kolejne kartki, uważnie śledząc tekst. Mimo że notatki miały bardzo formalny charakter i w niczym nie przypominały pamiętnika, poczułem się jakby Will znowu tu był, jakbym z nim rozmawiał. Opisywał głównie strategie, przebiegi niektórych akcji, co poszło dobrze, a co źle, a także pomysły na treningi. Z tyłu notesu znalazłem plan, który Will zatytułował jako „Plan Smitha”. Na marginesie ciągnął się szereg dat, które sugerowały, że pracował nad nim przez lata. Było tu mnóstwo skreśleń, poprawek i dopisków, przez co ciężko było mi ogarnąć całokształt. I chyba nawet Willowi zaczęło to sprawiać trudność, bo dopracował plan i przepisał go na czysto stronę dalej. Jednak na widok daty przy nagłówku zamarłem. Była to dokładnie data dzienna jego śmierci. Akcja, podczas której zginął miała miejsce wieczorem, więc Will pewnie pisał tą notatkę po południu, a atak go zaskoczył i nie było czasu na tłumaczenie wszystkim nowego planu. Ale gdyby to zrobił… Plan Smitha w każdym calu był genialny, dokładnie przemyślany i przewidujący wszystkie możliwe opcje.
Gdyby go zastosowali, Will mógłby wciąż żyć… Zupełnie otępiały, odwróciłem wzrok od liter i wbiłem go w okno. Do tej chwili nie byłem świadomy, że jest jasno. Zegar pokazywał na ósmą rano. Czytałem całą noc, leżąc w jednej pozycji i teraz zaczynałem odczuwać zdrętwiały kark i bolący kręgosłup. Podniosłem się powoli, żeby rozciągnąć zastane mięśnie. Oczy mnie piekły, powieki wydawały się okropnie ciężkie i całe moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Wizja przespania jeszcze choćby dwóch godzin była tak kusząca, że nie mogłem się jej oprzeć. Odłożyłem notes na szafkę obok łóżka i położyłem się koło Emmy. Zasnąłem niemal od razu.





„Zamilcz. Ja chcę spać… Przestań dzwonić! Uhh...” Niechętnie uniosłem głowę z poduszki i na ślepo zacząłem wymacywać telefon. „Gdzie jesteś ty cholerny gracie…?”
- Tego szukasz? - spytała Emma ze śmiechem, wymachując moją komórką. Na dźwięk jej głosu drgnąłem i uchyliłem ciężkie powieki. Stała koło łóżka w szarych dresach i sportowym staniku, a mi od razu odechciało się spania.
- Halo, mówię do ciebie! - zawołała. - Pobudka śpiochu!
- Oj lubię takie pobudki. - uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- W porządku poproszę Ethana, żeby dzwonił do siebie codziennie rano. - zażartowała.
- Ethan dzwonił? - upewniłem się, poważniejąc.
- Tak… Coś się stało?
- Nie, tylko… Daj mi chwilę.
Wziąłem telefon i przeszedłem do salonu. Eth odebrał po pierwszym sygnale.
- Hej, Blake. Masz coś?
- A żebyś wiedział. Czytałem całą noc i mam niezłą petardę. Będziesz zbierał szczękę z podłogi.
- Na to liczę, skoro mówimy o Willu Smithie. Za ile możesz być w bazie?
- Jestem teraz u Emmy i muszę wstąpić na chwilę do domu. Wyrobię się do półtorej godziny.
- Będziemy czekać ze strategami w konferencyjnej.
- Ok, do zobaczenia. - rozłączyłem się i odetchnąłem głęboko. Szykuje się długa, trudna droga, ale z takim planem na pewno wybrniemy. Jeżeli uda nam się go zastosować. Żeby wymyślić dobrą strategię trzeba być geniuszem, ale żeby zadziałała potrzebni są ludzie. Perfekcyjnie zgrany zespół. Właśnie to musimy wypracować.
- Mała, przepraszam, ale muszę już jechać. Mam coś ważnego do załatwienia. - powiedziałem, wracając do sypialni.
- Dziękuję, że wczoraj przyjechałeś… Nie powinnam była dzwonić… - wyszeptała.
Podszedłem bliżej i ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając, żeby spojrzała mi w oczy.
- Dobrze, że zadzwoniłaś. Wiem jak się czułaś. Obiecaj mi, że jeśli jeszcze kiedykolwiek się tak poczujesz to do mnie zadzwonisz. Nie chcę, żebyś była wtedy sama, ok?
Uśmiechnęła się lekko. - Ok. Zadzwonię.
Skinąłem głową.
- Nie masz tu może jakiejś mojej bluzy? - spytałem podnosząc z ziemi koszulę. Zarzuciłem ją i szybko zapiąłem guziki.
- Już poszukam. Właściwie czemu przyjechałeś wczoraj bez kurtki? I co z twoją ręką?
Wyjęła z szafy granatową bluzę z kapturem i rzuciła mi zaciekawione spojrzenie.
- Dłuższa historia. - westchnąłem, wciągając bluzę przez głowę. - Też miałem wczoraj kiepski dzień.
- Opowiesz mi wieczorem? - spytała.
- Wieczorem. - potwierdziłem z krzywym uśmieszkiem.
Założyła białą koszulkę z nadrukiem i czarną bluzę, a przez ramię przerzuciła sportowy plecak.
- Ok. Ja właściwie też już wychodzę.
- Athletic? - bardziej stwierdziłem, niż spytałem. Emma ostatnio uzależniła się od tej siłowni.
W sumie ją rozumiem. Na treningu można wyrzucić z siebie cały stres i złe emocje.
Sam uwielbiam dawać sobie wycisk. To oczyszczające. - Podrzucić cię?
- Nie musisz, nie chcę, żebyś się spóźnił.
- To i tak po drodze. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym skarbie, chyba zapominasz, że jestem szefem. Szef nigdy się nie spóźnia, po prostu inni przychodzą za wcześnie.
- W porządku, w takim razie chętnie skorzystam. - zaśmiała się.

Zatrzymałem hondę naprzeciw szklanych drzwi prowadzących do Athletic. Emma zaskoczyła z motocykla i poprawiła plecak na ramionach. Policzki jej się zaróżowiły od zimnego powietrza i wyglądała po prostu uroczo.
- Dzięki za podwózkę. Spiszemy się wieczorem? - spytała, podchodząc bliżej. Pociągnęła zaczepnie za troczek mojej bluzy i uśmiechnęła się szeroko. Złapałem jej dłoń, zanim zdążyła ją zabrać i uniosłem do ust.
- Jasne. Miłego treningu.
- Miłego przejmowania władzy nad światem. - zażartowała, ponownie rozświetlając cały mój świat uśmiechem. Nawet oczy jej się śmiały, gdy na mnie patrzyła.
- Bardzo zabawne. - parsknąłem.
Zachichotała i nachyliła się, żeby dać mi buziaka na pożegnanie.
- Do zobaczenia. Kocham cię! - zawołała, odchodząc w stronę wejścia.
- Też cię kocham, mała. - odpowiedziałem. - Chyba bardziej, niż sądziłem, że potrafię… - dodałem ciszej.
Kiedy zniknęła za drzwiami, patrzyłem na nie jeszcze chwilę, po czym odpaliłem silnik i włączyłem się do ruchu. Kierunek New Jersey.




_____________________________________


Hej!  Dodaję rozdział po kolejnej długiej przerwie. Następnego możecie się spodziewać niedługo, bo w zasadzie jest prawie skończony. A później... sama nie wiem. Nie mam za wiele czasu na pisanie, mimo że pomysłów jest mnóstwo. Jednak w wolnym czasie postaram się kontynuować opowiadanie, bo to dla mnie świetna odskocznia.
Pozdrawiam i życzę wam szczęśliwego Nowego Roku! :D Co prawda już 02, ale mam nadzieję, że nie jest za późno.
Little M. <3



4 komentarze:

  1. przez przypadek trafiłam na tego blog, ale jestem pod wrażeniem tego opowiadania. Jest świetne to mało powiedziane .... Czy będą kolejne rozdziały?? czekam z nie cierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, kiedy będą kolejne rozdziały? Opowiadanie super i szkoda ze nie ma wiecej

    OdpowiedzUsuń