Zaparkowałem pod domem Emmy i pomogłem jej zsiąść.
- Odbijemy sobie ten film, obiecuję.
- Nie ma sprawy, idź ratuj swojego kumpla.
- Co tam kumpel, lecę ratować samochód!
Roześmiała się. Była naprawdę urocza z tymi długimi, czarnymi włosami i wielkimi, brązowymi oczami. Nie, stop. Nie mogę o niej myśleć w ten sposób, prawdopodobnie niedługo mnie znienawidzi. Skrzywiłem się w duchu. Wcale nie chcę, żeby mnie nienawidziła. Ona jest...inna.
- Dziękuję za dzisiaj, było naprawdę fajnie.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, zarzuciła mi ręce na szyję i dała buziaka w policzek. Korciło mnie, żeby przyciągnąć ją bliżej i pocałować, ale nie chciałem jej przestraszyć. Posłałem jej więc tylko najładniejszy uśmiech, na jaki w obecnej sytuacji było mnie stać. Odwzajemniła go.
- Do zobaczenia niebawem, mała! - zawołałem za nią i przerzuciłem nogę przez motor.
- Co się stało?
- Atak na północnej granicy. - warknął.
- Znowu ta pizda McConey?!
- Ta...
Rodger McConey to szef gangu, z którym nasz rywalizuje mniej więcej od lat 50. ubiegłego stulecia, więc kopę czasu. Ja i Ethan sprawujemy tę samą funkcję odkąd skończyliśmy dziewiętnaście lat. Na początku dziwnie było rozkazywać starszym od siebie, ale wszystko jest kwestią przyzwyczajenia.
- Skontaktowałeś się z dowództwem? - spytałem.
W dowództwie siedzą nasi najlepsi eksperci. Stratedzy, ludzie obsługujący monitoring na terenie całej bazy i commanderzy, czyli liderzy poszczególnych grup na akcjach. Akcja to strzelanina, najczęściej mająca miejsce na granicach terytorium, o które toczy się spór. Bycie gangsterem, to trochę jak bycie żołnierzem, a jeśli chce się z tego utrzymać, trzeba kontrolować najbardziej dochodowe części miasta.
- Już dawno. Chłopcy ogarniają sytuację, powiedzieli, że na luzie dadzą radę.
Rozmowę przerwał nam dzwonek jego komórki.
- Casas.- warknął. - Tak...Ok, rozumiem. Dzięki. - Rozłączył się. - Udało im się powstrzymać McConey'a, ale następnym razem może nie być tak łatwo...
- Ta. Ostatnio ten cwel na za dużo sobie pozwala. Ale najważniejsze, że chłopcy skopali mu dupę. Może da sobie spokój.
Ethan kiwnął głową i przysiadł na biurku. - No a jak twoja randka?
Wzruszyłem ramionami. - Nie daje mi się do siebie zbliżyć w ten sposób. Ale będzie moja. - powtórzyłem uparcie.
- Blake, czemu po prostu nie znajdziesz sobie kolejnej dziwki ?
- Bo ja chce ją i kropka.
- Nie rozumiesz, że ją skrzywdzisz?
- Nie obchodzi mnie to... - burknąłem.
- To, że nie chcesz, żeby cię to obchodziło, nie znaczy, że tak będzie.
Zacisnąłem zęby, ignorując to stwierdzenie. Nagle odezwał się mój telefon. Na ekranie widniał numer Emmy.
- Co jest, mała? Stęskniłaś się? - rzuciłem lekkim tonem.
- Jestem pewien, że się za tobą stęskniła. - warknął męski głos, który poznałbym zawsze i wszędzie.
- McConey...
- We własnej osobie. To jak, chcesz odzyskać swoją dziewczynkę?
- Czego, do cholery chcesz?! - syknąłem.
- Dobrze wiesz. Strefę 12.
- Co, ku*wa?!
- Ogłuchłeś? - zakpił. - Przemyśl to, ale pamiętaj, że im dłużej zwlekasz, tym ona będzie bardziej cierpieć. - dodał złowieszczym tonem i rozłączył się.
Ręce mi opadły. - McConey ma Emmę i chce w zamian przejąć kontrolę nad dwunastką... - oznajmiłem. To się w głowie nie mieści, co ten psychol potrafi wymyślić.
