niedziela, 30 lipca 2017

Rozdział 19 - Jak tlen

 
*Christian*

 
- Wyobraź sobie to Chris, tylko ty, ja i bajeczna Hiszpania! Całymi dniami moglibyśmy wylegiwać się na słońcu, a wieczorem imprezować w najlepszych klubach na świecie! - nawijała wesoło idąca obok Tina. Szwendaliśmy się od rana po Manhattanie. Ja z podświadomą nadzieją, że wypatrzę gdzieś Emmę, a ona...cóż ciągle przekonuje mnie żeby się gdzieś wyrwać i złapać resztki ładnej, ciepłej pogody. Tak więc chodzi za mną z milionem propozycji. Miejsce jest tu najmniej istotne. Aksjomat pierwszy mojego życia? Jak Martina Caruso coś sobie ubzdura to tak ma być i tyle w temacie. Poprawiłem okulary i przeniosłem wzrok na jej rozpromienioną twarz. Rzadko zdarzało jej się być w tak dobrym humorze. Zazwyczaj woli wszczynać awantury, wyżywać się na moich chłopakach z bazy albo po prostu przekornie się sprzeczać. Nie da się ukryć, że ma trudny charakter i może właśnie to sprawiło, że gdy zaprzestała namolnych prób podrywania mnie, tak szybko złapaliśmy dobry kontakt. Można powiedzieć, że jest kimś w rodzaju mojej przyjaciółki, lubię spędzać z nią czas, a przynajmniej jej obecność nie wyprowadza mnie z równowagi. Tina w przeciwieństwie do Emmy ma totalnie wylane na wszystkie moje fochy. Nie przejmuje się nimi. Gdy widzi, że nie jestem w nastroju i zaczynam to okazywać, wprost mówi mi, że jestem gnojkiem i wychodzi. Ale się nie obraża, nigdy. Właśnie za tą ją lubię. 
- Chris mówię do ciebie! - zawołała dziewczyna, łapiąc mnie za ramię. 
- Słyszę. Tina, wiesz, że za bardzo nie mogę nigdzie wyjeżdżać. 
- Wymigujesz się Blake. - stwierdziła. - Daj spokój, Hiszpania jest cudowna! Nawet Nowy Jork może się znudzić, potrzebujesz odmiany.
- Dlatego jeżdżę do Chicago a jeszcze nie tak dawno miałem prze ciekawą wycieczkę do Seattle, Los Angeles, Nevady... - wymieniałem ironicznie.
- Nie bądź cyniczny... I przestań gadać o swojej byłej. - spojrzała na mnie ze złością. Opowiedziałem jej historię o ucieczce z Air Force, ale nawet to nie przekonało jej choć minimalnie do Emmy. 
- Cóż, taki właśnie jestem. Sarkastyczny i nieszczęśliwie zakochany. 
- Odpuścisz wreszcie? - syknęła. - Ta laska nie była ciebie warta, zrozum to i zapomnij o niej.
- Wcale nie. To ja powinienem się dla niej zmienić, zostawiać całe to gówno, wyjechać gdzieś...
- To gówno to twoje życie! Kochasz je i nikt nie może od ciebie wymagać, żebyś się dla niego zmienił! 
- Daj mi spokój, nic nie rozumiesz. - warknąłem, przyspieszając kroku.
- Christian! - dogoniła mnie i zagrodziła mi drogę. Gdy tylko spróbowałem ją obejść, blokowała mi przejście. 
- Spieprzaj Caruso...
- Zamknij się. Teraz ja mówię. - rozkazała ze złością. Założyła szczupłe ramiona i wbiła we mnie nienawistne spojrzenie. - Mam dość słuchania jaki jesteś biedny, bo jakaś pusta lalunia cię zostawiła. Skoro to zrobiła to jest idiotką i tyle! Przejrzyj na oczy Chris, wokół jest mnóstwo świetnych dziewczyn, którym może powinieneś dać szansę! - wykrzyknęła, żywo gestykulując, czym przyciągnęła pełne dezaprobaty spojrzenia przechodniów. Zmarszczyła tylko brwi, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Przestań ją obrażać Tina. - warknąłem.
- To ty przestań ją kochać. - syknęła, patrząc na mnie wyzywająco.
- Nie mogę. - powiedziałem cicho, nawet na nią nie patrząc. Wbiłem spojrzenie w punkt daleko za plecami Tiny, jednocześnie marząc, żeby się tam znaleźć.
- Świetnie. Więc póki ty nie przestaniesz kochać tej zdziry, ja nie przestanę jej obrażać. I wiesz co? Pieprz się. - zakończyła, po czym obróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Stałem przez chwilę na środku chodnika z rękami w kieszeniach, jak jakiś skarcony dzieciak. W sumie tak się czułem. W końcu otrząsnąłem się z zamyślenia i leniwie wróciłem do swojego motocykla. Silnik zawarczał ochoczo, gdy włączyłem się do ruchu. Zjechałem z głównej drogi, żeby uniknąć porannych korków i skierowałem się prosto do bazy. Im szybciej tam dotrę, odwalę treningową robotę i zapomnę o Emmie, tym lepiej dla mnie.

 
***

 
*Emma*

 
Budynek New York University jak zwykle był wypełniony po brzegi rozgadanymi studentami. Próbowałam przepchnąć się przez tłum i jak najszybciej dotrzeć do odpowiedniej sali oraz Samanthy. Nie mogłam się doczekać, aż wyrzucę z siebie całe to gówno dzisiejszego poranka. Wcześniej wytarłam spod oczu rozmazany tusz i użyłam jakiejś tony kolektora, bo wyglądałam jak statystka z kiepskiego horroru. Przetartych na kolanie spodni już nie dało się tak łatwo zamaskować, ale machnęłam na to ręką. Przecież i tak nikt nie zwraca tu ma mnie uwagi. Jestem tylko jedną z setek uczennic trzeciego roku. Czasem dobrze jest móc się schować w tłumie. 
- Ej piękna! - Przez hałaśliwy korytarz przebił się przyjazny męski głos. Ciekawe ile naiwnych lasek właśnie się odwróciło. Chłopcy często wycinali takie kawały, a rezultaty nagrywali i potem zaśmiewali się do łez na spotkaniach bractwa. 
- Piękna czekaj! - usłyszałam znowu. Po raz kolejny zignorowałam żartownisia-amanta. Chyba naprawdę zależy im na dobrym materiale albo wyjątkowo trafili na mądre dziewczyny. Skręciłam w prawo, kierując się ku kręconym schodom na piętro, gdzie za chwilę ma się odbyć pierwszy wykład. 
- Piękna czemu nie poczekałaś? - Tym razem głos chłopaka wybrzmiał tuż za moim uchem, a na nadgarstku poczułam lekki uścisk. Odwróciłam się gwałtownie, odruchowo wyrywając rękę. Przede mną stał wysoki szatyn. Nieświadomie przetaksowałam go wzrokiem. Krótko ostrożne włosy, zielone oczy, podarte jeansy, czerwona koszula w kratkę, czarne rękawiczki bez palców, kolorowe rolki przewieszone za sznurówki przez lewe ramię. Czy to możliwe, że ten koleś to...?
- Hej, wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Musiałem się nieźle nabiegać, żeby cię nie zgubić. Dobre tempo. - uśmiechnął się. No i wszystko jasne.
- Przepraszam, nie sądziłam, że to mnie wołasz. - Wzruszyłam ramieniem z lekko zakłopotaną miną.
- No jak to? A widzisz gdzieś tu inną piękną dziewczynę? - zapytał z rozbrajającym, szerokim uśmiechem. Miał naprawdę urocze dołeczki w policzkach. - Chciałem cię przeprosić, za ten wypadek rano, serio. Zamyśliłem się i nie patrzyłem gdzie jadę. Ah, jeszcze jedno. Wyleciał ci z torby. - Wyjął z kieszeni mój identyfikator zawieszony na różowej smyczce. 
- W porządku, jak sam zauważyłeś, to był wypadek. I dzięki, że chciało ci się mnie znaleźć, wyrobienie tej durnej plakietki trwa wieki. - Przewróciłam oczami na samo wspomnienie miesięcznego oczekiwania poprzednim razem.
- Wiesz...To był świetny pretekst, żeby do ciebie podejść, Emily. Już dawno chciałem zagadać, ale nie miałem odwagi. Tak w ogóle jestem Rick. - Przedstawił się, nerwowo przeczesując palcami najeżone, ciemne kosmyki. - Może w ramach rekompensaty za poranek wyskoczyłabyś ze mną na kawę? - spytał nieśmiało. 
- Emma, nie Emily. - poprawiłam go. - Słuchaj, wydajesz się całkiem miły, tym bardziej nie chcę cię zranić. Nie mam teraz głowy do nowego związku. - uśmiechnęłam się smutno.
- No to może chociaż przyjacielska kawa? - zachęcał. Przypominał mi w tej chwili podekscytowanego szczeniaczka i naprawdę nie byłam w stanie mu odmówić.
- Niech będzie. 
- Yeah! To znaczy...super. - zakłopotał się. - O której kończysz? 
- Szesnasta.
- Świetnie, będę czekał przy bramie ok? 
- Jasne. To do zobaczenia. 
O. Mój. Boże. W co ja się właśnie wkręciłam? Gratulacje, Davis...

 
***

 
Wieczorem mój pokój przypominał prawdziwe pobojowisko. Ubrania, buty i torebki zaścielały całą podłogę oraz łóżko, a na toaletce piętrzyły się kolorowe kosmetyki.  
- Sam mam dość tego bajzlu, nigdzie nie idę! - jęknęłam. 
- Oczywiście, że idziesz! I będziesz się świetnie bawić! - zaoponowała przyjaciółka. - Co powiesz na małą czarną? Albo srebrna bluzka i mini? A te szpilki? - dopytywała, wymachując mi przed twarzą wspomnianymi wcześniej częściami garderoby. Naprawdę nie wiem, dlaczego zgodziłam się na propozycję Ricka. Czekał na mnie o umówionej porze, po czym poszliśmy na latte do pobliskiego Starbucksa. Rozmowa całkiem nieźle się kleiła i od słowa do słowa, stanęło na tym, że zaprosił mnie na imprezę dzisiaj wieczorem. Transport wraz z miejscówką mają załatwić jacyś jego znajomi. Na początku byłam sceptycznie nastawiona, bo ledwo znam Ricka, nie mówiąc już o jego kumplach, ale tak mnie urobił, że w końcu się zgodziłam. Nie mogę ciągle żyć nadzieją, że magicznym sposobem wrócę do Chrisa i wszystko będzie dobrze. Widziałam go rano z dziewczyną. Szczęśliwego, roześmianego. Jasny dowód na to, że między nami skończone. Przeze mnie. Gdybym tylko...
- Emily Davis!!! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - wydarła się Sam wprost do mojego ucha. 
- Pewnie, że tak. - skłamałam, wymuszając uśmiech. Dziewczyna odgarnęła za ucho różowy lok i przyjrzała mi się uważnie. 
- Emma przestań myśleć o tym chłopaku. - rozkazała. - Jest w nim coś niebezpiecznego i to nie jest facet dla ciebie. Zapomnij o nim. 
- Widziałam go z inną. - wydusiłam ze łzami w oczach. Wcześniej nie miałam odwagi jej o tym powiedzieć.
- Widzisz? Szybko się pocieszył. Nie ma co tracić czasu na jakiegoś niedojrzałego gnojka. Zrób się na bóstwo, idź z Rickiem na imprezę i poszalej w końcu! - zachęcała. - Ciągle się zamartwiasz albo siedzisz z nosem w książkach. A gdzie zabawa? Korzystaj z życia! 
Uśmiechnęłam się smutno. - Postaram się... Stanęło na małej czarnej? - upewniłam się, ocierając łzy z policzków.
- Zuch dziewczyna. - Sam poklepała mnie protekcjonalnie po głowie. - Teraz makijaż. Masz jakiś brokat?
 
 
 

***

 
Parking koło klubu, do którego chcieli iść znajomi Ricka był cały zastawiony. Z trudem znaleźliśmy wolne miejsce. Rozejrzałam się wokół, niestety w ogóle nie rozpoznawałam tej dzielnicy. Miałam złe przeczucia. Okolica przypominała mi trochę część Seattle, gdzie mieszka Daniel. Ciemne zaułki, odrapane budynki, opustoszała ulica. Przed wejściem do klubu stał wysoki, przypakowany ochroniarz. Kiedy podeszliśmy, zmierzył naszą ekipę uważnym spojrzeniem.
- Wejściówki? - warknął głosem zgrubiałym od papierów. 
Jeden z kumpli Ricka, chyba Thomas, podszedł bliżej, nachylił się nad uchem mężczyzny i zaczęli między sobą szeptać. W końcu ochroniarz skinął głową po czym przepuścił nas bez opłaty. Odwróciłam za nim się zdziwiona. 
- Mają tu wtyki, chodźmy. - wyjaśnił Rick, przepychając mnie delikatnie między tłumem. 
W środku unosił się kwaśny smród dymu i zwietrzałego alkoholu. Zdecydowanie brakowało świeżego powietrza. Wystrój przedstawiał się raczej marnie w porównaniu z popularnymi manhattańskimi klubami, do których najczęściej chodziłam. Ściany pomalowano na brudno szaro, parkiet był czarny, a stoły i krzesła wykonano z ciemnego, lakierowanego drewna, teraz już odrapanego. Również bar nadawał się do wymiany. Ze starych, trzeszczących głośników leciała dudniąca muzyka, przyprawiająca o ból głowy. Jednak te niedogodności zdawały się zupełnie nie przeszkadzać imprezowiczom: większość była pijana i zataczała się na parkiecie, inni spali na brudnych, podziurawionych sofach w kącie, a gromadka osób, którym udało się jeszcze zachować pionową pozycję, tłoczyła się przy barze i opróżniała kolejne kieliszki. Kumple Ricka już do nich dołączyli.
- Cholera, nie tego się spodziewałem. - wymamrotał pod nosem szatyn. - Zwijamy się stąd? - spytał, przekrzykując skrzeczący remix.
Przytaknęłam skinieniem głowy. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, ale Thomas zablokował nam drogę. - No co wy? Zostańcie! Nie bądź nudziarz Rikky! Chodźcie się napić! - zawołał i pociągnął nas z powrotem do baru. - Zaraz wam załatwię epicką mieszankę! Faza gwarantowana. Barman, zapodaj moim znajomym coś specjalnego! 
Po chwili chłopak postawił przed nami dwa kieliszki. Rick wzruszył ramionami i na raz wypił zawartość swojego. Reszta zawyła dziko, oklaskując kolegę. Ja tylko pokręciłam głową. Nawet nie chcę wiedzieć jakiego syfu dosypali do tej wódki. Cała ta impreza przestała mi się podobać.
- Zaraz wracam! - krzyknęłam Rickowi do ucha. Uniósł kciuk do góry, na znak, że zrozumiał i podniósł do ust kolejny kieliszek. Przepchnęłam się przez pijacki tłum, żeby dostać się do łazienek. Wewnątrz śmierdziało jak w rurach kanalizacyjnych. Zarzygane umywalki, ciemne plamy od wilgoci na suficie i warstwa kurzu na podłodze z pewnością nie świadczyły dobrze o tym miejscu. Z kabiny po prawej dobiegały jednoznaczne odgłosy. Zrobiło mi się niedobrze. Jak można to robić w takim syfie? Zakryłam twarz dłonią i jak najszybciej wróciłam na główną salę. Od braku powietrza mdłości wzbierały coraz bardziej, a głowa mi pękała, jak gdyby ktoś wiercił w niej młotem pneumatycznym. Muszę się stąd wydostać. Popchnęłam ciężkie, szklane drzwi, a od nagłego przypływu tlenu zakręciło mi się w głowie. Odeszłam kawałek od wejścia, starając się nie wywrócić na drżących nogach. Było okropnie zimno, w dodatku od północy zawiewał lodowaty wiatr. Objęłam się ramionami. Miałam na sobie tylko krótką, sukienkę na ramiączkach, z cieniutkiego materiału. Kurtka wraz z telefonem i drobnymi została w samochodzie. Znalazłam auto na parkingu i z nadzieją szarpnęłam za klamkę. Zamknięte. Potarłam zmarznięte dłonie. W co ja się najlepszego wpakowałam... Muszę wrócić do środka, znaleźć Ricka i wynosić się stąd w cholerę. 
- Wejściówka albo kasa. - rzucił typ pilnujący wejścia.
- Jestem z kolegą, przed chwilą stąd wyszłam... - zaczęłam tłumaczyć. 
- Tere fere. A ja mam dobrze płatną pracę, przy której świetnie się bawię. - warknął przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem. - Kasa laleczko. - powtórzył. 
- Nie mam pieniędzy... Muszę tylko znaleźć kolegę i się stąd zmywam, błagam niech mnie pan wpuści. - przekonywałam go desperacko. Ochroniarz pozostał jednak nieugięty. 
- Mógłby mi pan w takim razie pożyczyć telefon? Proszę, muszę jakoś wrócić do domu!
- Gówno mnie to obchodzi. Zjeżdżaj stąd mała, chyba, że chcesz mieć kłopoty. - syknął.
Wycofałam się i kuśtykając na szpilkach, ruszyłam w dół ulicy. Zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem, w dodatku bez dokumentów, bez telefonu, bez pieniędzy...ba, nawet bez jakiegoś cieplejszego okrycia. Żeby tego było mało, z nieba lunęło zimnym deszczem. Uderzenia ciężkich kropel były bolesne na skórze. Schyliłam głowę i przyspieszyłam kroku na tyle, na ile pozwalały mi niewygodne buty.  


- Ej laska! Chcesz się zabawić? - usłyszałam za sobą. Na ulicy nie było żywego ducha poza mną i dwoma nieźle wstawionymi chłopakami w szarym dresie, którzy szybkim krokiem zmierzali w moim kierunku. Przerażona puściłam się biegiem w dół ulicy. Serce waliło mi tak mocno, że wyraźnie słyszałam jego dudnienie. Nagle obcas wpadł mi w jakąś nierówność między betonowymi płytami i straciłam równowagę. Z całej siły uderzyłam w chodnik. Spanikowana obejrzałam się za siebie, ale mężczyźni już zniknęli. Usłyszałam tylko odległy, pijacki wybuch śmiechu. Z trudem usiadłam na ziemi, trzęsąc się z zimna. Starłam z policzków ciemne smugi rozmazanego makijażu.
- Emma?! 
Poderwałam głowę i zobaczyłam tuż koło siebie Chrisa. Wysiadł z czarnego bmw, nie gasząc nawet silnika i uklęknął przy mnie. Wilgotne powietrze sprawiło, że jego przydługie włosy delikatnie skręciły się nad czołem, przez co wyglądał jeszcze seksowniej niż zwykle. Był zniewalający. Tak bardzo za nim tęskniłam... Wpatrywał się we mnie ogromnymi, błękitnymi oczami, które kiedyś były jak dwa sople lodu, a teraz płonęły żywym ogniem. Tęsknota, ból, strach... Emocje jedna po drugiej przemykały przez jego twarz. Jedyne co byłam w stanie zrobić to wyszeptać przez łzy jego imię. Wyciągnął dłoń i przesunął palcami po moim policzku.
- Emma, cholera. - zaklął. - Co ty tu robisz? Jesteś cała mokra... 
Szybkim ruchem ściągnął z siebie kurtkę, pod którą miał czarny T-shirt, opinający jego umięśnione ramiona, i narzucił ją na moje plecy. 
- Ja... - zaszlochałam. Byłam zupełnie roztrzęsiona. Impreza, tamci mężczyźni, burza, Chris... Tego było za dużo jak na jedną noc. Straciłam kontrolę nad płaczem.
- Hej, już dobrze... Już jesteś bezpieczna... - Objął mnie mocno, przyciągając do swojej piersi. Wtuliłam twarz w jego szyję i przywarłam do niego całym ciałem. Uderzył mnie znajomy zapach, przez który wstrząsnęły mną dreszcze i wróciły wszystkie wspomnienia. Wszystko, co straciłam. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy po prostu na ziemi, przytuleni, jakby cały świat wokół przestał istnieć. Dopiero ostry huk błyskawicy przywrócił nas do rzeczywistości. Chris odsunął się ode mnie nieznacznie.
- Możesz wstać? - spytał cicho. Skinęłam głową i zaczęłam się podnosić. Jednak gdy oparłam ciężar ciała na lewej nodze, moją kostkę przeszył tak okropny ból, że momentalnie straciłam równowagę i wpadłam prosto w ramiona Chrisa. Bez wahania wziął mnie ma ręce, jakbym nic nie ważyła. 
- Zaniosę cię do auta i pojedziemy do mnie ok? To dużo bliżej niż do ciebie i muszę obejrzeć twoją nogę. 
Pokiwałam tylko głową, obejmując go za szyję. Brakowało mi jego bliskości, jego silnych ramion, czułego głosu i ciepłych, błękitnych oczu. Brakowało mi po prostu Chrisa Blake'a i miałam wrażenie, że łatwiej żyłoby mi się bez tlenu, niż bez niego.
 
 
 
__________________________
 
 Hej! Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał - Chris i Emma znowu razem, jej? ;D Ale czy na pewno? Może Chris jednak woli Tinę? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, co myślicie! 
Do następnego,
Little M. <3
 
--------------
Kontakt: wattpad - MaryAnne001130

poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział 18 - Być na sto procent

8 października 2016, Nowy Jork

 
*Emma*

Przewróciłam się na bok i nakryłam głowę poduszką. Od piętnastu minut wkurzona Sam wali w drzwi mojego mieszkania. Minął tydzień. Pieprzone siedem dni. Najgorsze siedem dni mojego życia. Przez te siedem dni nie zrobiłam nic. I mówiąc nic mam na myśli...zupełnie nic. Nie chodziłam na uczelnię, nie odbierałam telefonów, nie logowałam się na portalach społecznościowych. Kiedy dzwoniła Sam lub Aiden czekałam aż komórka przestanie brzęczeć, a następnie pisałam krótkiego esemesa, że jestem chora i muszę siedzieć w domu. Aiden mi uwierzył i życzył szybkiego powrotu do zdrowia. Na początku Sam tez mi wierzyła, wysyłała e-mailem notatki i najważniejsze fragmenty wykładów, które nagrała na dyktafon. Jednak kiedy wczoraj znowu nie odebrałam, zaczęła coś podejrzewać i przyszła tutaj. Przestraszy się jak mnie zobaczy. Roztrzęsioną kupkę nieszczęścia zawiniętą w ogromny puchaty kocyk. "Sama jesteś sobie winna. Zerwałaś z nim idiotko." - odezwał się ironicznie głos w mojej głowie. Tak, to prawda, zerwałam. Zostawiłam Chrisa, faceta, którego kocham tak mocno, że każdy oddech bez niego boli. Nie, nie boli. To uczucie, jakby ktoś położył mi na piersi jakiś ogromny ciężar, który uciska płuca, nie pozwala zaczerpnąć powietrza. Zamiast serca czułam tylko potworną pustkę. Każdy dzień z tych siedmiu wyglądał tak samo jak jego poprzednik. Leżałam i płakałam, siedziałam i płakałam, generalnie ciągle płakałam. Niesamowite, że mój organizm naraz potrafił wytworzyć tyle hektolitrów łez. Tak było do dzisiaj, kiedy się obudziłam, nie czując nic. Zawładnęły mną samotność i zobojętnienie. Przestałam czuć...
- Davis do jasnej cholery! Otwórz te drzwi! - wydzierała się Sam. - Co ty wymyśliłaś?! Wiem, że nie jesteś chora! Emma! 
Ona stąd nie pójdzie. Znam ją dłużej niż nie znam. Są dwie opcje: albo ją wpuszczę i będę musiała wysłuchać kazania o optymizmie życiowym albo tego nie zrobię i narażę swoje drzwi na szwank bo Sam jest zdolna do wszystkiego. Nawet jeśli "wszystko" oznaczałoby wezwanie policji i wciśnięcie im kitu, że próbuję się zabić i trzeba mnie ratować. Tak czy siak, ona tu wejdzie i kazanie dostanę, więc chyba lepiej szybko mieć to z głowy. Z ciężkim westchnieniem zwlokłam się z kanapy i przetarłam twarz dłońmi. Wyglądałam okropnie, co świetnie wpasowywało się w mój nastrój. Byłam blada, ubrana w starą bluzę, włosy miałam rozczochrane, a pod oczami rysowały się wyraźne cienie. Tak jakby szczęśliwa, pełna energii dziewczyna sprzed tygodnia przestała istnieć i zastąpiła ją zupełnie inna osoba. Niepewnie podeszłam do drzwi, przekręciłam górny zamek...
- Emma! Wreszcie! - Sam z impetem otworzyła szerzej drzwi i wtargnęła do środka w otoczce ostrych, seksownych perfum. Śliczna i ekstrawagancka, jak zawsze. Ciemne włosy z fioletowym sombre spięła w wysoką kitkę za pomocą wielkiej kokardy. Miała na sobie obcisłe metaliczne spodnie, żarówiaście różową bluzkę na ramiączkach, skórzaną kurtkę i co najmniej piętnasto centymetrowe szpilki. Na jej nadgarstkach pobrzękiwała niezliczona ilość bransoletek, które kompletowały się z okrągłymi kolczykami. Zmarszczyła zgrabny nosek, uważnie przesuwając po mnie wzrokiem. Obserwowałam jak wyraz jej twarzy zmienia się z wściekłego na zdumiony, a następnie pełen niedowierzania.
- Cześć Sam. - zaczęłam cicho, nerwowo owijając końcówkę splątanego warkocza na palcu.
- Coś ty ze sobą zrobiła Emma? - wydukała przyjaciółka. - Jadłaś coś w ogóle przez ten tydzień? Wyglądasz strasznie! Tylko mi nie mów, że wpadłaś w anoreksję! Przecież ty schudłaś przez pół! A te sińce pod oczami? Co się z tobą do jasnej cholery dzieje? - wyrzuciła z siebie jednym tchem. Delikatność raczej nie była jej mocną stroną. Oparła dłonie na szczupłych biodrach i spojrzała na mnie wyczekująco.
Wzruszyłam ramionami. Jedzenie było ostatnią rzeczą, o której ostatnio myślałam. - Zerwałam z Chrisem. - wydusiłam.
- No i? - Uniosła brwi. - Połowa światowej populacji to mężczyźni, jak nie on to będzie inny. Poza tym sama mówiłaś, że się wam nie układa. I sama z nim zerwałaś. Nie bardzo rozumiem czemu w takim razie wyłączyłaś się z życia. - naciskała. No tak, dla niej to było proste. Zawsze była znana jako łamaczka męskich serc. Lubiła chłopców...ale nie na długo, szybko się nudziła stałymi związkami.
- To skomplikowane. - ucięłam.
- Skomplikowane, nie skomplikowane, musisz się ogarnąć dziewczyno! Jeśli uważasz, że zerwanie było błędem, wyjaśnij to z nim i po sprawie.
- Nie. Nic nie rozumiesz Sam. 
- Jasne, że nie! Jak mam rozumieć, skoro przestałaś ze mną rozmawiać! - zawołała, wyrzucając ręce nad głowę. - Kiedy poznałaś tego faceta zupełnie się zmieniłaś! Nie ma już normalnej Emmy. Jest albo szczęśliwa do porzygania Emma, albo Emma, która nie widzi sensu życia! 
- Bo on jest sensem mojego życia! Kocham go, tak trudno to zrozumieć?! Tak, mamy problemy, cała nasza relacja jest porąbana, ale nadal go kocham!
- To po co z nim zrywałaś?! 
- Nie wiem... Nie wiem, nie wiem... Boże, tak bardzo nie wiem... - Urwałam, czując, że głos mi się załamuje. Schowałam twarz w dłoniach.
 
 
- Emma... - Sam objęła mnie ramieniem. - W porządku, nie musisz nic więcej mówić. Jeśli ci na nim zależy, odzyskaj go. To nie jest nie do zrobienia... - dodała łagodniej.
Pokręciłam głową. - Nie Sami, ja ciągle uciekam... Gdy tylko pojawi się problem daję nogę. Nie mogę tak ciągle mieszać. Lepiej mu będzie beze mnie...
- Jasne. - rzuciła ironicznie. - Typowy tekst osoby, która się boi, więc swój strach usprawiedliwia dobrem drugiej strony. Serio, przerabiałam to Emm. Spójrz na to tak: nie masz nic do stracenia. Nic. A możesz zyskać. Przemyśl to. - Poklepała mnie po plecach. - I jutro widzę cię na zajęciach, jasne? - spytała wstając.
- Tak. - Uśmiechnęłam się słabo. - Dzięki Sam. 
- Możesz na mnie liczyć. Zjedz coś. To nie jest prośba, tylko rozkaz i lepiej posłuchaj bo inaczej wepchnę ci żarcie do gardła jak tuczonej gęsi. - Zagroziła.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem. - Dobra, dobra! Zrozumiałam. 
- Mam nadzieję. Do jutra? 
- Do jutra. - przytaknęłam, ściskając ją na pożegnanie.
Po wyjściu Sam złapałam za telefon i wybrałam numer Aidena. Zdecydowanie potrzebowałam wsparcia, w trochę delikatniejszej wersji. 

***

 
- Domyśliłem się. - powiedział spokojnie Aiden, gdy skończyłam opowiadać o Chrisie. Jakieś pół godziny temu wpadł do mnie z wielką pizzą, czterema różnymi czekoladami, butelką pepsi i najlepszymi przyjacielskimi ramionami na świecie. Odkąd przyszedł siedziałam przyklejona do jego piersi i najpierw wylałam na niego kolejne sto litrów łez, a kiedy wreszcie ich brakło, przemogłam się do wyduszenia całej historii. 
- Jak? - wymamrotałam, pociągając nosem.
- Blake rozstawiał wszystkich po kątach jeszcze bardziej niż zwykle, wydzierał się o byle co, no a ty nie dawałaś znaku życia. Dodałem dwa do dwóch. 
Powoli skinęłam głową. - Nie myśl, że cię olałem. Po prostu stwierdziłem, że wolisz być sama, chcesz przemyśleć to wszystko. 
- Daj spokój Aidy, nie pomyślałabym tak. - zaoponowałam. - Dzięki, że przyszedłeś. 
Uśmiechnął się lekko. - Do usług księżniczko. Wiesz, że przyjdę o każdej porze dnia i nocy jeśli będziesz mnie potrzebować. - zapewnił oficjalnie.
- Boże, jak ja cię kocham. Naprawdę. 
- Ja myślę. - zaśmiał się. - Emma? - Uniosłam brwi pytająco. Aiden wziął głęboki oddech, a na jego czole pojawiła się mała zmarszczka, jak gdyby się nad czymś zastanawiał. - Emma... - powtórzył. - Słuchaj... Czemu go zostawiłaś? Przecież to jasne, że go kochasz. Czy on...cię skrzywdził? - wydusił w końcu. 
- Nie Aiden. Nie skrzywdził mnie. Zostawiłam go ze strachu, że go stracę. Wiem, to bez sensu.
- Nie... To ma dużo sensu... - wyszeptał, a w jego oczach mignął błysk zrozumienia i jakiegoś ogromnego smutku, skrzywdzenia, który zniknął tak szybko jak się pojawił. 
- Nie musisz mówić... - zaczęłam, podejrzewając o czym właśnie pomyślał.
- W porządku. Dawno powinienem ci o niej opowiedzieć. - Potwierdził moje niewypowiedziane przypuszczenia, a jego twarz na powrót przybrała zbolały wyraz. - Poznałem Sofię jeszcze jako dzieciak. Byliśmy przyjaciółmi na dobre i złe. Bawiliśmy się razem w piaskownicy, łaziliśmy po drzewach, później razem poszliśmy do szkoły. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że to nie przyjaźń...nie tylko przyjaźń. Wyznałem jej swoje uczucia, w końcu nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Zostaliśmy parą mając zaledwie po piętnaście lat. Cóż, takie "związki" - zrobił z palców cudzysłów. - zwykle nie trwają długo, ale nasz przetrwał. Jakoś niedługo później okazało się, że Sofia cierpi na raka płuc. Wczesne stadium. Chemioterapia miała załatwić sprawę. Już wtedy chciała ze mną zerwać, mówiąc, że tylko będę przez nią cierpieć. Nie chciałem o tym nawet słyszeć. Uparcie siedziałem przy jej łóżku, mimo, że się do mnie nie odzywała. Nieraz kazała pielęgniarkom wywalić mnie z pokoju. Wtedy siedziałem pod salą. Trwało to póki nie zrozumiała, że nigdy jej nie zostawię. Wspierałem ją przez cały okres choroby. Walczyła i wygrała. Była zupełnie zdrowa. Do czasu, miesiąc przed egzaminami końcowymi w szkole średniej. Zaczęła się bardzo źle czuć. Okazało się, że choroba wróciła, co gorsza z przerzutami na większość organów. Lekarze zakładali ręce. Diagnoza była jednoznaczna, zostało jej kilka tygodni życia. Kiedy się dowiedziałem mój świat się zawalił. Wyrzucili mnie ze szkoły, do egzaminów nawet nie podszedłem, ale nie żałuję. Spędziłem ten czas z Sofią. Gdy była tak słaba, że nie mogła mówić, siedziałem i trzymałem ją za rękę. Po prostu byłem. Oboje wiedzieliśmy, że nie ma opcji, że odejdę. Tydzień przed śmiercią poprawiło jej się. Ożywiła się, rozmawiała, żartowała. Wtedy się oświadczyłem. Przez kilka godzin byliśmy po prostu szczęśliwą parą. Tego samego dnia wieczorem zapadła w śpiączkę i już się nie wybudziła. - Odetchnął głęboko i ukradkiem otarł oczy. Potrafiłam tylko wpatrywać się w niego w milczeniu. Wiedziałam, że jego dziewczyna nie żyje, ale nie podejrzewałam, że tyle oboje wycierpieli. To musiało być straszne, świadomość, że ukochana osoba umiera, a on nie jest w stanie nic z tym zrobić. - Emma nie opowiedziałem ci tego, żebyś teraz siedziała smutna. Przesłanie jest takie, że jeśli kogoś kochasz nie ważne ile czasu z nim spędzisz, tylko że spędzisz go z tą osobą. Tydzień, miesiąc, rok, a może całe życie? Tego nikt nie wie. Wiadomo, że im dłużej, tym lepiej, ale nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Jestem wdzięczny, za ten jeden dzień, kiedy miałem moją Sofię z powrotem, uśmiechniętą i rozgadaną. Ty możesz mieć Chrisa o wiele dłużej. - Zakończył.
- Tak, ale...on się naraża, a ja nie mogę tego znieść. - wyszeptałam, patrząc mu w oczy.
- Wiem. Ale pomyśl, że równie dobrze mógłby być nudnym księgowym, spaść ze schodów i połamać sobie kręgosłup. Prawdopodobne? Jasne, że tak. Nie zakładaj najgorszej opcji, tylko naucz się cieszyć każdą sekundą, którą z nim spędzisz. Nie pozwól żeby strach był silniejszy od twoich uczuć do niego.
Aiden miał rację. Mogę uciec od Chrisa, ale nie ucieknę od własnych uczuć i pragnień, a im dłużej z nimi walczę, tym więcej czasu marnuję, wiedząc dobrze że i tak nic nie ugram. Przytuliłam się do przyjaciela bez słowa. Oparł brodę na czubku mojej głowy i wzmocnił uścisk. Kocham Aidena, za jego szczerość i za to, że zawsze daje z siebie sto procent albo nawet sto dwadzieścia. Jest niesamowitym facetem i to okropnie niesprawiedliwie, że właśnie jego życie wybrało na swoją ofiarę. Zadało cios poniżej pasa, a on i tak pozostał tak samo wartościową osobą jaką był. Cierpienie go wzmocniło, ale też pozostawiło wiele ran w jego sercu, które być może nigdy się do końca nie zagoją. Jedno jest pewne, muszę się wygrzebać z ogromnego dołu własnych lęków i zacząć żyć na serio. Nauczyć się bycia na sto procent.

***

 
Przemierzałam Manhattan spokojnym krokiem, a październikowy, zimny wiatr rozwiewał mi włosy. Szłam ze spuszczoną głową, wsłuchując się w ciche szuranie gumowych podeszw trampków po betonowym chodniku. Nowy Jork jak zwykle tętnił życiem. Tutaj czas pędzi ze zdwojoną prędkością, nie zatrzymuje się, nie ogląda wstecz, po prostu ciągle brnie do przodu. Uniosłam głowę i przebiegłam wzrokiem po monumentalnych, szklanych wieżowcach, których szczyty tonęły w jesiennym błękicie nieba. Pewnie każda inna osoba na moim miejscu przystanęłaby, żeby w zachwycie przyjrzeć się jak promienie słońca odbijają się od lustrzanych szyb, jak liście barw kamieni szlachetnych wirują nad głowami wiecznie spieszących się przechodniów. Ja jednak wbiłam wzrok w buty i przyspieszyłam kroku. 
 
 
Wstałam dzisiaj wcześniej, a że wykłady zaczynają się w południe, postanowiłam, że przejdę się piechotą. W końcu po tygodniu siedzenia w domu trochę świeżego powietrza nie zaszkodzi. Nagle moją uwagę przyciągnął ostry pisk opon. Pewnie znowu jakiś kretyn nie zahamował na czas. Tutaj takie odgłosy to norma, jednak za każdym razem gdy je słyszę, wracam myślami do wypadku mamy. Zginęła właśnie przez takiego kretyna, który nie zahamował na czas. Otrząsnęłam się z przykrych myśli i przeniosłam wzrok na przeciwną stronę ulicy. Mój puls przyspieszył gwałtownie, jeszcze zanim na dobre zdałam sobie sprawę z jego obecności. Wyglądał świetnie. Jak zwykle cały na czarno, w skórzanej kurtce, dopasowanych jeansach i okularach przeciwsłonecznych. Niósł kask, niedbale opierając go o biodro. Nie był sam. Koło niego szła dziewczyna, jakby żywcem wyjęta z okładki Vouge'a. Wysoka, o idealnej figurze, naturalnie opalonej karnacji i sięgających pasa ciemnych włosach. Od razu rzucało się w oczy jej latynoskie pochodzenie. Miała na sobie spódnicę ledwo zakrywającą tyłek, kozaki na szpilce, w których prawie dorównywała Chrisowi wzrostem i wściekle czerwoną kurtkę. Nie wiem co zrobiło na mnie większe wrażenie, to, że jest taka śliczna, czy fakt, że obejmowała ramię Chrisa. Chyba mu to nie przeszkadzało, bo oboje byli w świetnym humorze. Zacisnęłam zęby i zamrugałam kilkukrotnie, żeby odgonić łzy. Zabolało. Nie sądziłam, że tak szybko się pocieszy. Ale sama jestem sobie winna... Narobiłam strasznych głupot, a teraz już nie da się niczego naprawić. Świat zaczął rozmazywać mi się przed oczami. Zamienił się w rozmytą, kolorową plamę, by po chwili znów nabrać ostrości. Szybkim ruchem otarłam policzki i pospiesznie skręciłam w boczną aleję, tym samym wybierając dłuższą drogę. Wszystko jest lepsze, niż patrzenie na ukochaną osobę z kimś innym. Szczęśliwą z kimś innym. Poprawiłam torbę na ramieniu i energicznym krokiem ruszyłam w kierunku uczelni. 
- Uwaga! - Zanim załapałam, co się dzieje, poczułam mocne uderzenie, a następnie kolejne - o chodnik. Przed oczami mignęły mi kolorowe rolki. - Cholera przepraszam! Nic ci nie jest? - Tego już było za wiele. Podniosłam torbę i szybko się pozbierałam, ignorując wyciągniętą w moim kierunku dłoń w czarnej rękawiczce  odsłaniającej palce. Odbiegłam najszybciej jak potrafiłam, jednak tym razem nie byłam już w stanie zahamować łez.
 
 
 
___________________________________ 

Hej! Mam nadzieję, że rozdział się podobał (tym razem z perspektywy Emmy) i opłacało się na niego czekać :) Jak zwykle czekam na Wasze komentarze, jestem mega ciekawa co myślicie! :D 
Have a nice day!
Little M.

wtorek, 18 lipca 2017

Playlista autorki

Hej! Jak pewnie wielu autorów, ja również mam piosenki, które inspirują mnie do pisania lub, które po prostu nieodłącznie kojarzą mi się z moim opowiadaniem. W tej playliście umieściłam wszystkie tytuły, które chciałabym wrzucić do soundtracku ekranizacji "Two hearts, two characters. One love, one story." (kto wie może wygram kiedyś wielką kasę i zabawię się w reżysera? :D) z moim krótkim komentarzem dlaczego wybrałam akurat ten utwór. Mam nadzieję, że taka forma postu się Wam spodoba, zapraszam! :)

♥♥♥


Spis:
1. Plumb - Don't deserve you
2. Ariana Grande - Into you
3. Danity Kane - Stay with me
4. Usher feat Pitbull - DJ got us fallin' in love
5. Jorge Blanco feat Stephie Caire - NonBelievers
6. Beyonce - Sweet dreams
7. Laura Welsh - Undiscovered
8. Zedd feat Foxes - Clarity


♥♥♥


1. Plumb - Don't deserve you

I don't deserve your love
But you give it to me anyway
Can't get enough
You're everything I need
And when I walk away
You take off running and come right after me
It's what you do
And I don't deserve you



Wiem, że w tej piosence niektórzy dopatrują się sensu religijnego, bo przecież tak idealna miłość nie może istnieć pomiędzy dwojgiem ludzi, ale jeśli jednak...? Za każdym razem kiedy jej słucham przed oczami migają mi pomysły na dalsze losy Emmy i Chrisa. "Don't deserve you" świetnie odwzorowuje ich relację, choć może tylko jej pozytywne aspekty ;) W każdym razie jest to pierwsza pozycja na liście i jednocześnie jedna z moich ulubionych.



 

   ♥♥♥


2. Ariana Grande - Into you

I'm so into you, I can barely breathe
And all I wanna do is to fall in deep
But close ain't close enough 'til we cross the line, baby
So name a game to play, and I'll role the dice, hey


"Into you" usłyszałam po raz pierwszy stosunkowo niedawno, bo nigdy nie byłam fanką Ariany, ale ta piosenka od razu skradła moje serce. Tekst jest świetny i mówi po prostu sam za siebie, koniecznie przesłuchajcie!




 
♥♥♥



3. Danity Kane - Stay with me

Stay with me, don't let me go
'Cause I can't be without you
Just stay with me and hold me close
Because I've built my world around you
And I don't wanna know what it's like without you
So stay with me, just stay with me


Jedna z tych smutniejszych i bardziej refleksyjnych, ale myślę, że również całkiem nieźle oddaje klimat opowiadania, w którym nie brakuje burzliwych rozstań i strachu o utratę ukochanej osoby.




♥♥♥


4. Usher feat Pitbull - DJ got us fallin' in love

Hands up, when the music drops, we both put our hands up
Put your hands, on my body
Swear I seen you before
I think I remember those eyes eyes eyes, eyes-eyes eyes



Cause baby tonight, the DJ got us falling in love again
Yeah baby tonight, the DJ got us falling in love (dale)
Let's go - falling in love, OHHH!
So dance dance like it's the last last night
of your life life, gon' get you right


Oprócz tego, że jest świetna, dynamiczna i ją uwielbiam? Kto też ma przed oczami o, tę scenę?

"- Żeby to było takie proste. - fuknęłam. Za kogo on się niby ma?! Nie dość, że podrywacz to jeszcze bezczelny.
- Jest. Zatańcz ze mną.
- Nie.
- Ale czemu? Nie podobam ci się? - spytał z żartobliwym uśmieszkiem.
- Nie znam cię.
- Mała, właśnie to należy zmienić. No chodź, jeden taniec. - przekonywał.
W sumie, co mi szkodzi. Gorzej i tak nie będę się czuć. Z wahaniem podałam mu dłoń.
- Wiedziałem, że dasz się przekonać.
- Jeszcze mogę zmienić zdanie...
- Nie sądzę."

Jeżeli nie pomyśleliście o niej od razu to teraz na pewno już kojarzycie o co chodzi. ;) Lecimy dalej!




♥♥♥


5. Jorge Blanco feat Stephie Caire - NonBelievers

This kind of love exists
It's not an urban myth
Hits you when you're not looking for it
Keep waiting, waiting naa
This kind of love exists
I've seen it in the flesh
Even if you're not looking for it
She's the proof
For the NonBelievers
For the NonBelievers


Z gatunku tych słodkich, uroczych i nieskomplikowanych? Trochę tak i zdaję sobie sprawę, że nie każdemu się spodoba zarówna melodia, jak tekst i wykonawca (choć ja kocham całym serduszkiem od podstawówki? :D przyznawać się, ktoś jeszcze?). Jednak umieściłam ją tu ze względu na fragment o niedowierzających, pamiętacie jak Chris zarzekał się, że nigdy nie będzie miał dziewczyny? Nie? W takim razie małe przypomnienie dla Was:

"...Nie znoszę tulenia, miziania i innych takich pierdół. To nie w moim stylu. - Idę spać, dobranoc. - wtrąciłem szybko i wyszedłem. Tak naprawdę, po prostu nie miałem ochoty oglądać jak się do siebie kleją. Zupełnie nie rozumiałem tego zafascynowania Ethana waniliowym związkiem. Dla mnie liczył się dobry, jednorazowy seks z ładną panną. Nigdy nie spałem z tą samą laską dwa razy. Po pierwsze - lubiłem je zmieniać, po drugie - nie narzekałem na brak chętnych i po trzecie - nie chciałem, żeby się do mnie przywiązały. To później tylko problem."



♥♥♥

6. Beyonce - Sweet dreams

You can be a sweet dream or a beautiful nightmare
Either way I, don't wanna wake up from you
(Turn the lights on!)
Sweet dream or a beautiful nightmare
Somebody pinch me, your loves too good to be true
(Turn the lights on!)


Czasami słodki sen szybko zmienia się w koszmar - czy nie tego Emma ciągle doświadcza odkąd poznała Chrisa? Dodatkowo ten koszmar stał się wyjątkowo uzależniający...



 
♥♥♥


7. Laura Welsh - Undiscovered 

You’re undiscovered
I wanna see the rest of you
I can’t get next to you
I can’t get next to you


Chris jest dla Emmy tajemnicą, którą zawzięcie próbuje rozszyfrować, a piosenka Laury składa się z ciągle powtarzających się słów zacytowanego wyżej wersu. W tym przypadku nie tylko tekst ma znaczenie, ale również budowa utworu.



 
♥♥♥


8. Zedd feat Foxes - Clarity

High dive into frozen waves
where the past comes back to life
Fight fear for the selfish pain
It was worth it every time
Hold still right before we crash
Cause we both know how this ends
Our clock ticks till it breaks your glass
And I drown in you again


If our love is tragedy why are you my remedy
If our love's insanity why are you my clarity


Przeszłość mieszająca w życiu i trudna, skomplikowana miłość? Właśnie o tym opowiada hit "Clarity" i myślę, że doskonale pasuje do tej listy.




♥♥♥


Tak właśnie prezentuje się moja złota ósemka :D No, na razie ósemka, bo może niedługo dorzucę coś jeszcze :) Koniecznie napiszcie mi w komentarzu, czy podobał Wam się pomysł takiego "kreatywnego" postu, czy mam tu dodawać tylko rozdziały. I oczywiście czekam na Wasze propozycje piosenek do playlisty, jestem bardzo ciekawa czy przyjdzie Wam do głowy jakiś fajny utwór :D
A na razie trzymajcie się ciepło!
Little M.


Ps. Gdyby kogoś to interesowało, rozdział 18 w przygotowaniu ;)

sobota, 8 lipca 2017

Rozdział 17 - Skok w przeszłość

 *Christian*


Zdecydowałem się posłuchać Ethana i lecieć do Chicago. Miał rację, mówiąc że zmiana otoczenia nie zaszkodzi. W piersi czułem ucisk irracjonalnego podekscytowania, który towarzyszy mi zawsze, gdy tylko wybieram się w dłuższą podróż. Wyjrzałem przez okno odrzutowca, przyglądając się jak promienie świtającego słońca powoli budzą miasta do życia. Zewsząd otaczały nas różowawo pomarańczowe obłoczki, a świat pod nami wyglądał jak szczegółowa, idealnie skonstruowana makieta. Widok był niesamowity. 
- Szefie... - Z rozmyślań wyrwał mnie głos stewarda. - Za piętnaście minut lądujemy - poinformował.
- W porządku, dzięki.


***

Zaparkowałem sportowe BMW pod blokiem, w którym mieszka niejaki Carrick Wilson. Pokonałem biegiem osiem pięter w górę, ignorując pustą windę. Po kilku godzinach spędzonych na tyłku w samolocie, rozpierała mnie energia. Szybko odnalazłem właściwy numer mieszkania i zapukałem kilkukrotnie. Cisza. Zacząłem walić w drzwi pięścią. Cisza. No co jest do cholery... Rozumiem, że jest piąta rano, ale taki hałas obudziłby umarłego. Ze zniecierpliwionym westchnieniem parę razy wcisnąłem przycisk dzwonka. W końcu usłyszałem kroki na skrzypiącym parkiecie i nieprzytomny głos Carricka. 
- Już idę, idę... - wyjęczał zaspany, po czym otworzył drzwi.
- Siema Wilson! - zawołałem radośnie.
Przetarł oczy. 
- Czy ja mam jakiś pieprzony koszmar, czy Christian Blake naprawdę stoi w moich drzwiach o piątej rano...? - wydusił.
- Ej, gdyby to był sen, byłby to najpiękniejszy sen w twoim życiu. Ale rzeczywistość jest znacznie fajniejsza, bo to prawda! - uśmiechnąłem się szeroko.
- O mój Boże... Co ty tu robisz tak wcześnie? - spytał, wpuszczając mnie do mieszkania.
- Przyleciałem tu specjalnie, żeby opić z tobą zerwanie z Emmą. A tak serio, to jestem w Chicago w celach służbowych. - odparłem i postawiłem na stole półlitrową whiskey.
- Nie za wcześnie trochę na picie? Ewentualnie za późno, jak kto woli...
- Nie wymyślaj. 
Wyjąłem z przeszklonego barku dwie szklanki, przysunąłem jedną chłopakowi, po czym otworzyłem butelkę. Wilson tylko pokręcił głową, odmawiając alkoholu.
- Więc zerwałeś z Emmą? - zaczął.
- Ona zerwała ze mną. 
- I tak cię to cieszy, że świętujesz? 
Parsknąłem gorzkim śmiechem. - Nie, stary. Po prostu czuję się tak cholernie rozbity, że jedyne co mi teraz pozostało, to się śmiać. 
Wypiłem duszkiem całą szklankę. Carrick przezornie zabrał flaszkę z zasięgu moich rąk i wlepił we mnie zdziwione spojrzenie.
- Cóż... Przykro mi, Chris. Na pewno nie da się tego jakoś odkręcić? - spytał cicho.
- Nie-e. Ona chce normalnego życia. A ja mogę dać jej wszystko, oprócz tej jednej rzeczy.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i poklepał mnie po ramieniu. 
- Nie martw się, jeszcze do ciebie wróci.
- Zawsze byłeś kiepskim kłamcą, ale teraz pobiłeś samego siebie. Chyba sam nie wierzysz w to co mówisz. - burknąłem.
- A ty zawsze byłeś dupkiem. - odciął się. - Próbuję ci pomóc, więc mógłbyś być trochę milszy.
- Nie mówię, że nie jestem, bo masz rację. I w sumie całkiem mi z tym dobrze.
- Szkoda, że innym niekoniecznie. - prychnął.
- Szkoda, że jestem również pieprzonym egoistą i wali mnie co myślą inni. - uśmiechnąłem się lekko.
- Ale obchodzi cię, co myśli Emma gnojku. - oznajmił zwycięsko. Pewnie myśli, że dotknął mnie do żywego tą błyskotliwą ripostą. Ta, po tym jak Emma rozbiła moje serce w drobny mak, już chyba żaden głupi tekst nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
- Tu też masz rację. - powiedziałem spokojnie. - Jeśli chciałeś, żeby mnie to zabolało, zapomniałeś, że ja nie mam uczuć. 
Skrzywił się. - Jesteś jeszcze gorszym sukinsynem, niż ostatnio. - syknął.
- Dziwisz mi się? - warknąłem. - Jestem ciekaw, jak ty byś się zachowywał, gdyby miłość twojego życia wyrwała ci serce z piersi, poszatkowała, zdeptała obcasem buta na szpilce i upchnęła z powrotem?! - Z każdym kolejnym słowem podnosiłem głos, a te ostanie już wykrzyczałem. 
- Jezu, dobra, wyluzuj... Sorry, Blake, teraz to ja byłem dupkiem.
- Z jakim przestajesz, takim się stajesz. - uśmiechnąłem się smutno. Chyba nawet żarty już mi nie wychodzą...
- Rany, skończyłeś jechać po mnie, teraz ciśniesz po sobie? Naprawdę jest z tobą źle.
- Fajnie, że w końcu rozumiesz. Będę się zbierał, muszę jeszcze pozałatwiać sporo rzeczy. - mruknąłem, podnosząc się z miejsca.
- W porządku, miło że wpadłeś. 
- Naprawdę nie potrafisz kłamać.
- Nic nie poradzę, Blake, jest piąta rano! - zawołał z niepocieszonym wyrazem twarzy.
- Taki był plan. - Puściłem mu oczko. - Do zobaczenia innym razem, Wilson. 
Wyszedłem z mieszkania, zbiegłem po schodach i odnalazłem na parkingu czarne auto. Jest całkiem niezłe, chyba przemyślę zakup podobnego. 
Dojazd do bazy położonej za centrum Chicago zajął mi kilkanaście minut. W porównaniu do Nowego Jorku, ruch odbywa się tu właściwie bez korków. Miła odmiana. Wpisałem właściwy kod i zjechałem do podziemnego garażu. Wewnątrz czekał już młody chłopak, nerwowo przestępujący z nogi na nogę. Podszedł do mojego samochodu i lekko zastukał w przyciemnianą szybę. Otworzyłem okno.
- Panie Blake, jeśli pan chce, zaparkuję pański samochód. - wyrecytował szybko wyuczoną formułkę. Był tak przerażony, że zrobiło mi się go żal. Ciekawe jakie plotki tu o mnie chodzą... Wysiadłem z BMW i podałem chłopakowi kluczyki. Stojąc naprzeciw niego, przewyższałem go o dobrą głową, co zdawało się tylko potęgować jego strach.
- Jasne, dzięki. - rzuciłem z lekkim uśmiechem. "Parkingowy" kiwnął mi głową na pożegnanie. Odchodząc, usłyszałem jak oddycha z ulgą. Boże, biedny dzieciak, starsi koledzy chyba trochę z niego zakpili i nawciskali mu jakiś bzdur. Chłoptaś ma ich za autorytety, uwierzył w każde ich słowo i oto efekty. Rozumiem młodego, bo sam kiedyś byłem w takiej sytuacji. 
 Szybko odnalazłem drogę do windy, którą z ostatniej wizyty tutaj, pamiętałem jak przez mgłę. Wysiadłem na piętrze, gdzie powinny mieścić się sale treningowe i ruszyłem w ich kierunku. Nagle poczułem jak coś gwałtownie uderza w moją klatę. Coś dużo drobniejszego ode mnie.
- Jak łazisz idioto?! - krzyknęła dziewczyna. Powoli przesunąłem po niej wzrokiem. Laska 12/10, szczupła, wysoka, wysportowana. Nogi do szyi, apetycznie zaokrąglone biodra, pełne usta, wyzywający makijaż. Jeszcze kilka miesięcy temu dałbym się pokroić za taką niunię w łóżku. Teraz jej wygląd po mnie spłynął.
- To ty na mnie wpadłaś. - zauważyłem spokojnie.
- Masz szczęście, że jesteś przystojny świeżaku, bo inaczej bym cię rozniosła. - syknęła ze złością.
- Świeżaku? - zakpiłem. - Wiesz z kim rozmawiasz? 
- W dupie to mam. Spieszę się. - Wyminęła mnie szybkim krokiem, zawadzając barkiem o moje ramię. Jezu, co za temperament. Odwróciłem się za nią - jest suką, ale ładnego tyłka nie można jej odmówić. Tyle że ja patrzyłem na nią jak na dziewczynę z okładki Playboya, zupełnie lekceważąco. Ciekawe co robi Emma... Tęsknię za nią. Ona za mną też? Westchnąłem smutno, otrząsając się z zamyślenia. Muszę o niej zapomnieć. Zmusiłem się do ruszenia z miejsca i znalezienia tej pieprzonej sali treningowej.
- Christian Blake! - zawołał za mój widok wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.
- Brian Whitelaw. - Uśmiechnąłem się, wymieniając z nim uścisk dłoni. Brian jest szefem tego miejsca, ale nadal moim podwładnym. 
- Testy rozpoczną się za kilka godzin. Pomyślałem, że nie ma sensu z tym zwlekać do jutra. - oznajmił.
- Tak, to dobry pomysł. Powiedz mi, Whitelaw, macie tu jakieś dziewczyny? - spytałem.
- Tak, w sumie to jedną. Martina Caruso. Czemu pytasz?
- Zwyzywała mnie właśnie od idiotów i pociągnęła z bara. - Zaśmiałem się.
- O Boże... - jęknął. - To takie do niej podobne, wybacz Chris. Straszna z niej suczka, ale leje się lepiej niż niejeden facet. - dodał.
- Świetnie. Chętnie zobaczę jej minę, gdy ponownie się spotkamy.

***

Trzydziestu siedmiu kandydatów później miałem serdecznie dosyć tej szopki. Jak na razie tylko jedna osoba w ogóle reprezentuje minimum odpowiedniego poziomu do tej wymiany. Chyba zacznę bardziej doceniać moich chłopaków, bo przy tych tutaj wypadliby niesamowicie. Numer trzydzieści osiem... Caruso. A to ciekawe, teraz się zabawimy. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy dziewczyna weszła na salę. Trzymała się prosto, z wysoko uniesionym podbródkiem. Arogancja biła od niej na kilometr, dopóki nasze spojrzenia się nie spotkały. Zrobiła wielkie, przerażone oczy, ale w przeciągu sekundy przywróciła na twarz obojętną maskę. 
- Pan Blake. - przywitała mnie chłodnym, opanowanym głosem, opierając smukłe dłonie na biodrach.
- Panna Caruso. - odwzajemniłem się beznamiętnym uśmiechem. - Pokaż na co cię stać. 
- Bardzo chętnie.  
W tym krótkim stwierdzeniu zawarte było wyzwanie, ewidentna zaczepka i... propozycja. Tak, laska bezwstydnie rozbierała mnie wzrokiem. I wyglądała jakby bardzo chciała rozebrać się przede mną. Cóż, nie będzie jej dane tego zrobić. A przynajmniej nie wywrze na mnie najmniejszego wrażenia. Spokojnie wstałem od stolika i stanąłem trzy kroki od niej.
- Załatw mnie jak jesteś taka cwana. - wymruczałem, patrząc jej prosto w oczy. Martina zachłysnęła się powietrzem.
- Ale... - zaczęła już o wiele mniej pewnie.
- No dawaj. - Skrzyżowałem ramiona i spojrzałem na nią z góry. - Bo twoja szansa przepadnie za trzy...dwa...
Przerwała mi mocnym atakiem. Obróciłem go przeciwko niej, wykorzystując siłę natarcia do przewrócenia dziewczyny na materac. Błyskawicznie podniosła się na nogi i spróbowała innego sposobu, ale również skończyła na tyłku. Teraz to ja wyprowadziłem pierwszy cios. 
Po dwudziestu minutach zaciekłej walki staliśmy na przeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, oboje zdyszani i spoceni. Nie dała mi rady, ale jest dobra. Dzielnie się broniła, nie zniechęcały jej niepowodzenia, ma świetną technikę. Idealny materiał na ucznia. Wyprostowałem się i z uśmiechem wyciągnąłem do niej rękę. - Jestem pod wrażeniem. Witam w zespole.
Podała mi swoją dłoń. - Dziękuję za tę lekcję, panie Blake. Mam nadzieję, że nie będzie ostatnia? - spytała, z rozmysłem przygryzając wargę. Do mojej głowy wpadła nieproszona myśl, że kiedy Emma tak robiła, wyglądało to słodko, niewinnie i cholernie seksownie. Martina była natomiast prowokacyjna jak dziwka. Po raz kolejny zbyłem jej otwartą sugestię i wróciłem do Briana.
- Następny. - rzuciłem obojętnie, odprowadzając Caruso wzrokiem do drzwi. Niezłe z niej ziółko. 
- Prawdziwa, tykająca seksbomba, no nie? Nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnie. - Zaśmiał się Brian. Bezbłędnie odczytał moje myśli. 
- Tak... Coś czuję, że narobi mi kłopotów. - westchnąłem.
- A tam. Utemperujesz ją jakoś. - odparł dwuznacznie.
Pokręciłem tylko głową ze znużeniem. Czułem się totalnie wypruty i z czystym sumieniem zamierzałem zwalić pannę Caruso na głowę Ethana. Latynosi zawsze znajdą wspólny język. Dosłownie i w przenośni.

***

- Przyznaj się Tina, ile razy obciągnęłaś Blake'owi żeby cię wziął? - zapytał kpiąco jakiś chłopak.
- Pieprz się Theo! - odwarknęła.
Oparłem się o ścianę, z zainteresowaniem obserwując przedstawianie. Ci dwoje byli tak zajęci sobą, że nawet nie dostrzegli, że mają jednoosobową widownię.
- Z tobą? Nie dzięki, nie lubię używanego towaru. - rzucił z chamskim uśmieszkiem na twarzy. Widziałem, że dziewczyna zagotowała się z wściekłości. Z cholerną precyzją wymierzyła prawy sierpowy w jego szczękę, aż głowa odskoczyła mu na bok, a gdy się zachwiał, poprawiła solidnym kopem w jaja. W ułamku sekundy koleś leżał na ziemi, zwijając się z bólu. Martina patrzyła na niego z triumfem w brązowych oczach. Skrzywiłem się. Auu, samo patrzenie na niego zabolało. Odepchnąłem się od ściany i podszedłem do nich, bijąc brawo. Momentalnie skupili na mnie uwagę. Caruso uniosła wysoko brwi, a jej kolega zamarł z jękiem na ustach. 
- Widzisz chłopie. - zacząłem, wyciągając do niego rękę. Wymamrotał podziękowanie i wstał z moją pomocą. - Nie wszyscy dochodzą do czegoś przez łóżko. Wybierają pracę nad sobą i szlifowanie swoich umiejętności. - kontynuowałem. - To nie wina Martiny, że niewiele potrafisz, co zresztą świetnie ci przed chwilą udowodniła, więc nie wyżywaj się na niej, tylko weź się za siebie. - poradziłem, klepiąc go w łopatkę. - A jeśli chodzi o ciebie. - przeniosłem spojrzenie na Tinę. - Właśnie przekonałaś mnie, że naprawdę jesteś czegoś warta. Gratulacje. 
 Kiwnąłem im obojgu głową i wróciłem do swojego tymczasowego pokoju.  Zamknąłem za sobą drzwi kopniakiem. Te całe całe testy były cholernie nużące. Przez kilka bitych godzin musiałem patrzeć na ponad setkę nieudaczników, którzy zapewne mieli się za nie wiadomo co. Bezsprzecznie męczące i denerwujące zajęcie. Na szczęście znalazła się również garstka utalentowanych osób, darzących szacunkiem siebie i mnie. A wśród nich wyjątkowo krnąbrna, temperamentna latynoska, zapowiadająca samym swoim spojrzeniem nieuchronnie nadciągające, niczym letnia burza w upalny dzień, kłopoty. Z westchnieniem wyjąłem z tylnej kieszeni jeansów telefon i odblokowałem ekran. Na tapecie miałem ustawione zdjęcie z Emmą. Pamiętam kiedy robiła to selfie. Przepychaliśmy się na kanapie, ona próbowała zabrać mi pilot do telewizora, a ja skutecznie jej to uniemożliwiałem. W końcu wylądowała na moich kolanach i już tam została. Na zdjęciu tuliłem ją mocno z ustami przyciśniętymi do jej policzka, a ona uśmiechała się szeroko do przedniej kamerki mojego telefonu. W jej oczach błyszczało szczęście i... miłość. Nawet nie wiedziałem, że strzeliła nam tą fotkę, dopóki nie zauważyłem, że mam ją na ekranie głównym. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Oddałbym wszystko, żeby choć na chwilę wrócić do tamtej chwili. Tak cholernie mocno za nią tęsknię...


Zacisnąłem zęby, trzymając palec nad imieniem "Emma" w kontaktach. Mógłbym zadzwonić, spytać co słychać, usłyszeć przynajmniej przez chwilę jej głos... Nie. Nie mogę... Musiałem użyć całej swojej silnej woli, żeby tego nie zrobić i wybrać numer Ethana. Odebrał po pierwszym sygnale.
- Siema, Blake. 
- Cześć, Casas. - rzuciłem do telefonu. - Chciałem tylko poinformować, że wszystko załatwione i wracam do Nowego Jorku jutro rano.
- Świetnie. Były jakieś problemy?
- Dopiero się zaczną, jak mniemam. - odparłem tajemniczo.
- Co to za sekrety przed najlepszym kumplem? - spytał z rozczarowaniem w głosie.
- Jutro poznasz ten sekret osobiście, jestem pewien, że zrobi na tobie wrażenie, Eth.
- Cholera, nie brzmi zachęcająco. 
- Brzmi prawdziwie. - Zaśmiałem się cicho.
- Cóż, w takim razie czekam na was z niecierpliwością. - Wyczułem po głosie, że się uśmiecha na myśl co tym razem wykombinowałem. - Leć bezpiecznie. - dodał.
- Ethan, czekaj...
- Co jest Chris?
- Widziałeś... Widziałeś może przez przypadek ostatnio Emmę? - wydusiłem z trudem, bez ładu i składu.
- Nie... Nie widziałem jej. A od Sarah nie odbiera telefonu.
- Mhm.
- Chris...
- Muszę kończyć. Do zobaczenia jutro. 
Rozłączyłem się szybko, zanim przyjaciel zacząłby mnie kolejny raz pocieszać. Musiałem się trzymać, a rozmyślanie o Emmie zdecydowanie nie ułatwia mi zadania. Przetarłem dłońmi twarz i przeczesałem palcami przydługie czarne kosmyki, które po chwili znowu opadły niesfornie na czoło. Zajęcie. Potrzebuję natychmiastowego zajęcia. Cisnąłem telefonem o łóżko i wyszedłem z pokoju, z postanowieniem bezcelowego poszwendania się po centrum Chicago.
***
Pochodziłem tu i tam, wspominając mój pierwszy pobyt w Chicago. Miałem szesnaście lat i to było pierwsze miejsce, w które zabrał mnie Will. Pozwolił mi i Ethanowi przyglądać się swojej pracy, a w wolnym czasie oprowadził nas po najciekawszych zakątkach miasta. Pokazał nam, że Chicago ma do zaoferowania o wiele więcej, niż tylko kilka ładnych, szklanych drapaczy chmur.


Odtwarzając w myślach trasę, dotarłem do małej włoskiej knajpki, ukrytej głęboko w gąszczu ciasnych uliczek za centrum. Okolica nie była zbyt zachwycająca, ale ciepły wystrój wnętrza i najlepsza pizza w USA rekompensowały nieciekawe otoczenie. Popchnąłem przeszklone drzwi lokalu i wszedłem do środka. Za ladą siedział wysoki, krępy mężczyzna. Jego przyjazną, okrągłą twarz znaczyły pierwsze zmarszczki, a czarne, kręcone włosy przyprószyła siwizna. 
- Witaj, Antoni. - odezwałem się, podchodząc bliżej.
Włoch zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. Nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Pamiętam cię, jesteś od Willa, prawda? 
Powoli skinąłem głową.
- Wiedziałem. - kontynuował z wyraźnym zaciągającym akcentem. - Takich oczu jak twoje nie da się zapomnieć. Wyrosłeś, synu. Co u Willa? Dawno się nie odzywał.
Poczułem jak żołądek zaciska mi się w ciasny supeł. Nienawidziłem słów, które musiałem teraz przepchnąć przez gardło. - Will nie żyje. - wydusiłem. - Od kilku lat.
Antoni pobladł nieco, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Otworzył usta po czym je zamknął, jakby nie wiedział co powiedzieć. W końcu podniósł na mnie wzrok. - Sukinsyny... Zabili go, nie? - spytał z bólem.
- Tak. 
Mężczyzna westchnął ciężko. - Przykro mi. Był wspaniałym człowiekiem. - Nie mogłem się nie zgodzić. - Właściwie mógłbyś mi przypomnieć swoje nazwisko?
- Christian Blake.
Wskazał mi krzesło. - Siadaj, synu. Powspominajmy stare czasy.
Rozmowa z Antonim przeniosła mnie lata wstecz, bliżej Willa. Mężczyzna doskonale go znał i chętnie dzielił się ze mną swoimi historiami. Po wyjściu z knajpki poczułem się nieswojo, bo nagle uderzyło we mnie, że Willa już nie ma. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Tęskniłem za nim. Byłem jeszcze gówniarzem, gdy odszedł, a mimo to mi zaufał. Zawsze wierzył we mnie mocniej, niż ktokolwiek inny, niż ja w samego siebie. Otrząsnąłem się ze wspomnień, chowając przeszłość głęboko na dnie serca i wróciłem do teraźniejszości. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Chłodny, jesienny wiatr rozwiał mi włosy. Zapiąłem kurtkę, szybkim krokiem kierując się w stronę zaparkowanego przy jednej z popularnych sieciówek BMW. 

***


- Christian... - usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się. Było już dobrze po północy, więc nie sądziłem, że kogoś spotkam. I z pewnością miałem cichą nadzieję, że nie będzie to ona. Martina uśmiechnęła się uwodzicielsko, podchodząc bliżej. Bez skrępowania przesunęła palcami po moim torsie. Drgnąłem i od razu cofnąłem się o krok. Nigdy nie lubiłem, gdy obce laski mnie dotykały. Jakiekolwiek laski. Nie dotyczyło to tylko Emmy. Moja mała dziewczynka... Pewnie by się wściekła na widok Tiny, zawsze była zazdrosna. Zresztą tak jak ja, pod tym względem się dobraliśmy. Szkoda, że pod innymi już nie do końca...
- Nie uciekaj. - zamruczała hiszpanka. - Mam na ciebie ochotę, odkąd bezczelnie na mnie wpadłeś, kotku. - Ponownie wyciągnęła dłonie w moją stronę. Złapałem ją za nadgarstki i stanowczo odepchnąłem jej ręce. - Daj spokój, Martina. Nie. - Spiorunowałem ją wzrokiem, z nadzieją, że coś to da. Przeliczyłem się. Dziewczyna nachmurzyła się i spojrzała na mnie urażona, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. - Mi się nie odmawia, Blake. Jeszcze będziesz mój. - syknęła.
- Nie sądzę. Dobranoc. - warknąłem chłodno i poszedłem prosto do swojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Na klucz. Cholera, nie sądziłem, że będzie taka bezpośrednia. Chyba trzeba jej przypomnieć pewne granice, które właśnie przekroczyła. Rzuciłem się na łóżko i wcisnąłem twarz w poduszkę. Pachniała świeżym płynem do prania. Moja poduszka pachniała perfumami Emmy. Słodko, kwiatowo z seksowną, korzenną nutką. Idealnie do niej pasowały. Ze złością walnąłem pięścią w materac, nie potrafię o niej zapomnieć nawet na pieprzone kilka minut. To mnie wykańcza. Chcę ją zobaczyć, upewnić się, ze nie cierpi tak jak ja, że jest szczęśliwa, i tak jak ona zacząć nowy etap w życiu. Jutro będę już z powrotem w Nowym Jorku. Mieście, któremu będę musiał stawić czoła.


________________________________________

Hej wszystkim!
Jak widać w rozdziale, Chris tęskni za Emm, ale pojawiła się inna, piękna dziewczyna, w dodatku dzieląca jego upodobania. Myślicie, że wyniknie z tego coś więcej? ;)
Koniecznie piszcie w komentarzach jak to widzicie! :D Tymczasem ja Was zostawiam i życzę miłego weekendu :)
Do następnego!
Little M. <3

Ps. Zmieniłam tytuł rozdziału 16 na bardziej adekwatny :D Mam nadzieję, że Wam też się bardziej podoba :)

poniedziałek, 3 lipca 2017

Rozdział 16 - Nowy etap + ważna notka!

*Emma*

1 października 2016, Nowy Jork

Tygodnie leciały jak szalone. Rok szkolny rozpoczął się na dobre, a wraz z nim masa nauki. Im więcej czasu spędzałam na uczelni, wśród studentów, tym częściej uświadamiałam sobie, że mój związek z Chrisem nie ma przyszłości. Bardzo go kocham, jak nikogo innego. Wiem, że on mnie też, ale póki robi to co robi... Po prostu nie pasujemy do siebie. Chcę skończyć studia, podjąć normalną pracę, kiedyś mieć rodzinę... W tym planie nie ma miejsca na bezsensowne narażanie życia i zamartwianie się, czy mój chłopak wróci dzisiaj do domu, czy może rano widziałam go po raz ostatni. Byłam rozdarta. 
- Emm, ale co się stało? Czemu chcesz z nim zerwać? - spytała Sam.
Siedziałyśmy w małej, przytulnej kawiarni w centrum handlowym. Między stolikami uwijały się kelnerki, klienci wchodzili, wychodzili, na kanapie obok kilka dziewczyn pokładało się ze śmiechu. Ludzie żyli własnym życiem, płynęli z prądem codziennego dnia. A dla mnie czas się zatrzymał. Przed oczami przemykały mi urywki chwil spędzonych z Chrisem: taniec, wyścigi, ulubione miejsce nad jeziorem, przepychanki, pocałunki... Byłam w stanie to wszystko zakończyć? Przekreślić miłość, szczęście? Ale tak będzie najlepiej dla nas obojga. Chyba...
Odetchnęłam ciężko. Co mam odpowiedzieć? Że mój chłopak jest głową absurdalnie wielkiej przestępczej organizacji? Że połowę wieczorów, które normalni faceci spędzają w klubach ze znajomymi, on szlaja się po opuszczonych dzielnicach miasta i bawi się w strzelaniny? A może, że to o nim co jakiś czas czyta w brukowcu kiedy piszą o kolejnych awanturach ulicznych? Milion pytań kłębiło się w mojej głowie. Ale nie... Nie ma szans, że go zdradzę. Poza tym ta wiedza jest niebezpieczna, przekonałam się o tym na własnej skórze, gdy poznałam Chrisa. Czasem naprawdę lepiej odpuścić, nie dociekać, nie usiłować wiedzieć więcej. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie Sam coś się stało. Rodger czasem jest tępy, ale jest też nieobliczalny.
- Po prostu... - zaczęłam. - Po prostu wydaje mi się, że do siebie nie pasujemy... Ostatnio trochę się popsuło i w ogóle... 
- Doskonale wiem, kiedy ściemniasz Davis. Co on ci zrobił? 
- Nie... On mi nic nie zrobił, naprawdę. Chyba między nami coś się wypaliło i tyle... 
- Okay, Emm. Nie chcesz to nie mów, ale w takim razie po co chciałaś się spotkać? Nie czytam ci w myślach, więc nie mogę ci pomóc, jeśli nic mi nie powiesz. - dodała bezradnie.
Zapadła między nami cisza. Przeanalizowałam jeszcze raz wszystkie za i przeciw. Może to głupie, w miłości kierować się zdrowym rozsądkiem, ale byłam pewna, że jeśli choć na chwilę dopuszczę do głosu serce, nigdy nie będę w stanie zostawić Chrisa. Uczucia do niego są zbyt silne i zbyt głęboko we mnie zakorzenione. Łączy nas zbyt wiele. Ale decyzja została podjęta. Za chwilę moje życie zupełnie straci sens, by po jakimś czasie nabrać go na nowo. Przynajmniej taką mam nadzieję.

***

Stuk. Stuk. Stuk. Trzy charakterystyczne, krótkie uderzenia w drzwi, po których Chris zawsze mnie rozpoznawał. Kroki na schodach, po których ja byłam w stanie poznać jego. Zgrzyt klucza w drzwiach i trzask puszczającego zamka.
- Hej, mała. - Chłopak pochylił się, żeby mnie przytulić. Nie protestowałam. Zarzuciłam mu ręce na szyję i głęboko zaciągnęłam się zapachem jego perfum. Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam się wycofać, nie mogłam... Nie. Klamka zapadła. Odsunęłam się z trudem i poważnie popatrzyłam mu w oczy.
- Musimy porozmawiać.
Zmarszczył lekko brwi. 
- Jasne. Coś się stało? 
Martwi się o mnie. Jak zawsze. Kocham go za to. Zawsze będę...
- Chris... Proszę, nie zrozum mnie źle. Kocham cię. Bardzo... Ale nie możemy być razem. - wyszeptałam, walcząc ze łzami.
Widziałam ból w jego oczach. Rozdarcie, skrzywdzenie, przerażenie. Kilka razy zacisnął i rozluźnił szczękę. Zawsze tak robił, gdy staczał ze sobą wewnętrzną bitwę. Jednak kiedy się odezwał, zaskoczył mnie jak cholera.
- Rozumiem.
"Rozumiem." Jedno, krótkie słowo wypowiedziane zduszonym głosem kryjącym milion emocji. Odetchnął głęboko.
- Wiem, że nigdy nie chciałaś takiego życia. I że znoszenie tego wszystkiego było dla ciebie okropnie trudne. Rozumiem twoją decyzję, Emma. 
- Przepraszam... - Nie powstrzymywałam już łez. Pozwoliłam im płynąć w dół po policzkach, rozmazywać makijaż i skapywać na kołnierz skórzanej kurtki.
 Chris zrobił krok w moją stronę. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie, wycierając kciukami skórę.
- Nie przepraszaj, bo nic złego nie zrobiłaś. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. - powiedział cicho. Uśmiechnął się lekko, ale ten uśmiech nie sięgał oczu. 
- Przepraszam. - powtórzyłam.
Wyrwałam się z jego uścisku i wybiegłam na zalaną deszczem ulicę. Nad miastem kłębiły się grafitowe, ciężkie chmury.
Przechodnie szli szybko, chowając się pod kolorowymi parasolkami, które nieustannie wyszarpywał im porywisty wiatr. Momentalnie przemokłam. Łzy zmieszały się z wodą do reszty rozmazując tusz na rzęsach. Nie obchodziło mnie to. Spuściłam głowę i szybkim, sprężystym krokiem ruszyłam w kierunku domu.

***

*Christian*

Więc to koniec. Odeszła, tak po prostu, zabierając ze sobą wszystko co miało w moim życiu znaczenie. Bo ona była moim życiem. Wcale nie była, nadal jest. Nikt nigdy tak bardzo nie namieszał w moim sercu, jak ona. Ale nie tylko w nim. Czasem miałem wrażenie, że potrafi dotknąć mojej duszy. Sprawiała, że codziennie rano budziłem się z uśmiechem na twarzy, a przynajmniej z bardziej pozytywnym nastawieniem do życia. Zna mnie lepiej niż ja samego siebie. Zacisnąłem mocno zęby. Czułem się  nieporadny, jak małe dziecko, które rodzice porzucili w zupełnie nieznanym mu miejscu. Przerażony, zagubiony, nieszczęśliwy. W pewnym sensie Emma była dla mnie kimś, kto prowadził mnie za rękę przez to życie. Nie pozwoliła, żebym zabłądził, a przy każdym potknięciu pomagała mi wstać. 
- Chris? Co jest? 
Gwałtownie poderwałem głowę i zobaczyłem nad sobą Ethana. Nawet nie wiem w którym momencie nogi odmówiły mi posłuszeństwa tak, że teraz siedziałem skulony pod ścianą. Żałosne. Po prostu godne pożałowania. Miałem szczerą nadzieję na wyjście z tej sytuacji z twarzą, ale skoro Eth wrócił wcześniej to dupa z tego. Mogę co najwyżej pozbierać resztki godności i powiedzieć prawdę, bo co innego mi zostało? Z westchnieniem wstałem z podłogi i założyłem ramiona. Wdech. Wydech. Dwa słowa. Dam radę.
- Rozstaliśmy się. - wydusiłem. Czułem się naprawdę jak ostatnia ciota, że załamuję się z powodu dziewczyny. Chris sprzed roku zapewne zacierałby ręce i pokładał się ze śmiechu na mój widok. Nigdy nie sądziłem że przez jedną osobę mogę aż tak zmięknąć, że ktokolwiek będzie w stanie przedrzeć się przez mur, który długo i cierpliwie budowałem wokół siebie. Teraz pozostało z niego tylko kilka rozkruszonych cegiełek, a zbudowanie go od początku będzie mozolne i bolesne.
- Co? Przecież wszystko było między wami ok, dlaczego? 
- Może właśnie dlatego, że wszystko było ok...
- Chris, dobrze się czujesz? Co ty do mnie mówisz? - Ethan popatrzył na mnie zdziwiony. Chyba naprawdę nic nie rozumie z tej sytuacji i w sumie mu się nie dziwię.
- Ona by mnie nie zostawiła, gdybym miał kłopoty. Nie jest tchórzem. Pomogła mi wyjść na prostą, a dobrze wiesz, że nigdy nie chciała takiego życia, więc... - Wzruszyłem ramionami. 
- Niby tak nagle przestała cię kochać? Chris, daj spokój, to nie ma sensu. - Upierał się kumpel. Widziałem po nim, że się martwi. Cholera, aż tak beznadziejnie wyglądam?
- Nie przestała. Ona nie chce żyć w tym gównie nie rozumiesz? - warknąłem. - Zresztą nieważne. Zostawmy to. Muszę się czymś zająć.
Ethan westchnął ciężko. 
- W porządku, jak chcesz. Jeśli cię to zainteresuje, właśnie przysłali z Chicago propozycję miesięcznej wymiany.
- A jakieś konkrety?
- Proponują dwadzieścia osób na miesiąc. 
- Dziesięć osób z zaawansowanej. Nie chce mi się użerać z początkującymi. Tylko najlepsi.
- O tym samym pomyślałem. - Ethan pokiwał głową. - I o tym, że sami moglibyśmy egzaminować kandydatów. No, przynajmniej jeden z nas.
- Masz na myśli wyjazd do Chicago? 
- Dokładnie. 
- Dobra. Napisz im co mogą otrzymać z naszej strony. Idę się przejechać. 
Cholernie potrzebowałem świeżego powietrza i tego uczucia wolności, które towarzyszy mi zawsze, gdy wsiadam na motor. Coś cudownego. Idealna terapia na splątane myśli i...złamane serce.
- Mhm... Chris? - zawołał za mną.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na kumpla bez słowa. Jego oczy jasno mówiły "Uważaj na siebie." Kiwnąłem tylko głową, po czym wyszedłem z domu. 
Na podjeździe stał zaparkowany mój ścigacz, w tej chwili cały mokry. Nawet nie zauważyłem, że zaczęło padać. Nie, padać to złe słowo. Lało jak z cebra. W taką pogodę tylko idiota mógłby wpaść na pomysł jeżdżenia 150km/h po mieście motorem. Lekkomyślny idiota. Taki właśnie jestem. Ryzyko i adrenalina to słowa nawet mi bliższe, niż własne imię i nazwisko. Silnik zawarczał ochoczo, a honda szybko nabierała prędkości. Lawirując pomiędzy samochodami, wyjechałem z centrum miasta prosto na drogę zwaną w środowisku motocyklistów Old Highway - odcinek, jak sama nazwa mówi, starej autostrady prowadzącej z Nowego Jorku do New Jersey. Droga składa się z długich, prostych odcinków przerywanych co parę kilometrów ostrymi zakrętami. Może właśnie dlatego została wyłączona z ruchu. Zdarzało się tu za dużo wypadków, więc wyznaczyli nową trasę, nieco dłuższą dystansowo, ale znacznie łagodniejszą.
Teraz Old Highway jest idealnym miejscem do wyścigów. Z obu stron odgrodzona od zwykłych autostrad barierami, lecąca tak naprawdę pośrodku szczerego pola. Asfalt jest co prawda wytarty i popękany, ale w niczym to nie przeszkadza. Uwielbiam to miejsce. Licznik pokazuje już dwieście, a ja wreszcie czuję, że żyję. 

Nie mam kasku, więc jestem totalnie przemoczony. Deszcz wciska mi się do oczu, powodując, że jadę właściwie na ślepo i to trochę przerażające jak bardzo mam w dupie, że w każdej sekundzie mogę się rozwalić. Nawet gdybym miał ten cholerny kask, przy tej prędkości i tak nic by ze mnie nie zostało. Ewentualnie kupka pogruchotanych kości w kałuży krwi. Ciekawe co Emma by zrobiła, gdybym się teraz zabił. Emma. Wystarczyło jej imię, które znikąd pojawiło się w mojej głowie, żeby dotarło do mnie jakim jestem debilem. Żołądek podszedł mi do gardła i momentalnie zacząłem hamować. Starte opony zapiszczały ostro na mokrym asfalcie, a siła rozpędu prawie wyrzuciła mnie w powietrze. Zatrzymałem się gwałtownie na środku drogi, zaciskając drżące dłonie na kierownicy. Odchyliłem głowę do tyłu. Strugi deszczu zalały mi twarz, przywracały trzeźwe myślenie. 

Znowu dałem się ponieść emocjom. Znowu zareagowałem gwałtownie jak pieprzony szesnastolatek. Oddychałem płytko, dudniło mi w uszach. Serce waliło tak szybko i głośno, że odczuwałem te uderzenia całym ciałem. Adrenalina powoli ze mnie schodziła, pozostawiając po sobie drżące mięśnie, uczucie zagubienia i jedno drażniące pytanie, na które nigdy nie poznam odpowiedzi: "Co by było gdyby?". Co by się stało, gdybym teraz nie zahamował. Niewiarygodne, że wystarczyła jedna myśl, jeden impuls, jedno imię, żebym się zatrzymał. Jej imię... Mimo że Emmy już przy mnie nie ma, czuję, że nie mogę jej zawieść. Nie mogę znowu narobić głupot, spaść na samo dno. Nie mogę pozwolić, żeby kierowały mną gwałtowne emocje. Muszę zacząć zachowywać się jak facet, a nie rozpuszczony nastolatek przechodzący fazę buntu. Czas wziąć się w garść.  Odetchnąłem głęboko i spojrzałem w niebo. Ulewa ustała, wiatr rozwiał chmury, a zza nich przebijały się słabe promienie słońca. Pogodzony sam ze sobą, ze znacznie lżejszą głową, zawróciłem do domu. Tym razem jechałem ostrożnie, uważnie skupiając się na drodze.

***

Zaparkowałem hondę w garażu i skierowałem się do mieszkalnej części budynku. Byłem przemoczony do suchej nitki, zmęczony, rozwalony psychicznie, ale... spokojniejszy. Miałem jakiś wyznaczony cel, coś, czego mogłem się chwycić i przytrzymać, żeby nie przepaść w wirze własnych emocji. Nie mogę się poddać. 
- Chris! Gdzie ty tyle byłeś? Myślałem, że coś ci się stało ty nieodpowiedzialny kretynie! Kto do cholery widział jeździć w taką ulewę?! - wydarł się Eth.
- Mówiłem ci, że idę jeździć... - zacząłem słabo.
- Ale nie widziałem, że tak leje! Dzwoniłem chyba milion razy! Kurwa no!
Spuściłem tylko głowę. Nie miałem siły się z nim kłócić, szczególnie że miał rację. Zawaliłem. Znowu... Ethan odetchnął głęboko po czym spojrzał na mnie z troską.
- Ej, młody. Jeszcze nic nie jest stracone... - zaczął łagodnie.
- Wszystko jest stracone, Eth. Zresztą nie gadajmy już o niej, proszę...
Młody. Ethan nazywał mnie tak kiedy się poznaliśmy. Nie tylko dlatego, że jestem pół roku młodszy od niego, ale także byłem wtedy połowę mniejszy i chudszy. Wyglądałem przy nim jak dziecko, nawet trochę tak się czułem. Zawsze traktowałem go jak starszego brata, chyba mam tak do teraz. Z nas dwojga to on czuje się odpowiedzialny za mnie, a nie na odwrót. To się musi zmienić, muszę nauczyć się sam o siebie zadbać. Bez Emmy obok i bez nieustających kazań Etha. 
- Dobra. Ale w razie czego możesz na mnie liczyć, jasne?
- Jak słońce. Dzięki stary. 
Uśmiechnął się i uścisnął mnie mocno. 
- Ułoży się. Zawsze się układa. - dodał.
- Mam taką nadzieję. Zmieniając temat, odpisali co z tą wymianą?
- Zgadzają się na nasze warunki. Jedziesz jutro do Chicago wszystko załatwić i wybrać sobie dream team.
- Czemu ja? - spytałem zdziwiony.
- Dobrze ci zrobi, jak się na chwilę wyrwiesz z Nowego Jorku i czymś zajmiesz. Poza tym jesteś o wiele bardziej krytyczny, więc wybierzesz lepszy skład. 
- Albo uznam, że wszyscy są do dupy.
Ethan parsknął śmiechem. 
- Wtedy weźmiesz tych najmniej do dupy, ok?
- Niech będzie. O której mam tam jutro być?
- Przed południem. Najpierw możesz sobie zobaczyć przebieg treningów, a pojutrze przeprowadzisz test.
- Nie mogę się doczekać...
- Oj już tak nie narzekaj, przynajmniej się pośmiejesz.
- Chyba wkurzę. - burknąłem. - Ale wiesz co? Chętnie się przejadę do Chicago, muszę tam coś załatwić.
- Co niby? - uniósł brwi.
- Spotkanie ze starym znajomym. - uśmiechnąłem się szeroko. W duchu już się pokładałem ze śmiechu. Nie mogę się doczekać miny Wilsona, kiedy mnie zobaczy o 5.00 rano w drzwiach swojego mieszkania. To niesamowite, że taka błahostka jak wycięcie głupiego numeru Carrickowi jest w stanie poprawić mi humor. Zapewne po tym jak cały czas mu docinałem, będzie naprawdę zachwycony tą niezapowiedzianą wizytą. Na to liczę.
- Jakim znajomym?
- A takim jednym typkiem. Chcę być w Chicago jutro przed piątą, niech szykują odrzutowiec.
Kumpel wzruszył ramionami. 
- Jak chcesz, dam im znać.
- Idealnie. 
_________________________________________
 Hej! 
Na koniec małe wyjaśnienie rozdziału. Na rozpoczęcie wakacji trochę niezbyt pozytywny akcent, ale rozumiecie, musiało w końcu do tego dojść. Pewnie większość z Was jest już zniechęcona tymi ciągłymi napięciami pomiędzy Emmą, a Chrisem, w dodatku ona tak nagle "z dupy" z nim zrywa, nie? Raz mówi, że go kocha, a za chwilę go rzuca. Bez sensu, co? Ano nie do końca. Jeżeli przyjrzymy się historii Emmy od początku, zauważymy następujące fakty: porzucenie przez ojca, problemy z narkotykami, trudne wejście w dorosłość związane ze śmiercią matki, mnóstwo porażek miłosnych i ich nieprzyjemne konsekwencje (choćby opisany w pierwszych rozdziałach koniec związku z Garrym). Niezbyt kolorowe życie, prawda? I nagle pojawia się Chris, który tak wszystko komplikuje, że tylko idzie się załamać. Emma próbuje wyjść na prostą i się od niego odciąć, jednak okazuje się, że nie pozwalają jej na to własne uczucia. Podejmuje krzywdzącą dla siebie i Chrisa decyzję o zerwaniu, bo ma nadzieję, że uda jej się naprawić sypiące się życie i odbudować je na nowo. Co z tego wyjdzie? Zobaczycie w kolejnych rozdziałach. :) Wiem, że ta historia może wydawać się niedorzeczna i wyssana z palca (bo w zasadzie taka jest, w końcu ja ją wymyśliłam :D), ale jeżeli odejmiemy całą gangsterską otoczkę i dostrzeżemy zagubioną dziewczynę, zupełnie nieprzygotowaną do dorosłego, samodzielnego życia, i chłopaka z trudną przeszłością zaplątanego w poważne problemy z prawem, okaże się, że wcale nie jest to takie nierealne. :) 
Tak, dobrnęliście do końca, gratulacje! :D Mam nadzieję, że tą końcówką za bardzo Was nie zanudziłam i będzie mi bardzo miło, jeżeli w komentarzach podzielicie się swoją interpretacją tej historii, bo na pewno każdy z Was odbiera ją inaczej. ;) 
Z mojej strony to tyle, trzymajcie się ciepło i miłych wakacji!
Little M.