piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 4 - Szef na pełny etat

14 czerwca 2016, Nowy Jork

*Emma*

Obudził mnie odgłos zamykanych drzwi. Poderwałam głowę i zdezorientowana rozejrzałam się po pokoju, w którym ktoś już zapalił światło. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie wszystkich wczorajszych zdarzeń. Czyli to jednak nie był tylko porąbany sen. Usiadłam na łóżku i odgarnęłam włosy z twarzy. Bolały mnie mięśnie, skóra na nadgarstkach przy każdym ruchu nieprzyjemnie piekła, a w skroniach czułam uporczywe pulsowanie. Miałam na sobie wczorajsze ubrania i  prawdopodobnie wyglądałam równie do dupy, jak do dupy się czułam. Na oparciu białej, skórzanej kanapy wisiały wspomniane przez Sarah rzeczy. Przyjrzałam się im bliżej: obcisłe jeansy, top na ramiączkach i krótka bluza z kapturem. Wszystko czarne, ale rozmiar wydawał się dobry. Oprócz tego kilka podstawowych kosmetyków. Koło sofy leżały moje ulubione, wytarte, oliwkowe conversy. Wzięłam ciuchy i skierowałam się do łazienki. Teraz chyba tylko długi, ciepły prysznic jest w stanie poprawić mi humor. Właśnie miałam złapać za klamkę, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i dosłownie wpadłam na Chrisa. Przypominało to zderzenie ze ścianą. Ciepłą i mokrą ścianą. Odsunęłam się nerwowo, ale ten drań wcale nie był zaskoczony. Opierał się o futrynę i leniwie mierzył mnie wzrokiem. Na jego ustach błąkał się sarkastyczny uśmieszek, jakby to wszystko zaplanował. Miał na sobie tylko szare dresy, nisko wiszące na biodrach i przedstawiał najgorętszy widok, jaki było mi dane w życiu oglądać. Nie potrafiłam przestać się na niego gapić. Szerokie barki, wyrzeźbione ramiona, klata jak z okładki sportowego magazynu i wilgotne, gęste włosy, niesfornie opadające na czoło.
- Hej. - odezwał się.
- He-ej... - wyjąkałam.
- Będziesz tak stać mała, czy dasz mi przejść? - spytał ironicznie.
Momentalnie się ocknęłam. Poczułam jak policzki mi płoną. Super, teraz będzie miał jeszcze więcej powodów, żeby sobie ze mnie kpić. Szybko go wyminęłam i zamknęłam się w łazience. Odetchnęłam z ulgą, starając się przywrócić myślom trzeźwość. Oparłam się plecami o drzwi. Pomieszczenie było zaparowane, pachniało męskimi perfumami i czymś cytrusowym. Żel pod prysznic? Usłyszałam zza drzwi, jak Christian się śmieje. Drań. Diabelnie seksowny drań. W tym momencie mój wzrok padł na lustro, na którym Chris narysował palcem krzywe serduszko. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Można o nim powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest mało kreatywny.
Wzięłam odświeżający prysznic i owinęłam się białym, puchatym ręcznikiem. Wtedy dotarła do mnie okrutna prawda. Musiałam upuścić ubrania, w chwili gdy wpadłam na pana idealnego, co równało się pokazaniu mu w samym ręczniku, sięgającym do połowy uda. Świetnie. Ten poranek jest coraz ciekawszy. Z nadzieją, że już gdzieś poszedł, wyszłam z łazienki. A gdzieżby, leżał wyciągnięty na łóżku i bawił się telefonem. Jedyne co się na nim zmieniło, to dresy w wąskie, czarne jeansy. Od razu skierował na mnie błękitne spojrzenie, które wydawało się przeszywać na wylot. W jego oczach błysnęły iskierki i zagwizdał z podziwem.
- No, no, do twarzy ci w tym stroju. Bez niego wyglądałabyś jeszcze lepiej.
Spiorunowałam go wzrokiem, co tylko spotęgowało jego wesołość. Zgarnęłam ubrania i jak najszybciej mogłam, wróciłam do łazienki.
- Ej, mała! Złość piękności szkodzi - krzyknął za mną. Co za frustrujący facet.
Przebrałam się i przejrzałam w lustrze. Dziwnie wyglądałam cała na czarno. Ale w sumie nie tak źle. Zaplotłam włosy w luźny warkocz i wróciłam do Chrisa.
- Nie zamierzasz się ubrać?
- Nie. - Wyszczerzył się. - A co, onieśmielają cię przystojni mężczyźni bez koszulek?
- Idiota. - Walnęłam go poduszką.
- Czy ty mnie właśnie uderzyłaś? - Uniósł brwi.
- Tak. - Uśmiechnęłam się.
- Niegrzeczna dziewczynka. - mruknął i przewrócił mnie na materac, blokując nogi i przedramiona. - Zasada numer jeden: zawsze bądź czujna, kiedy przeciwnik przewyższa cię wzrostem i masą.
- Zasada numer dwa?
- Wszystko po kolei... - Schylił się tak, że prawie stykaliśmy się czołami. Oddychałam płytko. Wiedziałam co chce zrobić, ale nie zamierzałam mu na to pozwolić. Jeszcze nie teraz.


