piątek, 25 sierpnia 2017

Rozdział 21 - Two faces of life

 
*Christian*

 
Zbiegłem na dół po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Chwyciłem jeszcze kluczyki do audi, które stęsknione czekało w garażu i byłem gotowy do wyjścia. Przed chwilą przebrałem się w jeansy i miękki, granatowy sweter, który momentalnie zasłużył na uznanie Emmy. Wtuliła policzek w moją pierś i westchnęła głęboko. 
- Skąd taka zmiana, panie mroczny i niebezpieczny? Czyżby czarny wypadł z łask twojego przestępczego kółeczka wzajemnej adoracji? - spytała uszczypliwie i uśmiechnęła się szeroko. Nie byłaby sobą, gdyby nie wtrąciła jakiejś złośliwej uwagi i zaczynam myśleć, albo raczej się martwić, że to trochę moja zasługa. 
- A co, nie podoba ci się mój nowy styl grzecznego chłopca? 
Uniosłem brew i oparłem dłonie na biodrach, budując między nami trochę dystansu.
- Ty nawet w babcinym pulowerku nie wyglądałbyś grzecznie. - zachichotała.
Mimowolnie parsknąłem śmiechem.
Emma złapała mnie za ramiona, stanęła na palcach i czule cmoknęła w usta. Jej dotyk sprawiał, że totalnie odlatywałem. Schyliłem się ku niej i już, już miałem pogłębić pocałunek, kiedy bezczelnie przerwało nam natarczywe dzwonienie do drzwi. Z westchnieniem wypuściłem Emm z objęć i ruszyłem w stronę korytarza.
- Casas do cholery naucz się nosić klucze! - wydarłem się, otwierając drzwi. Jednak osoba na zewnątrz w żadnym stopniu nie przypominała Ethana, bo... nie była nawet facetem. Tina opierała się o framugę, ramiona skrzyżowała na piersi i wpatrywała się we mnie ze złością w ciemnych oczach. Mimo październikowego zimna, miała na sobie bluzkę z gigantycznym dekoltem i wcale nie wyglądała na zmarzniętą. Wręcz przeciwnie. Rozpalała ją taka wściekłość, jakbym odpowiadał za wszystkie wojny i klęski tego świata lub rozjechał z rozmysłem stado puszystych szczeniaczków. 
- I co się gapisz, frajerze?!  Porozmawiamy w środku, czy może mam stać na progu co?! - warknęła, patrząc mi prosto w oczy. Chyba mnie zamroczyło, bo nie czekając na zaproszenie, odepchnęła mnie na bok i wparowała do mieszkania. 
- Co ty tu kurwa robisz, Caruso? - syknąłem, odzyskując rezon. Teraz to ona mnie wkurzyła i ten wybryk na pewno nie ujdzie jej płazem, bo chyba zapomina, kim dla niej jestem i, że mogę ją udupić zanim zdąży mrugnąć.
- Co ja tu robię?! Czekałam na ciebie wczoraj jak ostatnia idiotka! Jak mogłeś mnie tak wystawić dla jakiejś dziwki?! Myślałam, że coś kurwa dla ciebie znaczę, a ty co odpierdalasz?! - wydarła się. Wyglądała na okropnie zranioną, tylko...dlaczego? Nawet zrobiłoby mi się jej żal, ale właśnie nazwała moją dziewczynę dziwką. Co to, to nie, tak się bawić nie będziemy.
- Po pierwsze, radzę ci się uspokoić, bo przysięgam, że jeszcze raz na mnie krzykniesz i wylecisz stąd na zbity pysk. - Zacząłem spokojnie, jednak w tonie mojego głosu pobrzmiewała groźba, którą Tina natychmiast wyłapała. Zbladła, odwróciła wzrok i rozluźniła ściśnięte pięści, przybierając bardziej uległą pozę. - Po drugie. - kontynuowałem. - Nie będziesz nazywać mojej dziewczyny dziwką i lepiej w końcu to sobie przyswój. I po trzecie: byliśmy umówieni tylko na szlif po mieście, więc dlaczego do kurwy nędzy robisz mi awanturę, jakbym uciekł ci sprzed ołtarza co?! 