- Ta, po moim trupie. Jest idiotą, jeśli myśli, że nabierzemy się na ten głupi szantaż. - Ethan wziął telefon i wydał szereg szybkich rozkazów. - Już go namierzają. Szykuj się na ciekawą akcję, Blake. Znowu... - Przewrócił znudzony oczami.
Jego opanowanie było wręcz przerażające. Ja zawsze reagowałem gwałtownie.
- Zastrzelę gnoja! Skąd on wie o Emmie?! Przecież... No ja pierdzielę! - Brakowało mi słów. Byłem totalnie przerażony, a nawet gorzej - bezsilny, co tylko podsycało moją wściekłość. Jak ona się o tym wszystkim dowie... Mam przerąbane, a moje plany mogą iść się pieprzyć.
***
*Emma*
Szłam spokojnie na spotkanie z Sam, kiedy jakiś facet zastąpił mi drogę. Był wysoki, barczysty, prawdopodobnie w okolicach trzydziestki.
- Eee, mogę w czymś pomóc? - wyjąkałam.
- Och, oczywiście, że możesz skarbie. - Uśmiechnął się szyderczo.
Nagle ktoś zasłonił mi twarz kawałkiem materiału. Uderzył mnie ostry, intensywny zapach i po chwili straciłam przytomność.
Obudziłam się w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Było małe, ciemne, bez okien, oświetlone jedynie przez wpół zepsutą żarówkę. Tynk osypywał się ze ścian. Szarpnęłam rękami, ale uświadomiłam sobie, że są ciasno skute kajdankami. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że ostry metal wrzynał się w skórę. Nadgarstki pulsowały boleśnie i kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i dlaczego. Pomylili mnie z kimś? W ogóle jacy oni?! Nie mam pojęcia kim jest ten facet. Mijały sekundy, minuty, godziny... W końcu skrzypnęły zawiasy, drzwi otworzyły się i stanął w nich właśnie on. Kimkolwiek jest...
- Kim jesteś i czego chcesz?! - krzyknęłam, walcząc ze łzami.
- Twój chłopak ci nie powiedział, słońce? Nieładnie z jego strony.
- Jaki chłopak?! Nie mam żadnego chłopaka!
- A Christian Blake? - zapytał, stawiając nacisk na wymawiane imię i nazwisko.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. - Skąd wiesz kim jest Christian...?
- Trudno nie wiedzieć kim jest twój największy wróg.
- Słucham ?
Mężczyzna westchnął z irytacją. - Sądząc po twojej reakcji, zakładam, że ten przeklęty szczeniak nie powiedział ci, że jest gangsterem?
- Co?! To jakieś brednie! Jakim gangsterem?!
Już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy rozległ się huk wywarzanych drzwi. Bez trudu rozpoznałam Christiana. Obok niego stało jeszcze kilku mężczyzn. Wszyscy w czerni i wszyscy z bronią w ręku.
- Myślałeś, że cię nie znajdziemy McConey? - zakpił jakiś szatyn.
Zamarłam. Co to ma do cholery znaczyć?!
- Nie ruszać się, bo ją zastrzelę!
I w jednej sekundzie stało się kilka rzeczy naraz. Paru chłopaków skoczyło na McConey'a, Christian rzucił się do mnie, błyskawicznie przeciął kajdanki i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Pomieszczenie przeszył charakterystyczny dźwięk wystrzału. Wiedziałam, że kula byłą wycelowana we mnie. Chris mnie zasłonił. Nie... Nie, to się nie dzieje naprawdę. Co ja mam zrobić? Po policzkach płynęły mi łzy ledwo mogłam ustać na nogach.
- Christian! - Próbowałam się do niego przecisnąć, ale ktoś mocno szarpnął mnie za ramię.
- Musisz ze mną iść, Emma... - Ładna szatynka, mniej więcej w moim wieku, stanowczo prowadziła mnie do drzwi.
- Ale Chris... Kim ty jesteś?!
- Zaufaj mi, wydostanę cię z tego, a z nim wszystko będzie dobrze. Serio, to tylko tak źle wyglądało.
Biegiem pokonywałyśmy labirynt ciemnych korytarzy, który zdawał się nie mieć końca. Paliło mnie w płucach, mięśnie trawił żywy ogień i ledwo łapałam oddech. Dopiero na zewnątrz dziewczyna odezwała się ponownie. Nie licząc wcześniejszego popędzania mnie przez cały czas...
- Jestem Sarah, koleżanka Chrisa. Słuchaj, musisz jechać ze mną do bazy, tu jest niebezpiecznie.
- Gdzie?! Co się dzieje?! Czemu nikt nie chce mi nic powiedzieć?!
- Emma, proszę cię, ze mną nic ci się nie stanie, tylko musisz mi zaufać.
W jej oczach błyszczała determinacja i chyba naprawdę chciała się stąd jak najszybciej wynosić. Z wahaniem wzięłam od niej kask i wsiadłam na motor.
- Na miejscu odpowiem ci na każde pytanie, obiecuję. - dodała i ruszyła ostro przed siebie.
Czułam się, jakby przenieśli mnie do jakiegoś porąbanego filmu. Nic z tego nie rozumiałam. Christian gangsterem? Ja pieprzę...
Wyjechałyśmy z miasta na totalne zadupie. W pewnym momencie Sarah zatrzymała motocykl, wyjęła z kieszeni małe, srebrne urządzenie i wcisnęła przycisk pośrodku. Szczęka mi opadła, kiedy ziemia dosłownie się rozsunęła, ukazując pochyły zjazd w dół. Po chwili dziewczyna zaparkowała ścigacza na jednym z setek albo i tysięcy miejsc.
- Czy to jest baza podziemna ? - wydukałam.
- Owszem. - Kiwnęła głową.
Nie mogłam wydusić słowa. Ten dzień nie może być już bardziej popieprzony. Chyba...
- Pójdziemy teraz do kliniki, żeby ktoś opatrzył ci rany, ok? - spytała łagodnie.
Z tego wszystkiego zapomniałam o paskudnie poharatanych nadgarstkach. Nie miałam siły, ani ochoty się z nią kłócić, więc tylko kiwnęłam głową. Zaprowadziła mnie do windy i zjechałyśmy na piętro -15. Przeżyłam kolejny szok. To wyglądało jak zwykły szpital. Pielęgniarze, lekarze uwijający się w białych kitlach i znajomy, chemiczny zapach medykamentów. Sarah rozmawiała właśnie z chłopakiem, który siedział siedział na recepcji. Był blondynem o uroczym uśmiechu i wyglądał na niewiele starszego ode mnie.
- ...dzięki Steve. - Sarah kiwnęła mu głową i wróciła do mnie. - Mark się tobą zajmie, zaprowadzę cię.
- Kto?
- Jeden z nowych lekarzy. Jest bardzo sympatyczny.
Dziewczyna prowadziła mnie przez zawiłe korytarze. Musiała doskonale znać to miejsce.
- Długo już jesteś eee... gangsterką, czy coś...?
- Dwa lata, mniej więcej tyle, ile trwa mój związek z Ethanem.
- Tym Ethanem, przyjacielem Chrisa?
- Tak, właśnie tym. - Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma tu więcej dziewczyn? - wypytywałam dalej.
- Raczej nie, to typowo męskie zajęcie, ale jak widzisz zdarzają się wyjątki. - Zatrzymała się i rozejrzała po korytarzu. - No i jesteśmy. - Zapukała do drzwi oznaczonych numerem 508.
- Proszę. - Usłyszałyśmy i weszłyśmy do środka. Przywitał nas młody, uśmiechnięty lekarz. Boże, czy wszyscy faceci w tym chorym miejscu są tacy przystojni? Muszę zapytać Sarah, czy wygląd to jeden z kryteriów rekrutacji tutaj.
- Zostawię was. - Dziewczyna wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Mark wskazał mi czarną kozetkę przy ścianie. Usiadłam na niej i przetaksowałam pomieszczenie wzrokiem. Było utrzymane w odcieniach bieli i zimnego brązu. Typowy gabinet lekarski.
- Emma, prawda? - upewnił się.
- Tak... Gdzie jest Christian? -zapytałam. Miałam nadzieję, że skoro jest lekarzem, to będzie posiadał takie informacje. Nie pomyliłam się.
- Prawdopodobnie jeszcze go operują. Mogę cię później zaprowadzić, jeśli szef wyrazi zgodę.- oznajmił, opatrując mi nadgarstek. Byłam tak skołowana, że nawet nie czułam bólu.
- Po co ci zgoda jakiegoś szefa, żebym mogła zobaczyć się z Chrisem? - spytałam gniewnie.
Mark uśmiechnął się pobłażliwie. - Dlatego, moja droga, że Christian jest szefem.
I po raz enty tego dnia zbierałam szczękę z podłogi.
- Mogę już porozmawiać z Chrisem? - powtórzyłam uparcie, gdy skończył zakładać bandaż. Westchnął ciężko i wybrał jakiś numer. Po krótkiej rozmowie otworzył przede mną drzwi. - Chodźmy.
Przeszliśmy na inny oddział i wskazał mi odpowiednią salę. - To tutaj.
- Dzięki... - Moja pewność siebie szybko się ulotniła. Ale nie mogę się teraz wycofać. Potrzebuję wyjaśnień w trybie natychmiastowym. Z wahaniem nacisnęłam klamkę i stanęłam w progu niewielkiego pokoju. Christian leżał na łóżku, z zaciętym wyrazem twarzy wpatrując się w sufit.
- Hej... - zaczęłam nieśmiało.
Odwrócił głowę na dźwięk mojego głosu, a jego twarde spojrzenie złagodniało. - Emma...
- Jak się czujesz? - Starałam się brzmieć jak najbardziej obojętnie, ale chyba mi nie wychodziło.
- Bywało gorzej. - Uśmiechnął się cierpko. - A ty?
- Nic mi nie jest. - ucięłam i założyłam ramiona. - Co tu się do cholery dzieje Chris?!
- Nie tak miałaś się dowiedzieć...
- A miałam się w ogóle dowiedzieć?!
- No na pewno nie teraz. - warknął. Kurde, łatwo go zdenerwować. Ale nie dam się zastraszyć.
- Chcę wrócić do domu. - oznajmiłam stanowczo.
- To nie jest możliwe.
- Co?! - I trzymanie nerwów na wodzy szlag trafił.
- Emma, cholera! Kilkanaście godzin temu porwała cię jedna z największych szuj na Brooklynie, a ty chcesz wracać do domu?! - Dobra, teraz nawet dla mnie to zabrzmiało niepoważnie. Zresztą cała ta pogrzana sytuacja jest niepoważna.
- Gdyby nie ty, to nie wiedziałby o moim istnieniu! - krzyknęłam.
*Christian*
Szłam spokojnie na spotkanie z Sam, kiedy jakiś facet zastąpił mi drogę. Był wysoki, barczysty, prawdopodobnie w okolicach trzydziestki.
- Eee, mogę w czymś pomóc? - wyjąkałam.
- Och, oczywiście, że możesz skarbie. - Uśmiechnął się szyderczo.
Nagle ktoś zasłonił mi twarz kawałkiem materiału. Uderzył mnie ostry, intensywny zapach i po chwili straciłam przytomność.
Obudziłam się w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Było małe, ciemne, bez okien, oświetlone jedynie przez wpół zepsutą żarówkę. Tynk osypywał się ze ścian. Szarpnęłam rękami, ale uświadomiłam sobie, że są ciasno skute kajdankami. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że ostry metal wrzynał się w skórę. Nadgarstki pulsowały boleśnie i kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i dlaczego. Pomylili mnie z kimś? W ogóle jacy oni?! Nie mam pojęcia kim jest ten facet. Mijały sekundy, minuty, godziny... W końcu skrzypnęły zawiasy, drzwi otworzyły się i stanął w nich właśnie on. Kimkolwiek jest...
- Kim jesteś i czego chcesz?! - krzyknęłam, walcząc ze łzami.
- Twój chłopak ci nie powiedział, słońce? Nieładnie z jego strony.
- Jaki chłopak?! Nie mam żadnego chłopaka!
- A Christian Blake? - zapytał, stawiając nacisk na wymawiane imię i nazwisko.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. - Skąd wiesz kim jest Christian...?
- Trudno nie wiedzieć kim jest twój największy wróg.
- Słucham ?
Mężczyzna westchnął z irytacją. - Sądząc po twojej reakcji, zakładam, że ten przeklęty szczeniak nie powiedział ci, że jest gangsterem?
- Co?! To jakieś brednie! Jakim gangsterem?!
Już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy rozległ się huk wywarzanych drzwi. Bez trudu rozpoznałam Christiana. Obok niego stało jeszcze kilku mężczyzn. Wszyscy w czerni i wszyscy z bronią w ręku.
- Myślałeś, że cię nie znajdziemy McConey? - zakpił jakiś szatyn.
Zamarłam. Co to ma do cholery znaczyć?!
- Nie ruszać się, bo ją zastrzelę!
