*Christian*
Zdecydowałem się posłuchać Ethana i lecieć do Chicago. Miał rację, mówiąc że zmiana otoczenia nie zaszkodzi. W piersi czułem ucisk irracjonalnego podekscytowania, który towarzyszy mi zawsze, gdy tylko wybieram się w dłuższą podróż. Wyjrzałem przez okno odrzutowca, przyglądając się jak promienie świtającego słońca powoli budzą miasta do życia. Zewsząd otaczały nas różowawo pomarańczowe obłoczki, a świat pod nami wyglądał jak szczegółowa, idealnie skonstruowana makieta. Widok był niesamowity.
- Szefie... - Z rozmyślań wyrwał mnie głos stewarda. - Za piętnaście minut lądujemy - poinformował.
***
Zaparkowałem
sportowe BMW pod blokiem, w którym mieszka niejaki Carrick Wilson.
Pokonałem biegiem osiem pięter w górę, ignorując pustą windę. Po kilku
godzinach spędzonych na tyłku w samolocie, rozpierała mnie energia.
Szybko odnalazłem właściwy numer mieszkania i zapukałem kilkukrotnie.
Cisza. Zacząłem walić w drzwi pięścią. Cisza. No co jest do cholery...
Rozumiem, że jest piąta rano, ale taki hałas obudziłby umarłego. Ze
zniecierpliwionym westchnieniem parę razy wcisnąłem przycisk dzwonka. W
końcu usłyszałem kroki na skrzypiącym parkiecie i nieprzytomny głos
Carricka.
- Już idę, idę... - wyjęczał zaspany, po czym otworzył drzwi.
- Siema Wilson! - zawołałem radośnie.
Przetarł
oczy.
- Czy ja mam jakiś pieprzony koszmar, czy Christian Blake
naprawdę stoi w moich drzwiach o piątej rano...? - wydusił.
-
Ej, gdyby to był sen, byłby to najpiękniejszy sen w twoim życiu. Ale
rzeczywistość jest znacznie fajniejsza, bo to prawda! - uśmiechnąłem się
szeroko.
- O mój Boże... Co ty tu robisz tak wcześnie? - spytał, wpuszczając mnie do mieszkania.
-
Przyleciałem tu specjalnie, żeby opić z tobą zerwanie z Emmą. A tak
serio, to jestem w Chicago w celach służbowych. - odparłem i postawiłem
na stole półlitrową whiskey.
- Nie za wcześnie trochę na picie? Ewentualnie za późno, jak kto woli...
-
Nie wymyślaj.
Wyjąłem z przeszklonego barku dwie szklanki,
przysunąłem jedną chłopakowi, po czym otworzyłem butelkę. Wilson tylko
pokręcił głową, odmawiając alkoholu.
- Więc zerwałeś z Emmą? - zaczął.
- Ona zerwała ze mną.
- I tak cię to cieszy, że świętujesz?
Parsknąłem
gorzkim śmiechem. - Nie, stary. Po prostu czuję się tak cholernie
rozbity, że jedyne co mi teraz pozostało, to się śmiać.
Wypiłem
duszkiem całą szklankę. Carrick przezornie zabrał flaszkę z zasięgu
moich rąk i wlepił we mnie zdziwione spojrzenie.
- Cóż... Przykro mi, Chris. Na pewno nie da się tego jakoś odkręcić? - spytał cicho.
- Nie-e. Ona chce normalnego życia. A ja mogę dać jej wszystko, oprócz tej jednej rzeczy.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i poklepał mnie po ramieniu.
- Nie martw się, jeszcze do ciebie wróci.
- Zawsze byłeś kiepskim kłamcą, ale teraz pobiłeś samego siebie. Chyba sam nie wierzysz w to co mówisz. - burknąłem.
- A ty zawsze byłeś dupkiem. - odciął się. - Próbuję ci pomóc, więc mógłbyś być trochę milszy.
- Nie mówię, że nie jestem, bo masz rację. I w sumie całkiem mi z tym dobrze.
- Szkoda, że innym niekoniecznie. - prychnął.
- Szkoda, że jestem również pieprzonym egoistą i wali mnie co myślą inni. - uśmiechnąłem się lekko.
