*Emma*
1 października 2016, Nowy Jork
Tygodnie
leciały jak szalone. Rok szkolny rozpoczął się na dobre, a wraz z nim
masa nauki. Im więcej czasu spędzałam na uczelni, wśród studentów, tym
częściej uświadamiałam sobie, że mój związek z Chrisem nie ma
przyszłości. Bardzo go kocham, jak nikogo innego. Wiem, że on mnie też,
ale póki robi to co robi... Po prostu nie pasujemy do siebie. Chcę
skończyć studia, podjąć normalną pracę, kiedyś mieć rodzinę... W tym
planie nie ma miejsca na bezsensowne narażanie życia i zamartwianie się,
czy mój chłopak wróci dzisiaj do domu, czy może rano widziałam go po
raz ostatni. Byłam rozdarta.
- Emm, ale co się stało? Czemu chcesz z nim zerwać? - spytała Sam.
Siedziałyśmy
w małej, przytulnej kawiarni w centrum handlowym. Między stolikami
uwijały się kelnerki, klienci wchodzili, wychodzili, na kanapie obok
kilka dziewczyn pokładało się ze śmiechu. Ludzie żyli własnym życiem,
płynęli z prądem codziennego dnia. A dla mnie czas się zatrzymał. Przed
oczami przemykały mi urywki chwil spędzonych z Chrisem: taniec, wyścigi,
ulubione miejsce nad jeziorem, przepychanki, pocałunki... Byłam w
stanie to wszystko zakończyć? Przekreślić miłość, szczęście? Ale tak
będzie najlepiej dla nas obojga. Chyba...
Odetchnęłam
ciężko. Co mam odpowiedzieć? Że mój chłopak jest głową absurdalnie
wielkiej przestępczej organizacji? Że połowę wieczorów, które normalni
faceci spędzają w klubach ze znajomymi, on szlaja się po opuszczonych
dzielnicach miasta i bawi się w strzelaniny? A może, że to o nim co
jakiś czas czyta w brukowcu kiedy piszą o kolejnych awanturach
ulicznych? Milion pytań kłębiło się w mojej głowie. Ale nie... Nie ma
szans, że go zdradzę. Poza tym ta wiedza jest niebezpieczna, przekonałam
się o tym na własnej skórze, gdy poznałam Chrisa. Czasem naprawdę
lepiej odpuścić, nie dociekać, nie usiłować wiedzieć więcej. Nie
wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie Sam coś się stało. Rodger czasem
jest tępy, ale jest też nieobliczalny.
- Po prostu... - zaczęłam. - Po prostu wydaje mi się, że do siebie nie pasujemy... Ostatnio trochę się popsuło i w ogóle...
- Doskonale wiem, kiedy ściemniasz Davis. Co on ci zrobił?
- Nie... On mi nic nie zrobił, naprawdę. Chyba między nami coś się wypaliło i tyle...
-
Okay, Emm. Nie chcesz to nie mów, ale w takim razie po co chciałaś się
spotkać? Nie czytam ci w myślach, więc nie mogę ci pomóc, jeśli nic mi
nie powiesz. - dodała bezradnie.
Zapadła między
nami cisza. Przeanalizowałam jeszcze raz wszystkie za i przeciw. Może to
głupie, w miłości kierować się zdrowym rozsądkiem, ale byłam pewna, że
jeśli choć na chwilę dopuszczę do głosu serce, nigdy nie będę w stanie
zostawić Chrisa. Uczucia do niego są zbyt silne i zbyt głęboko we mnie
zakorzenione. Łączy nas zbyt wiele. Ale decyzja została podjęta. Za
chwilę moje życie zupełnie straci sens, by po jakimś czasie nabrać go na
nowo. Przynajmniej taką mam nadzieję.
***
Stuk.
Stuk. Stuk. Trzy charakterystyczne, krótkie uderzenia w drzwi, po
których Chris zawsze mnie rozpoznawał. Kroki na schodach, po których ja
byłam w stanie poznać jego. Zgrzyt klucza w drzwiach i trzask
puszczającego zamka.
- Hej, mała. - Chłopak
pochylił się, żeby mnie przytulić. Nie protestowałam. Zarzuciłam mu ręce
na szyję i głęboko zaciągnęłam się zapachem jego perfum. Poczułam łzy
pod powiekami. Chciałam się wycofać, nie mogłam... Nie. Klamka zapadła.
