wtorek, 25 kwietnia 2017

Rozdział 12 - Operacja "Escape"

*Emma*

Przewróciłam się na drugi bok i ciaśniej otuliłam się bluzą Chrisa. Było bardzo późno, ale sen nie nadchodził. Jutro będę już w bazie Air Force, z fałszywymi dokumentami i albo wydostanę stamtąd siebie i Christiana, albo nie. W tym drugim przypadku oboje zginiemy. Cóż za optymistyczna wizja. Przetarłam twarz dłońmi. Teraz już rozumiałam, dlaczego załatwił tych policjantów. "Albo my, albo oni." W tej chwili najchętniej sama bym rozstrzelała wszystkich, którzy zabrali ode mnie Chrisa i Bóg wie, co mu robili... Jak mogłam być taka cholernie głupia? Ale naprawię to. Uciekniemy. Damy radę. Musimy dać. Poczułam łzy pod powiekami. Tęskniłam za nim tak bardzo, że przekładało się to na ból fizyczny. Dlaczego dopiero teraz uświadomiłam sobie, że naprawdę go kocham? "Doceniasz, gdy tracisz..." - pomyślałam z gorzką ironią.
Zapełnił pustkę w moim życiu, pokazał, jak z niego korzystać i nauczył mnie, że ci dobrzy potrafią być najgorsi. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej, gdy próbowałam się uspokoić. To nie był czas na użalanie się nad sobą. Musiałam działać.

 ***


17 lipca 2016, Nevada

Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głos generała Rutha. Informował właśnie, że podchodzimy do lądowania. Zapięłam pasy i wyjrzałam przez okno. Moim oczom oprócz ogromnej pustyni ukazał się gigantyczny budynek na jeszcze większym terenie, otoczony wysokim na kilkanaście metrów płotem z drutu kolczastego pod napięciem. Wszędzie gromadzili się uzbrojeni strażnicy, a wojskowe terenówki na zmianę objeżdżały granice. Dotarło do mnie, że ucieczka z tego miejsca jest praktycznie niemożliwa. Wygramoliłam się z samolotu i pewnym krokiem podeszłam do żołnierza przy głównej bramie. Ze stresu zaczęło mi się kręcić w głowie. Zaczerpnęłam powietrza, nakazując sobie spokój.
- Legitka. - rzucił zwięźle znudzonym głosem. Podałam mu małą książeczkę. Przekartkował ją, coś podpisał, po czym niezbyt delikatnie popchnął mnie w kierunku zabudowań. Odetchnęłam z ulgą. Pierwsza kontrola z głowy 
- Panno Miller. - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się, a zaraz za mną stał generał Ruth. Jego potężna sylwetka na tle wojskowej bazy robiła piorunujące wrażenie. - Pozwoli pani ze mną. 
Nowy przełożony poprowadził mnie długim korytarzem, na spotkanie z generałem Wrightem - szefem Air Force Flight. To on odpowiada za przydziały poszczególnych strażników, a ja muszę zrobić wszystko, żeby dostać się do Chrisa. Wright jest moją jedyną szansą.
- Wejść! 
Popchnęłam ciężkie, pancerne drzwi i stanęłam oko w oko z wielkim mężczyzną w średnim wieku. Miał krótkie, czarne włosy, przyprószone siwizną i krzaczaste brwi. Momentalnie wyprostowałam się i zasalutowałam. Musiałam grać i to cholernie dobrze, żeby nikt nie zaczął czegokolwiek podejrzewać.  Zmierzył mnie wzrokiem, po czym kiwnął lekko głową. - Spocznij. - mruknął.
Rozluźniłam ramiona i zrobiłam krok w stronę jego biurka. - Generale Wright, nazywam się Clara Miller. Zostałam przysłana z Bazy 205, w stanie Maryland. Zdałam egzamin na strażnika, a tutaj mam odbyć praktykę, przy pilnowaniu jednego z nowych więźniów. - powiedziałam spokojnie, utrzymując cały czas kontakt wzrokowy.
- Papiery. - rzucił zwięźle. Położyłam na biurku niebieską teczkę, a na niej legitymację wojskową i dowód osobisty. Wright przejrzał dokładnie wszystkie kartki, a następnie wsunął je do specjalnego czytnika, żeby sprawdzić, czy są prawdziwe. Stałam z wyuczoną, obojętną miną, ale w duchu cała się trzęsłam. Ethan przygotował się na takie testy, prawda...? 


W końcu ekran tej cholernej maszyny zapłonął jaskrawym, zielonym światłem. Mężczyzna schował dokumenty z powrotem do teczki.
- Wszystko się zgadza, panno Miller. Strażnik Wilson zaprowadzi cię do celi Christiana Blake'a. Pomożesz go pilnować.
Nie minęło trzydzieści sekund, a w gabinecie pojawił się wysoki szatyn. W milczeniu ruszyliśmy labiryntem krętych korytarzy. Próbowałam się połapać, co i jak, ale wszystkie wyglądały tak samo.
Wilson zatrzymał się przed jednymi z wielu identycznych drzwi i wymienił krótki uścisk dłoni ze strzegącym ich strażnikiem. - Teraz to moja działka. Idź do Wrighta - polecił. Facet skinął głową i odszedł bez słowa.

- Możesz tam wejść, jest skuty i ledwo żywy. Nic ci nie zrobi. Daj mu wody.
Zrobiło mi się słabo. Ledwo żywy...? O nie, nie, nie...  Z wahaniem weszłam do celi. Chris siedział pod ścianą, cały poharatany i chyba nieprzytomny. Zwalczyłam pragnienie, żeby rzucić się w jego stronę i natychmiast mu pomóc. Zamrugałam szybko, odganiając łzy. Nie mogę tego spieprzyć. Ethan dał mi jasne wskazówki, jak mam się zachowywać i co robić. Wzięłam z blatu plastikowy kubek i napełniłam go wodą. Moje ruchy musiały być metodyczne, spokojne. Żadnego drżenia rąk. Podeszłam do Chrisa, kucnęłam przy nim i potrząsnęłam jego ramieniem, starając się to zrobić delikatnie. Otworzył oczy i obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem. Nagle jego źrenice się rozszerzyły, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jednak szybko to ukrył i przywrócił na twarz wyuczoną, znudzoną minę.
- Chcesz wody? - spytałam. Skinął lekko głową. Widać było, że każdy najmniejszy ruch sprawia mu okropny ból. Podałam mu kubek. Przynajmniej jedną rękę miał wolną. Złapałam jego spojrzenie, próbując mu przekazać, że wszystko będzie dobrze. Serce mi się krajało na widok tych błękitnych oczu, kiedyś wesołych, z zawadiacko błyszczącymi iskierkami, a teraz smutnych i zgaszonych. Był w bardzo złym stanie, a czas na ucieczkę mieliśmy ograniczony. Zadanie utrudniała obecność kamer. Otaczały nas ze wszystkich stron, uniemożliwiając swobodną rozmowę. 
 ***

Noc mijała nużąco spokojnie. Oparłam się o ścianę i ziewnęłam. Wilson co jakiś czas rzucał mi jakąś radę albo polecenie, jednak ja koncentrowałam uwagę na Chrisie. Próbowałam względnie ocenić jego stan oraz wytrzymałość, bo żeby się stąd wymknąć, potrzebował dobrej kondycji fizycznej. 
Nagle białe światło w celi zgasło, a zastąpiło je stłumione, czerwone. Po budynku rozszedł się głośny, natrętny alarm.
- Co się dzieje? - spytałam swojego towarzysza.
- Padło zasilanie. Kamery nie działają. - Podbiegł do Chrisa i potrząsnął nim. - Słuchaj, jutro o tej samej porze również będzie awaria i wtedy uciekniemy. - syknął.
- Jak to uciekniecie?! - zawołałam. Wilson odwrócił się gwałtownie. - Nawet nie waż się na nas donieść! 
- To mój przyjaciel! - krzyknęłam. 
- Tak jak podejrzewałem. - mruknął. 
- Niby czemu mamy ci ufać? - warknął Chris. Wpatrywał się nieufnie w strażnika. 
- Ja też chcę się stąd wydostać, naprawdę... 
- Mam niedaleko podstawiony samochód. - przerwałam mu. - Jeśli uda ci się nas stąd wydostać, możesz się z nami zabrać.
Carrick, bo tak brzmiało jego imię, pokiwał głową. - Super. Transport to jedyne, o co się martwiłem, ale teraz na pewno damy radę. 
- Okay. Więc jutro o 2:00 w nocy.
- Tak. Wracaj na miejsce. - poradził.
W chwili gdy z powrotem stanęliśmy prosto po obu stronach drzwi, przywrócono zasilanie. Pomieszczenie zalało nieprzyjemnie jaskrawe światło. Zmrużyłam oczy i skrzywiłam się. Było na dłuższą metę bardzo męczące. Nawet bym współczuła osobom, które pracują tu na co dzień, gdyby nie to, że mam ochotę je rozszarpać. Chris musiał przejść przez prawdziwe piekło, będąc w Air Force Flight zaledwie kilkadziesiąt godzin. Wolę sobie nie wyobrażać, co by mu zrobili, gdyby został tu dłużej.
***

18 lipca 2016, Nevada

Przemierzaliśmy sieć wąskich, podziemnych korytarzy tak szybko, jak pozwalał nam na to stan Chrisa. Starał się za bardzo nas nie spowalniać, ale widziałam, że było mu ciężko. Dźwięk alarmu niósł się echem po całym budynku, a żarówki rzucały na ściany czerwonawą poświatę. 
Carrick świetnie znał plan bazy, więc miałam pewność, że nie zabłądzimy. Dość szybko mu zaufałam. Wydawał się być szczery, poza tym jego pomoc była jedyną szansą, żeby sprawnie stąd uciec. Z każdym krokiem rósł we mnie strach, że złapią nas strażnicy, a wtedy zabiją wszystkich na miejscu. Takie mieli procedury. 
- Trzymasz się? Już niedaleko... 
Chris zwolnił bieg, prawie potykając się o własne nogi. - Wszystko ok. - rzucił zwięźle, z nachmurzoną miną. No tak, na pewno jest na mnie wściekły. I w sumie mu się nie dziwię, bo sama bym była na jego miejscu. Mam tylko nadzieję, że jednak obejdzie się bez awantury. Ta, marne szanse...
- Tędy! - zawołał szeptem Wilson, otwierając przed nami drzwi. Wybiegliśmy na zewnątrz. Było zupełnie ciemno. Księżyc skrył się za chmurami i nawet gwiazdy jakoś przygasły. Cichym truchtem ruszyliśmy w kierunku mojego samochodu. Sprawę zdecydowanie ułatwiał piaszczysty teren, typowy dla Nevady. Dzięki niemu, nie zostawiliśmy za sobą żadnych śladów. Jednak ten klimat posiadał również ogromny minus: było tu całkowicie płasko i pusto. Żadnego lasu, czy nawet łąki. Tylko piach, charakterystyczne pomarańczowe skały i od czasu do czasu znikoma roślinność. 
Na naszej drodze pojawiła się kolejna przeszkoda - kolczaste ogrodzenie.


- Nie jest teraz pod napięciem. - poinformował nas Carrick. Wyjął z kieszeni kurtki narzędzie przypominające sekator i błyskawicznie rozciął druty. 
- Hej, wy!!! Stać!!! - usłyszeliśmy za sobą krzyki strażników. Zbliżali się do nas z jarzącymi latarkami. Poczułam przypływ adrenaliny. Przyspieszyliśmy kroku i dopadliśmy upragnionego samochodu. Jeep-Commander czekał ukryty za sporą stertą gruzu. Carrick wskoczył na miejsce pasażera, a Chris do tyłu. Mamy wiele kilometrów do pokonania, a on musi odpocząć. 
- Kierunek, Kalifornia! - zawołałam, z całej siły wciskając pedał gazu. Samochód skoczył do przodu, idealnie dopasowując się do kamienisto-piaszczystej drogi. - Operację "Escape" uważam za udaną.
- Dobra, skoro już jesteśmy sami... - zaczął Chris. - Czy ciebie do reszty popie*doliło?! 
- Możemy o tym później...
- Nie! - przerwał mi. - Mogłaś, do cholery, zginąć! 
- Ty też. - powiedziałam cicho. Miałam już łzy w oczach, a to jest chyba najgorszy możliwy czas na płacz.
- To nie jest ważne!
- Dla mnie jest! 
- Ale...
- Nie! - krzyknęłam. - Nie zamierzam się teraz o to kłócić, bo ku*wa prowadzę ten je*any samochód!!!
Zamilkł, zapewne zaskoczony moim wybuchem. Rzadko zdarzało mi się tak wydrzeć, a jeszcze rzadziej przeklinać.
- Odpocznij. - dodałam spokojniej. 
- Jaki masz plan, Cla... właściwie jak masz naprawdę na imię? - spytał Carrick.
- Emma. Ale to nieistotne, teraz posługuję się Clarą.
- W porządku. - mruknął. - Więc?
- Po opuszczeniu Strefy 51, zatrzymamy się w malutkim motelu w Ridgecrest, blisko granicy z Kalifornią. Trudno będzie nas tam znaleźć. Później kierujemy się bezpośrednio do Miasta Aniołów. - uśmiechnęłam się lekko. Zawsze marzyłam o wyjeździe do magicznego Los Angeles, ale nigdy bym nie podejrzewała, że zobaczę je w takich okolicznościach.
- A tam? - dopytywał Wilson. Wymieniłam z Chrisem spojrzenie w przednim lusterku.
- Cóż, tam nasze drogi będą musiały się rozejść. - powiedział zdawkowo.
- Nie wracacie do Nowego Jorku?
- Zdaje mi się, że to nie jest twoja sprawa. - warknął, mrużąc błękitne oczy.
- A ty nadal się do mnie nie przekonałeś? - westchnął Carrick.
- Nie.
- Chris, on nam uratował życie. - wtrąciłam.
Wzruszył ramionami, jak obrażony nastolatek, bo czasami tak się właśnie zachowywał. Naprawdę ciężko mi było rozgryźć jego charakter. Źródłem tego problemu może być zbyt krótki czas trwania naszej znajomości. Bo szczerze, ile wynosi? Niecałe dwa miesiące. Przeszliśmy razem tak wiele, a mimo to bardzo mało o sobie wiedzieliśmy.
 

***

Byliśmy w podróży cały następny dzień, zatrzymując się tylko raz na stacji benzynowej. Do motelu "Sunrise" dojechaliśmy późnym wieczorem. Słońce dawno schowało się za horyzont, a setki gwiazd rozświetliło szafirowe niebo. Zostawiłam Commandera na malutkim, opustoszałym parkingu za budynkiem. Najwyraźniej jesteśmy tu jedynymi gośćmi. W recepcji przywitało nas starsze małżeństwo. 
- Dysponujemy tylko jednym pojedynczym i jednym dwuosobowym pokojem. - poinformowała nas kobieta.
- Och, nie widziałam innych samochodów...
- Gościmy teraz uczestników długodystansowego rajdu konnego. - mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Jazda konna musiała być sportem bliskim jego sercu.
- W porządku, niech będzie. - westchnęłam. Lepsze to, niż nic. 
- Weźmiemy dwójkę. - mruknął Chris i rzucił Wilsonowi klucz. Mężczyzna złapał go wyćwiczonym ruchem. Muszę go koniecznie spytać, dlaczego właściwie uciekł z Air Force Flight. I dlaczego musiał w ogóle uciekać?

***


Siedziałam na łóżku i czekałam, aż Chris wyjdzie z łazienki. Nerwowo skubałam nitkę przy kolorowym obszyciu małej poduszki. Kłótnie z Panem-teraz-na-mnie-cholernie-wściekłym są trudne, męczące i zdecydowanie nieprzyjemne. Nie na to miałam ochotę, po całym dniu spędzonym za kierownicą.
- Chyba mamy do pogadania. - Z zamyślenia wyrwał mnie rozdrażniony głos Chrisa.
- Tak...
- Co ty sobie myślałaś?! 
- Jeśli zamierzasz drzeć na mnie mordę, to lepiej się nie odzywaj. Nienawidzę jak ktoś na mnie krzyczy! - warknęłam.
Wziął głęboki oddech. - Przepraszam. No więc, czemu zrobiłaś... to wszystko?
- Bo cię kocham idioto. - wypaliłam, natychmiast żałując swoich słów.
- Że ty mnie... Co? - wymamrotał. 
- To, co słyszałeś... - szepnęłam i odwróciłam wzrok.
- Przecież w Seattle mówiłaś...
- Nie byłam wtedy z tobą szczera, miałam mętlik w głowie. - Wzruszyłam ramionami. - Od tamtej pory dużo sobie przemyślałam.
- Rozumiem... 
- Zapomnij o tym... - burknęłam, wstając. Kiedy go mijałam, złapał mnie mocno za nadgarstki, przyciągnął bliżej i przez chwilę po prostu wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem w błękitnych oczach. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć cokolwiek, co przerwałoby tę niezręczną ciszę. Wtedy przerwał mi pocałunkiem. Przytulił mnie mocno, jakby się bał, że ucieknę. Jego wargi niecierpliwie napierały na moje. Było w tym tyle pasji, tęsknoty i rozpaczy, że w środku cała się rozpadałam. Dosłownie zmiękły mi kolana. Przeczesałam palcami jego wilgotne, gęste włosy. Opadały niesfornie na czoło, domagając się przycięcia. Nie mogłam przestać go dotykać. Kark, barki, klatka piersiowa, boki i tak w kółko. Czułam dłonie Chrisa błądzące po moim ciele, ale byłam tak skupiona na nim samym, że właściwie to do mnie nie docierało. Chciałam go tu i teraz. Po dłuższej chwili, odsunął się minimalnie, ale nadal trzymał mnie w ramionach. Spojrzałam na niego zaskoczona, że przerwał. Ledwo łapaliśmy oddech.
 

- Kocham cię... - wyznał cicho. Popatrzyłam mu w oczy. Miały odcień nieba w letnią, bezchmurną noc. Błyszczała w nich troska, miłość i... niepokój? O co? I wtedy kolorowa bańka pękła, a prawda uderzyła we mnie z całą siłą. Jego życie tak właśnie będzie wyglądać. Ciągłe strzelaniny, problemy... Ciągła niepewność, czy dotrwa następnego dnia. Poczułam się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. 
- Ja też cię kocham... - wyszeptałam, ignorując łzy, które spływały mi po policzkach.
- Ale się boisz. - dokończył. Ujął moją twarz w dłonie i starł je delikatnie.
- Nie ma żadnego ale. Dam sobie radę ze wszystkim - powiedziałam uparcie.
Uśmiechnął się smutno. - Emma, w to nie wątpię... Ale co z twoją szkołą, planami? Tego nie da się tak łatwo...
- Pieprzę szkołę. - przerwałam mu. - To nie ona sprawia, że jestem szczęśliwa, tylko ty...
Uśmiechnął się smutno. - Moja mała dziewczynka. Jak zwykle chętnie podejmujesz wyzwanie.
- Nie, Chris. To ja rzucam tobie wyzwanie. Naucz mnie tego życia. - Założyłam ramiona.
- Jesteś pewna...? 
- Cholera, wyciągnęłam cię z Air Force Flight! - zawołałam z płaczem. - Czy to dla ciebie za mały dowód?
- Emma, nie chodzi o to... Nie chcę żebyś cierpiała... Ja... - zaciął się.
- Ty...? - podpowiedziałam.
- Po prostu musisz mieć świadomość, że kiedyś mogę wyjść i już nie wrócić. - wydusił.
Przytuliłam go mocniej.  - Zawsze zakładasz najgorsze... Może akurat będzie dobrze.
Odgarnął mi włosy z twarzy i uśmiechnął się lekko. - Tak... Na pewno, tak.
Gdy zakładał koszulkę, przyjrzałam mu się uważniej. Na żebrach miał paskudne sińce, a przez jego plecy przebiegał długi  ślad po rozcięciu. Okropnie go potraktowali. To w ogóle cud, że kości ma całe. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- O czym myślisz? - spytał, kładąc się obok.
- O tobie. Jak się czujesz? Bardzo boli? - spytałam cicho.
- Spokojnie, wszystko jest w porządku. Nie takie urazy się miało w życiu. - rzucił lekkim, nawet wesołym tonem. 
- To dobrze. Albo i nie dobrze? Cholera, nie wiem. - ziewnęłam.
- Nudzę cię? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Nie... - zaczęłam, znowu ziewając. Roześmiał się. - Musisz się przespać Emma, serio.
- Mhm... - mruknęłam. Zupełnie nie mam ochoty się z nim spierać. Szczególnie, że tu jest ciepło, bezpiecznie... Wreszcie jest bezpiecznie.
- Dobranoc, skarbie.
Podniosłam zaskoczona głowę. - No co? - popatrzył na mnie skonsternowany.
- Możesz tak częściej mówić. - Uśmiechnęłam się.
- Nie ty tu dyktujesz warunki, słońce. A teraz śpij. - uciął. 
Przewróciłam oczami i ułożyłam się koło niego. Objął mnie mocno ramionami w talii. Westchnęłam z zadowoleniem. Ach, gdyby tę chwilę można było zatrzymać na zawsze... Niestety czas pędzi nieubłaganie, a jutrzejszy dzień skrywa wiele niespodzianek, którym będziemy musieli stawić czoła. 

_______________________________

Hej! 
Ciekawa jestem ile z Was domyślało się jak potoczy się akcja :D Pewnie większość obstawiała, że Chris i Emma do siebie wrócą, ale z nimi to jednak nigdy do końca nie wiadomo :P Tak jak mówiłam, nie jestem w stanie podać Wam dokładnych terminów pojawiania się nowych rozdziałów, więc troszkę musicie się czaić haha :D Mam nadzieję, że to rozumiecie i że mimo to nie zniechęcicie się do czytania. Z mojej strony to tyle, miłej lektury i do następnego!
Little M.

2 komentarze: