piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział 10 - Koszmary Seattle

*Emma*

Lot niemiłosiernie mi się dłużył. Nie mogłam przestać myśleć o Chrisie, o tym co zrobił. Podjęłam słuszną decyzję? Powinnam dać mu się wytłumaczyć? Wiedziałam, że tak łatwo o nim nie zapomnę, ale musiałam się od niego odciąć. Pragnęłam normalnego związku, bez całej tej przestępczej szopki. Przynajmniej tak podpowiadał mi umysł. A serce? Rwało się do Chrisa. Byłam rozdarta.
Z rozmyślań wyrwała mnie stewardessa, przekazująca pasażerom informację o lądowaniu. Nareszcie. 
Odebrałam walizkę i wyszłam przed budynek hali odlotów. Rozejrzałam się nerwowo, ale nigdzie nie widziałam Daniela - mojego przyjaciela z wczesnej młodości.
- Millie!
Odwróciłam się na dźwięk swojego starego przezwiska. Emily. Mily. Millie. 
W moim kierunku szedł wysoki, przystojny szatyn. Włosy lekko kręciły mu się nad czołem, a w dużych, zielonych oczach błyszczały iskierki rozbawienia. Ledwie rozpoznałam w nim Daniela Harrisona.
- Daniel...? - wydukałam.
- Kopę lat, Millie. - Uśmiechnął się przyjaźnie i przytulił mnie na przywitanie.
- Tak... Faktycznie minęło sporo czasu.
- Więc co cię do mnie sprowadza? - Spytał, biorąc ode mnie walizkę.
- W Nowym Jorku sprawy trochę mi się skomplikowały. - TROCHĘ. - Chcę od tego odpocząć.
- Rozumiem. Załatwię ci coś mocnego.
- Na to liczę. 
Dawno nie brałam. Obiecałam sobie, że nie wrócę do nałogu, ale w tej chwili potrzebowałam się odciąć od tej chorej sprawy z Christianem.
- Masz jakiś kontakt z Ann, Maxem i Robikiem? - Spytałam.
- Ann wyszła za mąż i założyła rodzinę, Max siedzi za kradzieże, a Robik, jak to Robik. Dalej melanżuje.
Uśmiechnęłam się. Tak, cały Robert.
 - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.
*** 

Daniel zaparkował pod starym budynkiem mieszkalnym. Tynk osypywał się ze ścian, niektóre okna miały wstawione kawałki kartonu, zamiast szyb. Wszędzie walały się butelki po alkoholu lub ich fragmenty i niedopałki papierosów. Jeden wielki syf. Paskudna okolica.
Z wahaniem wysiadłam z samochodu.
- Może nie jest to luksusowa dzielnica, ale da się wytrzymać.
- Mieszkasz sam? - spytałam.
- Wiesz, rzadko spędzam tu czas, ale tak. Mieszkanie jest moje. No, dopóki mnie nie wywalą za niepłacenie czynszu.
- Nie pracujesz? 
- Ostatnio handel mi nie idzie. - Otworzył przede mną drzwi.
Tak jak się spodziewałam, wnętrze wcale nie wyglądało lepiej, niż było na zewnątrz. Wszystko było stare, brudne i mocno zużyte. Ze ścian schodziła zniszczona, bura tapeta, która kiedyś mogła być pomarańczowa. Daniel postawił moją walizkę w małym pokoju przylegającym do kuchni. Stało w nim tylko wąskie, twarde łóżko, bardziej przypominające więzienną pryczę oraz rozklekotana, porysowana szafa. Zaczynałam tęsknić za swoim mieszkaniem w Nowym Jorku, ale wakacje i tak za miesiąc się skończą i będę musiała tam wrócić.
***
- Emily Davis! Nie wierzę! - ryknął Robert na mój widok, przekrzykując dudniącą muzykę w klubie.
- Cześć, Robik. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Co ty taka nieśmiała? Kiedyś świetnie się bawiliśmy, Millie. - Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Skrzywiłam się. To nie było coś, do czego chciałam wracać.
- Wyluzuj się, Emm. - Daniel wcisnął mi do ręki małe, foliowe opakowanie. Amfetamina.
Zawahałam się. 
"Zakochałem się w tobie..."
Oczy zapiekły mnie od łez i wzięłam proszek. Smak czasów, o których zapomniałam i tak powinno pozostać. Tyle, że w moim życiu namieszał ostatnio pewien mężczyzna o pięknych błękitnych oczach i trudnym charakterze. Prawdziwy mroczny książę na swojej czarnej bestii. Jedyna wada tej bajki była taka, że wcale nie miała happyendu.
Nagle te smutne myśli po prostu wyparowały i ogarnęło mnie uczucie wszechobecnego szczęścia i rozluźnienia. Wszystko było takie piękne, beztroskie, kolorowe. Wybiegłam na parkiet i poddałam się rytmicznemu beatowi. Nie liczyło się nic oprócz tańca i świetnej zabawy.

***

Siedzieliśmy w mieszkaniu Daniela z jego znajomymi. Dobra, grubo zakrapiana impreza trwała w najlepsze. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na kolanach Roberta, ale miałam to gdzieś. Stuknęliśmy się szklankami. 
- Ej ludzie, gliny!!! - krzyknęła drobna, rudowłosa dziewczyna w obcisłej kanarkowożółtej spódniczce.
Rzuciliśmy się do ucieczki. Dobrze, że nasze lokum znajdowało się na pierwszym piętrze. Z łatwością wydostaliśmy się przez okna i zaczęliśmy spieprzać ulicą, każdy w inną stronę. Zabawa była przednia. Potknęłam się na szpilkach, ale Robert mnie złapał i wziął na ręce. Wybuchnęłam śmiechem.
- Ratujesz księżniczki z opresji? - wybełkotałam.
Niósł mnie, chwiejąc się na nogach. Oboje za dużo wypiliśmy.
- Tylko ciebie.
Rano obudziłam się na kanapie, w mieszkaniu Robika. 
- Moja głowa... - jęknęłam, z trudem siadając.
- Kac morderca, nie ma serca. - Zaśmiał się mężczyzna i rzucił mi opakowanie tabletek przeciwbólowych.
"Jak Chris" - przemknęło mi przez myśl. To było takie absurdalne, że aż mi się zachciało śmiać. 
- Z czego się cieszysz? - rzucił Robert.
- Z mojego byłego.
- Lecz się, Millie. 
- Dzięki.
- Gdzie Harrison? - spytał.
- Pewnie z tą rudą lalunią, wpadła mu wczoraj w oko.
- Żeby w co innego nie wpadła. - Poruszył zabawnie brwiami.
Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Przypominał mi w tej chwili Chrisa tak bardzo, że aż bolało. Muszę przestać o nim myśleć... Tylko jak...?


16 lipca 2016

*Christian*

Minął już tydzień, odkąd ostatni raz widziałem moją małą dziewczynkę... Siedziałem na łóżku i tępo wpatrywałem się w ścianę. Czułem się pusty w środku, wyprany z wszelkich uczuć. Wiedziałem, że tak będzie. Że ucieknie, gdy zobaczy, co potrafi wymyślić moje mroczne alter ego. Ale nie sądziłem, że to się stanie tak szybko. Delikatnie obracałem w palcach skrawek papieru. Jedyna rzecz, jaka mi po niej została. 
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Ethan. Tylko nie on, nie mam siły się z nim teraz kłócić.
- Christian... - Zaczął, siadając koło mnie.
- Mówiłem, że mam dziś wolne. 
Jak wczoraj... I przedwczoraj...
- Nie chodzi mi o pracę.
- To o co?
- O Emmę.
- Nie chcę o niej rozmawiać.
- Cholera, Blake, wyglądasz jak wrak człowieka, musimy o tym porozmawiać!
- I tak samo się czuję. - syknąłem ze złością.
- Musisz ją znaleźć.
- Wyraźnie zaznaczyła, że mam jej dać spokój raz na zawsze.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, to zrobi to Rodger! - krzyknął.
Poderwałem się. - Co?!
- To co słyszysz... Może być w niebezpieczeństwie, a ty zamiast jej pomóc, siedzisz na dupie i się nad sobą użalasz!
- Muszę ją znaleźć... 
- Wypadałoby. - burknął z ironią.
- Pieprz się, Casas. 
- Nie ma za co, wiesz.
Zbyłem go machnięciem ręki i poszedłem do gabinetu. Zmusiłem mózg do myślenia. Kto mógłby wiedzieć cokolwiek o Emmie... 
Na początek zdecydowałem się przejrzeć zapisy z kamer z tamtego dnia. Jest ktoś! Wyostrzyłem obraz i wrzuciłem go w program do rozpoznawania twarzy. Na ekranie momentalnie wyświetlił się szereg informacji. Aiden Collins. Bez zbędnych ceregieli wezwałem go do siebie.
Wszedł do pomieszczenia, nieco pobladły. Na pewno wiedział, jaki jest powód jego wizyty tutaj.
- Gdzie jest Emma? - spytałem, spokojnie patrząc mu w oczy.
Wzruszył ramionami.
- Skąd mam widzieć? - rzucił nonszalancko.
- Może stąd. - warknąłem, odwracając ekran komputera z zapisem z monitoringu.
- Nic ci nie powiem. 
- Cholera jasna, ona jest w niebezpieczeństwie! McConey tylko czeka na taką okazję jak ta! - wybuchnąłem.
Widziałem, że bije się z myślami. 
- Seattle. - wydusił w końcu.
Seattle... Moje osobiste piekło. Nienawidziłem tego miasta. Wiązały się z nim wszystkie najgorsze wspomnienia z dzieciństwa.
"Siedzę cichutko w szafie mamusi. Nie chcę, żeby on mnie znalazł. Przytulam mocno brudnego, niebieskiego misia. Mamusia mi go dała. Mamusi już nie ma. Suzy też nie ma. Jestem tylko ja i potwór. 
- Gdzie jesteś gówniarzu?! - słyszę. Kulę się na dnie szafy. Potwór otwiera ją i wyciąga mnie z niej. Ma w ręce pas. Krzyczy i mnie bije. Boję się. Chcę uciec, ale on mnie trzyma. I znowu uderza. I znowu..."
- Szefie...
Otrząsnąłem się.
- Coś jeszcze?
- Nie... Nie wiem nic więcej...
- Możesz iść.
Westchnąłem ciężko. A więc Seattle. 
***

Chłopcy z tutejszej bazy dostarczyli mi samochód na lotnisko. Może nie było to Audi R8, ale marka auta stanowiła teraz dla mnie najmniejszy problem. Nie pogardziłbym choćby rowerem. 
Był późny wieczór. Przecinałem kolejne ulice, próbując zahamować zalewające mnie zewsząd wspomnienia. Głowa mi od tego pękała. Nie miałem pojęcia, gdzie szukać Emmy. Oczywiście, jeśli nadal tu była. Gdyby tylko znaleźć jakiś punkt zaczepienia... Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu.
- Blake.
- Szefie, udało się nam ustalić, że Emily ostatnio widziano z facetem, którego zidentyfikowaliśmy jako Daniela Harrisona. Koleś jest znany w środowisku narkotykowym. Wysłaliśmy adres.
- Dobra robota, dzięki. - Rozłączyłem się.
Zrobiło mi się niedobrze. Moja mała dziewczynka i jakiś narkoman...?
Sprawdziłem adres tego typa. Przeszły mnie dreszcze. Znałem go, aż za dobrze. Moja dzielnica. Początek mojego piekła. A ja musiałem tam wrócić. 
Wziąłem głęboki oddech, blokując wspomnienia. Twarz ojca stanęła mi przed oczami. Mierzył mnie nienawistnym, szarym spojrzeniem, jak sześć lat temu. 
Zaparkowałem pod wskazanym przez dowództwo budynkiem. Dokładnie taka melina, jaką zapamiętałem. Nic się nie zmieniło. Pchnąłem ubrudzone sprejami drzwi i wszedłem na klatkę schodową. Śmierdziało alkoholem, papierosami i Bóg jeden wie czym jeszcze. 
"Jak w domu" - pomyślałem z gorzką ironią. 
Zapukałem do drzwi oznaczonych numerem 3. Nic. Zacząłem walić w nie pięściami. Nic. Kopnąłem w nie wkurzony.
- Czego tu chcesz?! Daniela nie ma! - wydarł się nie mnie jakiś facet, stojący w progu mieszkania obok. Miał na sobie szary dres, a w ręce trzymał papierosa.
- Emily Davis. - warknąłem. - Gdzie ona jest...
- Masz na myśli tą nową dziwkę Daniela?
- Ona nie jest żadną dziwką! 
Skinhead stracił rezon i wpatrywał się we mnie przerażony. 
- Nie spytam ponownie. Gdzie jest Emma? - Wyciągnąłem z kieszeni kurtki pistolet.
- Zluzuj, zluzuj, koleś! Już wszystko mówię! - Uniósł ręce w obronnym geście. - Najczęściej chodzą do 6Stars, w centrum...
- Jeśli mnie okłamałeś to przysięgam, że cię znajdę i odstrzelę ci łeb. - syknąłem i opuściłem budynek, zostawiając zszokowanego dresa samego sobie.
Wiedziałem jak dojechać do 6Stars. Bardzo popularne miejsce wśród ćpunów. Boże, Emma, w coś ty się wpakowała...
Przeczesałem klub kilka razy, wypytałem o Emm wszystkich barmanów. Bez rezultatu. Wściekły i rozczarowany wyszedłem na zewnątrz. Moją uwagę przykuły odgłosy szamotaniny. Okrążyłem pub, tak, że dostałem się na jego tyły. Jakiś wielki facet szarpał się z dziewczyną połowę mniejszą od niego. Płakała i go odpychała. Zagotowało się we mnie. Rzuciłem się na mężczyznę i odciągnąłem go na bok. 
- Co ty jej chciałeś zrobić skur*ielu je*any?!
- To na co zasłużyła!
Zaczęła się regularna wymiana ciosów i wyzwisk. W końcu starciłem cierpliwość, przyparłem go do ściany i przystawiłem mu pistolet do głowy.
- Nie! Nie strzelaj! - krzyknął.
- Przeproś. - warknąłem.
- Przepraszam, przepraszam!!!
- Spie*dalaj stąd... - Puściłem go i z niemałą satysfakcją patrzyłem jak ucieka na drugą stronę ulicy i znika między blokami.
- Christian...? - Usłyszałem za sobą i zamarłem.
Uważnie przyjrzałem się dziewczynie skulonej pod ścianą. Długie, potargane, czarne włosy, delikatne rysy pod rozmazanym mocnym makijażem i duże brązowe oczy, błyszczące od łez. Z trudem rozpoznałem w niej Emmę. Była blada i wychudzona. Podszedłem do niej powoli i uklęknąłem obok.
- Emma... 
- Co tu robisz...? - wyszeptała.
- Musiałem cię znaleźć, zanim zrobi to McConey...
- Zamordowałeś ich...
Dopiero po chwili dotarło do mnie, o czym mówi.
- Oni zamordowali naszych... Musiałem tak postąpić.
Zamilkła.
- Proszę cię, chodź ze mną... Kocham cię, Emm... Tak strasznie się martwiłem...
Przytuliła się do mnie z płaczem. Odetchnąłem z ulgą. Miałem ją przy sobie, żywą. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu. 
- Pojedziemy do hotelu, musisz odpocząć i rano porozmawiamy. - Powiedziałem cicho.
Pokiwała tylko głową, szczelniej okrywając się moją kurtką. 
Chciałem natychmiast wiedzieć, co to był za typ, ale wiedziałem też, że nie mogę jej teraz męczyć. Jest za bardzo roztrzęsiona i przerażona. Miałem tylko nadzieję, że to nie mnie się bała.

*Emma*

Przetarłam powieki i rozejrzałam się po pokoju. Z pewnością nie było to mieszkanie Daniela, ani Roberta. Leżałam sama na dużym łóżku, zasłanym granatową pościelą. Chris spał na kanapie. Obejmował oburącz poduszkę, a szary koc zaplątał mu się wokół bioder. Wyglądał tak niewinnie i spokojnie, zupełnie nie jak przestępca. Przestępca, który po raz kolejny uratował mi życie... Tak bardzo mi go brakowało. Byłabym w stanie zaakceptować to, co robi i z nim być? On w ogóle jeszcze tego chce...?
Nagle Chris przewrócił się na drugi bok, a przynajmniej taki chyba miał zamiar, bo wylądował na podłodze z głuchym tapnięciem i zdezorientowaną miną. Zaklął pod nosem. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Spojrzał na mnie i uniósł brwi.
- Taki jestem zabawny?
- Tak.   
- Świetnie.
Wstał i się przeciągnął. - No, chyba mamy do pogadania, Emm.
- Chyba tak... - wyszeptałam.
Założył koszulkę i usiadł koło mnie.
- Kim był ten facet, Emma? To był Harrison?
- To dłuższa historia...
Spojrzał na mnie pytająco.
Wzięłam głęboki oddech. - Gdy miałam 15 lat, wpadłam w złe towarzystwo. Alkohol, papierosy, narkotyki, imprezy... Szybko się uzależniłam i wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Mama się dowiedziała, musiałam chodzić na terapię, powtarzałam rok w szkole średniej... A wracając do tego faceta, to był Robert. Poznałam go na jednej z imprez przez Daniela. Był ode mnie 8 lat starszy i wszystkie dziewczyny do niego wzdychały. Nie byliśmy razem, on się nie bawił w takie rzeczy, ale w klubach zawsze trzymał się blisko mnie. Tak powstała późniejsza paczka. Ja, Daniel, Robik, Ann i Max. Byłam z nich najmłodsza, ale odwalałam najwięcej. Jednym słowem, nie żałowałam sobie niczego. Tylko tego brakowało, żebym została dziwką... - skrzywiłam się.
- Ale nie zostałaś? - spytał cicho.
- Nie, mimo tego wszystkiego, miałam swoje zasady...
- Jak z tym skończyłaś?
- Mieliśmy wypadek, Robert prowadził naćpany i wjechał w inny samochód. Ledwo uszliśmy z życiem. Policja, te sprawy, no i mama się dowiedziała...
Pokiwał głową. Widziałam szok na jego twarzy. W końcu spytał. - Co ten typ chciał ci zrobić?
Spuściłam głowę, tak, że włosy zasłoniły mi twarz. - To nie było jasne...? - wyszeptałam. - Chciał tego już dawno, a Robert nigdy nie odpuszcza...
- Boże, Emma... W coś ty się wplątała? Brałaś, prawda? - spytał, przyglądając mi się z uwagą.
Pokiwałam głową. 
- Co teraz będzie...?
- Wrócimy do domu.
- Christian, to co się stało...
- Wiem, co widziałaś, Emm. Ale takie jest moje życie, przykro mi. Albo my, albo oni.
- Muszę to wszystko przemyśleć... Chcę na razie mieszkać u siebie.
- Emm, odcinając się od problemu, nie rozwiążesz go. Spróbuj się oswoić z tym wszystkim... Chyba, że... - zaciął się.
- Chyba, że co? 
- Chyba, że nie chcesz już ze mną być. - Dokończył.
- Chris, kocham cię... Ale naprawdę muszę nabrać dystansu do ciebie i tego wszystkiego. Możemy na razie zostać przyjaciółmi? - spytałam cicho, ze świadomością jak idiotyczne to brzmi.
- W porządku, masz rację, tak będzie lepiej.
Ścisnęło mnie w klatce piersiowej, gdy dostrzegłam ból w jego błękitnych oczach. Ból, i co? Rozczarowanie? Miłość? Wielka, zagmatwana plątanina sprzecznych uczuć. 
Chris wyciągnął dłoń i przesunął palcami po moim policzku. Nie mogłam się powstrzymać i zarzuciłam mu ręce na szyję. Przytulił mnie mocno. Siedzieliśmy tak w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Tą spokojną chwilę, przerwał natarczywy dzwonek telefonu Chrisa. Nie wypuszczając mnie z objęć, sięgnął po komórkę.
- Blake. ... Okay, dzięki. 
- Kto dzwonił?
- Chłopaki. Podstawią nam odrzutowiec za dwie godziny.
- Macie własny odrzutowiec? - Wpatrywałam się w niego wielkimi oczami.
Uśmiechnął się. - Właśnie to powiedziałem. Kogoś tu dopadają objawy podeszłego wieku, mała?
Szturchnęłam go w ramię.
- Tak, ciebie. - odcięłam się.

*Rodger*

- Rodger! - Garry wpadł zdyszany do mojego gabinetu. - Wymyśliłem!
Spojrzałem na niego jak na debila.
- Brałeś coś, Jacob?
- Nie, nie! Plan! Wiem jak zdjąć Blake'a!
Och. Uniosłem z zainteresowaniem brwi.
- Zamieniam się w słuch.
 _________________________________________
 Hej wszystkim!
Chwilę mnie tu nie było i przyznaję bez bicia, że stęskniłam się za blogiem. Tak więc oto rozdział 10. :) Nie wiem jeszcze czy wracam na stałe i czy rozdziały będą się pojawiać regularnie. Postaram się informować Was na bieżąco. 
 Miłego weekendu!
Little M. :*

2 komentarze:

  1. Świetny blog!
    Przeczytałam kilka rozdziałów i mega mi się spodobał, jak znajdę chwilę to doczytam do końca ;)
    Tymczasem zapraszam do siebie!

    https://smaksamotnosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz, fajnie, że ktoś czyta moje wymysły i że się podobają haha :D Lecę na Twojego bloga ;)

      Usuń