- Myślałam, że coś się stało! Przyjaciele się chyba tak nie olewają, co?! Chris ja... Cholera. - Zakryła twarz dłońmi i pokręciła głową. - Naprawdę nigdy nie przyszło ci do głowy, że coś do ciebie czuję? 
- Słucham? - Spytałem głupio, bo przecież doskonale usłyszałem co powiedziała, ale totalnie mnie zaskoczyła. Jasne, wiedziałem, że chciała się kiedyś ze mną pieprzyć. Taki przyjacielski seks bez zobowiązań. Jednak do głowy by mi nie przyszło, że Tina może coś do mnie czuć i jeszcze powiedzieć mi o tym, kiedy w pokoju obok siedzi moja dziewczyna, z którą co dopiero się zszedłem po burzliwym rozstaniu. Pięknie. 
- Martina, posłuchaj mnie. Jesteś moją koleżanką, może nawet przyjaciółką. Lubię cię, ale nie w ten sposób i nic więcej nie mogę ci zaoferować. - Przyznałem prosto z mostu. Wiem, że to kubeł zimnej wody na łeb, ale po co mam robić jej niepotrzebną nadzieję. - W dodatku w pokoju obok czeka moja dziewczyna i właśnie mieliśmy jechać na śniadanie, a ty szczerze mówiąc trochę nam przeszkodziłaś. - dodałem lekko, jak gdyby jej wyznanie zupełnie nie zrobiło na mnie wrażenia.
- Ale z ciebie dupek! - wrzasnęła. - Pieprz się kurwa! - Załkała żałośnie. Pierwszy raz widziałem Tinę płaczącą i poczułem ucisk w piersi. Nie chciałem jej zranić, ale... Lepiej będzie dla niej, jeżeli po prostu mnie znienawidzi. 
- Martina! 
Złapałem jej nadgarstek sekundę przed tym, zanim odcisnęłaby mi swoją dłoń na policzku. 
- Nie pozwalaj sobie. Chyba zapominasz, z kim rozmawiasz. - warknąłem, wbijając w nią lodowate spojrzenie.
Wyszarpnęła rękę i wybiegła na zewnątrz, z całej siły trzaskając drzwiami. Westchnąłem ciężko. A ten dzień zapowiadał się tak dobrze...
- Chris... 
Emma podeszła do mnie, lekko utykając i oplotła mnie ramionami w pasie, a głowę ułożyła na mojej piersi. Przytuliłem się do niej, głęboko wdychając jej słodki zapach.
- Ta dziewczyna... To była ta Tina, o której rozmawiałeś z Ethem?
- Tak. Emma, ona... Ja nigdy bym nie pomyślał, że... 
- Spokojnie, wiem. Nie robię ci żadnych wyrzutów.
Uniosła głowę i oparła brodę na mojej klatce. Spojrzałem na nią smutno.
- Zachowałeś się naprawdę paskudnie, wiesz? Potraktowałeś ją jak śmiecia. Chodziło ci, żeby cię znienawidziła... Wiesz, że to nie ma sensu? Tylko bardziej ją skrzywdziłeś.
- To co miałem zrobić? Narobić jej niepotrzebnych nadziei? Czy może rzucić się w jej objęcia? - spytałem zirytowany.
Emma odsunęła się ode mnie i pokręciła głową. 
- Nie musisz się od razu złościć, próbuję ci tylko pomóc, bo widzę, że tobie też z tym źle.
- Przepraszam. Jedziemy na to śniadanie? - zaproponowałem, zmieniając temat. 
Emma uniosła brwi, ale nie naciskała więcej.
- Jasne. Tylko... Nie mam nawet żadnych butów, ani kurtki. - westchnęła zmieszana.
- To nie problem, zaraz przyniosę ci coś od Sarah. 
Skoczyłem na piętro i po chwili wróciłem ze skórzaną, ocieplaną kurtką i czarnymi adidasami. 
- Będą rozmiar za duże, ale można ciaśniej zawiązać.
- Pamiętasz mój rozmiar buta? - spytała ze śmiechem.
- Buta też, ale nie tylko. 
Mrugnąłem do niej zaczepnie. Zachichotała i złapała mnie za rękę.
- Chodźmy, umieram z głodu. 