-
Ale obchodzi cię, co myśli Emma gnojku. - oznajmił zwycięsko. Pewnie
myśli, że dotknął mnie do żywego tą błyskotliwą ripostą. Ta, po tym jak
Emma rozbiła moje serce w drobny mak, już chyba żaden głupi tekst nie
jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
- Tu też masz rację. - powiedziałem spokojnie. - Jeśli chciałeś, żeby mnie to zabolało, zapomniałeś, że ja nie mam uczuć.
Skrzywił się. - Jesteś jeszcze gorszym sukinsynem, niż ostatnio. - syknął.
-
Dziwisz mi się? - warknąłem. - Jestem ciekaw, jak ty byś się
zachowywał, gdyby miłość twojego życia wyrwała ci serce z piersi,
poszatkowała, zdeptała obcasem buta na szpilce i upchnęła z powrotem?! -
Z każdym kolejnym słowem podnosiłem głos, a te ostanie już
wykrzyczałem.
- Jezu, dobra, wyluzuj... Sorry, Blake, teraz to ja byłem dupkiem.
- Z jakim przestajesz, takim się stajesz. - uśmiechnąłem się smutno. Chyba nawet żarty już mi nie wychodzą...
- Rany, skończyłeś jechać po mnie, teraz ciśniesz po sobie? Naprawdę jest z tobą źle.
- Fajnie, że w końcu rozumiesz. Będę się zbierał, muszę jeszcze pozałatwiać sporo rzeczy. - mruknąłem, podnosząc się z miejsca.
- W porządku, miło że wpadłeś.
- Naprawdę nie potrafisz kłamać.
- Nic nie poradzę, Blake, jest piąta rano! - zawołał z niepocieszonym wyrazem twarzy.
-
Taki był plan. - Puściłem mu oczko. - Do zobaczenia innym razem,
Wilson.
Wyszedłem z mieszkania, zbiegłem po schodach i odnalazłem na
parkingu czarne auto. Jest całkiem niezłe, chyba przemyślę zakup
podobnego.
Dojazd do bazy położonej za centrum
Chicago zajął mi kilkanaście minut. W porównaniu do Nowego Jorku, ruch
odbywa się tu właściwie bez korków. Miła odmiana. Wpisałem właściwy kod i
zjechałem do podziemnego garażu. Wewnątrz czekał już młody chłopak,
nerwowo przestępujący z nogi na nogę. Podszedł do mojego samochodu i
lekko zastukał w przyciemnianą szybę. Otworzyłem okno.
-
Panie Blake, jeśli pan chce, zaparkuję pański samochód. - wyrecytował
szybko wyuczoną formułkę. Był tak przerażony, że zrobiło mi się go żal.
Ciekawe jakie plotki tu o mnie chodzą... Wysiadłem z BMW i podałem
chłopakowi kluczyki. Stojąc naprzeciw niego, przewyższałem go o dobrą
głową, co zdawało się tylko potęgować jego strach.
-
Jasne, dzięki. - rzuciłem z lekkim uśmiechem. "Parkingowy" kiwnął mi
głową na pożegnanie. Odchodząc, usłyszałem jak oddycha z ulgą. Boże,
biedny dzieciak, starsi koledzy chyba trochę z niego zakpili i
nawciskali mu jakiś bzdur. Chłoptaś ma ich za autorytety, uwierzył w
każde ich słowo i oto efekty. Rozumiem młodego, bo sam kiedyś byłem w
takiej sytuacji.
Szybko odnalazłem drogę do
windy, którą z ostatniej wizyty tutaj, pamiętałem jak przez mgłę.
Wysiadłem na piętrze, gdzie powinny mieścić się sale treningowe i
ruszyłem w ich kierunku. Nagle poczułem jak coś gwałtownie uderza w moją
klatę. Coś dużo drobniejszego ode mnie.
- Jak
łazisz idioto?! - krzyknęła dziewczyna. Powoli przesunąłem po niej
wzrokiem. Laska 12/10, szczupła, wysoka, wysportowana. Nogi do szyi,
apetycznie zaokrąglone biodra, pełne usta, wyzywający makijaż. Jeszcze
kilka miesięcy temu dałbym się pokroić za taką niunię w łóżku. Teraz jej
wygląd po mnie spłynął.
- To ty na mnie wpadłaś. - zauważyłem spokojnie.
- Masz szczęście, że jesteś przystojny świeżaku, bo inaczej bym cię rozniosła. - syknęła ze złością.
- Świeżaku? - zakpiłem. - Wiesz z kim rozmawiasz?
-
W dupie to mam. Spieszę się. - Wyminęła mnie szybkim krokiem,
zawadzając barkiem o moje ramię. Jezu, co za temperament. Odwróciłem się
za nią - jest suką, ale ładnego tyłka nie można jej odmówić. Tyle że ja
patrzyłem na nią jak na dziewczynę z okładki Playboya, zupełnie
lekceważąco. Ciekawe co robi Emma... Tęsknię za nią. Ona za mną też?
Westchnąłem smutno, otrząsając się z zamyślenia. Muszę o niej zapomnieć.
Zmusiłem się do ruszenia z miejsca i znalezienia tej pieprzonej sali
treningowej.
- Christian Blake! - zawołał za mój widok wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.
-
Brian Whitelaw. - Uśmiechnąłem się, wymieniając z nim uścisk dłoni.
Brian jest szefem tego miejsca, ale nadal moim podwładnym.
- Testy rozpoczną się za kilka godzin. Pomyślałem, że nie ma sensu z tym zwlekać do jutra. - oznajmił.
- Tak, to dobry pomysł. Powiedz mi, Whitelaw, macie tu jakieś dziewczyny? - spytałem.
- Tak, w sumie to jedną. Martina Caruso. Czemu pytasz?
- Zwyzywała mnie właśnie od idiotów i pociągnęła z bara. - Zaśmiałem się.
-
O Boże... - jęknął. - To takie do niej podobne, wybacz Chris. Straszna z
niej suczka, ale leje się lepiej niż niejeden facet. - dodał.
- Świetnie. Chętnie zobaczę jej minę, gdy ponownie się spotkamy.
***
Trzydziestu
siedmiu kandydatów później miałem serdecznie dosyć tej szopki. Jak
na razie tylko jedna osoba w ogóle reprezentuje minimum odpowiedniego
poziomu do tej wymiany. Chyba zacznę bardziej doceniać moich chłopaków,
bo przy tych tutaj wypadliby niesamowicie. Numer trzydzieści osiem...
Caruso. A to ciekawe, teraz się zabawimy. Uśmiechnąłem się pod nosem,
gdy dziewczyna weszła na salę. Trzymała się prosto, z wysoko uniesionym
podbródkiem. Arogancja biła od niej na kilometr, dopóki nasze spojrzenia
się nie spotkały. Zrobiła wielkie, przerażone oczy, ale w przeciągu
sekundy przywróciła na twarz obojętną maskę.
- Pan Blake. - przywitała mnie chłodnym, opanowanym głosem, opierając smukłe dłonie na biodrach.
- Panna Caruso. - odwzajemniłem się beznamiętnym uśmiechem. - Pokaż na co cię stać.
-
Bardzo chętnie.
W tym krótkim stwierdzeniu zawarte było wyzwanie,
ewidentna zaczepka i... propozycja. Tak, laska bezwstydnie rozbierała
mnie wzrokiem. I wyglądała jakby bardzo chciała rozebrać się przede mną.
Cóż, nie będzie jej dane tego zrobić. A przynajmniej nie wywrze na mnie
najmniejszego wrażenia. Spokojnie wstałem od stolika i stanąłem trzy
kroki od niej.
- Załatw mnie jak jesteś taka cwana. - wymruczałem, patrząc jej prosto w oczy. Martina zachłysnęła się powietrzem.
- Ale... - zaczęła już o wiele mniej pewnie.
- No dawaj. - Skrzyżowałem ramiona i spojrzałem na nią z góry. - Bo twoja szansa przepadnie za trzy...dwa...
Przerwała
mi mocnym atakiem. Obróciłem go przeciwko niej, wykorzystując siłę
natarcia do przewrócenia dziewczyny na materac. Błyskawicznie podniosła
się na nogi i spróbowała innego sposobu, ale również skończyła na tyłku.
Teraz to ja wyprowadziłem pierwszy cios.
Po
dwudziestu minutach zaciekłej walki staliśmy na przeciwko siebie,
mierząc się wzrokiem, oboje zdyszani i spoceni. Nie dała mi rady, ale
jest dobra. Dzielnie się broniła, nie zniechęcały jej niepowodzenia, ma
świetną technikę. Idealny materiał na ucznia. Wyprostowałem się i z
uśmiechem wyciągnąłem do niej rękę. - Jestem pod wrażeniem. Witam w
zespole.
Podała mi swoją dłoń. - Dziękuję za tę
lekcję, panie Blake. Mam nadzieję, że nie będzie ostatnia? - spytała, z rozmysłem
przygryzając wargę. Do mojej głowy wpadła nieproszona myśl, że kiedy
Emma tak robiła, wyglądało to słodko, niewinnie i cholernie seksownie.
Martina była natomiast prowokacyjna jak dziwka. Po raz kolejny zbyłem
jej otwartą sugestię i wróciłem do Briana.
- Następny. - rzuciłem obojętnie, odprowadzając Caruso wzrokiem do drzwi. Niezłe z niej ziółko.
-
Prawdziwa, tykająca seksbomba, no nie? Nigdy nie wiadomo kiedy
wybuchnie. - Zaśmiał się Brian. Bezbłędnie odczytał moje myśli.
- Tak... Coś czuję, że narobi mi kłopotów. - westchnąłem.
- A tam. Utemperujesz ją jakoś. - odparł dwuznacznie.
Pokręciłem
tylko głową ze znużeniem. Czułem się totalnie wypruty i z czystym
sumieniem zamierzałem zwalić pannę Caruso na głowę Ethana. Latynosi
zawsze znajdą wspólny język. Dosłownie i w przenośni.
***
- Przyznaj się Tina, ile razy obciągnęłaś Blake'owi żeby cię wziął? - zapytał kpiąco jakiś chłopak.
- Pieprz się Theo! - odwarknęła.
Oparłem
się o ścianę, z zainteresowaniem obserwując przedstawianie. Ci dwoje
byli tak zajęci sobą, że nawet nie dostrzegli, że mają jednoosobową
widownię.
- Z tobą? Nie dzięki, nie lubię używanego
towaru. - rzucił z chamskim uśmieszkiem na twarzy. Widziałem, że
dziewczyna zagotowała się z wściekłości. Z cholerną precyzją wymierzyła
prawy sierpowy w jego szczękę, aż głowa odskoczyła mu na bok, a gdy się
zachwiał, poprawiła solidnym kopem w jaja. W ułamku sekundy koleś leżał
na ziemi, zwijając się z bólu. Martina patrzyła na niego z triumfem w
brązowych oczach. Skrzywiłem się. Auu, samo patrzenie na niego zabolało.
Odepchnąłem się od ściany i podszedłem do nich, bijąc brawo.
Momentalnie skupili na mnie uwagę. Caruso uniosła wysoko brwi, a jej
kolega zamarł z jękiem na ustach.
- Widzisz
chłopie. - zacząłem, wyciągając do niego rękę. Wymamrotał podziękowanie i
wstał z moją pomocą. - Nie wszyscy dochodzą do czegoś przez łóżko.
Wybierają pracę nad sobą i szlifowanie swoich umiejętności. -
kontynuowałem. - To nie wina Martiny, że niewiele potrafisz, co zresztą
świetnie ci przed chwilą udowodniła, więc nie wyżywaj się na niej, tylko
weź się za siebie. - poradziłem, klepiąc go w łopatkę. - A jeśli chodzi
o ciebie. - przeniosłem spojrzenie na Tinę. - Właśnie przekonałaś mnie,
że naprawdę jesteś czegoś warta. Gratulacje.
Kiwnąłem
im obojgu głową i wróciłem do swojego tymczasowego pokoju. Zamknąłem
za sobą drzwi kopniakiem. Te całe całe testy były cholernie nużące.
Przez kilka bitych godzin musiałem patrzeć na ponad setkę nieudaczników,
którzy zapewne mieli się za nie wiadomo co. Bezsprzecznie męczące i
denerwujące zajęcie. Na szczęście znalazła się również garstka
utalentowanych osób, darzących szacunkiem siebie i mnie. A wśród nich
wyjątkowo krnąbrna, temperamentna latynoska, zapowiadająca samym swoim
spojrzeniem nieuchronnie nadciągające, niczym letnia burza w upalny
dzień, kłopoty. Z westchnieniem wyjąłem z tylnej kieszeni jeansów
telefon i odblokowałem ekran. Na tapecie miałem ustawione zdjęcie z
Emmą. Pamiętam kiedy robiła to selfie. Przepychaliśmy się na kanapie,
ona próbowała zabrać mi pilot do telewizora, a ja skutecznie jej to
uniemożliwiałem. W końcu wylądowała na moich kolanach i już tam została.
Na zdjęciu tuliłem ją mocno z ustami przyciśniętymi do jej policzka, a
ona uśmiechała się szeroko do przedniej kamerki mojego telefonu. W jej
oczach błyszczało szczęście i... miłość. Nawet nie wiedziałem, że
strzeliła nam tą fotkę, dopóki nie zauważyłem, że mam ją na ekranie
głównym. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Oddałbym wszystko, żeby choć
na chwilę wrócić do tamtej chwili. Tak cholernie mocno za nią
tęsknię...
Zacisnąłem zęby, trzymając palec nad imieniem "Emma" w kontaktach. Mógłbym zadzwonić, spytać co słychać, usłyszeć przynajmniej przez chwilę jej głos... Nie. Nie mogę... Musiałem użyć całej swojej silnej woli, żeby tego nie zrobić i wybrać numer Ethana. Odebrał po pierwszym sygnale.
Zacisnąłem zęby, trzymając palec nad imieniem "Emma" w kontaktach. Mógłbym zadzwonić, spytać co słychać, usłyszeć przynajmniej przez chwilę jej głos... Nie. Nie mogę... Musiałem użyć całej swojej silnej woli, żeby tego nie zrobić i wybrać numer Ethana. Odebrał po pierwszym sygnale.
- Siema, Blake.
-
Cześć, Casas. - rzuciłem do telefonu. - Chciałem tylko poinformować, że
wszystko załatwione i wracam do Nowego Jorku jutro rano.
- Świetnie. Były jakieś problemy?
- Dopiero się zaczną, jak mniemam. - odparłem tajemniczo.
- Co to za sekrety przed najlepszym kumplem? - spytał z rozczarowaniem w głosie.
- Jutro poznasz ten sekret osobiście, jestem pewien, że zrobi na tobie wrażenie, Eth.
- Cholera, nie brzmi zachęcająco.
- Brzmi prawdziwie. - Zaśmiałem się cicho.
-
Cóż, w takim razie czekam na was z niecierpliwością. - Wyczułem po
głosie, że się uśmiecha na myśl co tym razem wykombinowałem. - Leć
bezpiecznie. - dodał.
- Ethan, czekaj...
- Co jest Chris?
- Widziałeś... Widziałeś może przez przypadek ostatnio Emmę? - wydusiłem z trudem, bez ładu i składu.
- Nie... Nie widziałem jej. A od Sarah nie odbiera telefonu.
- Mhm.
- Chris...
-
Muszę kończyć. Do zobaczenia jutro.
Rozłączyłem się szybko, zanim
przyjaciel zacząłby mnie kolejny raz pocieszać. Musiałem się trzymać, a
rozmyślanie o Emmie zdecydowanie nie ułatwia mi zadania. Przetarłem
dłońmi twarz i przeczesałem palcami przydługie czarne kosmyki, które po
chwili znowu opadły niesfornie na czoło. Zajęcie. Potrzebuję
natychmiastowego zajęcia. Cisnąłem telefonem o łóżko i wyszedłem z
pokoju, z postanowieniem bezcelowego poszwendania się po centrum
Chicago.
***
Pochodziłem
tu i tam, wspominając mój pierwszy pobyt w Chicago. Miałem szesnaście lat i to
było pierwsze miejsce, w które zabrał mnie Will. Pozwolił mi i Ethanowi
przyglądać się swojej pracy, a w wolnym czasie oprowadził nas po
najciekawszych zakątkach miasta. Pokazał nam, że Chicago ma do
zaoferowania o wiele więcej, niż tylko kilka ładnych, szklanych drapaczy
chmur.
Odtwarzając w myślach trasę, dotarłem do małej włoskiej knajpki, ukrytej głęboko w gąszczu ciasnych uliczek za centrum. Okolica nie była zbyt zachwycająca, ale ciepły wystrój wnętrza i najlepsza pizza w USA rekompensowały nieciekawe otoczenie. Popchnąłem przeszklone drzwi lokalu i wszedłem do środka. Za ladą siedział wysoki, krępy mężczyzna. Jego przyjazną, okrągłą twarz znaczyły pierwsze zmarszczki, a czarne, kręcone włosy przyprószyła siwizna.
Odtwarzając w myślach trasę, dotarłem do małej włoskiej knajpki, ukrytej głęboko w gąszczu ciasnych uliczek za centrum. Okolica nie była zbyt zachwycająca, ale ciepły wystrój wnętrza i najlepsza pizza w USA rekompensowały nieciekawe otoczenie. Popchnąłem przeszklone drzwi lokalu i wszedłem do środka. Za ladą siedział wysoki, krępy mężczyzna. Jego przyjazną, okrągłą twarz znaczyły pierwsze zmarszczki, a czarne, kręcone włosy przyprószyła siwizna.
- Witaj, Antoni. - odezwałem się, podchodząc bliżej.
Włoch zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. Nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Pamiętam cię, jesteś od Willa, prawda?
Powoli skinąłem głową.
-
Wiedziałem. - kontynuował z wyraźnym zaciągającym akcentem. - Takich
oczu jak twoje nie da się zapomnieć. Wyrosłeś, synu. Co u Willa? Dawno
się nie odzywał.
Poczułem jak żołądek zaciska mi
się w ciasny supeł. Nienawidziłem słów, które musiałem teraz przepchnąć
przez gardło. - Will nie żyje. - wydusiłem. - Od kilku lat.
Antoni
pobladł nieco, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Otworzył usta po czym
je zamknął, jakby nie wiedział co powiedzieć. W końcu podniósł na mnie
wzrok. - Sukinsyny... Zabili go, nie? - spytał z bólem.
- Tak.
Mężczyzna
westchnął ciężko. - Przykro mi. Był wspaniałym człowiekiem. - Nie
mogłem się nie zgodzić. - Właściwie mógłbyś mi przypomnieć swoje
nazwisko?
- Christian Blake.
Wskazał mi krzesło. - Siadaj, synu. Powspominajmy stare czasy.
Rozmowa
z Antonim przeniosła mnie lata wstecz, bliżej Willa. Mężczyzna
doskonale go znał i chętnie dzielił się ze mną swoimi historiami. Po
wyjściu z knajpki poczułem się nieswojo, bo nagle uderzyło we mnie, że
Willa już nie ma. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Tęskniłem za nim.
Byłem jeszcze gówniarzem, gdy odszedł, a mimo to mi zaufał. Zawsze
wierzył we mnie mocniej, niż ktokolwiek inny, niż ja w samego siebie.
Otrząsnąłem się ze wspomnień, chowając przeszłość głęboko na dnie serca i
wróciłem do teraźniejszości. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno.
Chłodny, jesienny wiatr rozwiał mi włosy. Zapiąłem kurtkę, szybkim
krokiem kierując się w stronę zaparkowanego przy jednej z popularnych
sieciówek BMW.
***
- Christian... - usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się. Było już dobrze po północy, więc nie sądziłem, że kogoś spotkam. I z pewnością miałem cichą nadzieję, że nie będzie to ona. Martina uśmiechnęła się uwodzicielsko, podchodząc bliżej. Bez skrępowania przesunęła palcami po moim torsie. Drgnąłem i od razu cofnąłem się o krok. Nigdy nie lubiłem, gdy obce laski mnie dotykały. Jakiekolwiek laski. Nie dotyczyło to tylko Emmy. Moja mała dziewczynka... Pewnie by się wściekła na widok Tiny, zawsze była zazdrosna. Zresztą tak jak ja, pod tym względem się dobraliśmy. Szkoda, że pod innymi już nie do końca...
- Nie uciekaj. - zamruczała hiszpanka. -
Mam na ciebie ochotę, odkąd bezczelnie na mnie wpadłeś, kotku. -
Ponownie wyciągnęła dłonie w moją stronę. Złapałem ją za nadgarstki i
stanowczo odepchnąłem jej ręce. - Daj spokój, Martina. Nie. -
Spiorunowałem ją wzrokiem, z nadzieją, że coś to da. Przeliczyłem się.
Dziewczyna nachmurzyła się i spojrzała na mnie urażona, z ramionami
skrzyżowanymi na piersi. - Mi się nie odmawia, Blake. Jeszcze będziesz
mój. - syknęła.
- Nie sądzę. Dobranoc. - warknąłem
chłodno i poszedłem prosto do swojej sypialni, zatrzaskując za sobą
drzwi. Na klucz. Cholera, nie sądziłem, że będzie taka bezpośrednia.
Chyba trzeba jej przypomnieć pewne granice, które właśnie przekroczyła.
Rzuciłem się na łóżko i wcisnąłem twarz w poduszkę. Pachniała świeżym
płynem do prania. Moja poduszka pachniała perfumami Emmy. Słodko,
kwiatowo z seksowną, korzenną nutką. Idealnie do niej pasowały. Ze
złością walnąłem pięścią w materac, nie potrafię o niej zapomnieć nawet
na pieprzone kilka minut. To mnie wykańcza. Chcę ją zobaczyć, upewnić
się, ze nie cierpi tak jak ja, że jest szczęśliwa, i tak jak ona zacząć
nowy etap w życiu. Jutro będę już z powrotem w Nowym Jorku. Mieście,
któremu będę musiał stawić czoła.
________________________________________
Hej wszystkim!
Jak widać w rozdziale, Chris tęskni za Emm, ale pojawiła się inna, piękna dziewczyna, w dodatku dzieląca jego upodobania. Myślicie, że wyniknie z tego coś więcej? ;)
Koniecznie piszcie w komentarzach jak to widzicie! :D Tymczasem ja Was zostawiam i życzę miłego weekendu :)
Do następnego!
Little M. <3
Ps. Zmieniłam tytuł rozdziału 16 na bardziej adekwatny :D Mam nadzieję, że Wam też się bardziej podoba :)
________________________________________
Hej wszystkim!
Jak widać w rozdziale, Chris tęskni za Emm, ale pojawiła się inna, piękna dziewczyna, w dodatku dzieląca jego upodobania. Myślicie, że wyniknie z tego coś więcej? ;)
Koniecznie piszcie w komentarzach jak to widzicie! :D Tymczasem ja Was zostawiam i życzę miłego weekendu :)
Do następnego!
Little M. <3
Ps. Zmieniłam tytuł rozdziału 16 na bardziej adekwatny :D Mam nadzieję, że Wam też się bardziej podoba :)
I tak mysle ze Chris bedzie z Emmą :) w sumie bardzo chce zeby byli razem ;) i mam taka nadzieje :D
OdpowiedzUsuńZobaczymy, czy masz rację :D
UsuńLittle M.
piszesz bardzo interesująco i naprawdę wiesz, jak zachęcić czytelnika do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńskorzystam z okazji i zaproszę wszystkich na mojego bloga gdzie piszę również opowiadania, ale nie wiem czy tak samo ciekawe jak to ;) jednak zapraszam! http://idyllicznaczytelnia.blogspot.com
Dziękuję! Na pewno wpadnę na bloga, pozdrawiam ;)
UsuńLittle M.
Powracam do czytania no i bardzooo mi się podoba ;* Przy okazji zapraszam do siebie na nowy rozdział: https://wwwnigdytakjakciebie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDzięki! mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :) Wpadnę na bloga jak tylko znajdę chwilę :D
UsuńLittle M.