Szybkim ruchem uwolniłam dłoń i zdzieliłam go poduszką. Ależ miał minę! Jak nic godną Oscara. Uśmiechnęłam się szeroko. Chris pokręcił z rozbawieniem głową i usiadł na łóżku. - Piątka z plusem za element zaskoczenia.
- A czemu nie szóstka?
- Bo ja nie daję szóstek.
Prychnęłam. - Zawieziesz mnie do domu? Za dwie godziny mam wykład. I wiesz, mój profesor daje szóstki, więc nie chciałabym niczego stracić.
- Twój profesor? - Poruszył zabawnie brwiami. - Romansujesz z nim?
- Co?! Nie! Fuj! On ma chyba ze sto lat i drugie tyle nadwagi.
- Rozumiem. Ale nadal łatwo jest zemdleć na jego widok, nie?
Roześmiałam się. - Nie mam zamiaru mdleć na czyjkolwiek widok. Możemy już jechać?
- Jasne. - Założył białą koszulkę i narzucił na siebie skórzaną kurtkę.
Poczułam ulgę, gdy wyjechaliśmy na powierzchnię. Zatęskniłam za świeżym powietrzem. Był chłodny, czerwcowy poranek, a słońce jak na razie nie wyjrzało zza chmur. Chris stopniowo rozpędzał motocykl. Zostawialiśmy za sobą kolejne dzielnice miasta, przecinaliśmy ulice i z pewnością przekraczaliśmy dozwoloną prędkość. Zdążyłam już nauczyć się czerpać przyjemność z jazdy na motorze. To jest naprawdę niesamowite.
- Nauczysz mnie jeździć? - spytałam, kiedy Chris zaparkował pod moim domem.
- Bardzo chętnie. - Posłał mi uśmiech. - A teraz zmykaj po rzeczy i podrzucę cię na uczelnię. Zaczekam tu.
Przebrałam się w jasne jeansy, szarą koszulkę z długim rękawem, zakrywającą zabandażowane nadgarstki i wysokie, oliwkowe conversy. Jeszcze włosy, delikatny makijaż i torba z książkami. Wychodząc na zewnątrz, uświadomiłam sobie, że Chris czekał na mnie ponad pół godziny.
- No nareszcie! Miałem tu korzenie zapuścić, czy jak? - jęknął.
- Ups. - Uśmiechnęłam się słodko. - Następnym razem cię uprzedzę.
Westchnął ciężko i podał mi kask. - New York University.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem.
I dyskusja skończona. Pozostało mi więc tylko wsiąść z nim na motor i dać się zawieźć na uczelnię.

 ***

 Pod budynkiem szkoły tłoczyło się już mnóstwo studentów.
- Dzięki za podwózkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie, mała. O której cię odebrać?
- Po wykładach idę z Sam do galerii.
- Której?
- Flowerfields.
- To daleko, zawiozę was.
- Christian...
- Kwestia bezpieczeństwa. - uciął.
Westchnęłam. - Okay, kończę o szesnastej.
- To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Patrzyłam jeszcze chwilę jak odjeżdża tą swoją czarną bestią, po czym weszłam do szkoły.
- Emma! - Usłyszałam głos Sam.
- Hej. - Uśmiechnęłam się.
- Ej czy to był TEN Christian?! - zawołała z przejęciem, wyraźnie akcentując słowo "ten".
- Tak, to był Chris.
- O mój Boże, on jest absolutnie boski! Zazdroszczę! Powiesz mi jeszcze raz skąd go wytrzasnęłaś? Może ma brata bliźniaka?
- Sammy, za dużo pytań naraz. - Zaśmiałam się. - Przyjedzie tu po wykładzie i podrzuci nas do galerii.
- Nie mogę się doczekać, aż go poznam. Ale dobrze się już czujesz? Wczoraj napisałaś, że nie przyjdziesz, bo boli cię głowa, a potem nie odbierałaś telefonu...
Więc tak Rodger to wymyślił... - Po prostu spałam. Już wszystko w porządku. - Uśmiechnęłam się lekko.
- To dobrze. Chodźmy na te zajęcia.
Przytaknęłam i ruszyłyśmy w kierunku sal wykładowczych.

***


*Christian*

W domu czekał już na mnie Ethan. 
- Wyścigi dziś wieczorem? - zaproponował z uśmiechem.
- Ger znowu coś wymyślił? 
- Tym razem towarzyskie, na około dwadzieścia osób.
- Okay, chętnie.
Gerad White o lat organizuje różne wyścigi dla motocyklistów. Oczywiście w nocy i nielegalnie. A ja jestem królem tego światka. Jeszcze nigdy nie dałem nikomu ze sobą wygrać. Nawet Ethan się poddał.
- Sarah też startuje. - mruknął niechętnie.
- Pozwoliłeś jej?
- Jest dorosła, nie potrzebuje mojego pozwolenia. Co zrobię, jak się uparła.
- Mówiłem ci, że dziewczyna to tylko jeden wielki problem i utrapienie.
- A Emma? - Uśmiechnął się ironicznie.
- Co Emma?
- Też jest dla ciebie jednym wielkim problemem i utrapieniem?
- To co innego. Po tym, co przeze mnie przeszła muszę ją chronić, czy mi się to podoba, czy nie.
- A podoba ci się?
Chryste panie, czy on może odpuścić? Zbyłem go wzruszeniem ramion. - O której ten wyścig?
- O północy. Zmieniasz temat, Blake.
- Nie mam czasu o tym gadać. Jadę do dowództwa, na trening, a potem po Emmę na uczelnię.
- Bierzesz Audi?
- Tak.
- Czyli mogę wziąć twoje Lamborghini?
- Tylko się w nim nie pieprz, mam nową tapicerkę.
- Spokojna głowa, Blake, wróci całe i zdrowe.
- Oby. 
Wrzuciłem do bagażnika czarnego R8 skórzaną torbę, pełną dokumentów. O, tak, uwielbiam to auto. Co prawda nie może się równać z moim ścigaczem, ale i tak jest całkiem niezłe.


  Dotarcie do bazy zajęło mi ponad pół godziny. Cholerne korki. Za piętnaście minut muszę być na sali treningowej. Wysłałem Ianowi sms, żeby zaczynali rozgrzewkę. 
Odkąd Sean Woodrow, trener grupy zaawansowanej, zginął na akcji, na mnie spadł ten nieszczęsny obowiązek. A właściwie na mnie i Ethana, więc wymieniamy się co tydzień. Dziś niestety przypada moja kolej. Nienawidzę prowadzić treningów. Po kilku minutach mam ochotę strzelić sobie w łeb.
Kiedy wszedłem do dowództwa, jak na komendę wszyscy wstali. Podszedłem do biurka jednego ze strategów i przekazałem mu dokumenty.
- Na jutro będą szefie.
- Świetnie.
Zjechałem windą piętro niżej i wszedłem na salę. Przejrzałem plan dzisiejszego treningu. Nie mam humoru na użeranie się z nimi, więc lepiej żeby mnie nie zdenerwowali.
- Cisza! - warknąłem. - Dwuszereg, odlicz.
Momentalnie się ustawili. - ...dwadzieścia pięć.
Czyli wszyscy, dobrze. Nie toleruję opuszczania zajęć. - Dobierzcie się w pary. Będziemy ćwiczyć ataki, przy walce jeden na jednego, bez jakiejkolwiek broni.
- Szefie, ale przecież my zawsze mamy przy sobie broń. - jęknął Mike. Chyba Mike.
- A co jak ci ją wytrącą?
- Noo... Eee...
- Koniec dyskusji. Ćwicz.
Chryste, jak mnie wkurzały te ich durnowate pytania. Woodrow musiał mieć świętą cierpliwość, trudno będzie znaleźć kogoś równie dobrego na jego miejsce.
 Po skończonym treningu podjechałem pod budynek New York University. Wysiadłem z samochodu i oparłem się o maskę. Wszystkie przechodzące dziewczyny taksowały mnie wzrokiem. Irytujące. Wreszcie dostrzegłem Emmę. Wychodziła na dziedziniec w towarzystwie jakiejś szatynki, która nieudolnie kuśtykała na różowych szpilkach. Mój Boże to wygląda doprawdy komicznie. Zmierzyłem Emmie wzrokiem. Jest taka śliczna, gdy uśmiecha się beztrosko, a letni wiaterek rozwiewa jej włosy. W ogóle jest śliczna. Pomachała mi z drugiego końca ulicy. Posłałem jej uśmiech.
- A więc Sam, poznaj mojego szofera Christiana. - oznajmiła żartobliwie.
- Hej, miło cię poznać. - Wyjąkała, patrząc na mnie maślanymi oczami. 
Skrzywiłem się w duchu. - Cześć. - rzuciłem krótko i otworzyłem Emmie drzwi od strony pasażera. - Jak ci minął dzień?
- Całkiem przyjemnie, a tobie?
- Ranek był zdecydowanie przyjemny.
- Trudno się nie zgodzić. - Popatrzyła mi śmiało w oczy.
No, no, ktoś tu się zrobił odważny. Dla mnie lepiej. Kilkanaście minut później zaparkowałem przed Flowerfileds.
- Zadzwonisz, o której mam przyjechać?
- Jasne.
- Okay.
Pochyliła się i pocałowała mnie w policzek.
- A to za co? - spytałem żartobliwie.
- Za podwózkę, zapomniałam drobnych. - Puściła mi oczko i szybko wysiadła. Pokręciłem głową z dezaprobatą.

***


*Emma*

- To jego samochód? - wyjąkała Sam, oglądając się za R8 Christiana.
- Tak, ma jeszcze Lamborghini.
Przyjaciółka zrobiła wielkie oczy. - Rany, skąd on ma tyle kasy?!
- Ściga się zawodowo. Podobno są z tego dobre pieniądze.
- Właśnie widzę... Powiem ci, ze masz prawdziwego farta.
Taa, nie byłabym tego taka pewna... - Może. Gdzie idziemy najpierw?
- Do Sephory, a potem do Douglasa.
- Okay.
Kilka godzin łażenia po sklepach, to o kilka godzin za dużo. Oczywiście nie skończyło się na dwóch drogeriach. Sam przeciągnęłam mnie po całej galerii chyba ze trzy razy, zanim zdecydowała, że jednak nic nie kupi. W sumie powinnam się przyzwyczaić, bo tak się kończy 90% wypadów na zakupy z Samanthą Louis. Ale i tak ją kocham, nawet pomimo tego ciągania po sklepach.
Sam wróciła piechotą, a ja czekałam na parkingu na Chrisa. Podjechał czarną bestią. Założyłam kask i wsiadłam za nim. - Gdzie jedziemy? - spytałam.
- Do mnie. Odbijemy sobie wieczór filmowy.
- Chętnie. - Objęłam go mocno w pasie, gdy silnik zawarczał i motocykl żywo skoczył do przodu.



***


Dom był nieduży, ale ładny i nowoczesny. Rozejrzałam się po przestronnym salonie. Jasne ściany, meble i podłoga, raczej minimalistycznie. Wystrój jest, jakby to ująć...typowo nowojorski. Każdy, kto choć raz był w tym mieście dobrze wie, że chodzi o mieszankę  klimatów śródziemnomorskich, trochę modernistycznych, z nutką klasycznej elegancji samej w sobie. 
Chris pociągnął mnie na skórzaną kanapę, umiejscowioną naprzeciw telewizora.
- Co oglądamy? Horror?
- Nie będziesz się bać? - Uniósł brwi.
- Nie.
- No dobra.  
Włączył film i wyciągnął nogi na niskim stoliku przed kanapą. Usiadłam obok niego, opierając brodę na jednej z czarnych poduszek, którą wzięłam sobie na kolana. Film był okropnie nudny. Podejrzewam, że specjalnie włączył coś łagodnego, ale skąd mógł wiedzieć, że oglądam nałogowo horrory odkąd skończyłam dwanaście lat?
Obudziło mnie lekkie szturchanie. - Nie, proszę... Jeszcze pięć minutek... - wymamrotałam.
Szturchanie zmieniło się w delikatne głaskanie po włosach. Przyjemne. Było mi ciepło, wygodnie, z niewyjaśnionych powodów czułam się tak bezpiecznie... Obejmowały mnie silne ramiona i wyraźnie czułam zapach męskich perfum. Chwila... Niepewnie uniosłam głowę i przetarłam oczy. Jak przez mgłę docierało do mnie, że półleżałam na kanapie wtulona w Chrisa. No ładnie. Odsunęłam się od niego i ziewnęłam.
- Dobrze ci się spało? - spytał z ironią.
- Zajebiście.
- Mam propozycję. - Posłałam mu zaciekawione spojrzenie. - Byłaś kiedyś na wyścigach?

***


*Christian*

- Czy ciebie do reszty porąbało, Blake?! - krzyknął Eth. - Chcesz ją zabrać na wyścigi?! Co ci strzeliło do głowy?!
- Owszem, chcę i nic ci do tego. - odciąłem się.
- I niby kto się nią zajmie?
- Pojedzie ze mną.
- Jak z tobą?!
- No normalnie. Mało osób jeździ z kimś za sobą?
- Jesteś niepoważny.
- Już to słyszałem.
Machnął na mnie ręką. - Żebyś potem nie żałował.
- Zluzuj Casas. - Przewróciłem oczami. O co on się tak wścieka? Bezpieczeństwo Emmy to moja sprawa, a nie jego. Zresztą nie ciągnę jej tam na siłę.
Ethan poirytowany wyszedł z pokoju.

***

________________________________________

Hej!
Tak, dzisiaj jest piątek. Nie, nie pochrzaniłam dni tygodnia. (Przynajmniej teraz, bo ogólnie cały czas to robię😅). Rozdział wyjątkowo dodaję wcześniej, bo na cały weekend wymywam się z miasta do koni i nie ma szans, żeby wtedy pisać cokolwiek, szczególnie, że lapek zostaje w domu. :D Także mam nadzieję, że nie zrobi Wam to różnicy, a może niektórzy się ucieszą, że kolejna część jest wcześniej? :D
Okay, standardowo: jeśli rozdział wam się spodobał, macie jakieś uwagi , pytania itp., serdecznie zapraszam do napisania komentarza. :D Do następnego!
Buziaki i miłego weekendu!
Little M. <3

PS. Jeśli umknął Wam poprzedni post, dodałam zakładkę, w której znajdziecie kilka informacji o głównych postaciach. :) Zapraszam ➡ Bohaterowie

PS.2: Jeśli lubicie thrillery, wpadajcie na bloga mojej koleżanki: :) Diary of a Lost Soul

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz