czwartek, 27 kwietnia 2017

1000 wyświetleń?!

Hej wszystkim!
Wchodzę sobie na bloggera, a tu taka niespodzianka! Wow! Serio jestem w wieeelkim szoku. Może wydaje się, że 1000 wyświetleń to wcale nie tak dużo, zważając na to, że niektóre blogerki mają po 1000 tygodniowo, ale dla mnie to naprawdę wielkie zaskoczenie. Kiedy zakładałam bloga nie sądziłam, że w ogóle kogoś on zainteresuje, że ktoś będzie go czytał. Także chciałam Wam serdecznie i gorąco podziękować za wszystkie komentarze i mam nadzieję, że Was nie zawiodę, a opowiadanie będzie coraz ciekawsze, zamiast coraz nudniejsze. Nie przedłużając, życzę Wam udanej majówki i powrotu do szkoły z naładowanymi bateriami (kto z 1 i 2 LO i też ma labę do 10 maja? :D)
Trzymajcie się ciepło :*
Little M.


wtorek, 25 kwietnia 2017

Rozdział 12 - Operacja "Escape"

*Emma*

Przewróciłam się na drugi bok i ciaśniej otuliłam się bluzą Chrisa. Było bardzo późno, ale sen nie nadchodził. Jutro będę już w bazie Air Force, z fałszywymi dokumentami i albo wydostanę stamtąd siebie i Christiana, albo nie. W tym drugim przypadku oboje zginiemy. Cóż za optymistyczna wizja. Przetarłam twarz dłońmi. Teraz już rozumiałam, dlaczego załatwił tych policjantów. "Albo my, albo oni." W tej chwili najchętniej sama bym rozstrzelała wszystkich, którzy zabrali ode mnie Chrisa i Bóg wie, co mu robili... Jak mogłam być taka cholernie głupia? Ale naprawię to. Uciekniemy. Damy radę. Musimy dać. Poczułam łzy pod powiekami. Tęskniłam za nim tak bardzo, że przekładało się to na ból fizyczny. Dlaczego dopiero teraz uświadomiłam sobie, że naprawdę go kocham? "Doceniasz, gdy tracisz..." - pomyślałam z gorzką ironią.
Zapełnił pustkę w moim życiu, pokazał, jak z niego korzystać i nauczył mnie, że ci dobrzy potrafią być najgorsi. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej, gdy próbowałam się uspokoić. To nie był czas na użalanie się nad sobą. Musiałam działać.

 ***


17 lipca 2016, Nevada

Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głos generała Rutha. Informował właśnie, że podchodzimy do lądowania. Zapięłam pasy i wyjrzałam przez okno. Moim oczom oprócz ogromnej pustyni ukazał się gigantyczny budynek na jeszcze większym terenie, otoczony wysokim na kilkanaście metrów płotem z drutu kolczastego pod napięciem. Wszędzie gromadzili się uzbrojeni strażnicy, a wojskowe terenówki na zmianę objeżdżały granice. Dotarło do mnie, że ucieczka z tego miejsca jest praktycznie niemożliwa. Wygramoliłam się z samolotu i pewnym krokiem podeszłam do żołnierza przy głównej bramie. Ze stresu zaczęło mi się kręcić w głowie. Zaczerpnęłam powietrza, nakazując sobie spokój.
- Legitka. - rzucił zwięźle znudzonym głosem. Podałam mu małą książeczkę. Przekartkował ją, coś podpisał, po czym niezbyt delikatnie popchnął mnie w kierunku zabudowań. Odetchnęłam z ulgą. Pierwsza kontrola z głowy 
- Panno Miller. - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się, a zaraz za mną stał generał Ruth. Jego potężna sylwetka na tle wojskowej bazy robiła piorunujące wrażenie. - Pozwoli pani ze mną. 
Nowy przełożony poprowadził mnie długim korytarzem, na spotkanie z generałem Wrightem - szefem Air Force Flight. To on odpowiada za przydziały poszczególnych strażników, a ja muszę zrobić wszystko, żeby dostać się do Chrisa. Wright jest moją jedyną szansą.
- Wejść! 
Popchnęłam ciężkie, pancerne drzwi i stanęłam oko w oko z wielkim mężczyzną w średnim wieku. Miał krótkie, czarne włosy, przyprószone siwizną i krzaczaste brwi. Momentalnie wyprostowałam się i zasalutowałam. Musiałam grać i to cholernie dobrze, żeby nikt nie zaczął czegokolwiek podejrzewać.  Zmierzył mnie wzrokiem, po czym kiwnął lekko głową. - Spocznij. - mruknął.
Rozluźniłam ramiona i zrobiłam krok w stronę jego biurka. - Generale Wright, nazywam się Clara Miller. Zostałam przysłana z Bazy 205, w stanie Maryland. Zdałam egzamin na strażnika, a tutaj mam odbyć praktykę, przy pilnowaniu jednego z nowych więźniów. - powiedziałam spokojnie, utrzymując cały czas kontakt wzrokowy.
- Papiery. - rzucił zwięźle. Położyłam na biurku niebieską teczkę, a na niej legitymację wojskową i dowód osobisty. Wright przejrzał dokładnie wszystkie kartki, a następnie wsunął je do specjalnego czytnika, żeby sprawdzić, czy są prawdziwe. Stałam z wyuczoną, obojętną miną, ale w duchu cała się trzęsłam. Ethan przygotował się na takie testy, prawda...? 


W końcu ekran tej cholernej maszyny zapłonął jaskrawym, zielonym światłem. Mężczyzna schował dokumenty z powrotem do teczki.
- Wszystko się zgadza, panno Miller. Strażnik Wilson zaprowadzi cię do celi Christiana Blake'a. Pomożesz go pilnować.
Nie minęło trzydzieści sekund, a w gabinecie pojawił się wysoki szatyn. W milczeniu ruszyliśmy labiryntem krętych korytarzy. Próbowałam się połapać, co i jak, ale wszystkie wyglądały tak samo.
Wilson zatrzymał się przed jednymi z wielu identycznych drzwi i wymienił krótki uścisk dłoni ze strzegącym ich strażnikiem. - Teraz to moja działka. Idź do Wrighta - polecił. Facet skinął głową i odszedł bez słowa.

- Możesz tam wejść, jest skuty i ledwo żywy. Nic ci nie zrobi. Daj mu wody.
Zrobiło mi się słabo. Ledwo żywy...? O nie, nie, nie...  Z wahaniem weszłam do celi. Chris siedział pod ścianą, cały poharatany i chyba nieprzytomny. Zwalczyłam pragnienie, żeby rzucić się w jego stronę i natychmiast mu pomóc. Zamrugałam szybko, odganiając łzy. Nie mogę tego spieprzyć. Ethan dał mi jasne wskazówki, jak mam się zachowywać i co robić. Wzięłam z blatu plastikowy kubek i napełniłam go wodą. Moje ruchy musiały być metodyczne, spokojne. Żadnego drżenia rąk. Podeszłam do Chrisa, kucnęłam przy nim i potrząsnęłam jego ramieniem, starając się to zrobić delikatnie. Otworzył oczy i obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem. Nagle jego źrenice się rozszerzyły, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jednak szybko to ukrył i przywrócił na twarz wyuczoną, znudzoną minę.
- Chcesz wody? - spytałam. Skinął lekko głową. Widać było, że każdy najmniejszy ruch sprawia mu okropny ból. Podałam mu kubek. Przynajmniej jedną rękę miał wolną. Złapałam jego spojrzenie, próbując mu przekazać, że wszystko będzie dobrze. Serce mi się krajało na widok tych błękitnych oczu, kiedyś wesołych, z zawadiacko błyszczącymi iskierkami, a teraz smutnych i zgaszonych. Był w bardzo złym stanie, a czas na ucieczkę mieliśmy ograniczony. Zadanie utrudniała obecność kamer. Otaczały nas ze wszystkich stron, uniemożliwiając swobodną rozmowę. 
 ***