Odsunęłam się z trudem i poważnie popatrzyłam mu w oczy.
- Musimy porozmawiać.
Zmarszczył lekko brwi.
- Jasne. Coś się stało?
Martwi się o mnie. Jak zawsze. Kocham go za to. Zawsze będę...
- Chris... Proszę, nie zrozum mnie źle. Kocham cię. Bardzo... Ale nie możemy być razem. - wyszeptałam, walcząc ze łzami.
Widziałam
ból w jego oczach. Rozdarcie, skrzywdzenie, przerażenie. Kilka razy
zacisnął i rozluźnił szczękę. Zawsze tak robił, gdy staczał ze sobą
wewnętrzną bitwę. Jednak kiedy się odezwał, zaskoczył mnie jak cholera.
- Rozumiem.
"Rozumiem." Jedno, krótkie słowo wypowiedziane zduszonym głosem kryjącym milion emocji. Odetchnął głęboko.
-
Wiem, że nigdy nie chciałaś takiego życia. I że znoszenie tego
wszystkiego było dla ciebie okropnie trudne. Rozumiem twoją decyzję,
Emma.
- Przepraszam... - Nie powstrzymywałam już
łez. Pozwoliłam im płynąć w dół po policzkach, rozmazywać makijaż i
skapywać na kołnierz skórzanej kurtki.
Chris zrobił krok w moją stronę. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie, wycierając kciukami skórę.
-
Nie przepraszaj, bo nic złego nie zrobiłaś. Mam nadzieję, że będziesz
szczęśliwa. - powiedział cicho. Uśmiechnął się lekko, ale ten uśmiech
nie sięgał oczu.
- Przepraszam. - powtórzyłam.
Wyrwałam
się z jego uścisku i wybiegłam na zalaną deszczem ulicę. Nad miastem
kłębiły się grafitowe, ciężkie chmury.
Przechodnie szli szybko, chowając
się pod kolorowymi parasolkami, które nieustannie wyszarpywał im porywisty wiatr. Momentalnie przemokłam. Łzy zmieszały się z wodą do
reszty rozmazując tusz na rzęsach. Nie obchodziło mnie to. Spuściłam
głowę i szybkim, sprężystym krokiem ruszyłam w kierunku domu.
***
*Christian*
Więc
to koniec. Odeszła, tak po prostu, zabierając ze sobą wszystko co miało
w moim życiu znaczenie. Bo ona była moim życiem. Wcale nie była, nadal
jest. Nikt nigdy tak bardzo nie namieszał w moim sercu, jak ona. Ale nie
tylko w nim. Czasem miałem wrażenie, że potrafi dotknąć mojej duszy.
Sprawiała, że codziennie rano budziłem się z uśmiechem na twarzy, a
przynajmniej z bardziej pozytywnym nastawieniem do życia. Zna mnie
lepiej niż ja samego siebie. Zacisnąłem mocno zęby. Czułem się
nieporadny, jak małe dziecko, które rodzice porzucili w zupełnie
nieznanym mu miejscu. Przerażony, zagubiony, nieszczęśliwy. W pewnym
sensie Emma była dla mnie kimś, kto prowadził mnie za rękę przez to
życie. Nie pozwoliła, żebym zabłądził, a przy każdym potknięciu pomagała
mi wstać.
- Chris? Co jest?
Gwałtownie
poderwałem głowę i zobaczyłem nad sobą Ethana. Nawet nie wiem w którym
momencie nogi odmówiły mi posłuszeństwa tak, że teraz siedziałem skulony
pod ścianą. Żałosne. Po prostu godne pożałowania. Miałem szczerą
nadzieję na wyjście z tej sytuacji z twarzą, ale skoro Eth wrócił
wcześniej to dupa z tego. Mogę co najwyżej pozbierać resztki godności i
powiedzieć prawdę, bo co innego mi zostało? Z westchnieniem wstałem z
podłogi i założyłem ramiona. Wdech. Wydech. Dwa słowa. Dam radę.
-
Rozstaliśmy się. - wydusiłem. Czułem się naprawdę jak ostatnia ciota,
że załamuję się z powodu dziewczyny. Chris sprzed roku zapewne
zacierałby ręce i pokładał się ze śmiechu na mój widok. Nigdy nie
sądziłem że przez jedną osobę mogę aż tak zmięknąć, że ktokolwiek będzie
w stanie przedrzeć się przez mur, który długo i cierpliwie budowałem
wokół siebie. Teraz pozostało z niego tylko kilka rozkruszonych
cegiełek, a zbudowanie go od początku będzie mozolne i bolesne.
- Co? Przecież wszystko było między wami ok, dlaczego?
- Może właśnie dlatego, że wszystko było ok...
-
Chris, dobrze się czujesz? Co ty do mnie mówisz? - Ethan popatrzył na
mnie zdziwiony. Chyba naprawdę nic nie rozumie z tej sytuacji i w sumie
mu się nie dziwię.
- Ona by mnie nie zostawiła,
gdybym miał kłopoty. Nie jest tchórzem. Pomogła mi wyjść na prostą, a
dobrze wiesz, że nigdy nie chciała takiego życia, więc... - Wzruszyłem
ramionami.
- Niby tak nagle przestała cię kochać?
Chris, daj spokój, to nie ma sensu. - Upierał się kumpel. Widziałem po
nim, że się martwi. Cholera, aż tak beznadziejnie wyglądam?
-
Nie przestała. Ona nie chce żyć w tym gównie nie rozumiesz? -
warknąłem. - Zresztą nieważne. Zostawmy to. Muszę się czymś zająć.
Ethan
westchnął ciężko.
- W porządku, jak chcesz. Jeśli cię to zainteresuje,
właśnie przysłali z Chicago propozycję miesięcznej wymiany.
- A jakieś konkrety?
- Proponują dwadzieścia osób na miesiąc.
- Dziesięć osób z zaawansowanej. Nie chce mi się użerać z początkującymi. Tylko najlepsi.
-
O tym samym pomyślałem. - Ethan pokiwał głową. - I o tym, że sami
moglibyśmy egzaminować kandydatów. No, przynajmniej jeden z nas.
- Masz na myśli wyjazd do Chicago?
- Dokładnie.
-
Dobra. Napisz im co mogą otrzymać z naszej strony. Idę się przejechać.
Cholernie potrzebowałem świeżego powietrza i tego uczucia wolności,
które towarzyszy mi zawsze, gdy wsiadam na motor. Coś cudownego. Idealna
terapia na splątane myśli i...złamane serce.
- Mhm... Chris? - zawołał za mną.
Odwróciłem
głowę i spojrzałem na kumpla bez słowa. Jego oczy jasno mówiły "Uważaj
na siebie." Kiwnąłem tylko głową, po czym wyszedłem z domu.
Na
podjeździe stał zaparkowany mój ścigacz, w tej chwili cały mokry. Nawet
nie zauważyłem, że zaczęło padać. Nie, padać to złe słowo. Lało jak z
cebra. W taką pogodę tylko idiota mógłby wpaść na pomysł jeżdżenia
150km/h po mieście motorem. Lekkomyślny idiota. Taki właśnie jestem.
Ryzyko i adrenalina to słowa nawet mi bliższe, niż własne imię i
nazwisko. Silnik zawarczał ochoczo, a honda szybko nabierała prędkości.
Lawirując pomiędzy samochodami, wyjechałem z centrum miasta prosto na
drogę zwaną w środowisku motocyklistów Old Highway - odcinek, jak sama
nazwa mówi, starej autostrady prowadzącej z Nowego Jorku do New Jersey.
Droga składa się z długich, prostych odcinków przerywanych co parę
kilometrów ostrymi zakrętami. Może właśnie dlatego została wyłączona z
ruchu. Zdarzało się tu za dużo wypadków, więc wyznaczyli nową trasę,
nieco dłuższą dystansowo, ale znacznie łagodniejszą.
Teraz
Old Highway jest idealnym miejscem do wyścigów. Z obu stron odgrodzona
od zwykłych autostrad barierami, lecąca tak naprawdę pośrodku szczerego
pola. Asfalt jest co prawda wytarty i popękany, ale w niczym to nie
przeszkadza. Uwielbiam to miejsce. Licznik pokazuje już dwieście, a ja
wreszcie czuję, że żyję.
Nie mam kasku, więc jestem totalnie
przemoczony. Deszcz wciska mi się do oczu, powodując, że jadę właściwie
na ślepo i to trochę przerażające jak bardzo mam w dupie, że w każdej
sekundzie mogę się rozwalić. Nawet gdybym miał ten cholerny kask, przy
tej prędkości i tak nic by ze mnie nie zostało. Ewentualnie kupka
pogruchotanych kości w kałuży krwi. Ciekawe co Emma by zrobiła, gdybym
się teraz zabił. Emma. Wystarczyło jej imię, które znikąd pojawiło się w
mojej głowie, żeby dotarło do mnie jakim jestem debilem. Żołądek
podszedł mi do gardła i momentalnie zacząłem hamować. Starte opony
zapiszczały ostro na mokrym asfalcie, a siła rozpędu prawie wyrzuciła
mnie w powietrze. Zatrzymałem się gwałtownie na środku drogi, zaciskając
drżące dłonie na kierownicy. Odchyliłem głowę do tyłu. Strugi deszczu
zalały mi twarz, przywracały trzeźwe myślenie.
Znowu dałem się ponieść
emocjom. Znowu zareagowałem gwałtownie jak pieprzony szesnastolatek.
Oddychałem płytko, dudniło mi w uszach. Serce waliło tak szybko i
głośno, że odczuwałem te uderzenia całym ciałem. Adrenalina powoli ze
mnie schodziła, pozostawiając po sobie drżące mięśnie, uczucie
zagubienia i jedno drażniące pytanie, na które nigdy nie poznam
odpowiedzi: "Co by było gdyby?". Co by się stało, gdybym teraz nie
zahamował. Niewiarygodne, że wystarczyła jedna myśl, jeden impuls, jedno
imię, żebym się zatrzymał. Jej imię... Mimo że Emmy już przy mnie nie
ma, czuję, że nie mogę jej zawieść. Nie mogę znowu narobić głupot, spaść
na samo dno. Nie mogę pozwolić, żeby kierowały mną gwałtowne emocje.
Muszę zacząć zachowywać się jak facet, a nie rozpuszczony nastolatek
przechodzący fazę buntu. Czas wziąć się w garść. Odetchnąłem głęboko
i spojrzałem w niebo. Ulewa ustała, wiatr rozwiał chmury, a zza nich
przebijały się słabe promienie słońca. Pogodzony sam ze sobą, ze
znacznie lżejszą głową, zawróciłem do domu. Tym razem jechałem
ostrożnie, uważnie skupiając się na drodze.
***
Zaparkowałem hondę w garażu i skierowałem się do mieszkalnej części budynku. Byłem
przemoczony do suchej nitki, zmęczony, rozwalony psychicznie, ale...
spokojniejszy. Miałem jakiś wyznaczony cel, coś, czego mogłem się
chwycić i przytrzymać, żeby nie przepaść w wirze własnych emocji. Nie
mogę się poddać.
- Chris! Gdzie ty tyle byłeś?
Myślałem, że coś ci się stało ty nieodpowiedzialny kretynie! Kto do
cholery widział jeździć w taką ulewę?! - wydarł się Eth.
- Mówiłem ci, że idę jeździć... - zacząłem słabo.
- Ale nie widziałem, że tak leje! Dzwoniłem chyba milion razy! Kurwa no!
Spuściłem
tylko głowę. Nie miałem siły się z nim kłócić, szczególnie że miał
rację. Zawaliłem. Znowu... Ethan odetchnął głęboko po czym spojrzał na
mnie z troską.
- Ej, młody. Jeszcze nic nie jest stracone... - zaczął łagodnie.
- Wszystko jest stracone, Eth. Zresztą nie gadajmy już o niej, proszę...
Młody.
Ethan nazywał mnie tak kiedy się poznaliśmy. Nie tylko dlatego, że
jestem pół roku młodszy od niego, ale także byłem wtedy połowę mniejszy i
chudszy. Wyglądałem przy nim jak dziecko, nawet trochę tak się czułem.
Zawsze traktowałem go jak starszego brata, chyba mam tak do teraz. Z nas
dwojga to on czuje się odpowiedzialny za mnie, a nie na odwrót. To się
musi zmienić, muszę nauczyć się sam o siebie zadbać. Bez Emmy obok i bez
nieustających kazań Etha.
- Dobra. Ale w razie czego możesz na mnie liczyć, jasne?
- Jak słońce. Dzięki stary.
Uśmiechnął się i uścisnął mnie mocno.
- Ułoży się. Zawsze się układa. - dodał.
- Mam taką nadzieję. Zmieniając temat, odpisali co z tą wymianą?
- Zgadzają się na nasze warunki. Jedziesz jutro do Chicago wszystko załatwić i wybrać sobie dream team.
- Czemu ja? - spytałem zdziwiony.
-
Dobrze ci zrobi, jak się na chwilę wyrwiesz z Nowego Jorku i czymś zajmiesz. Poza
tym jesteś o wiele bardziej krytyczny, więc wybierzesz lepszy skład.
- Albo uznam, że wszyscy są do dupy.
Ethan parsknął śmiechem.
- Wtedy weźmiesz tych najmniej do dupy, ok?
- Niech będzie. O której mam tam jutro być?
- Przed południem. Najpierw możesz sobie zobaczyć przebieg treningów, a pojutrze przeprowadzisz test.
- Nie mogę się doczekać...
- Oj już tak nie narzekaj, przynajmniej się pośmiejesz.
- Chyba wkurzę. - burknąłem. - Ale wiesz co? Chętnie się przejadę do Chicago, muszę tam coś załatwić.
- Co niby? - uniósł brwi.
-
Spotkanie ze starym znajomym. - uśmiechnąłem się szeroko. W duchu już
się pokładałem ze śmiechu. Nie mogę się doczekać miny Wilsona, kiedy
mnie zobaczy o 5.00 rano w drzwiach swojego mieszkania. To niesamowite,
że taka błahostka jak wycięcie głupiego numeru Carrickowi jest w stanie
poprawić mi humor. Zapewne po tym jak cały czas mu docinałem, będzie
naprawdę zachwycony tą niezapowiedzianą wizytą. Na to liczę.
- Jakim znajomym?
- A takim jednym typkiem. Chcę być w Chicago jutro przed piątą, niech szykują odrzutowiec.
Kumpel wzruszył ramionami.
- Jak chcesz, dam im znać.
- Idealnie.
_________________________________________
Hej!
Na koniec małe wyjaśnienie rozdziału. Na rozpoczęcie wakacji trochę niezbyt pozytywny akcent, ale rozumiecie, musiało w końcu do tego dojść. Pewnie większość z Was jest już zniechęcona tymi ciągłymi napięciami pomiędzy Emmą, a Chrisem, w dodatku ona tak nagle "z dupy" z nim zrywa, nie? Raz mówi, że go kocha, a za chwilę go rzuca. Bez sensu, co? Ano nie do końca. Jeżeli przyjrzymy się historii Emmy od początku, zauważymy następujące fakty: porzucenie przez ojca, problemy z narkotykami, trudne wejście w dorosłość związane ze śmiercią matki, mnóstwo porażek miłosnych i ich nieprzyjemne konsekwencje (choćby opisany w pierwszych rozdziałach koniec związku z Garrym). Niezbyt kolorowe życie, prawda? I nagle pojawia się Chris, który tak wszystko komplikuje, że tylko idzie się załamać. Emma próbuje wyjść na prostą i się od niego odciąć, jednak okazuje się, że nie pozwalają jej na to własne uczucia. Podejmuje krzywdzącą dla siebie i Chrisa decyzję o zerwaniu, bo ma nadzieję, że uda jej się naprawić sypiące się życie i odbudować je na nowo. Co z tego wyjdzie? Zobaczycie w kolejnych rozdziałach. :) Wiem, że ta historia może wydawać się niedorzeczna i wyssana z palca (bo w zasadzie taka jest, w końcu ja ją wymyśliłam :D), ale jeżeli odejmiemy całą gangsterską otoczkę i dostrzeżemy zagubioną dziewczynę, zupełnie nieprzygotowaną do dorosłego, samodzielnego życia, i chłopaka z trudną przeszłością zaplątanego w poważne problemy z prawem, okaże się, że wcale nie jest to takie nierealne. :)
Tak, dobrnęliście do końca, gratulacje! :D Mam nadzieję, że tą końcówką za bardzo Was nie zanudziłam i będzie mi bardzo miło, jeżeli w komentarzach podzielicie się swoją interpretacją tej historii, bo na pewno każdy z Was odbiera ją inaczej. ;)
Z mojej strony to tyle, trzymajcie się ciepło i miłych wakacji!
Little M.
Co jak co ale Chris i Emma musza byc razem ;) uwielbiam czytac to opowiadanie ;) wciaga jak zadne inne ;-) czekam na kolejny rozdzial :D
OdpowiedzUsuńDziękuję <3 nawet nie masz pojęcia jak takie komentarze motywują do pisania :D Kolejne rozdziały w przygotowaniu ;)
UsuńLittle M.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :) supeer
OdpowiedzUsuń