I w jednej sekundzie stało się kilka rzeczy naraz. Paru chłopaków skoczyło na McConey'a, Christian rzucił się do mnie, błyskawicznie przeciął kajdanki i pociągnął mnie w stronę wyjścia. Pomieszczenie przeszył charakterystyczny dźwięk wystrzału. Wiedziałam, że kula byłą wycelowana we mnie. Chris mnie zasłonił. Nie... Nie, to się nie dzieje naprawdę. Co ja mam zrobić? Po policzkach płynęły mi łzy ledwo mogłam ustać na nogach.
- Christian! - Próbowałam się do niego przecisnąć, ale ktoś mocno szarpnął mnie za ramię.
- Musisz ze mną iść, Emma... - Ładna szatynka, mniej więcej w moim wieku, stanowczo prowadziła mnie do drzwi.
- Ale Chris... Kim ty jesteś?!
- Zaufaj mi, wydostanę cię z tego, a z nim wszystko będzie dobrze. Serio, to tylko tak źle wyglądało.
Biegiem pokonywałyśmy labirynt ciemnych korytarzy, który zdawał się nie mieć końca. Paliło mnie w płucach, mięśnie trawił żywy ogień i ledwo łapałam oddech. Dopiero na zewnątrz dziewczyna odezwała się ponownie. Nie licząc wcześniejszego popędzania mnie przez cały czas...
- Jestem Sarah, koleżanka Chrisa. Słuchaj, musisz jechać ze mną do bazy, tu jest niebezpiecznie.
- Gdzie?! Co się dzieje?! Czemu nikt nie chce mi nic powiedzieć?!
- Emma, proszę cię, ze mną nic ci się nie stanie, tylko musisz mi zaufać.
W jej oczach błyszczała determinacja i chyba naprawdę chciała się stąd jak najszybciej wynosić. Z wahaniem wzięłam od niej kask i wsiadłam na motor.
- Na miejscu odpowiem ci na każde pytanie, obiecuję. - dodała i ruszyła ostro przed siebie.
Czułam się, jakby przenieśli mnie do jakiegoś porąbanego filmu. Nic z tego nie rozumiałam. Christian gangsterem? Ja pieprzę...
Wyjechałyśmy z miasta na totalne zadupie. W pewnym momencie Sarah zatrzymała motocykl, wyjęła z kieszeni małe, srebrne urządzenie i wcisnęła przycisk pośrodku. Szczęka mi opadła, kiedy ziemia dosłownie się rozsunęła, ukazując pochyły zjazd w dół. Po chwili dziewczyna zaparkowała ścigacza na jednym z setek albo i tysięcy miejsc.
- Czy to jest baza podziemna ? - wydukałam.
- Owszem. - Kiwnęła głową.
Nie mogłam wydusić słowa. Ten dzień nie może być już bardziej popieprzony. Chyba...
- Pójdziemy teraz do kliniki, żeby ktoś opatrzył ci rany, ok? - spytała łagodnie.
Z tego wszystkiego zapomniałam o paskudnie poharatanych nadgarstkach. Nie miałam siły, ani ochoty się z nią kłócić, więc tylko kiwnęłam głową. Zaprowadziła mnie do windy i zjechałyśmy na piętro -15. Przeżyłam kolejny szok. To wyglądało jak zwykły szpital. Pielęgniarze, lekarze uwijający się w białych kitlach i znajomy, chemiczny zapach medykamentów. Sarah rozmawiała właśnie z chłopakiem, który siedział siedział na recepcji. Był blondynem o uroczym uśmiechu i wyglądał na niewiele starszego ode mnie.
- ...dzięki Steve. - Sarah kiwnęła mu głową i wróciła do mnie. - Mark się tobą zajmie, zaprowadzę cię.
- Kto?
- Jeden z nowych lekarzy. Jest bardzo sympatyczny.
Dziewczyna prowadziła mnie przez zawiłe korytarze. Musiała doskonale znać to miejsce.
- Długo już jesteś eee... gangsterką, czy coś...?
- Dwa lata, mniej więcej tyle, ile trwa mój związek z Ethanem.
- Tym Ethanem, przyjacielem Chrisa?
- Tak, właśnie tym. - Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma tu więcej dziewczyn? - wypytywałam dalej.
- Raczej nie, to typowo męskie zajęcie, ale jak widzisz zdarzają się wyjątki. - Zatrzymała się i rozejrzała po korytarzu. - No i jesteśmy. - Zapukała do drzwi oznaczonych numerem 508.
- Proszę. - Usłyszałyśmy i weszłyśmy do środka. Przywitał nas młody, uśmiechnięty lekarz. Boże, czy wszyscy faceci w tym chorym miejscu są tacy przystojni? Muszę zapytać Sarah, czy wygląd to jeden z kryteriów rekrutacji tutaj.
- Zostawię was. - Dziewczyna wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Mark wskazał mi czarną kozetkę przy ścianie. Usiadłam na niej i przetaksowałam pomieszczenie wzrokiem. Było utrzymane w odcieniach bieli i zimnego brązu. Typowy gabinet lekarski.
- Emma, prawda? - upewnił się.
- Tak... Gdzie jest Christian? -zapytałam. Miałam nadzieję, że skoro jest lekarzem, to będzie posiadał takie informacje. Nie pomyliłam się.
- Prawdopodobnie jeszcze go operują. Mogę cię później zaprowadzić, jeśli szef wyrazi zgodę.- oznajmił, opatrując mi nadgarstek. Byłam tak skołowana, że nawet nie czułam bólu.
- Po co ci zgoda jakiegoś szefa, żebym mogła zobaczyć się z Chrisem? - spytałam gniewnie.
Mark uśmiechnął się pobłażliwie. - Dlatego, moja droga, że Christian jest szefem.
I po raz enty tego dnia zbierałam szczękę z podłogi.
- Mogę już porozmawiać z Chrisem? - powtórzyłam uparcie, gdy skończył zakładać bandaż. Westchnął ciężko i wybrał jakiś numer. Po krótkiej rozmowie otworzył przede mną drzwi. - Chodźmy.
Przeszliśmy na inny oddział i wskazał mi odpowiednią salę. - To tutaj.
- Dzięki... - Moja pewność siebie szybko się ulotniła. Ale nie mogę się teraz wycofać. Potrzebuję wyjaśnień w trybie natychmiastowym. Z wahaniem nacisnęłam klamkę i stanęłam w progu niewielkiego pokoju. Christian leżał na łóżku, z zaciętym wyrazem twarzy wpatrując się w sufit.
- Hej... - zaczęłam nieśmiało.
Odwrócił głowę na dźwięk mojego głosu, a jego twarde spojrzenie złagodniało. - Emma...
- Jak się czujesz? - Starałam się brzmieć jak najbardziej obojętnie, ale chyba mi nie wychodziło.
- Bywało gorzej. - Uśmiechnął się cierpko. - A ty?
- Nic mi nie jest. - ucięłam i założyłam ramiona. - Co tu się do cholery dzieje Chris?!
- Nie tak miałaś się dowiedzieć...
- A miałam się w ogóle dowiedzieć?!
- No na pewno nie teraz. - warknął. Kurde, łatwo go zdenerwować. Ale nie dam się zastraszyć.
- Chcę wrócić do domu. - oznajmiłam stanowczo.
- To nie jest możliwe.
- Co?! - I trzymanie nerwów na wodzy szlag trafił.
- Emma, cholera! Kilkanaście godzin temu porwała cię jedna z największych szuj na Brooklynie, a ty chcesz wracać do domu?! - Dobra, teraz nawet dla mnie to zabrzmiało niepoważnie. Zresztą cała ta pogrzana sytuacja jest niepoważna.
- Gdyby nie ty, to nie wiedziałby o moim istnieniu! - krzyknęłam.
***
*Christian*
Zamilkłem, trawiąc słowa Emmy. Ma rację. Co ja do ku*wy nędzy narobiłem? Teraz prawdopodobnie będzie mieć na karku McConey'a, dopóki nie wsadzę mu kulki w ten parszywy łeb. Zraniłem ją przez swoje głupie widzimisię. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. I pierwszy raz naprawdę tego żałuję. Zawsze byłem obojętny na uczucia innych, a teraz... Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Wróciłem myślami do chwili, gdy zobaczyłem ją w tym obskurnym magazynie Rodgera, taką małą i przestraszoną. Coś we mnie pękło i za wszelką cenę chciałem ją ochronić. Nadal chcę. Ganiłem się w duchu za te paskudztwa wygadywane na jej temat. Emma jest inna, niż wszystkie dziewczyny, z którymi do tej pory się spotykałem. "Spotykałem"... Potrafi na mnie nakrzyczeć i się postawić. Ma naprawdę silny charakter.
- Co, nagle się zaciąłeś?! - syknęła. - No, bardzo silny...
- Emma posłuchaj, ja naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło.
- Ta... McConey wspominał mi, że lubujesz się w dziwkach, to też prawda?!
- Tak. Ale to było zanim poznałem ciebie.
- I co się niby zmieniło?!
- Zależy mi na tobie. Jesteś pierwszą dziewczyną na której mi zależy... Tak, masz rację, na początku moje zamiary w stosunku do ciebie nie różniły się od wcześniejszych. Ale ty nie uległaś, wręcz mnie odtrącałaś. I postanowiłem sobie, że będziesz moja. - Właśnie zdałem sobie sprawę jak to głupio brzmi. - Kiedy wziąłem cię nad jezioro i rozmawialiśmy, coś zaczęło się we mnie zmieniać. A później, jak zobaczyłem Rodgera celującego do ciebie z broni... - Zaciąłem się. Te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Mogła przeze mnie zginąć... Emma wpatrywała się we mnie bez słowa. W jej oczach dostrzegłem mieszaninę uczuć. Wściekłość, rozczarowanie, ból, zawód. Ostatnie zabolało najbardziej. Nienawidziłem zawodzić. Ja... Ja nigdy nie zawiodłem. Aż do teraz...
- Nigdy nie miałeś prawdziwej dziewczyny? - spytała w końcu, kierując rozmowę na bezpieczniejsze tory. Pokręciłem głową. Chyba była zaskoczona.
- Uratowałeś mi życie. - wykrztusiła. - Zaraz po tym, jak przez ciebie prawie je straciłam, no ale jednak.
- Popieprzone, nie? - Zaryzykowałem mały uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Odwzajemniła go niechętnie. - Ale ciężko mi będzie ci zaufać. To wszystko... - Ogarnęła ręką salę. - To dla mnie za dużo naraz. Dlatego chcę wrócić do domu.
- Emma, to zbyt niebezpieczne. - upierałem się.
- Na miłość Boską, jutro mam wykłady, a za tydzień egzamin końcowy! I nie będę mieszkać pod ziemią!
- Nikt nie powiedział, że pod ziemią. - zauważyłem. - Możesz mieszkać ze mną.
Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, z miną w stylu "Chyba cię pogrzało."
- To tylko kwestia bezpieczeństwa. Poza tym będzie tam też Sarah i Ethan, nie zostaniesz z potworem sam na sam, bez obaw. - dodałem żartobliwie.
- Muszę zabrać rzeczy z mieszkania... - wydusiła w końcu.
- Zawiozę cię. I na wykłady też... - obiecałem z skruszoną miną. Chociaż tak mogę jej to wszystko wynagrodzić. Chronieniem jej.
- Nie wierzę w to, na co się właśnie zgodziłam.
- Nie będzie tak źle, ze mną nigdy nie jest nudno. - Posłałem jej uśmiech.
- Ta, zdążyłam zauważyć. - odparła ironicznie.
Nagle drzwi się otworzyły i do sali wpadła szczupła blondynka. - Christian! - pisnęła i rzuciła mi się na szyję.
- Larah, hej. - Zaśmiałem się, przytulając ją. Emma wpatrywała się w nas...z zazdrością? Nie powiem, pasuje mi to.
- Co ci się stało? Na dwa tygodnie nie można cię samego zostawić! - jęknęła dziewczyna.
- Hmm, dłuższa historia. Jak ci się podobała Hiszpania?
- Bajeczna! - zawołała rozentuzjazmowana. - Żebyś ty widział tych przystoj...
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, Lee. - przerwałem jej, zanim zaczęła na dobre zawalać nas plotkami, newsami, anegdotkami...
- Och?
- Poznaj Emmę, moją przyszłą dziewczynę. Emma, to Larah, moja kuzynka.
Spiorunowała mnie wzrokiem, kiedy nazwałem ją swoją przyszłą dziewczyną. - Pomarzyć możesz, Blake. - syknęła. - Miło cię poznać.
- Nawzajem! Skoro nie jesteś jego dziewczyną...
- Jeszcze nie. - wtrąciłem. Larah przewróciła oczami.
- Znamy się dwa dni. - wyjaśniła Emma z cierpkim uśmiechem.
- Chris, my chyba musimy poważnie porozmawiać... No dobra, ja się na razie zwijam. Muszę rozpakować walizki i w ogóle. Do zobaczenia później. - Wyszła z sali tanecznym krokiem. Cała Lee. Pokręciłem głową z rozbawieniem i skierowałem wzrok na Emm. - Czy ty byłaś zazdrosna, Emily? - spytałem, uśmiechając się szeroko.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Przecież tak masz na imię.
- Ale wolę Emmę, ok? - westchnęła zirytowana.
- Jak sobie życzysz. Tylko nie bij już! - Przewróciła oczami. - No więc jak, byłaś czy nie? - droczyłem się.
- Nie.
- Właśnie, że tak! Widziałem to w twoich oczach!
- To chyba jesteś ślepy.
- No cóż, skutki uboczne podeszłego wieku.
Roześmiała się. Nareszcie, lubiłem ją uśmiechniętą. - Czy ja i mój podeszły wiek cię bawimy? - Uniosłem brwi.
- Owszem, panie Blake, czy tam szefie. Jak wolisz. - Zmrużyła oczy.
- Niczego się przed tobą nie da ukryć.
- Bo mnie, w przeciwieństwie do ciebie, nie dotknęły jeszcze skutki podeszłego wieku.
- Najwyraźniej nie. - przyznałem z uśmiechem. - O której masz jutro wykład?
- O dwunastej.
- W porządku, wyjdę stąd wcześnie rano.
- Tak szybko?
- To nie była groźna rana.
Pokiwała głową i usiadła na skraju łóżka. - Chris... Dziękuję. - Uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń na mojej. Ująłem ją i zacząłem delikatnie gładzić kciukiem jej wierzch.
- Za co? Ja schrzaniłem, więc ja musiałem to naprawić. Nie ma sprawy. Ale jeśli bardzo chcesz się odwdzięczyć, to możesz iść ze mną na randkę.
- Na randkę? - Uniosłam brwi.
- Tak, na randkę.
- Przemyślę to. Która godzina?
Zerknąłem na zegar. - Po pierwszej.
- Och... Późno...
- Chcesz iść spać? Poproszę Sarah, żeby zaprowadziła cię do mojego pokoju.
- Okay, brzmi nieźle...
Kiwnąłem głową i wysłałem do dziewczyny sms. Przyszła kilka minut później.
- No to...do jutra. - powiedziała cicho Emma.
- Do jutra, mała.
***
*Emma*
- I jak, wyjaśniliście sobie wszystko? - spytała Sarah, naciskając przycisk w windzie.
- Można tak powiedzieć.
- Christian to dobry facet, tylko pogubiony. Miał trudną przeszłość.
Rzuciłam jej zaciekawione spojrzenie.
Pokręciła głową. - Nie wiem za wiele na ten temat. Jest bardzo skryty. Jeśli będzie chciał, to sam ci powie.
- Rozumiem.
- Jesteśmy. Proszę. - Podała mi klucze. - Zostawiłam ci kilka ubrań i kosmetyków, śpij dobrze.
- Dzięki... Dobranoc.
Wsunęłam klucz do zamka i przekręciłam go. Pokój Chrisa miał kremowe, gładkie ściany z czerwonymi akcentami, panele w kolorze gorzkiej czekolady i meble o ton jaśniejsze od podłogi. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na podwójnym łóżku. Leżała na nim czysta, biała pościel. Dopiero teraz odczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Zrzuciłam trampki i wsunęłam się pod kołdrę. Zasnęłam niemal natychmiast.
__________________________________
Hej! :)
No to wyszło szydło z worka, wiecie już co ukrywał Chris. Ktoś się domyślał? Pewnie Ci, którzy czytali pierwszą notkę na blogu tak, i tylko czekali, aż to wyjdzie. :D
Standardowo, jeśli macie jakieś pytania/ uwagi/ przemyślenia i tak dalej, i tym podobne, to walcie śmiało w komentarzach :D
Kiedyś na wielu blogach widziałam dopisek "Czytasz ---> komentujesz ---> motywujesz", jest on w stu procentach prawdziwy, gdyby ktoś miał wątpliwości. :))) Mimo że piszę bloga dla przyjemności, a nie dla wyświetleń, naprawdę fajnie jest poczytać, co macie do powiedzenia. :D
Rozdział 4 za tydzień.
Do następnego!
Little M. ❤
Ahh to zakończenie pozostawiające w napięciu :p Nie no żart :D Ale rozdziały bardzo fajne :) Powiem iż to dobre, wprowadzać akcję, a potem kończyć czymś przeciętnym lub znów coś zostawić dla zastanowienia się czytelnika :D
OdpowiedzUsuń:D Dziękuję za opinię Wikusiu <3
Usuń