Noc mijała nużąco spokojnie. Oparłam się o ścianę i ziewnęłam. Wilson co jakiś czas rzucał mi jakąś radę albo polecenie, jednak ja koncentrowałam uwagę na Chrisie. Próbowałam względnie ocenić jego stan oraz wytrzymałość, bo żeby się stąd wymknąć, potrzebował dobrej kondycji fizycznej. 
Nagle białe światło w celi zgasło, a zastąpiło je stłumione, czerwone. Po budynku rozszedł się głośny, natrętny alarm.
- Co się dzieje? - spytałam swojego towarzysza.
- Padło zasilanie. Kamery nie działają. - Podbiegł do Chrisa i potrząsnął nim. - Słuchaj, jutro o tej samej porze również będzie awaria i wtedy uciekniemy. - syknął.
- Jak to uciekniecie?! - zawołałam. Wilson odwrócił się gwałtownie. - Nawet nie waż się na nas donieść! 
- To mój przyjaciel! - krzyknęłam. 
- Tak jak podejrzewałem. - mruknął. 
- Niby czemu mamy ci ufać? - warknął Chris. Wpatrywał się nieufnie w strażnika. 
- Ja też chcę się stąd wydostać, naprawdę... 
- Mam niedaleko podstawiony samochód. - przerwałam mu. - Jeśli uda ci się nas stąd wydostać, możesz się z nami zabrać.
Carrick, bo tak brzmiało jego imię, pokiwał głową. - Super. Transport to jedyne, o co się martwiłem, ale teraz na pewno damy radę. 
- Okay. Więc jutro o 2:00 w nocy.
- Tak. Wracaj na miejsce. - poradził.
W chwili gdy z powrotem stanęliśmy prosto po obu stronach drzwi, przywrócono zasilanie. Pomieszczenie zalało nieprzyjemnie jaskrawe światło. Zmrużyłam oczy i skrzywiłam się. Było na dłuższą metę bardzo męczące. Nawet bym współczuła osobom, które pracują tu na co dzień, gdyby nie to, że mam ochotę je rozszarpać. Chris musiał przejść przez prawdziwe piekło, będąc w Air Force Flight zaledwie kilkadziesiąt godzin. Wolę sobie nie wyobrażać, co by mu zrobili, gdyby został tu dłużej.
***

18 lipca 2016, Nevada

Przemierzaliśmy sieć wąskich, podziemnych korytarzy tak szybko, jak pozwalał nam na to stan Chrisa. Starał się za bardzo nas nie spowalniać, ale widziałam, że było mu ciężko. Dźwięk alarmu niósł się echem po całym budynku, a żarówki rzucały na ściany czerwonawą poświatę. 
Carrick świetnie znał plan bazy, więc miałam pewność, że nie zabłądzimy. Dość szybko mu zaufałam. Wydawał się być szczery, poza tym jego pomoc była jedyną szansą, żeby sprawnie stąd uciec. Z każdym krokiem rósł we mnie strach, że złapią nas strażnicy, a wtedy zabiją wszystkich na miejscu. Takie mieli procedury. 
- Trzymasz się? Już niedaleko... 
Chris zwolnił bieg, prawie potykając się o własne nogi. - Wszystko ok. - rzucił zwięźle, z nachmurzoną miną. No tak, na pewno jest na mnie wściekły. I w sumie mu się nie dziwię, bo sama bym była na jego miejscu. Mam tylko nadzieję, że jednak obejdzie się bez awantury. Ta, marne szanse...
- Tędy! - zawołał szeptem Wilson, otwierając przed nami drzwi. Wybiegliśmy na zewnątrz. Było zupełnie ciemno. Księżyc skrył się za chmurami i nawet gwiazdy jakoś przygasły. Cichym truchtem ruszyliśmy w kierunku mojego samochodu. Sprawę zdecydowanie ułatwiał piaszczysty teren, typowy dla Nevady. Dzięki niemu, nie zostawiliśmy za sobą żadnych śladów. Jednak ten klimat posiadał również ogromny minus: było tu całkowicie płasko i pusto. Żadnego lasu, czy nawet łąki. Tylko piach, charakterystyczne pomarańczowe skały i od czasu do czasu znikoma roślinność. 
Na naszej drodze pojawiła się kolejna przeszkoda - kolczaste ogrodzenie.


- Nie jest teraz pod napięciem. - poinformował nas Carrick. Wyjął z kieszeni kurtki narzędzie przypominające sekator i błyskawicznie rozciął druty. 
- Hej, wy!!! Stać!!! - usłyszeliśmy za sobą krzyki strażników. Zbliżali się do nas z jarzącymi latarkami. Poczułam przypływ adrenaliny. Przyspieszyliśmy kroku i dopadliśmy upragnionego samochodu. Jeep-Commander czekał ukryty za sporą stertą gruzu. Carrick wskoczył na miejsce pasażera, a Chris do tyłu. Mamy wiele kilometrów do pokonania, a on musi odpocząć. 
- Kierunek, Kalifornia! - zawołałam, z całej siły wciskając pedał gazu. Samochód skoczył do przodu, idealnie dopasowując się do kamienisto-piaszczystej drogi. - Operację "Escape" uważam za udaną.
- Dobra, skoro już jesteśmy sami... - zaczął Chris. - Czy ciebie do reszty popie*doliło?! 
- Możemy o tym później...
- Nie! - przerwał mi. - Mogłaś, do cholery, zginąć! 
- Ty też. - powiedziałam cicho. Miałam już łzy w oczach, a to jest chyba najgorszy możliwy czas na płacz.
- To nie jest ważne!
- Dla mnie jest! 
- Ale...
- Nie! - krzyknęłam. - Nie zamierzam się teraz o to kłócić, bo ku*wa prowadzę ten je*any samochód!!!
Zamilkł, zapewne zaskoczony moim wybuchem. Rzadko zdarzało mi się tak wydrzeć, a jeszcze rzadziej przeklinać.
- Odpocznij. - dodałam spokojniej. 
- Jaki masz plan, Cla... właściwie jak masz naprawdę na imię? - spytał Carrick.
- Emma. Ale to nieistotne, teraz posługuję się Clarą.
- W porządku. - mruknął. - Więc?
- Po opuszczeniu Strefy 51, zatrzymamy się w malutkim motelu w Ridgecrest, blisko granicy z Kalifornią. Trudno będzie nas tam znaleźć. Później kierujemy się bezpośrednio do Miasta Aniołów. - uśmiechnęłam się lekko. Zawsze marzyłam o wyjeździe do magicznego Los Angeles, ale nigdy bym nie podejrzewała, że zobaczę je w takich okolicznościach.
- A tam? - dopytywał Wilson. Wymieniłam z Chrisem spojrzenie w przednim lusterku.
- Cóż, tam nasze drogi będą musiały się rozejść. - powiedział zdawkowo.
- Nie wracacie do Nowego Jorku?
- Zdaje mi się, że to nie jest twoja sprawa. - warknął, mrużąc błękitne oczy.
- A ty nadal się do mnie nie przekonałeś? - westchnął Carrick.
- Nie.
- Chris, on nam uratował życie. - wtrąciłam.
Wzruszył ramionami, jak obrażony nastolatek, bo czasami tak się właśnie zachowywał. Naprawdę ciężko mi było rozgryźć jego charakter. Źródłem tego problemu może być zbyt krótki czas trwania naszej znajomości. Bo szczerze, ile wynosi? Niecałe dwa miesiące. Przeszliśmy razem tak wiele, a mimo to bardzo mało o sobie wiedzieliśmy.
 

***

Byliśmy w podróży cały następny dzień, zatrzymując się tylko raz na stacji benzynowej. Do motelu "Sunrise" dojechaliśmy późnym wieczorem. Słońce dawno schowało się za horyzont, a setki gwiazd rozświetliło szafirowe niebo. Zostawiłam Commandera na malutkim, opustoszałym parkingu za budynkiem. Najwyraźniej jesteśmy tu jedynymi gośćmi. W recepcji przywitało nas starsze małżeństwo. 
- Dysponujemy tylko jednym pojedynczym i jednym dwuosobowym pokojem. - poinformowała nas kobieta.
- Och, nie widziałam innych samochodów...
- Gościmy teraz uczestników długodystansowego rajdu konnego. - mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Jazda konna musiała być sportem bliskim jego sercu.
- W porządku, niech będzie. - westchnęłam. Lepsze to, niż nic. 
- Weźmiemy dwójkę. - mruknął Chris i rzucił Wilsonowi klucz. Mężczyzna złapał go wyćwiczonym ruchem. Muszę go koniecznie spytać, dlaczego właściwie uciekł z Air Force Flight. I dlaczego musiał w ogóle uciekać?

***


Siedziałam na łóżku i czekałam, aż Chris wyjdzie z łazienki. Nerwowo skubałam nitkę przy kolorowym obszyciu małej poduszki. Kłótnie z Panem-teraz-na-mnie-cholernie-wściekłym są trudne, męczące i zdecydowanie nieprzyjemne. Nie na to miałam ochotę, po całym dniu spędzonym za kierownicą.
- Chyba mamy do pogadania. - Z zamyślenia wyrwał mnie rozdrażniony głos Chrisa.
- Tak...
- Co ty sobie myślałaś?! 
- Jeśli zamierzasz drzeć na mnie mordę, to lepiej się nie odzywaj. Nienawidzę jak ktoś na mnie krzyczy! - warknęłam.
Wziął głęboki oddech. - Przepraszam. No więc, czemu zrobiłaś... to wszystko?
- Bo cię kocham idioto. - wypaliłam, natychmiast żałując swoich słów.
- Że ty mnie... Co? - wymamrotał. 
- To, co słyszałeś... - szepnęłam i odwróciłam wzrok.
- Przecież w Seattle mówiłaś...
- Nie byłam wtedy z tobą szczera, miałam mętlik w głowie. - Wzruszyłam ramionami. - Od tamtej pory dużo sobie przemyślałam.
- Rozumiem... 
- Zapomnij o tym... - burknęłam, wstając. Kiedy go mijałam, złapał mnie mocno za nadgarstki, przyciągnął bliżej i przez chwilę po prostu wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem w błękitnych oczach. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć cokolwiek, co przerwałoby tę niezręczną ciszę. Wtedy przerwał mi pocałunkiem. Przytulił mnie mocno, jakby się bał, że ucieknę. Jego wargi niecierpliwie napierały na moje. Było w tym tyle pasji, tęsknoty i rozpaczy, że w środku cała się rozpadałam. Dosłownie zmiękły mi kolana. Przeczesałam palcami jego wilgotne, gęste włosy. Opadały niesfornie na czoło, domagając się przycięcia. Nie mogłam przestać go dotykać. Kark, barki, klatka piersiowa, boki i tak w kółko. Czułam dłonie Chrisa błądzące po moim ciele, ale byłam tak skupiona na nim samym, że właściwie to do mnie nie docierało. Chciałam go tu i teraz. Po dłuższej chwili, odsunął się minimalnie, ale nadal trzymał mnie w ramionach. Spojrzałam na niego zaskoczona, że przerwał. Ledwo łapaliśmy oddech.
 

- Kocham cię... - wyznał cicho. Popatrzyłam mu w oczy. Miały odcień nieba w letnią, bezchmurną noc. Błyszczała w nich troska, miłość i... niepokój? O co? I wtedy kolorowa bańka pękła, a prawda uderzyła we mnie z całą siłą. Jego życie tak właśnie będzie wyglądać. Ciągłe strzelaniny, problemy... Ciągła niepewność, czy dotrwa następnego dnia. Poczułam się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. 
- Ja też cię kocham... - wyszeptałam, ignorując łzy, które spływały mi po policzkach.
- Ale się boisz. - dokończył. Ujął moją twarz w dłonie i starł je delikatnie.
- Nie ma żadnego ale. Dam sobie radę ze wszystkim - powiedziałam uparcie.
Uśmiechnął się smutno. - Emma, w to nie wątpię... Ale co z twoją szkołą, planami? Tego nie da się tak łatwo...
- Pieprzę szkołę. - przerwałam mu. - To nie ona sprawia, że jestem szczęśliwa, tylko ty...
Uśmiechnął się smutno. - Moja mała dziewczynka. Jak zwykle chętnie podejmujesz wyzwanie.
- Nie, Chris. To ja rzucam tobie wyzwanie. Naucz mnie tego życia. - Założyłam ramiona.
- Jesteś pewna...? 
- Cholera, wyciągnęłam cię z Air Force Flight! - zawołałam z płaczem. - Czy to dla ciebie za mały dowód?
- Emma, nie chodzi o to... Nie chcę żebyś cierpiała... Ja... - zaciął się.
- Ty...? - podpowiedziałam.
- Po prostu musisz mieć świadomość, że kiedyś mogę wyjść i już nie wrócić. - wydusił.
Przytuliłam go mocniej.  - Zawsze zakładasz najgorsze... Może akurat będzie dobrze.
Odgarnął mi włosy z twarzy i uśmiechnął się lekko. - Tak... Na pewno, tak.
Gdy zakładał koszulkę, przyjrzałam mu się uważniej. Na żebrach miał paskudne sińce, a przez jego plecy przebiegał długi  ślad po rozcięciu. Okropnie go potraktowali. To w ogóle cud, że kości ma całe. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- O czym myślisz? - spytał, kładąc się obok.
- O tobie. Jak się czujesz? Bardzo boli? - spytałam cicho.
- Spokojnie, wszystko jest w porządku. Nie takie urazy się miało w życiu. - rzucił lekkim, nawet wesołym tonem. 
- To dobrze. Albo i nie dobrze? Cholera, nie wiem. - ziewnęłam.
- Nudzę cię? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Nie... - zaczęłam, znowu ziewając. Roześmiał się. - Musisz się przespać Emma, serio.
- Mhm... - mruknęłam. Zupełnie nie mam ochoty się z nim spierać. Szczególnie, że tu jest ciepło, bezpiecznie... Wreszcie jest bezpiecznie.
- Dobranoc, skarbie.
Podniosłam zaskoczona głowę. - No co? - popatrzył na mnie skonsternowany.
- Możesz tak częściej mówić. - Uśmiechnęłam się.
- Nie ty tu dyktujesz warunki, słońce. A teraz śpij. - uciął. 
Przewróciłam oczami i ułożyłam się koło niego. Objął mnie mocno ramionami w talii. Westchnęłam z zadowoleniem. Ach, gdyby tę chwilę można było zatrzymać na zawsze... Niestety czas pędzi nieubłaganie, a jutrzejszy dzień skrywa wiele niespodzianek, którym będziemy musieli stawić czoła. 

_______________________________

Hej! 
Ciekawa jestem ile z Was domyślało się jak potoczy się akcja :D Pewnie większość obstawiała, że Chris i Emma do siebie wrócą, ale z nimi to jednak nigdy do końca nie wiadomo :P Tak jak mówiłam, nie jestem w stanie podać Wam dokładnych terminów pojawiania się nowych rozdziałów, więc troszkę musicie się czaić haha :D Mam nadzieję, że to rozumiecie i że mimo to nie zniechęcicie się do czytania. Z mojej strony to tyle, miłej lektury i do następnego!
Little M.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Bohaterowie

Zapraszam do zaktualizowanej zakładki Bohaterowie, gdzie znajdziecie kilka nowych informacji o postaciach z opowiadania.

 Link do zakładki

Pozdrawiam cieplutko <3
 Little M.




sobota, 15 kwietnia 2017

Rozdział 11 - W potrzasku

*Emma*

- Szefie!!! 
Zdezorientowana poderwałam głowę z ramienia Chrisa. Musiałam zasnąć zaraz po starcie, bo pamiętam go jak przez mgłę. Loty bywają męczące.
- Szefie, mamy na pokładzie ładunek wybuchowy... - syknął pilot odrzutowca.
- Co ku*wa?! Czemu to nie zostało sprawdzone wcześniej?! - wydarł się Chris. - Ląduj do cholery!
Ledwo zdawałam sobie sprawę z tego, co się działo. Bomba...?
Samolotem gwałtownie szarpnęło w dół, gdy podeszliśmy do lądowania. Pod nami ciągnęły się kilometrami bezkresne, płaskie pastwiska. Żadnej cywilizacji, totalne odludzie.
Skuliłam się na fotelu i po raz kolejny zatęskniłam za bezpiecznym mieszkaniem w Nowym Jorku. Dlaczego byłam taka głupia i wyjechałam do Seattle...? Nie dość, że narobiłam głupot, to teraz jeszcze możemy zginąć. Milutko.
Chris wziął mnie za rękę i ścisnął lekko.
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się, mała.


Pokiwałam tylko głową, dławiąc się poczuciem winy. Gdyby nie moje wybryki, nie byłoby nas tutaj. Gdybym dała Chrisowi wszystko wyjaśnić wcześniej, nie byłoby nas tutaj. Gdybym nie była cholernym tchórzem i egoistką, nie byłoby nas tutaj... 
Zacisnęłam powieki. Nagle wszystkim zatrzęsło i... wylądowaliśmy. Udało się.
Pilot gładko posadził odrzutowiec na łące. Odetchnęłam z ulgą, pełna podziwu dla jego umiejętności i profesjonalnie wykonanego zadania w tak stresujących warunkach. Christian złapał mnie za rękę i wyciągnął jak najszybciej na zewnątrz. Zimny, porywisty wiatr rozwiał nam włosy. Powietrze było czyste i wilgotne. Spojrzałam na Chrisa. Patrzył prosto przed siebie, a w jego oczach dostrzegłam niedowierzanie i... strach? Przecież on się niczego nie boi... Powoli odwróciłam głowę i zamarłam. Nie mogłam uwierzyć, w to co zobaczyłam. Wielkie, policyjne terenówki, kilkunastu uzbrojonych po zęby, w pełni umundurowanych mężczyzn, a w tym wszystkim Garry i Rodger. 
Opadła mi szczęka. Co to ma znaczyć?!
W tym samym momencie policjanci rzucili się w naszą stronę. Byli szybcy, perfekcyjnie wyszkoleni i przerażająco skuteczni. Jeden z nich odciągnął mnie od Chrisa i wcisnął Garremu. 
- Puść mnie!!! - Szarpałam się i próbowałam go kopnąć.
Nie rozumiałam nic z tego co się działo.
- Zluzuj złotko. - Uśmiechnął się kpiąco. - Z nami nic ci nie grozi. 
Zanim wepchnęli mnie do dużego, czarnego BMW, zdążyłam zauważyć, że policjanci skuli Chrisa i wsadzili do terenówki.
- Co oni z nim robią?! Co się tu dzieje?! - Waliłam pięściami w szybę, próbując się wydostać. Christian. Muszę się dostać do Christiana. Gdzie oni go zabierają?!
Jednak Garry i Rodger milczeli, a między nami wyrosła gruba, szklana ścianka działowa. Poczułam, ostry, chemiczny zapach, od którego zakręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiły się rozmazane, czarne plamy. Walczyłam, żeby utrzymać przytomność, ale środek był zbyt silny. Po kilku minutach odpłynęłam w mroczny świat pełen sennych koszmarów.

***


*Christian*

Ocknąłem się w jakimś dziwnym pomieszczeniu, oświetlonym przez jaskrawe, białe świetlówki. Wzrok powoli mi się wyostrzył. Wszystko było tu białe. Ściany, podłoga, meble... 
Ręce miałem skute kajdankami, przytwierdzonymi do ściany grubym, srebrnym łańcuchem. Pociągnąłem za nie lekko, a ostry metal natychmiast zaczął zaciskać się na nadgarstkach. Znałem dobrze ich rodzaj. Były najskuteczniejsze, bo więzień nie mógł się wydostać bez oderwania sobie rąk. Westchnąłem ciężko. Cela nie miała okien, a drzwi pilnował uzbrojony strażnik. Żadnej drogi ucieczki.


- Hej, skoro już muszę tu siedzieć, to chyba należą mi się bardziej komfortowe warunki! - zawołałem w stronę żołnierza z ironicznym uśmiechem.
Obrzucił mnie aroganckim spojrzeniem. - Jak przyjdzie generał Wright, to przestaniesz chojraczyć. - burknął. 
- Chojraczyć? Kto tak jeszcze mówi? - Zakpiłem.
Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i w progu stanął wysoki, barczysty typ koło czterdziestki. Mój strażnik natychmiast wyprostował się jak struna i zasalutował. - Generale Wright...
- Spocznij. - rzucił tamten i zbliżył się do mnie. - Pan Blake, jak mniemam?
- Jedyny i niepowtarzalny. - oznajmiłem z szerokim uśmiechem.
Wright uniósł brwi. Chyba nie takiej reakcji się spodziewał.
- Chciałbym zadać ci kilka pytań.
- Śmiało, ale i tak nic pan ze mnie nie wyciągnie.
- Jeszcze zobaczymy. - warknął.
Wzruszyłem lekko ramionami i przybrałem obojętny wyraz twarzy.
- Gdzie jest wasza baza, Blake?
- Jest pan naiwny czy głupi? A podobno Stany cieszą się najlepiej wyszkolonym wojskiem na świecie. Cóż za rozczarowanie. - Pokręciłem głową z udawanym smutkiem.
- Zapytam ostatni raz. Gdzie jest wasza baza?! - ryknął, cały czerwony ze złości.
Wyglądał prze komicznie. Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem.
- Co cię tak bawi?! Odpowiadaj!
- Przepraszam, ale tak się pan nadął, że wyobraziłem sobie, jak pan eksploduje niczym dmuchany, czerwony balon. - odparłem niezbyt inteligentnie.
- Koniec z tą błazenadą! - huknął i zwrócił się do strażnika. - Do wieczora macie wyciągnąć z niego informacje. Nie obchodzi mnie jak to zrobicie. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Uśmiechnąłem się do pilnującego mnie dryblasa. - To zostaliśmy sami, kolego. Myślisz, że dałoby się zorganizować jakiś mały melanż? Przydałby mi się kieliszek.
- Zaraz urządzimy ci taki melanż, że się nie pozbierasz. - warknął, odpinając moje kajdanki od ściany. Szarpnął mną w kierunku drzwi. Nie miałem najmniejszych szans na wydostanie się, bez utraty obu dłoni, więc niechętnie podążyłem za nim. W głowie szumiały mi słowa Wrighta. "Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie." Chcą mnie torturować, czy co? No bez jaj, to w końcu policja. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem gdzie się znajduję. Wyszliśmy na korytarz i uderzyła mnie okrutna prawda. Air Force Flight... Równie dobrze to miejsce mogłoby nazywać się piekłem albo rzeźnią. Nie byłoby różnicy. Byłem w cholernej Strefie 51, na terenie amerykańskiej bazy wojskowej, której przeznaczenie pozostawało tajemnicą dla postronnej ludności. Jednak mając tu wtyki, wiedziałem kogo tu trzymają i jak się z nimi obchodzą. Przeszły mnie dreszcze. To będzie cud, jeśli dożyję jutra...

 

Strażnik wepchnął mnie do ciasnej celi, w całości murowanej. Plamy krwi na ścianach i ziemi straszyły brudno brązową czerwienią. Wzdrygnąłem się, gdy nade mną stanęło kilku żołnierzy. W rękach mieli noże, pałki nabijane kolcami i inne, rozmaite narzędzia, które pierwszy raz widziałem na oczy. 
- To jak, Blake? Może jednak zdradzisz nam co nieco? - spytał jeden z oprawców.
- Nie... - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. 
I wtedy się zaczęło. Spadł na mnie grad uderzeń i cięć. Daremnie próbowałem ukryć twarz. Czułem się tak bezradnie, jak wtedy, gdy jako dziecko byłem bity przez ojca skórzanym paskiem. Tylko, że teraz skala bólu wzrosła przynajmniej kilkanaście razy. Z trudem łapałem oddech między kolejnymi ciosami. Zamknąłem oczy, próbując sobie wyobrazić, że jestem w domu. Z Emmą... Moja mała dziewczynka, uwięziona gdzieś na drugim końcu kraju, w rękach Garrego i Rodgera. Wszystko bym oddał i wszystko to zniósł, żeby tylko ona była bezpieczna. 
- Mów sku*wielu! Gdzie?! 
- Nic...wam...nie...powiem. - wyszeptałem, dręczony bólem dotkliwie palącym całe ciało. Otworzyłem oczy, ale jedyne co zobaczyłem to mnóstwo krwi i rozmyte, czarne plamy. Następne uderzenie pałką rzuciło mnie na ścianę. Jęknąłem słabo, choć chciałem krzyczeć z bólu. Ale nawet na to nie miałem siły. Rozpaczliwie walczyłem o każdy oddech. Nie dawałem już rady. To było za wiele... Poddałem się. Ogarnęło mnie uczucie błogiego spokoju, a koszmarny ból ustał. Wykończony, straciłem przytomność.

***


*Emma*

Biegłam najszybciej jak potrafiłam. Od wolności dzieliły mnie jeszcze tylko jedne drzwi. W końcu wypadłam na zalaną deszczem ulicę. Nowy Jork podczas oberwania chmury wyglądał nieciekawie. Rzuciłam się do dalszej ucieczki. Buty ślizgały mi się na asfalcie, a mięśnie trawił żywy ogień, ale napędzała mnie świadomość, że Garry i Rodger najpewniej już kapnęli się, że zniknęłam i teraz depczą mi po piętach. 
Niedaleko zauważyłam charakterystyczną, żółtą taksówkę. Wybawienie. Popędziłam w jej kierunku i wskoczyłam do środka.


- Gdzie? - rzucił obojętnie starszy mężczyzna, siedzący za kierownicą.
- Przepraszam, czy mógłby mi pan najpierw pożyczyć telefon? Jestem w Nowym Jorku pierwszy raz no i... - Wydukałam nieśmiało.
Facet spojrzał na mnie podejrzliwie, ale musiałam wyglądać wiarygodnie, bo podał mi komórkę.
- Dziękuję bardzo. - Nerwowo wystukałam na klawiaturze numer Ethana. Dzięki Bogu, znałam go na pamięć. 
Odebrał po drugim sygnale. - Tak?
- Ethan? 
- Emma?! Gdzie wy jesteście?!
- Wszystko ci wyjaśnię, proszę, przyjedź na Green Street 32 najszybciej jak możesz... - wyszeptałam ze łzami w oczach.
- Już jadę. 
Rozłączyłam się, skasowałam rozmowę i oddałam taksówkarzowi telefon.
- Na Green Street? - Upewnił się.
- Tak...
Ruszył ostrożnie, a ja oparłam czoło o chłodną szybę. Strasznie się bałam o Chrisa... Gdzie on w ogóle jest? Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. 
- Wszystko w porządku? - Głos kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia. Wyciągnął w moją stronę paczkę chusteczek i dopiero wtedy zorientowałam się, że płaczę. Wzięłam je od niego z wdzięcznością i starłam łzy z policzków.
- Nic nie jest w porządku... - wyszeptałam.
- Mój dziadek zawsze mawiał, że nie ma problemu bez rozwiązania. Sęk w tym, że musimy sami je dostrzec. 
Pokiwałam wolno głową. To miało sens, ale nie w przypadku, gdy źródło problemu, a mianowicie miejsce pobytu Christiana, pozostawało tajemnicą. 
  Gdy taksówkarz zaparkował przy Green Street, zobaczyłam już tam Ethana. Opierał się o maskę Lamborghini i najwyraźniej miał w dupie, że deszcz po nim leje.
- Ile... - zaczęłam.
- Nie, nie. - Przerwał mi natychmiast kierowca. - Potraktuj to jako drobną przysługę. Mam nadzieję, że znajdziesz rozwiązanie swojego problemu. 
- Bardzo panu dziękuję... - powiedziałam ze ściśniętym gardłem. To niesamowite, jak bardzo potrafiła mnie wzruszyć zwykła, ludzka dobroć.
- Nie ma za co. Powodzenia. - Uśmiechnął się do mnie krzepiąco.
- Jeszcze raz dziękuję. - Powtórzyłam i wysiadłam z samochodu. 
- Emma... Co się stało? Gdzie Chris? - Ethan złapał mnie za ramiona.
- Nie wiem... 
- Jak to nie wiesz?! - krzyknął, wytrącony z równowagi.
Podczas drogi do bazy, opowiedziałam mu o wszystkim, starając się pamiętać o  istotnych szczegółach.

***

- Jak im uciekłaś? - Dopytywała Sarah.
Siedzieliśmy we trójkę w gabinecie Ethana, gdzie jeszcze raz powtórzyłam mu co się stało. Oczywiście zaraz po długich wyjaśnieniach dotyczących mojego pobytu w Seattle. Najgorsze jednak było to, że nadal nie wiedziałam jaką rolę odegrali w tym całym bagnie Garry i Rodger, i czy bomba była ich sprawką. Na szczęście udało się ją rozbroić, ale gdyby wybuchła na pokładzie...? Eth zanotował wszystko i od razu przekazał do dowództwa. 
- Trzymali mnie w pomieszczaniu na pierwszym piętrze. Miałam w bucie scyzoryk, więc udało mi się przeciąć sznury i uciekłam przez okno. Nie wiem, jakim cudem...
- Takim, że Garry i Rodger to półgłówki. Oni nawet rybki akwariowej by nie upilnowali. - wtrącił się Casas.
Naszą rozmowę przerwał telefon z dowództwa. 
- Zlokalizowali Chrisa... - powiedział cicho Ethan. Był blady na twarzy.
- Nie... - zaczęła Sarah.
- Tak... Jest w AFF... - wymamrotał.
Poczułam się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Zrobiło mi się słabo. Christian opowiadał mi kiedyś o tej bazie... I o tym co robią tam więźniom.
- Musimy go stamtąd wydostać! Natychmiast!
Ethan potarł skronie palcami. - Potrzebujemy planu, Emma... Cholera, potrzebujemy wręcz idealnego planu... 
- Ja mam plan. 
Popatrzył na mnie, zaciekawiony. - Mów.
- Jestem tu nowa, więc nikt nie będzie mnie tam znał. Podrobicie mi papiery i pojadę tam jako żołnierz, na praktykę, która ma się opierać na pomocy strażnikowi pilnującemu Chrisa. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
- To szaleństwo, Emma... 
- Ale może się udać...
- A jak nie? Wtedy oboje zginiecie.
- Do Air Force Flight nie da się włamać, więc to chyba jedyna dostępna opcja.
- Jesteś pewna...? - spytała Sarah.
- Tak. Jestem pewna. 
Ethan westchnął ciężko. - Dobra. Załatwię wszystko. Polecisz tam jutro rano. I Emma...
- Tak?
- Mam nadzieję, że jak już wrócicie, to Blake spuści mi łomot, że się zgodziłem na ten plan. - Uśmiechnął się smutno.
- Jestem pewna, że tak właśnie będzie...

***


*Rodger*

- Jacob, ty cholerny idioto!!! Miałeś jej pilnować!!! - krzyknąłem.
- Ale ja... - zaczął.
- Nie ma ale! Nasz plan był perfekcyjny!!! Wsadziliśmy Blake'a do Air Force Filght, a ta mała suczka miała nam wszystko wyśpiewać! 
- Złapię ją jeszcze raz!
Prychnąłem. - Na pewno ci się uda, powodzenia.
Garry wyszedł wkurzony. Westchnąłem ciężko. Z kim ja muszę pracować...



 ________________________________________

Hej! Tak się prezentuje rozdział 11. Wszystko coraz bardziej się komplikuje? Upss haha, kłopoty to moja specjalność :D Ale nie martwcie się, w końcu cała sprawa się wyprostuje, to tylko kwestia czasu :)
Korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt Wielkanocnych spędzonych z rodziną i najbliższymi. <3
Do następnego!
Little M.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Rejestr Blogów

Jeśli macie bloga i zastanawiacie się, gdzie go umieścić, aby dotarł do większej liczby osób lub może lubicie czytać i szukacie ciekawych opowiadań na umilenie sobie czasu, serdecznie zapraszam do klikania w link do Rejestru Blogów. Znajdziecie tam mnóstwo opowiadań posortowanych kategoriami, więc z łatwością odszukacie interesujące Was tematy. :) Polecam i zapraszam ;)
Little M. <3



piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział 10 - Koszmary Seattle

*Emma*

Lot niemiłosiernie mi się dłużył. Nie mogłam przestać myśleć o Chrisie, o tym co zrobił. Podjęłam słuszną decyzję? Powinnam dać mu się wytłumaczyć? Wiedziałam, że tak łatwo o nim nie zapomnę, ale musiałam się od niego odciąć. Pragnęłam normalnego związku, bez całej tej przestępczej szopki. Przynajmniej tak podpowiadał mi umysł. A serce? Rwało się do Chrisa. Byłam rozdarta.
Z rozmyślań wyrwała mnie stewardessa, przekazująca pasażerom informację o lądowaniu. Nareszcie. 
Odebrałam walizkę i wyszłam przed budynek hali odlotów. Rozejrzałam się nerwowo, ale nigdzie nie widziałam Daniela - mojego przyjaciela z wczesnej młodości.
- Millie!
Odwróciłam się na dźwięk swojego starego przezwiska. Emily. Mily. Millie. 
W moim kierunku szedł wysoki, przystojny szatyn. Włosy lekko kręciły mu się nad czołem, a w dużych, zielonych oczach błyszczały iskierki rozbawienia. Ledwie rozpoznałam w nim Daniela Harrisona.
- Daniel...? - wydukałam.
- Kopę lat, Millie. - Uśmiechnął się przyjaźnie i przytulił mnie na przywitanie.
- Tak... Faktycznie minęło sporo czasu.
- Więc co cię do mnie sprowadza? - Spytał, biorąc ode mnie walizkę.
- W Nowym Jorku sprawy trochę mi się skomplikowały. - TROCHĘ. - Chcę od tego odpocząć.
- Rozumiem. Załatwię ci coś mocnego.
- Na to liczę. 
Dawno nie brałam. Obiecałam sobie, że nie wrócę do nałogu, ale w tej chwili potrzebowałam się odciąć od tej chorej sprawy z Christianem.
- Masz jakiś kontakt z Ann, Maxem i Robikiem? - Spytałam.
- Ann wyszła za mąż i założyła rodzinę, Max siedzi za kradzieże, a Robik, jak to Robik. Dalej melanżuje.
Uśmiechnęłam się. Tak, cały Robert.
 - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.
*** 

Daniel zaparkował pod starym budynkiem mieszkalnym. Tynk osypywał się ze ścian, niektóre okna miały wstawione kawałki kartonu, zamiast szyb. Wszędzie walały się butelki po alkoholu lub ich fragmenty i niedopałki papierosów. Jeden wielki syf. Paskudna okolica.
Z wahaniem wysiadłam z samochodu.
- Może nie jest to luksusowa dzielnica, ale da się wytrzymać.
- Mieszkasz sam? - spytałam.
- Wiesz, rzadko spędzam tu czas, ale tak. Mieszkanie jest moje. No, dopóki mnie nie wywalą za niepłacenie czynszu.
- Nie pracujesz? 
- Ostatnio handel mi nie idzie. - Otworzył przede mną drzwi.
Tak jak się spodziewałam, wnętrze wcale nie wyglądało lepiej, niż było na zewnątrz. Wszystko było stare, brudne i mocno zużyte. Ze ścian schodziła zniszczona, bura tapeta, która kiedyś mogła być pomarańczowa. Daniel postawił moją walizkę w małym pokoju przylegającym do kuchni. Stało w nim tylko wąskie, twarde łóżko, bardziej przypominające więzienną pryczę oraz rozklekotana, porysowana szafa. Zaczynałam tęsknić za swoim mieszkaniem w Nowym Jorku, ale wakacje i tak za miesiąc się skończą i będę musiała tam wrócić.
***
- Emily Davis! Nie wierzę! - ryknął Robert na mój widok, przekrzykując dudniącą muzykę w klubie.
- Cześć, Robik. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Co ty taka nieśmiała? Kiedyś świetnie się bawiliśmy, Millie. - Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Skrzywiłam się. To nie było coś, do czego chciałam wracać.
- Wyluzuj się, Emm. - Daniel wcisnął mi do ręki małe, foliowe opakowanie. Amfetamina.
Zawahałam się. 
"Zakochałem się w tobie..."
Oczy zapiekły mnie od łez i wzięłam proszek. Smak czasów, o których zapomniałam i tak powinno pozostać. Tyle, że w moim życiu namieszał ostatnio pewien mężczyzna o pięknych błękitnych oczach i trudnym charakterze. Prawdziwy mroczny książę na swojej czarnej bestii. Jedyna wada tej bajki była taka, że wcale nie miała happyendu.
Nagle te smutne myśli po prostu wyparowały i ogarnęło mnie uczucie wszechobecnego szczęścia i rozluźnienia. Wszystko było takie piękne, beztroskie, kolorowe. Wybiegłam na parkiet i poddałam się rytmicznemu beatowi. Nie liczyło się nic oprócz tańca i świetnej zabawy.

***

Siedzieliśmy w mieszkaniu Daniela z jego znajomymi. Dobra, grubo zakrapiana impreza trwała w najlepsze. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na kolanach Roberta, ale miałam to gdzieś. Stuknęliśmy się szklankami. 
- Ej ludzie, gliny!!! - krzyknęła drobna, rudowłosa dziewczyna w obcisłej kanarkowożółtej spódniczce.
Rzuciliśmy się do ucieczki. Dobrze, że nasze lokum znajdowało się na pierwszym piętrze. Z łatwością wydostaliśmy się przez okna i zaczęliśmy spieprzać ulicą, każdy w inną stronę. Zabawa była przednia. Potknęłam się na szpilkach, ale Robert mnie złapał i wziął na ręce. Wybuchnęłam śmiechem.
- Ratujesz księżniczki z opresji? - wybełkotałam.
Niósł mnie, chwiejąc się na nogach. Oboje za dużo wypiliśmy.
- Tylko ciebie.
Rano obudziłam się na kanapie, w mieszkaniu Robika. 
- Moja głowa... - jęknęłam, z trudem siadając.
- Kac morderca, nie ma serca. - Zaśmiał się mężczyzna i rzucił mi opakowanie tabletek przeciwbólowych.
"Jak Chris" - przemknęło mi przez myśl. To było takie absurdalne, że aż mi się zachciało śmiać. 
- Z czego się cieszysz? - rzucił Robert.
- Z mojego byłego.
- Lecz się, Millie. 
- Dzięki.
- Gdzie Harrison? - spytał.
- Pewnie z tą rudą lalunią, wpadła mu wczoraj w oko.
- Żeby w co innego nie wpadła. - Poruszył zabawnie brwiami.
Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Przypominał mi w tej chwili Chrisa tak bardzo, że aż bolało. Muszę przestać o nim myśleć... Tylko jak...?


16 lipca 2016

*Christian*

Minął już tydzień, odkąd ostatni raz widziałem moją małą dziewczynkę... Siedziałem na łóżku i tępo wpatrywałem się w ścianę. Czułem się pusty w środku, wyprany z wszelkich uczuć. Wiedziałem, że tak będzie. Że ucieknie, gdy zobaczy, co potrafi wymyślić moje mroczne alter ego. Ale nie sądziłem, że to się stanie tak szybko. Delikatnie obracałem w palcach skrawek papieru. Jedyna rzecz, jaka mi po niej została. 
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Ethan. Tylko nie on, nie mam siły się z nim teraz kłócić.
- Christian... - Zaczął, siadając koło mnie.
- Mówiłem, że mam dziś wolne. 
Jak wczoraj... I przedwczoraj...
- Nie chodzi mi o pracę.
- To o co?
- O Emmę.
- Nie chcę o niej rozmawiać.
- Cholera, Blake, wyglądasz jak wrak człowieka, musimy o tym porozmawiać!
- I tak samo się czuję. - syknąłem ze złością.
- Musisz ją znaleźć.
- Wyraźnie zaznaczyła, że mam jej dać spokój raz na zawsze.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, to zrobi to Rodger! - krzyknął.
Poderwałem się. - Co?!
- To co słyszysz... Może być w niebezpieczeństwie, a ty zamiast jej pomóc, siedzisz na dupie i się nad sobą użalasz!
- Muszę ją znaleźć... 
- Wypadałoby. - burknął z ironią.
- Pieprz się, Casas. 
- Nie ma za co, wiesz.
Zbyłem go machnięciem ręki i poszedłem do gabinetu. Zmusiłem mózg do myślenia. Kto mógłby wiedzieć cokolwiek o Emmie... 
Na początek zdecydowałem się przejrzeć zapisy z kamer z tamtego dnia. Jest ktoś! Wyostrzyłem obraz i wrzuciłem go w program do rozpoznawania twarzy. Na ekranie momentalnie wyświetlił się szereg informacji. Aiden Collins. Bez zbędnych ceregieli wezwałem go do siebie.
Wszedł do pomieszczenia, nieco pobladły. Na pewno wiedział, jaki jest powód jego wizyty tutaj.
- Gdzie jest Emma? - spytałem, spokojnie patrząc mu w oczy.
Wzruszył ramionami.
- Skąd mam widzieć? - rzucił nonszalancko.
- Może stąd. - warknąłem, odwracając ekran komputera z zapisem z monitoringu.
- Nic ci nie powiem. 
- Cholera jasna, ona jest w niebezpieczeństwie! McConey tylko czeka na taką okazję jak ta! - wybuchnąłem.
Widziałem, że bije się z myślami. 
- Seattle. - wydusił w końcu.
Seattle... Moje osobiste piekło. Nienawidziłem tego miasta. Wiązały się z nim wszystkie najgorsze wspomnienia z dzieciństwa.
"Siedzę cichutko w szafie mamusi. Nie chcę, żeby on mnie znalazł. Przytulam mocno brudnego, niebieskiego misia. Mamusia mi go dała. Mamusi już nie ma. Suzy też nie ma. Jestem tylko ja i potwór. 
- Gdzie jesteś gówniarzu?! - słyszę. Kulę się na dnie szafy. Potwór otwiera ją i wyciąga mnie z niej. Ma w ręce pas. Krzyczy i mnie bije. Boję się. Chcę uciec, ale on mnie trzyma. I znowu uderza. I znowu..."
- Szefie...
Otrząsnąłem się.
- Coś jeszcze?
- Nie... Nie wiem nic więcej...
- Możesz iść.
Westchnąłem ciężko. A więc Seattle. 
***

Chłopcy z tutejszej bazy dostarczyli mi samochód na lotnisko. Może nie było to Audi R8, ale marka auta stanowiła teraz dla mnie najmniejszy problem. Nie pogardziłbym choćby rowerem. 
Był późny wieczór. Przecinałem kolejne ulice, próbując zahamować zalewające mnie zewsząd wspomnienia. Głowa mi od tego pękała. Nie miałem pojęcia, gdzie szukać Emmy. Oczywiście, jeśli nadal tu była. Gdyby tylko znaleźć jakiś punkt zaczepienia... Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu.
- Blake.
- Szefie, udało się nam ustalić, że Emily ostatnio widziano z facetem, którego zidentyfikowaliśmy jako Daniela Harrisona. Koleś jest znany w środowisku narkotykowym. Wysłaliśmy adres.
- Dobra robota, dzięki. - Rozłączyłem się.
Zrobiło mi się niedobrze. Moja mała dziewczynka i jakiś narkoman...?
Sprawdziłem adres tego typa. Przeszły mnie dreszcze. Znałem go, aż za dobrze. Moja dzielnica. Początek mojego piekła. A ja musiałem tam wrócić. 
Wziąłem głęboki oddech, blokując wspomnienia. Twarz ojca stanęła mi przed oczami. Mierzył mnie nienawistnym, szarym spojrzeniem, jak sześć lat temu. 
Zaparkowałem pod wskazanym przez dowództwo budynkiem. Dokładnie taka melina, jaką zapamiętałem. Nic się nie zmieniło. Pchnąłem ubrudzone sprejami drzwi i wszedłem na klatkę schodową. Śmierdziało alkoholem, papierosami i Bóg jeden wie czym jeszcze. 
"Jak w domu" - pomyślałem z gorzką ironią. 
Zapukałem do drzwi oznaczonych numerem 3. Nic. Zacząłem walić w nie pięściami. Nic. Kopnąłem w nie wkurzony.
- Czego tu chcesz?! Daniela nie ma! - wydarł się nie mnie jakiś facet, stojący w progu mieszkania obok. Miał na sobie szary dres, a w ręce trzymał papierosa.
- Emily Davis. - warknąłem. - Gdzie ona jest...
- Masz na myśli tą nową dziwkę Daniela?
- Ona nie jest żadną dziwką! 
Skinhead stracił rezon i wpatrywał się we mnie przerażony. 
- Nie spytam ponownie. Gdzie jest Emma? - Wyciągnąłem z kieszeni kurtki pistolet.
- Zluzuj, zluzuj, koleś! Już wszystko mówię! - Uniósł ręce w obronnym geście. - Najczęściej chodzą do 6Stars, w centrum...
- Jeśli mnie okłamałeś to przysięgam, że cię znajdę i odstrzelę ci łeb. - syknąłem i opuściłem budynek, zostawiając zszokowanego dresa samego sobie.
Wiedziałem jak dojechać do 6Stars. Bardzo popularne miejsce wśród ćpunów. Boże, Emma, w coś ty się wpakowała...
Przeczesałem klub kilka razy, wypytałem o Emm wszystkich barmanów. Bez rezultatu. Wściekły i rozczarowany wyszedłem na zewnątrz. Moją uwagę przykuły odgłosy szamotaniny. Okrążyłem pub, tak, że dostałem się na jego tyły. Jakiś wielki facet szarpał się z dziewczyną połowę mniejszą od niego. Płakała i go odpychała. Zagotowało się we mnie. Rzuciłem się na mężczyznę i odciągnąłem go na bok. 
- Co ty jej chciałeś zrobić skur*ielu je*any?!
- To na co zasłużyła!
Zaczęła się regularna wymiana ciosów i wyzwisk. W końcu starciłem cierpliwość, przyparłem go do ściany i przystawiłem mu pistolet do głowy.
- Nie! Nie strzelaj! - krzyknął.
- Przeproś. - warknąłem.
- Przepraszam, przepraszam!!!
- Spie*dalaj stąd... - Puściłem go i z niemałą satysfakcją patrzyłem jak ucieka na drugą stronę ulicy i znika między blokami.
- Christian...? - Usłyszałem za sobą i zamarłem.
Uważnie przyjrzałem się dziewczynie skulonej pod ścianą. Długie, potargane, czarne włosy, delikatne rysy pod rozmazanym mocnym makijażem i duże brązowe oczy, błyszczące od łez. Z trudem rozpoznałem w niej Emmę. Była blada i wychudzona. Podszedłem do niej powoli i uklęknąłem obok.
- Emma... 
- Co tu robisz...? - wyszeptała.
- Musiałem cię znaleźć, zanim zrobi to McConey...
- Zamordowałeś ich...
Dopiero po chwili dotarło do mnie, o czym mówi.
- Oni zamordowali naszych... Musiałem tak postąpić.
Zamilkła.
- Proszę cię, chodź ze mną... Kocham cię, Emm... Tak strasznie się martwiłem...
Przytuliła się do mnie z płaczem. Odetchnąłem z ulgą. Miałem ją przy sobie, żywą. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu. 
- Pojedziemy do hotelu, musisz odpocząć i rano porozmawiamy. - Powiedziałem cicho.
Pokiwała tylko głową, szczelniej okrywając się moją kurtką. 
Chciałem natychmiast wiedzieć, co to był za typ, ale wiedziałem też, że nie mogę jej teraz męczyć. Jest za bardzo roztrzęsiona i przerażona. Miałem tylko nadzieję, że to nie mnie się bała.

*Emma*

Przetarłam powieki i rozejrzałam się po pokoju. Z pewnością nie było to mieszkanie Daniela, ani Roberta. Leżałam sama na dużym łóżku, zasłanym granatową pościelą. Chris spał na kanapie. Obejmował oburącz poduszkę, a szary koc zaplątał mu się wokół bioder. Wyglądał tak niewinnie i spokojnie, zupełnie nie jak przestępca. Przestępca, który po raz kolejny uratował mi życie... Tak bardzo mi go brakowało. Byłabym w stanie zaakceptować to, co robi i z nim być? On w ogóle jeszcze tego chce...?
Nagle Chris przewrócił się na drugi bok, a przynajmniej taki chyba miał zamiar, bo wylądował na podłodze z głuchym tapnięciem i zdezorientowaną miną. Zaklął pod nosem. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Spojrzał na mnie i uniósł brwi.
- Taki jestem zabawny?
- Tak.   
- Świetnie.
Wstał i się przeciągnął. - No, chyba mamy do pogadania, Emm.
- Chyba tak... - wyszeptałam.
Założył koszulkę i usiadł koło mnie.
- Kim był ten facet, Emma? To był Harrison?
- To dłuższa historia...
Spojrzał na mnie pytająco.
Wzięłam głęboki oddech. - Gdy miałam 15 lat, wpadłam w złe towarzystwo. Alkohol, papierosy, narkotyki, imprezy... Szybko się uzależniłam i wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Mama się dowiedziała, musiałam chodzić na terapię, powtarzałam rok w szkole średniej... A wracając do tego faceta, to był Robert. Poznałam go na jednej z imprez przez Daniela. Był ode mnie 8 lat starszy i wszystkie dziewczyny do niego wzdychały. Nie byliśmy razem, on się nie bawił w takie rzeczy, ale w klubach zawsze trzymał się blisko mnie. Tak powstała późniejsza paczka. Ja, Daniel, Robik, Ann i Max. Byłam z nich najmłodsza, ale odwalałam najwięcej. Jednym słowem, nie żałowałam sobie niczego. Tylko tego brakowało, żebym została dziwką... - skrzywiłam się.
- Ale nie zostałaś? - spytał cicho.
- Nie, mimo tego wszystkiego, miałam swoje zasady...
- Jak z tym skończyłaś?
- Mieliśmy wypadek, Robert prowadził naćpany i wjechał w inny samochód. Ledwo uszliśmy z życiem. Policja, te sprawy, no i mama się dowiedziała...
Pokiwał głową. Widziałam szok na jego twarzy. W końcu spytał. - Co ten typ chciał ci zrobić?
Spuściłam głowę, tak, że włosy zasłoniły mi twarz. - To nie było jasne...? - wyszeptałam. - Chciał tego już dawno, a Robert nigdy nie odpuszcza...
- Boże, Emma... W coś ty się wplątała? Brałaś, prawda? - spytał, przyglądając mi się z uwagą.
Pokiwałam głową. 
- Co teraz będzie...?
- Wrócimy do domu.
- Christian, to co się stało...
- Wiem, co widziałaś, Emm. Ale takie jest moje życie, przykro mi. Albo my, albo oni.
- Muszę to wszystko przemyśleć... Chcę na razie mieszkać u siebie.
- Emm, odcinając się od problemu, nie rozwiążesz go. Spróbuj się oswoić z tym wszystkim... Chyba, że... - zaciął się.
- Chyba, że co? 
- Chyba, że nie chcesz już ze mną być. - Dokończył.
- Chris, kocham cię... Ale naprawdę muszę nabrać dystansu do ciebie i tego wszystkiego. Możemy na razie zostać przyjaciółmi? - spytałam cicho, ze świadomością jak idiotyczne to brzmi.
- W porządku, masz rację, tak będzie lepiej.
Ścisnęło mnie w klatce piersiowej, gdy dostrzegłam ból w jego błękitnych oczach. Ból, i co? Rozczarowanie? Miłość? Wielka, zagmatwana plątanina sprzecznych uczuć. 
Chris wyciągnął dłoń i przesunął palcami po moim policzku. Nie mogłam się powstrzymać i zarzuciłam mu ręce na szyję. Przytulił mnie mocno. Siedzieliśmy tak w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Tą spokojną chwilę, przerwał natarczywy dzwonek telefonu Chrisa. Nie wypuszczając mnie z objęć, sięgnął po komórkę.
- Blake. ... Okay, dzięki. 
- Kto dzwonił?
- Chłopaki. Podstawią nam odrzutowiec za dwie godziny.
- Macie własny odrzutowiec? - Wpatrywałam się w niego wielkimi oczami.
Uśmiechnął się. - Właśnie to powiedziałem. Kogoś tu dopadają objawy podeszłego wieku, mała?
Szturchnęłam go w ramię.
- Tak, ciebie. - odcięłam się.

*Rodger*

- Rodger! - Garry wpadł zdyszany do mojego gabinetu. - Wymyśliłem!
Spojrzałem na niego jak na debila.
- Brałeś coś, Jacob?
- Nie, nie! Plan! Wiem jak zdjąć Blake'a!
Och. Uniosłem z zainteresowaniem brwi.
- Zamieniam się w słuch.
 _________________________________________
 Hej wszystkim!
Chwilę mnie tu nie było i przyznaję bez bicia, że stęskniłam się za blogiem. Tak więc oto rozdział 10. :) Nie wiem jeszcze czy wracam na stałe i czy rozdziały będą się pojawiać regularnie. Postaram się informować Was na bieżąco. 
 Miłego weekendu!
Little M. :*