Otwarłem samochód i przytrzymałem Emmie drzwi, po czym okrążyłem go i opadłem na siedzenie kierowcy. Od razu po odpaleniu silnika włączyłem grzanie, bo pogoda zaczynała się robić naprawdę kapryśna. W zeszłym roku początkiem października nosiłem jeszcze krótki rękawek, a temperatura nie spadała poniżej 20°C. Dla odmiany teraz wieje, leje i ciągle się ochładza. 
Wcisnąłem przycisk w automatycznym pilocie zamykającym garaż i wyjechałem na ulicę. Ledwie dotarliśmy do centrum, rozpadało się, że świata nie było widać. Na domiar złego utknęliśmy w gigantycznym korku, co już doszczętnie zepsuło mój humor. Westchnąłem z frustracją i zacząłem bębnić palcami w kierownicę. 
- Ale z ciebie nerwus, Chris, wszystko w porządku. - Emma uśmiechnęła się słodko, jak tylko ona potrafi i przyciągnęła do siebie moją dłoń, splatając nasze palce razem. Odwróciłem głowę i w momencie zatonąłem w jej oczach. Kiedy patrzyła na mnie w taki sposób...z miłością...po prostu nie potrafiłem się pohamować. Ująłem twarz Emmy w dłonie i przycisnąłem usta do jej warg, kończąc to, co zaczęliśmy rano w kuchni. Odetchnęła zaskoczona, ułatwiając mi pogłębienie pocałunku. Boże, to cudowne. Ona jest cudowna. Chyba naprawdę wpadłem po uszy i jest mi z tym niesamowicie dobrze. Całowaliśmy się coraz namiętniej, intensywniej, a powietrze w audi aż wrzało od rozchodzącego się po nas pożądania. Złapałem Emmę mocno w talii i pociągnąłem na swoje kolana, nie odrywając od niej ust nawet na sekundę. Przysunęła się najbliżej jak mogła i wplotła palce w moje włosy. Przerwałem pocałunek tylko po to, by za chwilę przycisnąć wargi do jej szyi. Miała idealną, gładką skórę, poznaczoną jedynie różowymi, drobnymi śladami, które zafundowałem jej w nocy. Westchnęła cicho, głaszcząc mnie po karku. 
Nagle tuż za nami rozległ się przeraźliwie głośny pisk klaksonu. Emma podskoczyła przestraszona i gdybym jej nie przytrzymał, zdrowo przywaliłaby głową w dach auta. Nagle dziewczyna parsknęła śmiechem, wskazując na drogę przed nami. Ulica się odblokowała, a kierowcy z tyłu zaczęli się już denerwować. 
- Zostań tu - szepnąłem i wyglądając zza jej ramienia ruszyłem do przodu. 
Nadal się śmiejąc, zmieniła tylko pozycję, żeby łatwiej mi było kierować i usiadła bokiem, a nogi wyciągnęła na siedzeniu pasażera. 
Zaparkowałem auto pod małym barem śniadaniowym o chwytliwej nazwie Berry i przekręciłem kluczyk w stacyjce.
- Hej, jesteśmy na miejscu. - wymruczałem, gładząc policzek Emmy. Przysnęła z twarzą wtuloną w moją szyję. Westchnęła cicho i przetarła oczy.
- Mogłabym stąd nie wychodzić, jest tak paskudnie...
- Wcale nie musisz - odparłem z figlarnym błyskiem w oku.
- Co ty...?
Nie zdążyła skończyć zdania, bo złapałem ją mocniej, otworzyłem drzwi i w kilku susach znalazłem się pod dachem Berry, wciąż trzymając ją w ramionach.
- Kocham cię, wiesz? - spytała cicho. Ogarnęło mnie niespodziewane ciepło, mimo chłodnego wiatru, smagającego nasze twarze. Musnąłem ustami jej czoło.
- Wiem. Też cię kocham.
Zajęliśmy stolik w zacisznym kącie baru. Miękkie, białe skórzane siedzenia, lśniące blaty stolików i jasno zielone, wesołe ściany z przewijającym się wszędzie motywem jagodowych babeczek nadawały temu miejscu niepowtarzalnego charakteru. Dochodziło już południe, więc nie kręciło się tu zbyt wiele osób. 
- Witam, czy mogę przyjąć pana... to znaczy...państwa zamówienie? - spytała kelnerka, bezwstydnie lustrując mnie wzrokiem.
Sięgnąłem po dłoń Emmy leżącą na stole i splotłem nasze palce. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Skarbie? 
- Poproszę omlet z owocami i sok pomarańczowy.
- Oczywiście. A dla pana? - Ponownie skupiła na mnie wzrok i nawet nie starała się ukryć, jak bardzo się jej podobam.
Naprawdę miałem jej już serdecznie dość. 
- To samo i jeszcze dwie babeczki czekoladowe. - odparłem obojętnym głosem, wbijając w nią lodowate spojrzenie. Dziewczyna zaczerwieniła się ze wstydu, szybko odnotowała nasze zamówienie i prawie odbiegła w kierunku kuchni. 
- Jesteś okropny, ale cholernie mi się to podoba - przyznała Emma i mocniej ścisnęła moją dłoń.
- Bo jesteś okropnie zazdrosna, ale cholernie to lubię - wymruczałem, naśladując jej ton.
Posłała mi szeroki uśmiech, który byłby w stanie rozświetlić cały Nowy Jork w razie braku prądu. Zmieniła się przez ten tydzień. Stała się spokojniejsza, bardziej wyrozumiała i miałem wrażenie, że nigdy nie ufała mi tak mocno jak teraz. Ciekawe, czy sama to zauważy, czy będę musiał jej to uświadomić. 
Zapłaciłem za śniadanie i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Na zewnątrz zdążyło się już odrobinę rozpogodzić, choć lodowaty wiatr nadał mroził nam kości. Emma puściła moją rękę i wsunęła dłoń pod moją kurtkę, szukając ciepła i uczucia bezpieczeństwa. Wtuliła się we mnie na tyle, na ile pozwalał jej na to nasz szybki marsz do audi, oddalonego od Berry o kilkadziesiąt metrów. Dziewczyna szczękała zębami z zimna, gdy czekała, aż wyciągnę kluczyki z tylnej kieszeni jeansów. 
- Ale z ciebie zmarzluch - wymruczałem, przyciągając ją do swojej piersi. 
Otoczyła mnie ramionami w pasie i schowała nos w mojej szyi. Schyliłem się trochę, żeby nie musiała stawać na palcach. Była niska i szczuplutka, a przy moim wzroście prawie metr dziewięćdziesiąt i postawnej sylwetce wydawała się jeszcze drobniejsza. Musnąłem ustami jej włosy i potarłem jej ramiona, żeby chociaż trochę ją rozgrzać. Westchnęła z zadowoleniem. Jeżeli chodziło o pieszczoty, na pierwszym miejscu u Emmy plasowało się przytulanie i wiedziałem o tym już na początku naszej znajomości. Długo zajęło jej nabranie do mnie zaufania na tyle, żeby pozwoliła mi posunąć się dalej, a nasza burzliwa relacja wcale jej tego nie ułatwiała. Jednak kiedy wczoraj w nocy kochaliśmy się po raz pierwszy, zdałem sobie sprawę, że czekanie było tego w stu procentach warte. Mam nadzieję, że nie wypadłem z wprawy przez te kilka miesięcy i jej też się podobało, a przynajmniej nie zraziłem jej do seksu na resztę życia.
- Dlatego mam ciebie. - Jej cichy głos przyjemnie wibrował przy mojej skórze.
- Zostałem twoim prywatnym kaloryferem? - spytałem ze śmiechem.
- W zasadzie tak - potwierdziła, sugestywnie przesuwając dłonią po moim brzuchu. 
Przycisnąłem ją do siebie mocniej, po czym wypuściłem z objęć i ruchem głowy wskazałem na auto.
- Jedźmy, zanim mi tu zamarzniesz.
- Mogę prowadzić? - spytała błagalnie, łapiąc mnie za obie dłonie i wlepiając we mnie oczy szczeniaczka. 
No i jak tu jej odmówić? Uświadomiłem sobie, że w zasadzie tylko raz jechałem z nią jako pasażer, kiedy uciekaliśmy z Air Force. Ethan jechał z nią kiedyś moim R8 i mówił, że to chyba jedyna laska jaką zna, która prowadzi samochód po męsku. Byłem więc naprawdę ciekawy jej umiejętności, ale najpierw chciałem się podroczyć.
- A co będę z tego miał? - spytałem, uśmiechając się znacząco kącikiem ust.
- Będziesz mógł się na mnie gapić, bez obawy, że w coś wjedziesz - odparła żartobliwie.
- To już zdecydowanie bonus. Ale nadal za mało.
- Tobie zawsze jest za mało - wymruczała, patrząc mi prosto w oczy. Podtekst w jej głosie sprawił, że zrobiło mi się odrobinę cieplej. Wręczyłem jej kluczyki i skradłem szybkiego buziaka.
- Jedź ostrożnie. 
Wskoczyła za kierownicę z miną szczęśliwej pięciolatki, która właśnie dostała wymarzoną zabawkę. 
- Gdzie jedziemy? - spytała, wprawnie wycofując auto z parkingu.
Od razu widać, że ma pewną rękę i luz w jeździe. Ta dziewczyna nie może być już bardziej idealna.
- Skarbie, bardzo chciałbym spędzić z tobą ten dzień, ale mam jeszcze mnóstwo roboty, więc niestety musisz się sama odwieźć. 
- Romantyk z ciebie - zakpiła. - W porządku. Wpadniesz na kolację? 
- Ze śniadaniem? - zażartowałem.
- Jasne, ale ty je robisz - odparła całkiem na poważnie. Odwróciła głową w moją stronę i parsknęła śmiechem. - Powinieneś widzieć swoją minę, Chris, oczy ci się świecą jak dwie latareczki - chichotała.
- Dziwisz mi się?
- Ani trochę.
Zaparkowała przed swoim blokiem, żebyśmy mogli zamienić się miejscami.
- Wow! - zawołałem autentycznie zachwycony. Postawiła to auto idealnie prostopadle do krawężnika, jak od kątomierza. 
- Jezu, naprawdę? Co jest takiego trudnego w poprawnym zaparkowaniu?
- Myślę, że mogłabyś pogadać o tym z Sarah.
- Ethan mówił to samo.
- Miał rację. Odprowadzić cię na górę?
- Nie trzeba, jedź. Im szybciej skończysz, tym szybciej do mnie wrócisz. 
Puściła mi oczko i już chciała wysiąść, ale złapałem ją za rękę.
- Nie zapomniałaś o czymś? 
Zanim zdążyła odpowiedzieć, przycisnąłem usta do jej warg, składając na nich delikatny, słodki pocałunek, a zaraz za nim kolejny, w kąciku jej ust. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i nacisnęła klamkę. 
- Do zobaczenia wieczorem.
- Nie mogę się doczekać.
 

***

 
Mój gabinet wyglądał, jakby przeszedł po nim huragan. Przez dobre pół godziny zbierałem i układałem papiery, próbując się połapać co jest czym. Już wiem, dlaczego Ethan nalegał na oddzielne biura - przez mój styl pracy szlag go musiał trafiać. Teraz pomieszczenia są połączone drzwiami i przeszkloną ścianą, stąd widzę, że na biurku Etha panuje perfekcyjny, wręcz pedantyczny porządek, podczas gdy u mnie nic nie trzyma się kupy. Trochę zazdroszczę mu tej organizacji, chociaż zawsze wyśmiewam go, że to babska cecha, a prawdziwy facet musi być bałaganiarzem. Eth patrzy wtedy na mnie z politowaniem i kręci głową, ale nie komentuje moich słów. Nie musi. 
Kiedy w końcu udaje mi się ogarnąć trochę dokumenty, zabieram się za statystyki. Cholera, nienawidzę papierkowej roboty. W życiu by mi przez myśl nie przeszło, że jako szef gangu, będę musiał ją odwalać, a jednak. Podpisałem kilka planów strategii, uzupełniłem karty treningowe chłopaków, poświęciłem chwilę na rozpatrzenie dochodów z czarnego rynku, w skrócie: nudziłem się jak pies. Moje męki przerwało wejście Ethana. Zaśmiał się na mój widok. Posłałem mu rozgniewane spojrzenie, niestety Casas to jedna z tych niewielu osób, na które moje groźne miny ani trochę nie działają.
- Blake, sorry, że przeszkadzam, ale mam prośbę - wychrypiał.
- Co jest kurwa z twoim głosem? Wyglądasz okropnie, a brzmisz jeszcze gorzej - zauważyłem.
- Rozjebałem sobie ostatnio gardło, właśnie wracam od Johnsona, ale powiedział, że po prostu muszę odpocząć i samo przejdzie. Wziąłbyś za mnie dwa najbliższe treningi? Dziś i pojutrze?
- Pytanie - rzuciłem. - Nie ma problemu. O której te ciołki zaczynają?
- Za godzinę. Dzięki Chris, porobię za ciebie papiery - zaproponował.
- Daj spokój, idź i odpocznij. No, już. 
Przebrałem się w dresy i czarną bokserkę i poszedłem prosto na salę treningową. Moi uczniowie porozkładali już maty i teraz rozciągali się, rozgrzewali mięśnie, a niektórzy po prostu rozmawiali w grupkach.
- Dwuszereg i odlicz! - zawołałem donośnie, wchodząc do pomieszczenia. Chłopcy momentalnie się ustawili.
- Jeden!
- Dwa!
- Trzy!...
- Eeee dziewiętnaście i pół? - wydukał niepewnie blondyn na końcu rzędu.
Zdziwiło mnie, że stał sam, bo w grupie miało ich być czterdziestu. Rzuciłem okiem na listę nazwisk. 
- Ethan, przepraszam za spóźnienie! 
Podniosłem głowę i zobaczyłem Martinę, w biegu wiążącą buta. Coraz bardziej  mnie dziś denerwowała.
- Och... - wyrwało jej się, gdy spostrzegła mnie, a nie Casasa.
- Spóźniłaś się - warknąłem.
Wyprostowała się i spojrzała na mnie hardo.
- Ja przynajmniej przyszłam.
Moja cierpliwość właśnie się skończyła.
- Powiem tylko raz, więc posłuchaj uważnie - zacząłem śmiertelnie poważnym tonem. - Jeśli jeszcze raz przyjdziesz do mojego domu, poza godzinami mojej pracy i zrobisz mi awanturę o jakieś gówno, to przysięgam, że znajdziesz się z powrotem w Chicago szybciej, niż będziesz w stanie o tym pomyśleć. I dobrze ci radzę, zacznij odzywać się do mnie z szacunkiem, bo chyba zapominasz, że jestem twoim kurwa szefem, a nie jakimś koleżką. A teraz masz opuścić moją salę.
- Co?! Mam wyjść?! Czemu?! - pisnęła zaskoczona.
- Bo to szkolenie jest przywilejem, na który ty najwyraźniej nie zasłużyłaś, skoro nawet nie potrafisz przyjść punktualnie. Szczerze mówiąc, spodziewałem się po tobie czegoś więcej.
- Zwariowałeś! Nawet nie zacząłeś tego pieprzonego treningu! - wykłócała się.
- Wypierdalaj stąd, albo naprawdę zrobi się nieprzyjemnie.
Wybiegła z sali wściekła i upokorzona. Jeśli kiedyś darzyłem ją sympatią, to uczucie zostało zastąpione przez gniew i irytację. Nikt nie będzie traktował mnie w ten sposób. Gdybym na to pozwalał, straciłbym autorytet, a szef, którego nikt nie szanuje, to żaden szef. Martina nie potrafi oddzielić życia prywatnego od pracy, co jest sporym problemem i prowadzi do takich spięć jak dzisiaj. Z drugiej strony nie powinienem tak się z nią spoufalać, to nieprofesjonalne. 
- Dobra chłopaki, na początek dwadzieścia okrążeń, ruchy!
Po ich twarzach błąkały się krzywe uśmieszki, najwyraźniej nieźle się bawili, kiedy opieprzałem przy nich Martinę. Już dawno zauważyłem, że za nią nie przepadają. Na moje polecenie bez gadania rozbiegli się po sali.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Terrego, trenera średnio zaawansowanych.
- Przyślij mi kogoś do 1.1., na już.
- Jasne, Chris, robi się.
Po chwili na salę wbiegł wysoki, atletycznie zbudowany brunet, którego jak przez mgłę kojarzyłem z ostatniej akcji, jednak za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwiska. 
- Robert Travis szefie, grupa 1.5. - powiedział szybko, przystając koło mnie.
- Ok, dołącz do reszty. - Kiwnąłem głową w stronę rozgrzewających się chłopaków i dopisałem Roberta do listy z dzisiejszego treningu. Miałem co prawda cichą nadzieję, że przyjdzie Collins i pokaże, co moja dziewczyna tak w nim zachwala, ale najwyraźniej Terry uznał, że Travis jest bardziej obiecującym zawodnikiem. Nie będę się sprzeczał. 
Po zafundowaniu całej grupie morderczej ich zdaniem rozgrzewki, przeszedłem do sparingów. Nie, żeby ośmielili się na coś poskarżyć, ale ich czerwone policzki i przemoczone koszulki mówiły same za siebie. 
- Jackson, trzymaj gardę, co to ma do cholery znaczyć?! Rusz się Mike! Na akcji byłbyś już pieprzonym trupem! Kurwa, Shane, czy ty się bijesz pierwszy raz?! Postawa chłopie! 
Już dobrą godzinę zdzieram sobie na nich gardło i to bez większego skutku. W końcu nie wytrzymałem i kazałem im przerwać i mnie posłuchać. Powtórzyliśmy wszystkie zasady wyprowadzania ciosów.
- Siła uderzenia wychodzi z nóg, nie z ramion. - przypomniałem. - Musicie być czujni, sprytni i w stu procentach skoncentrowani na przeciwniku, ale również nie możecie lekceważyć otoczenia. Oczy i uszy zawsze dookoła głowy. - podkreśliłem ostro. - Zawsze. Teraz na sali nic z zewnątrz nie stanowi dla was zagrożenia, tyle że na akcji, angażując się w bezpośrednią walkę, stajecie się nieosłoniętym, łatwym celem. Jeśli nie będziecie uważni, zastrzeli was pierwszy lepszy koleś. - Wziąłem oddech i powoli przesunąłem wzrokiem po ich skupionych, nieco pobladłych twarzach. - Jakieś pytania?
Robert uniósł dłoń, a ponieważ był jedyny, od razu zaczął mówić. Reszta struchlała ze strachu pod moim wściekłym spojrzeniem.
- Pokaże nam szef ciosy, którymi możemy zabić wroga nie mając żadnej broni? 
Uniosłem brwi i zmierzyłem go wzrokiem. Jest ambitny. Podoba mi się to. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i wskazałem na matę. 
- Zapraszam. 
Stanęliśmy na przeciw siebie, przybierając pozycje wyjściowe. Zanim zdążył mrugnąć, skoczyłem na niego, zablokowałem jego nogi swoimi, tak że stracił równowagę i przygniotłem jego plecy kolanem do maty. Jedną ręką przytrzymałem jego ręce za plecami, a drugą złapałem go za gardło. Po sali rozniosły się zdziwione westchnienia. Nadal trzymając Roberta, opisałem pokrótce jak skutecznie skręcić kark przeciwnikowi, jeśli uda im się go przewrócić w ten sposób, w który ja zciąłem Travisa. Pokiwali głowami, wpatrując się we mnie z podziwem w szeroko otwartych oczach. Wstałem i wyciągnąłem dłoń do bruneta, żeby pomóc mu się podnieść.
- Jack, podejdź tutaj. Robert, spróbuj wykonać ten sam chwyt, który pokazałem przed chwilą. W porządku...
Nie wiem kto był bardziej zmęczony pod koniec zajęć, ja czy oni. Zdecydowanie nie mam cierpliwości do uczenia innych. Musimy koniecznie znaleźć nowego trenera, bo i bez tego ja i Eth jesteśmy zawaleni robotą. Potarłem palcami pulsujące skronie. Will nigdy nie dopuściłby do takiego bałaganu, jaki panuje tu teraz. Wierzył w nas. Wierzył, że damy sobie radę i to na tyle, żeby przekazać nam swój stołek. Nie możemy zawieść.
 
 
 
 
_____________________________
 
Hej! Jest tu ktoś jeszcze? Wiem, że długo czekaliście, ale ostatnio naprawdę byłam (i wciąż jestem) zawalona robotą :( Nawet nie chcę myśleć, co będzie we wrześniu... Ale teraz nie o tym. Mam nadzieję, że rozdział jest jednak wart czekania i się Wam spodobał. Czekam na Waszą opinię i pytania w komentarzach. 
Trzymajcie się ciepło,
Little M.

kontakt: wattpad - MaryAnne001130

1 komentarz: