czwartek, 29 grudnia 2016

Rozdział 9 - Siedmiu za dwóch

10 lipca 2016, Nowy Jork

*Christian*

Mimo, że zegar na ścianie pokazywał zaledwie szóstą rano, musiałem wstać i wziąć się do roboty. Jęknąłem w duchu. Wolałbym ten dzień spędzić z Emm... Spojrzałem na nią mimowolnie. Tak spokojnie spała, z twarzą wtuloną w poduszkę. Długie rzęsy rzucały delikatny cień na jej kości policzkowe, a włosy rozsypały się wokół głowy jak błyszcząca, czarna aureola.

Nie mogłem się powstrzymać od odgarnięcia luźnego kosmyka z jej buzi. Wymruczała coś przez sen, mocniej tuląc satynową kołdrę. Nie powiedziała mi, co jej się śniło w nocy, ale domyślam się, że miało to związek z ostatnią akcją i historią Willa. Nie powinienem jej mieszać w te wszystkie mroczne sprawy. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Nigdy nie pozwolę, żeby coś jej się stało. Telefon zawibrował w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki. Ethan.
Odczytałem wiadomość i dosłownie wybiegłem z pokoju.
- Chyba sobie jaja robisz! - krzyknąłem, wpadając do gabinetu.
- Nie. Podczas ostatniego sprawdzania granic, psy złapały dwóch chłopaków. Zabici na miejscu. - odparł z grobową miną.
- Nie wiedzą z kim zadzierają... - warknąłem.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Ich siedmiu za naszych dwóch.
-  A jaśniej?
- Dorwiemy siedmiu z nich i każdy dostanie tyle kulek, żeby umierał w najgorszych cierpieniach. Punktualnie o północy. A ciała podrzucimy na komisariat - wysyczałem.
Ethanowi zrzedła mina. 
- Mówisz serio Blake?
- A wyglądam jakbym żartował?
I musiałem wyglądać naprawdę przerażająco, skoro nawet Casasowi zabrakło słów. Pokręcił tylko głową.
- Zajmę się tym. - dodałem i opuściłem pomieszczenie. Byłem ostro wkurzony. Głupie psy. Długo byłem cierpliwy i ignorowałem to, że wpieprzają się w moje sprawy, ale teraz miarka się przebrała. Nigdy więcej żaden gliniarz nie będzie stanowił problemu. Muszę tylko dopilnować bezpieczeństwa Emmy. Będzie na mnie wkurzona, ale to dla jej dobra. Lepiej, żeby nie wiedziała o pewnych sprawach.
***

*Emma*

- Sam! - Pisnęłam i chwilę później przyjaciółka rzuciła mi się na szyję. Miała na sobie jaskrawo różową sukienkę, wysokie jasne szpilki, a jej włosy zdobiła kolorowa opaska. 
- Jeju, Emm! Tęskniłam za tobą!
- A ja za tobą. - Uśmiechnęłam się szczerze. - I jak, przywiozłaś ze sobą któregoś kelnera?
Zrobiła chmurną minę. - Niestety, nie wyszło.
- Och, Sam, proszę cię. Nowy Jork jest gigantyczny, spotkasz kogoś w końcu.
- Zaczynam w to wątpić. Christian dobrze się sprawuje? - spytała, patrząc na mnie znacząco.
Zawahałam się. No cóż, jeśli przez dobre sprawowanie rozumiesz bycie szefem gangu, którego zasięg jest po prostu absurdalny, albo zabijanie innych gangsterów, w czasie tych całych akcji, to tak, Chris jest ideałem.
- Między nami wszystko dobrze. - odpowiedziałam z zakłopotanym uśmiechem.
Uniosła brwi. Oho, coś się kroi. - Jesteś w ciąży? - palnęła.
Szczęka mi opadła. Chyba jej to włoskie słoneczko za mocno w główkę przygrzało. - Jakiej do cholery ciąży? Sam my nie...
Przerwała mi natychmiast. - Chodzisz z takim gorącym facetem i jeszcze z nim nie spałaś?! Co jest z tobą dziewczyno nie tak! 
- Sammy, ciszej... - poprosiłam coraz bardziej zażenowana tą rozmową. Na dodatek, jakaś przechodząca pani posłała mojej przyjaciółce spojrzenie pełne dezaprobaty i skrzywiła się zniesmaczona. Sam pokazała jej język.
- Nawet mi nie wmawiaj, że wziął sobie za zasadę celibat aż do ślubu. Może ty to zrobiłaś, ale z takim ciałem powinien cię przekonać skinieniem palca! 
- Na miłość Boską, Samantho Thereso Louis, uspokój się. - jęknęłam sfrustrowana.
- No to mi wyjaśnij, jak to się stało... Przecież ten koleś to chodzący seks, na twoim miejscu nie wypuszczałabym go z łóżka. 
- Sam! 
- Ale...
- Nie, nie, nie! Koniec tematu. - zażądałam.
Westchnęła. - Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. 
- Nie sądzę.
Sam zawsze miała powodzenie u chłopaków i już za czasów szkoły średniej, raczyła mnie ciekawostkami ze swojego życia erotycznego z aktualną miłością. A zmieniała je dosyć często, przez co nie miała pochlebnej opinii. Oczywiście wśród dziewczyn.
- A mówiłam ci o Alejandro? - zagadnęła, zmieniając temat.
- Kim? 
- Alejandro. Tym kucharzu.
Przed oczami, jak żywy, stanął mi niski, obszerny mężczyzna z masą czarnych loków, ukrytych pod białą czapą. Rzeczywistość okazała się drastycznie inna, gdy Sam pokazała mi zdjęcie przystojnego, opalonego bruneta z wielkimi, orzechowymi oczami.
- Do twojego Chrisa mu daleko, ale i tak niezła z niego czekoladka.
- Czekoladka? - zakpiłam.
- Aha. Żebyś widziała jego klatę! - Rozmarzyła się.
Nie tylko ona. Na myśl o Chrisie bez koszulki, policzki zapłonęły mi rumieńcem. Dziewczyna przyjrzała mi się uważnie.
- Rumienisz się. Na pewno między wami do niczego nie doszło?
- Na pewno. - burknęłam. 
W tym momencie zapiszczał mój telefon. 

Od: Chris♥:
Gdzie jesteś? Nie mogę się do ciebie dodzwonić. 

Chyba jest zły... Wybrałam jego numer.
- Wreszcie! - warknął. 
O cholera, jest naprawdę wściekły. Ale o co mu chodzi? Nie widzieliśmy się nawet dzisiaj rano...
- Przepraszam, nie słyszałam dzwonka... - wymamrotałam skruszona.
- Gdzie jesteś... 
- W Starbucksie. - palnęłam głupio. No tak, w Nowym Jorku na pewno jest jeden Starbucks. - To znaczy, we Flowerfields... - Poprawiłam się szybko.
- Będę na parkingu od północnego wejścia za cztery minuty. - syknął i tak po prostu się rozłączył.
Zerknęłam na godzinę. Dopiero po piętnastej. Może coś się stało? Oby nie. 
- Sam, przepraszam, muszę już iść... - powiedziałam, szybko chowając telefon.
- Już? Coś się stało?
- Eee... Christian ma wyścig za godzinę i zupełnie o tym zapomniałam.
Uniosła brwi, a jej mina mówiła: "Akurat!". - Emm... - zaczęła.
- Naprawdę, muszę lecieć. Zobaczymy się niedługo. - Uścisnęłam ją krótko i pobiegłam na parking.
 Chris czekał oparty o swój motor. Minę miał groźną, spojrzenie zimne, a z całej jego postawy bił chłód i niezachwiana pewność siebie. Dopiero teraz zobaczyłam w nim tego, kim naprawdę był. Szefa gangu. Prawdziwego bossa, na miarę Ala Capone. Zadrżałam. Miałam ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam chłopak, który uspokajał mnie zeszłej nocy po okropnym koszmarze. Niepewnie podeszłam bliżej.
- Wsiadaj. - rzucił, podając mi kask.
- Coś się stało? - wyszeptałam.
- Nie. - warknął.
- Ale...
- Nie mamy czasu. 
Coś w tonie jego głosu mówiło mi, że lepiej z nim nie dyskutować. Objęłam go w pasie. Ruszył, niemal tak gwałtownie jak na wyścigu kilka dni temu.
Pędził przez Manhattan z wariacką prędkością. Serce podeszło mi do gardła. Był cały spięty i równo wkurzony. Gdybym jeszcze wiedziała, o co chodzi...
 Gdy dojechaliśmy, złapał mnie za rękę i dosłownie zaciągnął do pokoju. - Masz tu zostać, dopóki nie wrócę. - rozkazał i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Na klucz. Gapiłam się na nie z rozdziawionymi ustami. Czy on mnie właśnie zamknął?

*Christian*

Emma jest bezpieczna, więc mogę przystąpić do działania. Wybrałem numer Casasa.
- Jak sytuacja?
- Na posterunku jest ich ośmiu. - powiedział.
- Nie ma sprawy, jednego możemy zastrzelić na miejscu.
- Kiedy będziesz?
- Zaraz. Musiałem się upewnić, że Emma będzie bezpieczna.
- Dobra. Zbieram ekipę. O osiemnastej zaczynamy.
***
Siedziałem z Ethanem, Carterem, Terrym i dwoma chłopakami z zaawansowanej w małym vanie, do złudzenia przypominającym zwykły transport miejski. Mieliśmy plan dopracowany do perfekcji. Napad na komisariat w biały dzień mógłby się wydawać absurdalnie głupi, ale ja chciałem im pokazać pełnię swoich umiejętności. 
- Sześćdziesiąt sekund... - mruknął Casas.
Otworzyłem drzwi. - Panowie, operację "SFT"* uważam za rozpoczętą. - oznajmiłem ze złowieszczym uśmiechem na twarzy.
Wypadliśmy z samochodu jak burza i wparowaliśmy do budynku. Psy złapały za broń, ale nawet z najlepszego pistoletu nie ma pożytku, jeśli się go nie umie używać. Dorwałem pierwszego, zakneblowałem i zakułem, o ironio, w kajdanki przytwierdzone do jego pasa. Chłopcy zajęli się pozostałą szóstką. Ósmy już dawno zarobił kulę w łeb i wykrwawiał się na idealnie wypolerowanym parkiecie. Już nie takim idealnym.
 Zapakowaliśmy gliniarzy do bagażnika. Dzięki tłumikom nie narobiliśmy hałasu. To było dziecinnie proste. Te pieprzone kundle zapłacą za to co zrobiły. Siedmiu za dwóch. Właściwie ośmiu.
- Szybciej Carter. - syknąłem.
- Nie chcesz teraz innych psów na karku, szczególnie, kiedy jedziemy tym gruchotem. - mruknął Right, nieznacznie przyspieszając.
- Brawo, Blake. Will byłby dumny. - Terry posłał mi krzepiący uśmiech.
- Dzięki. - Odwzajemniłem go.
Tak, Will był gorącym zwolennikiem oczyszczenia tego świata ze wszystkich parszywych kundli.
 *** 

- Do cel z nimi. Zostawić jak są. - rozkazałem. - Punktualnie o północy zaczniemy egzekucję.
***
 

*Emma*

Sfrustrowana krążyłam po pokoju. Czułam się jak jakiś więzień. W dodatku coś się stało z moim telefonem i nie mogłam nawet odblokować ekranu. Nie wątpiłam, że to również sprawka Christiana. Przeszukałam każdy centymetr kwadratowy pomieszczenia, ale nie znalazłam żadnego dodatkowego klucza. W sumie co w tym dziwnego, skoro mnie zamknął, to miał jakiś powód i na pewno nie zrobiłby tak głupiego błędu jak zostawienie tu kluczy. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wyjęłam wsuwkę z włosów i włożyłam do zamka. Kiedyś potrafiłam to zrobić. Miałam to opanowane do perfekcji. Musi się udać. Zaczęłam delikatnie ruszać narzędziem. Prawo, lewo, przód, tył, góra, dół. Wyczuj mechanizm... Jest! Zamek puścił i drzwi stanęły mi otworem. 
Już miałam wbiec do windy, gdy usłyszałam czyjeś głosy. Momentalnie schowałam się za ścianą.
- Słyszeliście, że szef złapał gliniarzy? 
- Tak! Kurde, dobry jest. Podobno chce wszystkich zastrzelić.
- Prze jaja...
Chłopcy przeszli dalej i rozmowa ucichła. Ostrożnie wyjrzałam zza rogu. Pusto. Co ten Chris tam wyrabia?! Ciekawość zwyciężyła i nacisnęłam przycisk z numerem -18. Zjechałam na najniższe piętro. Cele. Ściany były betonowe, tak samo podłoga. Sieć korytarzy znikomo oświetlały słabe żarówki. Zakręciło mi się w głowie od zapachu stęchlizny. Nie wiedziałam, gdzie mam iść. Wytężyłam słuch. Christian. Na pewno Christian i kilku innych. Instynktownie ruszyłam za stłumionumi przez grube mury głosami. Zatrzymałam się dopiero, gdy słyszałam ich rozmowę już zupełnie wyraźnie. Znajdowali się w dużej celi. Pod ścianą, w szeregu stało siedmiu mężczyzn w brudnych, zakrwawionych mundurach policyjnych. Byli zakneblowani, a ich ręce i nogi skuwały kajdanki. W momencie pojęłam, co się za chwilę wydarzy, ale nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Nogi jakby wrosły mi w ziemię. 
- Minuta, szefie. - powiedział, jak mniemam, Terry. 
Christian wziął od niego pistolet i przeładował go. - To za Harrego i Elliota. - warknął i uniósł lewą dłoń, dając sygnał reszcie.
I stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Zaczęli strzelać. Nie raz, nie dwa... Posłali w kierunku każdego policjanta po kilka pocisków, zaczynając od ich nóg, kończąc na głowach. Krew splamiła ściany. Mnóstwo, mnóstwo krwi. Powietrze przeszył krzyk cierpiących. Zrobiło mi się niedobrze, kolana się pode mną ugięły. Poczułam łzy na policzkach. Zanim uciekłam, przyjrzałam się twarzy Chrisa. Uśmiechał się zimno, groźnie, z satysfakcją z popełnionego morderstwa. Jego oczy były jak dwa sople lodu. Nie poznawałam go. Nie chciałam go znać. Odbiegłam najszybciej jak mogłam, nie zważając na to, że moje kroki niosą się echem po korytarzu.
Wpadłam do sypialni i drżącymi rękami spakowałam walizkę. Musiałam stąd uciec. Tak strasznie się bałam, że mnie złapie. Prześladowało mnie jego beznamiętne, lodowate spojrzenie. Postanowiłam napisać mu parę słów.

Chris,
Przykro mi, ale po tym co zobaczyłam, nie jestem w stanie dłużej z tobą być. Nie poznaję cię. Gdzie się podział tamten kochany chłopak, który kilka dni temu powiedział mi, że mnie kocha? Bo wiem, że mówił szczerze. Zamiast niego, dostrzegłam twoją mroczną stronę. Zamordowałeś niewinnych ludzi z zimną krwią i uśmiechem na ustach. Żałuję, że się w tobie zakochałam. Bo ja też mówiłam wtedy szczerze. Nie szukaj mnie, i tak nie znajdziesz. Nie chcę od ciebie żadnych wyjaśnień. Nigdy więcej się nie zobaczymy. 
Mam tylko nadzieję, że kiedyś dostrzeżesz swój błąd i postarasz się go naprawić.
E.

Zgięłam kartkę na pół i położyłam na łóżku. Teraz muszę znaleźć sposób, żeby się stąd wydostać. Sprawdziłam telefon. Nadal nie działa. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść do pokoju Aidena i poprosić go o pomoc. Dużo ryzykowałam, ale był jedyną szansą. Nie znałam tu nikogo innego.
Cicho zapukałam do drzwi.
- Emma? Co się stało? Jesteś cała roztrzęsiona...
- Pomóż mi, proszę... - wyszeptałam ze ściśniętym gardłem.
- Jasne, że pomogę, tylko powiedz mi jak mógłbym to zrobić.
Pokręciłam tylko głową. Coś we mnie pękło i zalałam się łzami. Aiden przyciągnął mnie do siebie i delikatnie objął. Wtuliłam się w niego. Potrzebowałam tego. Zwykłej, ludzkiej troski i pocieszenia.
- Emma... Ktoś cię skrzywdził? Blake? Proszę cię, powiedz mi co się stało...
Odsunęłam się i popatrzyłam mu poważnie w oczy. - Muszę się dostać na lotnisko... Jak najszybciej... Nie mogę ci nic więcej powiedzieć... - jąkałam się.
- Już dobrze, spokojnie... Zawiozę cię tam... - powiedział łagodnie.
***

- Dziękuję za wszystko, Aiden. Naprawdę, ratujesz mi życie. 
- To przecież nic takiego. Zwykła, przyjacielska przysługa. - Uśmiechnął się lekko.
Czekał ze mną na hali odlotów. Za kilkanaście minut wyląduje samolot, który zabierze mnie do Seattle. 
- Nie mów Christianowi, że się ze mną widziałeś, ani gdzie lecę. - Poprosiłam.
- Oczywiście. U mnie jak w studni. - zapewnił. 
- Muszę już iść. Jeszcze raz dziękuję. 
- Jeszcze raz nie ma sprawy. Odezwij się czasem, żebym wiedział, że żyjesz, ok?
- Jasne. - Przytuliłam go mocno.
- Do zobaczenia? - spytał z nadzieją.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Mam nadzieję, Aiden. 
Pomachałam mu jeszcze, po czym odeszłam w kierunku punktu odpraw. Za kilka godzin moje życie zmieni się o 180°. Prawdopodobnie na jeszcze gorsze. 
***

*Christian*

Szczęka mi opadła, gdy wróciłem do sypialni. Drzwi otwarte na oścież, w pokoju jeden wielki bałagan, Emmy brak. Na łóżku dostrzegłem złożoną kartkę. Podniosłem ją i przebiegłem wzrokiem po tekście. I jeszcze raz... I jeszcze... Nie... To się nie dzieje... Stałem zszokowany i niezdolny do żadnego ruchu. Na miłość Boską, co ja jej zrobiłem... Prawdopodobnie nigdy nie zapomni tego co zobaczyła. W ciągu kilku dni skrzywdziłem ją tak bardzo, że bardziej się nie dało. "Żałuję, że się w tobie zakochałam." "Nigdy więcej się nie zobaczymy." 
Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Kartka samotnie upadła na podłogę. Zapiekły mnie oczy. Łzy. Płakałem. Po raz pierwszy w życiu.

_________________
* SFT - Seven for two (ang. siedmiu za dwóch)

__________________________

Hej!
Zgodnie z obietnicą - rozdział 7. Zapraszam do komentowania :) Kolejne rozdziały już w nowym roku, a więc korzystając z okazji, życzę Wam  najbardziej szalonego Sylwestra w Waszym życiu oraz jak najlepszego wykorzystania roku 2017. Pamiętajcie, na zmiany nigdy nie jest za późno! :D 
Do następnego,
Little M. <3

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rozdział 8 - Sweet dream or a beautiful nightmare

9 lipca 2016, Nowy Jork

*Emma*

Ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Telefon rozśpiewał się na dobre, nieco trzeszczącą wersją "I don't care". Jęknęłam i usiadłam na łóżku, przecierając oczy. Chrisa już nie było, no tak, przecież mówił, że ma ten dzień zawalony. Wyłączyłam denerwującą muzyczkę i zerknęłam na duży, czekoladowo brązowy zegar z motywem kawy, zawieszony na kremowej części ściany. Wskazywał równo ósmą trzydzieści, czyli do treningu zostało mi półtorej godziny.
 

Zwlekłam się z łóżka i otworzyłam wielką, nowoczesną szafę. Miała matowe srebrno szare, ozdobne elementy i ogromne lustro po wewnętrznej stronie drzwiczek. Wyciągnęłam z niej czarne legginsy, bokserkę i wygodne adidasy. Włosy spięłam w koński ogon, wysoko na czubku głowy. Wyglądałam podobnie jak wtedy, gdy Sam przechodziła fazę na zdrowy tryb życia i trzy razy w tygodniu chodziłam z nią na siłownię. Zgodziłam się tylko dlatego, że wiedziałam doskonale, że po kilku tygodniach jej przejdzie. Nie wytrzymała nawet dwóch miesięcy. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. 
 Wyszłam z pokoju prawie trzydzieści minut przed rozpoczęciem zajęć, gdyż byłam świadoma, że zgubię się po drodze co najmniej kilka razy. Każde piętro było gigantyczne, a wszystkie korytarze wyglądały tak samo. Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, żeby oznakować trasę do windy? Przydałby mi się plan tego miejsca, a najlepiej GPS. Szłam powoli, starając się zorientować co, gdzie i jak, gdy nagle ktoś wybiegł zza zakrętu, wpadając z impetem centralnie na mnie.
- Aj, przepraszam! - zawołał nieznajomy, łapiąc mnie w talii i tym samym chroniąc przed upadkiem. 
- Nic się nie stało... - wymamrotałam zaskoczona.
- Tak w ogóle, jestem Aiden. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Emma, no nie?
- Tak... Skąd wiedziałeś? - Odwzajemniłam jego uśmiech. Był naprawdę zaraźliwy.
- Jak już pewnie zauważyłaś, nie ma tu zbyt wielu dziewczyn. Tylko Sarah, Larah od czasu do czasu no i teraz ty.
- No tak... Mógłbyś mi pokazać, jak się idzie do windy? Nadal nie ogarnęłam tego miejsca, a za chwilę mam trening. - Poprosiłam zakłopotana.
- Z Carterem Rightem. - Bardziej stwierdził, niż spytał.
- Tak, właśnie z nim.
- Ja tak samo, pójdziemy razem. 
Aiden, w przeciwieństwie do mnie, był świetnie zorientowany w tych korytarzach i dwie minuty później jechaliśmy już jedną z wind.
- Aiden?
- Tak?
- Czemu powiedziałeś, że Larah jest tu tylko od czasu do czasu? 
Zaśmiał się. - Lee to wolny duch i nigdzie nie potrafi zostać dłużej, niż kilka tygodni. Nasz gang ma oddziały na terenie całych Stanów i w kilku miastach Europejskich, więc ma w czym wybierać.
Szczęka mi opadła. - Wow... To dużo...
- No trochę. - Uśmiechnął się.
W końcu udało nam się dotrzeć na salę, kilka minut przed rozpoczęciem zajęć. Carter właśnie sprawdzał obecność. 
 Trening składał się z trzech głównych części. Trzydzieści minut konkretnej rozgrzewki, w tym ćwiczeń typowo gimnastycznych, jak salta i przewroty oraz zwykłych ćwiczeń ruchowych. W myślach dziękowałam mamie za to, że w podstawówce zmusiła mnie do chodzenia na gimnastykę artystyczną. Przez kolejne czterdzieści pięć minut ćwiczyliśmy w parach samoobronę i przez pół godziny strzelanie. Ostatnie piętnaście minut Carter poświęcił na ćwiczenia rozciągające.
Nie wiem, kiedy ostatnio byłam tak zmęczona, piękny dowód na moją beznadziejną kondycję. Pocieszało mnie jedynie to, że nie tylko ja umierałam po tych dwóch godzinach.
 Aiden odprowadził mnie do pokoju i wrócił do siebie. Ustaliliśmy, że zgadamy się któregoś wieczora na piwo w świetlicy - pomieszczeniu typowo rekreacyjnym z telewizorem, X-boxem i kompletnym barkiem. Wzięłam prysznic i doprowadziłam się do ogólnego porządku.
- No w końcu, ileż wy dziewczyny możecie siedzieć w tej łazience? 
Christian wylegiwał się na łóżku ze znudzoną miną. Jedno ramię założył za głowę, a drugie luźno położył na brzuchu. Czarna, dopasowana koszulka podjechała w górę, ukazując kawałek jego umięśnionego brzucha i skórzany pasek czarnych jeansów. Wyglądał tak cholernie kusząco, że można by go schrupać. I doskonale wiedział, że się na niego gapię. Uśmiechnął się łobuzersko.
- Długo. - odparłam, odzyskując wewnętrzną równowagę. - A ty przypadkiem nie miałeś dziś pracować? - Uniosłam brwi.
- Plusem bycia szefem jest to, że można przychodzić do pracy i wychodzić z niej kiedy się chce. - oznajmił bardzo z siebie zadowolony.
- Jasne. Pewnie zwaliłeś wszystko na biednego Ethana. 
- A nawet jeśli, to co? - zapytał wesoło.
Miał wyjątkowo dobry humor i był po prostu uroczy, taki beztroski, z szerokim, chłopięcym uśmiechem na twarzy. - Mam dla ciebie propozycję.
O, nie, tylko nie znowu propozycje... - Mam się bać? - spytałam z wahaniem.
- Nie. Nie tym razem. - dodał z czarującym uśmieszkiem. - Chciałem cię po prostu zaprosić na randkę, no wiesz, tę którą mi obiecałaś już kilka tygodni temu.
- Och, rozumiem. Chętnie.
- Pomyślałem, że moglibyśmy dla odmiany zrobić coś normalnego. Kino, kawa w jakiejś fajnej knajpce i takie tam.
- Chris, z tobą nic nie jest normalnie. - Zaśmiałam się.
- Dzięki.
- Nikt nie powiedział, że to źle. - dodałam od razu. Uniósł wysoko brwi. - No co? - Spytałam żartobliwie.
Pokręcił głową z rozbawieniem. - Nic. O siedemnastej?
- Jasne.
- To ja wracam do pracy, zanim Ethan zawali mi cały komputer filmami z Sashą Gray.
- Słucham? - Posłałam mu zdziwione spojrzenie 
Zbył mnie machnięciem ręki. - Nawet ja tego nie rozumiem. 
No nieźle. Ciekawe, czy Sarah wie.

*Christian*

Wszedłem do gabinetu, kopniakiem zamykając za sobą drzwi. Ethan siedział za biurkiem i wypełniał jakieś dokumenty. Identyczna sterta czekała na mnie. Skrzywiłem się w duchu. Musimy poważnie pomyśleć nad zatrudnieniem sekretarki. A najlepiej dwóch.
- Widzę, że się nie obijasz. - rzuciłem na przywitanie.
- W przeciwieństwie do ciebie. - mruknął, zamykając czarny segregator i kierując na mnie uważne spojrzenie ciemnych oczu, przez które laski wariowały. Wielokrotnie byłem tego świadkiem.
- I tak dzisiaj zostanie.
Popatrzył na mnie jak na debila.
- Mam randkę. - oznajmiłem spokojnie.
Ethan wybuchnął śmiechem. - Wybacz Blake, ale ty i randki... 
- Jasne, przez całe życie trułeś mi dupę, żebym skończył z dziwkami i znalazł sobie dziewczynę, a jak już znalazłem taką, która ze mną wytrzymuje, to się bezczelnie śmiejesz.
- Życie. - Uśmiechnął się szeroko.
- Wyścigi jutro w nocy? - Zmieniłem szybko temat.
- Ile osób? - Spojrzał na mnie z  zainteresowaniem.
- Ponad pięćdziesiąt.
- A to bardzo chętnie.
- I tak wygram.
Westchnął.
- Jestem tego świadomy...
***

Zaparkowałem sportowe audi niedaleko Central Parku i wyskoczyłem otworzyć Emmie drzwi.
- Zmieniłeś się w gentlemana? - Zachichotała.
- Ja nim zawsze jestem. 
- Oczywiście.
Wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę jednej z alejek. Szliśmy w milczeniu, ale nie niezręcznym. Była to przyjemna cisza z rodzaju tych, które panują pomiędzy osobami rozumiejącymi się bez słów. W pewnym momencie wyczułem, że coś jest nie tak, bo Emma co chwilę rozglądała się nerwowo.
- Coś się stało? - spytałem troskliwie, zwracając na siebie jej uwagę.
- Nie...
- Przecież widzę. - Przystanąłem, złapałem ją za dłonie i spojrzałem w jej śliczne, brązowe oczy, teraz wypełnione niepokojem.
- Nie masz wrażenia, jakby ktoś nas obserwował? - wydusiła w końcu.
Objąłem ją ramionami. Z cichym westchnieniem przytuliła policzek do mojej kurtki. Obrzuciłem park szybkim spojrzeniem i z roztargnieniem przeczesałem palcami jej błyszczące, czarne włosy.
- Wydaje ci się, chodźmy na kawę.
 

 Wyraźnie się uspokoiła, gdy dotarliśmy do lokalu Starbucksa. Postawiłem przed nią plastikowy kubek z waniliową latte i usiadłem naprzeciwko. Złapała ze mną kontakt wzrokowy i filuternie przekrzywiła głowę, rzucając mi spojrzenie spod długich, ciemnych rzęs.
- Czy ty mnie podrywasz? - Odwzajemniłem jej uśmiech.
- Aha. I co z tym zrobisz?
Pochyliłem się nad stołem i lekko musnąłem jej usta swoimi. Uśmiech nie schodził nam z twarzy. Jeszcze kilka dni temu nie sądziłem, że będziemy razem. To wydawało się takie nierealne... 
- O czym myślisz? 
- O tym, jak wszystko się dla mnie zmieniło, odkąd cię poznałem. - odpowiedziałem szczerze.
- Podzielam twoje zdanie. - Zachichotała.
No tak, jej życie wywróciło się do góry nogami. Pewnie jak każda dziewczyna pragnęła filmowej miłości, ale wątpiłem, żeby chodziło o taką z filmu gangsterskiego.
- Książę na białym koniu się unowocześnił i teraz jeździ motocyklem. 
- Trafnie ujęte, Chris.
- Więc jak ci poszedł dzisiejszy trening?
- Wiesz, nie byłam pewna, czy w ogóle na niego dotrę.
- Zaspałaś?
- Zgubiłam się za pierwszym zakrętem, po wyjściu z pokoju.
- Brawo. Czemu nie zadzwoniłaś?
Zaczerwieniła się. - Nie wzięłam telefonu. - wymamrotała zakłopotana.
- Oj Emma, Emma. - Pokręciłem głową z rozbawieniem. - To jak ci się udało dostać na salę?
- Aiden na mnie wpadł i poszliśmy razem.
Aiden, Aiden, Aiden... W myślach przeskanowałem twarze uczniów Cartera. Cholera, chyba powinienem przejrzeć porządnie akta. Nagle mnie olśniło. Aiden Collins. 
- Lepiej niech uważa, co robi...
- Chris! - zawołała. - To tylko kolega, nie musisz być od razu taki zazdrosny.
- Ja wcale nie jestem zazdrosny.
- Wcale. - mruknęła z ironią.
Zmrużyłem oczy. - Pyskata jak zawsze.
- I za to mnie kochasz.
- Też.
- No widzisz. - Uśmiechnęła się.
Spojrzałem na zegarek. - Idziemy do kina?
- Na co?
- Horror.
- Jaki?
- Gwarantuję, że tym razem nie zaśniesz. 
Zachichotała. - Najwyżej porobisz za poduszkę.
- Nie traktuj mnie przedmiotowo, mała.
- Gdzieżbym śmiała!
Prychnąłem. Uwielbiała się ze mną droczyć. Zresztą z wzajemnością.
***
*Emma*

"Nie wiem, gdzie jestem. Wokół panuje kompletny chaos. W powietrzu unosi się zapach dymu i krwi. Zapach śmierci. Kule przecinają powietrze, świszczą koło moich uszu. Asfalt przesiąknęła krew. Chcę stąd uciec, uciec jak najdalej. Chris. Muszę znaleźć Chrisa. Nagle się potykam i obdzieram kolana na ostrych kamieniach. Spoglądam za siebie i widzę przyczynę swojego upadku. Rozerwane ciało. Plątanina poszarpanych mięśni i kości, straszących trupią bielą. Przechodzą mnie dreszcze i wzbierają mdłości. Zrywam się i znowu biegnę. Wszędzie jest tyle krwi. Wołam Chrisa. Krzyczę najgłośniej, jak potrafię. I wtedy go widzę. Stoi sam, zupełnie nieosłonięty. Jego pierś przeszywa kula. Mój krzyk przeradza się w szloch. Pochylam się nad nim. Na jego białej koszulce wykwitła już ciemnoczerwona plama. 
- Emma... - Szepcze niewyraźnie i zamyka oczy. Nie wyczuwam pulsu. 
I zaczynam krzyczeć, naprawdę krzyczeć."
- Emma... Emma, obudź się...
Zerwałam się i rozejrzałam wokół, tłumiąc uczucie paniki. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Oddychałam ciężko. Byłam w sypialni. Z Chrisem. Pochylał się nade mną, a w jego błękitnych oczach błyszczał niepokój.
- Chris... Jesteś... - wyszeptałam drżącym głosem.
- Kochanie, to był tylko zły sen, już wszystko dobrze... - Przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno.
 

Wzięłam głęboki oddech. Sen. To był tylko zły sen. Ale taki realistyczny... 
Delikatnie starł mi łzy z policzków i przesunął tak, że siedziałam na jego kolanach. Wcisnęłam nos w jego szyję.
- Nie zostawiaj mnie... 
- Nigdy. - Obiecał, uspokajająco kołysząc mnie w ramionach.
"Żyj szybko, umieraj młodo." - Przemknęło mi przez myśl, nim zasnęłam, bezpieczna w jego czułych objęciach.

_________________________________

Zostawiam rozdział 8 do Waszej oceny. Mam nadzieję, że się Wam spodobał i nie zabijecie mnie za opóźnienie.😅 Rozdział 9 wstawię na 100% do piątku. 
Trzymajcie się ciepło,
Little M.💙

Święta, święta i... opóźnienie

Hej wszystkim!
Na wstępie przepraszam, że nie wstawiłam rozdziału jak zwykle w weekend, ale wiecie jak to jest - zamieszanie świąteczne i te sprawy :") A dodatkowo wyjątkowo rozproszyła mnie seria "Crossfire" (jeśli chcielibyście recenzję, to piszcie śmiało 😄) i kilka innych książek. Wracając, nowy rozdział pojawi się dzisiaj wieczorem, a kolejny do czwartku, bo szalona Little M. zamierza świętować Sylwka przez 4 dni, więc wyjeżdża w piątek, a wraca w poniedziałek wieczorem. 😅
Ode mnie to tyle, życzę Wam wszystkim jak najlepszego wykorzystania przerwy świątecznej oraz zarąbistego Sylwestra! 
Pozdrawiam cieplutko,
Little M. 💜

Christmas time in New York💜

niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział 7 - Żyj szybko, umieraj młodo

*Christian*

Ciężko mi było zostawić Emmę samą, ale musiałem to zrobić. W myślach prześladowało mnie przestraszone, nieszczęśliwe spojrzenie, a na ramieniu nadal czułem uścisk dłoni. Wiem, że będzie jej cholernie trudno przywyknąć do mojego stylu życia i nie zdziwię się, jeśli prędzej czy później postanowi zakończyć nasz związek. Chociaż w głębi duszy czuję, że złamałaby mi tym serce. "Dosyć Blake, skup się." - skarciłem sam siebie w myślach. To chyba najgorszy możliwy czas na rozkminy sercowe. Biegiem pokonywałem kolejne korytarze, jednocześnie wypatrując w gęstym tłumie ciemnej czupryny Ethana. - Blake!
- Ethan! - Momentalnie zrównałem się z kumplem.
- McConey, północno-zachodnia granica. 
Kiwnąłem głową. Przez te 4 lata nauczyliśmy się komunikować szybko i zwięźle. W takich sytuacjach, jak ta liczyła się każda sekunda. - Weź zaawansowaną. - dodał.
- Ok.
Przerzuciłem nogę przez motor i wyjechałem z bazy. Dodałem gazu, mknąc główną ulicą Brooklynu.

Kilka razy przejechałem na czerwonym, wyprzedzałem wszędzie tam, gdzie nie można było i prawie spowodowałem wypadek na skrzyżowaniu. Ewentualnie dwóch, trzech lub czterech... Spokojnie ignorowałem wszelkie wyzwiska, przekleństwa i dźwięki trąbienia. Ciągnęły się za mną, aż do momentu, w którym wjechałem do części dzielnicy, przez mieszkańców Manhattanu pogardliwie nazywanej komuną. Gangsterzy określali to miejsce mianem czarnej strefy. Zostawiłem Hondę za opuszczonym magazynem. Był cały wymalowany wulgarnym graffiti i obklejony podartymi, starymi plakatami. Koło mnie pojawiło się kilku chłopaków. Rozpoznałem wśród nich swoich uczniów, między innymi Iana i Mike'a. Miałem nadzieję, że spiszą się lepiej, niż ostatnio na sali treningowej. Ruchem głowy wskazałem im, żeby zostawili maszyny obok mojej. Były tu dobrze ukryte i jednocześnie łatwo dostępne, w razie gdyby trzeba było szybko się przemieścić. 
Przeliczyłem szybko. Dziesięciu, dobrze. Drugie tyle jest z Ethanem, następna grupa z Carterem i jeszcze jedna z Terrym - trenerem średniozaawansowanych. Strategia czterokierunkowa, umożliwiająca otoczenie wroga i wykończenie go w krótkim czasie. Dałem reszcie sygnał, żeby ruszyli za mną. Posuwaliśmy się naprzód, przyklejeni do ścian starych budynków, z bronią w gotowości do natychmiastowego oddania strzału. Ostrożnie wyjrzałem zza rogu. Po prawej dostrzegłem przyczajonego Ethana. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i zaczęło się. Z magazynów wypadli ludzie McConey'a obrzucając teren granatami. Kiedy wybuchy ucichły, odwdzięczyliśmy się im ostrą amunicją. Chłopcy rozproszyli się po całej okolicy.  Z wprawą przedzierałem się przez gruzy, instynktownie unikając kulek. Wychyliłem się zza tego, co pozostało z frontowej ściany budynku i oddałem kilka celnych strzałów.

Po chwili przy moim boku pojawił się Ethan. Byliśmy perfekcyjnie zsynchronizowani i razem stanowiliśmy zespół nie do pokonania. Ruszyliśmy biegiem dalej na północ, nawzajem pilnując swoich pleców. Nie oszczędzaliśmy kulek. Nagle zauważyłem swój główny cel. Rodger McConey, w obstawie kilku mężczyzn. Jeden z nich wydawał mi się dziwnie znajomy i wtedy uderzyła mnie prawda. Garry, były facet Emmy i Garry Jacob, tajemniczy współpracownik i prawa ręka tego diabła, McConey'a to te same osoby. Jak mogłem być taki głupi i tego nie sprawdzić?! Cholerna zbieżność imion! Mogłem wtedy skręcić kark tej cholerze, a puściłem go wolno. Teraz pozostało mi jedynie zgrzytać zębami nad własną tępotą. Will nigdy nie zrobiłby tak idiotycznego błędu.
- Nie. - warknął Ethan, prawidłowo odczytując moje zamiary rzucenia się na tych łotrów. Złapał mnie mocno za ramię. Wziąłem głęboki oddech i kiwnąłem głową. To byłoby debilne i zbyt ryzykowne uderzać w pojedynkę na całą grupę. Wymieniliśmy krótkie sygnały i rozdzieliliśmy się. Nagle ktoś skoczył mi na plecy, jednocześnie wytrącając pistolet z ręki. To jakieś żarty? Koleś porwał się z motyką na słońce, już po nim. Odwróciłem się w jego stronę. Również był bez broni i właśnie zmierzał po moją. Rzuciłem krótkim nożem, trafiając w łydkę, przez co zwaliłem gościa z nóg. Dopadłem go i razem potoczyliśmy się po betonie. Udało mi się wziąć go pod siebie. Zacząłem okładać jego twarz pięściami. Uwolnił jedną rękę, próbując wyszarpnąć mi nóż z pokrowca przy bucie. Wyprzedziłem go i z niemałą satysfakcją wbiłem narzędzie w jego klatkę piersiową. Ciepła krew zbryzgała mi ubranie. Skrzywiłem się zdegustowany. Zabijanie to brudna robota. Wstałem i wróciłem po swój pistolet, zostawiając trupa samego sobie. Żywy, a w zasadzie już raczej martwy, dowód na to, że z Christianem Blake'iem nie warto zadzierać. 
Ta cała przepychanka musiała mi zabrać sporo czasu, bo gdy przedostałem się z powrotem na miejsce głównego ataku McConeya, wszystko zdążyło ucichnąć. Po drodze mijałem ciała w lepszym lub gorszym stanie, ale z ulgą przyjąłem do wiadomości, że żadne nie należy do naszych chłopaków. Dość szybko udało mi się odszukać Ethana. Obok niego stali Carter i Terry. Wymieniliśmy pośpieszne uściski dłoni.
- Już coś wiadomo?
- Zero zabitych, dwóch w ciężkim stanie, sześciu rannych. - odpowiedział Casas.
- Dobrze. Rozumiem, że McConey zwiał?
- Niestety. Ulotnił się już jakiś czas temu.
- Pieprzony tchórz. Ilu?
- Jeszcze liczą ciała. Masz przy sobie telefon?
Pokręciłem głową. - Został przy Hondzie. Przynieść?
- Nie trzeba. Jedź do bazy i upewnij się, że chłopcy otrzymali odpowiednią pomoc. Nie wiem, na ile można ufać tym nowym lekarzom.
- Dobra. Załatw tu wszystko.
Kiwnął głową. - Do zobaczenia.
Szybkim krokiem skierowałem się do swojego ścigacza. Dzięki Bogu, czekał na mnie cały i zdrowy. Odpaliłem silnik, który zawarczał gotowy i chętny do współpracy. Sama przyjemność po kilku godzinach wysłuchiwania strzałów, wybuchów i krzyków.
  Motocykl gładko sunął po drodze. Wybrałem okrężną trasę, bo moje zakrwawione, podarte ubrania mogłyby wzbudzać podejrzenia, a ostatnie, czego teraz potrzebuję to psy na karku. Dopiero, gdy zaparkowałem, standardowo na miejscu 102, odczułem prawdziwe zmęczenie. Adrenalina stopniowo ze mnie schodziła, pozostawiając po sobie obolałe kości i naciągnięte mięśnie. Z każdym krokiem mdłości wzrastały i zaczęło kręcić mi się w głowie. Prawdopodobnie z odwodnienia. 
Gdy dotarłem do kliniki, od razu jeden z dyżurujących pielęgniarzy podał mi butelkę wody. - Jest pan ranny, szefie? Zawołać lekarza? - spytał z przerażeniem w okrągłych, zielonych oczach.
- Nie trzeba. Johnson jest zajęty?
- Przed chwilą skończył operować, szefie. Powinien już być w swoim gabinecie.
Zerknąłem na jego identyfikator. - Dzięki Thomas, to wszystko.
Kiwnął głową i wrócił się na swoje miejsce. 
 Poszedłem prosto do gabinetu Johnsona. Patrick Johnson zaczął tu pracować, gdy Will przejął gang, podobnie jak Carter i Terry. Był najlepszym lekarzem w bazie, a ze swoją wszechstronną specjalizacją potrafił pomóc w każdym przypadku. Posiadał też magiczną umiejętność zszywania ran tak, żeby pozostały po nich tylko ledwo widocznie, jasne kreseczki na skórze. Smith miał nosa do wybierania współpracowników.
Zapukałem do drzwi obok tabliczki z nazwiskiem chirurga.
- Wejść!
- Patrick. 
- Christian.
Wymieniliśmy uścisk dłoni. - Co z Jake'iem Crowdem i Brantem Sewellem? - spytałem.
- Obaj na intensywniej terapii, ale przeżyją. 
- Ktoś jeszcze został przyjęty na oddział?
- Tresh Cosel, na obserwację do rana. Było podejrzenie wstrząsu mózgu, więc wolałem nie ryzykować.
- W porządku, dzięki.

*Emma*

Poderwałam głowę, na dźwięk otwieranych drzwi. Stał w nich Christian. Brudny, pobity, w podartych ubraniach ale żywy i tylko to się liczyło. - Chris...
- Hej mała. - uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął do mnie ramiona.  Rzuciłam się mu na szyję i wybuchnęłam płaczem. Przytulił mnie mocno. - Shhh... Już dobrze, jestem przy tobie... - wymruczał z ustami przy moim uchu.
 - Tak strasznie się bałam... 
- Przecież obiecałem, że wrócę. - uniósł mi głowę i poważnie spojrzał w oczy. - A ja zawsze dotrzymuję obietnic, mała.
Uśmiechnęłam się przez łzy. - Zmęczony? - spytałam cicho.
- Może trochę. Potrzebuję prysznica w trybie natychmiastowym.
Dopiero teraz zauważyłam krew na jego ubraniu. Skrzywiłam się. Naprawdę, nie chcę wiedzieć co i jak robił przez ostatnie kilka godzin. Usiadłam na łóżku i zerknęłam na zegarek w telefonie. Zbliżała się północ. Czekała też na mnie nieodczytana wiadomość od Sam.

Od: Sam ;*

Pozdrawiam ze słonecznej Toskanii! ;D Ps. Miejscowe ciacha są naprawdę niezłe, ale do twojego Chrisa to im brakuje! :3 Zadzwoń, jak znajdziesz chwilę. 

Przewróciłam oczami i wybrałam jej numer. We Włoszech jest teraz późne popołudnie. Czekałam aż odbierze, przy akompaniamencie Sii i Chandelier. Obrzydła mi już ta piosenka. W końcu się zgłosiła.
- Emma, hej! Co słychać?
- Po staremu. A u ciebie? 
- Bosko! Mówię ci, Włochy są cudowne! Mogłabym tu zamieszkać. 
Opowiedziała mi szczegółowo o wszystkich kelnerach i recepcjoniście. Z uśmiechem słuchałam jej radosnego paplania. Nie widziałyśmy się już dwa tygodnie i zaczynałam za nią tęsknić.
- To teraz mów, co słychać u twojego bogatego i nieprawdopodobnie przystojnego chłopaka. - rozkazała.
- Hm, więc teraz jest już moim chłopakiem.
- Nie gadaj! Poprosił o chodzenie?! Wreszcie! Już myślałam, że będę musiała wystosować do niego odpowiednie pismo! 
- Bardzo śmieszne. - odparłam ironicznie.
-  Żebyś wiedziała. W każdym razie powodzenia kochana.
- Dzięki Sam. 
Przyda się - dodałam w myślach. Uspokoiła mnie rozmowa z nią, nie mogę się doczekać, aż wróci. Kiedy odkładałam telefon na szafkę, z łazienki wyszedł Chris. Miał na sobie szare dresy i luźną, czarną bokserkę. Mimo wyraźnego zmęczenia nadal wyglądał powalająco. Rzucił się na łóżko obok mnie. - Boże, tak bardzo tęskniłem. - wymruczał, tuląc poduszkę.
- Za mną, czy za łóżkiem? - spytałam sarkastycznie.
- Za tobą w łóżku. - wyszczerzył się.
- Chciałbyś.
- Ja to wiem i ty to wiesz, więc co z tym zrobimy? - Poruszył zabawnie brwiami.
- Na pewno nic z rzeczy, o których teraz myślisz.
- Szkoda. 
- Idź już spać, co?
- Czy ty mnie zbywasz?
- Tak.
- Dzięki.
- Ależ proszę. - Przewrócił oczami. - Mówiłam serio, jesteś wykończony...
- A ty niepotrzebnie się martwisz. - odparł.
- Niepotrzebnie?! Spędziłeś ostatnie kilka godzin na strzelaniu, zabijaniu, czy co wy tam jeszcze robiliście, mogłeś zginąć i teraz mi mówisz, że niepotrzebnie się martwię?! - patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- No tak... To część mojego życia, Emm. "Żyj szybko, umieraj młodo." - wyszeptał.
Poczułam łzy pod powiekami. - Kogo cytujesz? - Próbowałam się nie rozpłakać.
- Willa. Zawsze nam to powtarzał.
- Ile miał lat, gdy zginął? - wydusiłam.
Chris się zawahał. - Dwadzieścia sześć.
Ścisnęło mnie w klatce piersiowej.
- Hej, nie płacz... - pociągnął mnie na kolana i przytulił. - Nie dam się tak łatwo zabić. - dodał pocieszająco.
- Lepiej tego nie sprawdzać...
- Chyba tak... Chodźmy spać mam jutro do ogarnięcia całą masę rzeczy po akcji.
Pokiwałam głową i zgasiłam lampkę. - Dobranoc.
***

*Rodger*

Wściekły chodziłem po gabinecie, od ściany, do ściany i z powrotem. Znowu ten łotr - Blake, okazał się lepszy ode mnie. 
- Jacob! - ryknąłem.
Garry wpadł do pomieszczenia, prawie zabijając się w progu. - Tak Rodger? 
- Ilu. - warknąłem.
- Dwudziestu trzech szefie... - wyjąkał.
- Niech szlag trafi tego kundla. Wymyśl coś, żeby go złamać, Jacob. 
- Postaram się szefie...
- To lepiej niech coś wreszcie wyjdzie z tego twojego starania, bo nie ręczę za siebie. Możesz odejść.
Kiwnął głową i opuścił gabinet tak szybko, jak się w nim znalazł.
_________________________________
Hej!
Za nami już 7 rozdział opowiadania, ale to zleciało :D Dzisiaj chyba trochę więcej akcji, niż części refleksyjnej, co mam nadzieję Wam nie przeszkadza. :) Jak myślicie? Emma pogodzi się ze stylem życia Chrisa, czy nie wytrzyma psychiczne tej sytuacji? Zapraszam do komentowania i dzielenia się swoją opinią. Nie wiem, czy kolejny rozdział pojawi się równo za tydzień (Święta i te sprawy) ale postaram się go dodać w wolnej chwili. :) 
Na razie trzymajcie się ciepło i do następnego. <3
Little M. 

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział 6 - Ciąg przyczynowo skutkowy

8 lipca 2016, Nowy Jork

~Emma~

Minęło już kilka tygodni, odkąd zgodziłam się zamieszkać z Chrisem, Sarah i Ethanem. W międzyczasie zdałam egzamin końcowy, nauczyłam się jako tako jeździć na motocyklu, trochę strzelać i bić. Tak na wszelki wypadek. Wakacje trwają w najlepsze. Pogoda jest naprawdę piękna i słoneczna, a do Nowego Jorku zawitały rzesze turystów, podróżujących tymi paskudnymi autokarami przeznaczonymi dla zorganizowanych wycieczek. Z Ethanem mało rozmawiam, jakoś nie możemy złapać dobrego kontaktu, natomiast jego dziewczyna prawie od razu została moją przyjaciółką. Sarah jest miła, otwarta, zwariowana i mamy mnóstwo wspólnych zainteresowań. A jeśli chodzi o Chrisa... Cóż, tu sprawy się komplikują. Świetnie się dogadujemy i zawsze mogę na niego liczyć, ale nie da się ukryć, że ma trudny charakter. Jest kłótliwy, uparty i zamknięty w sobie, a z drugiej strony opiekuńczy, kochany i z niesamowitym poczuciem humoru. Mogliśmy się droczyć godzinami i nigdy nie było nam dosyć. Sarah narzekała że jesteśmy jak małżeństwo z pięćdziesięcioletnim stażem. Mimo, że dzieliłam z nim czyście przyjacielską relację, zaczynałam czuć do niego coś więcej i to mnie przerażało. Coraz częściej dostrzegałam, że nie patrzę na niego tak jak powinnam patrzeć na przyjaciela.
- Ziemia do Emmy! - Chris machnął mi ręką przed oczami.
Otrząsnęłam się i spojrzałam na niego. - Co? 
- Odpłynęłaś tak daleko, że myślałem, że nie sprowadzę cię z powrotem. Niech zgadnę, fantazjowałaś o mnie bez koszulki? - wyszczerzył się.
- Nie muszę fantazjować. - poklepałam go po klatce. - Znowu pogubiłeś ubrania?
- Nie są mi potrzebne do szczęścia.
Przewróciłam oczami. - O której dzisiaj trening?
- Za jakąś godzinę pojedziemy do bazy. - mruknął, sprawdzając coś w telefonie. - Chciałbym, żebyś kogoś poznała.
- Och?
- Niespodzianka. Ale na pewno wzbudzi twoją sympatię.
  Jak zwykle, gdy zjeżdżaliśmy pod ziemię dopadło mnie dziwne, klaustrofobiczne uczucie. Chris zostawił czarną bestię w garażu i razem zjechaliśmy windą na jedno z pięter z salami treningowymi.
- Witaj Carter. 
- Christianie. - wysoki mężczyzna po trzydziestce, wymienił z nim uścisk dłoni.
- Emm, poznaj Cartera Right'a, trenera grupy początkującej.
Zamurowało mnie. Czy on chciał, żebym wstąpiła do tej jego nielegalnej, gangsterskiej organizacji?!
Niepewnie podałam Carterowi rękę.
- Więc moja propozycja jest taka, żebyś zaczęła trenować na pełny etat. - dodał. Miałam ochotę go zabić, za to, że mi wcześniej nie powiedział.
- Mam wykłady. - przypomniałam.
- W wakacje nie masz.
- Więc propozycja dotyczy wakacji?
- Tak, mała. 
- Jak by to miało wyglądać?
- Tak, czy tak, muszę się przenieść tutaj, a jak ja, to też Ethan, czyli również Sarah. A ty nie możesz zostać sama, więc równie dobrze, zamiast siedzieć tu i się nudzić, możesz trenować. - oznajmił spokojnie. 
Szczęka mi opadła. - Możemy porozmawiać na osobności? - syknęłam.
- Pewnie. Zaraz wrócimy, Carter.
Wyszliśmy na korytarz. - Więc? - spytał.
- Czy ty zwariowałeś?! Nie zamierzam mieszkać w tym okropnym miejscu ani mieszać się w twoją organizację gangsterską! - wydarłam się.
- Ale nie możesz...
- Wszystko mogę! Zgodziłam się z wami mieszkać, ze względów bezpieczeństwa, pod warunkiem, że nie będzie to kolidować z moim życiem prywatnym!
- Emma...
- Nie Emma! Kim ty dla mnie jesteś, żeby decydować o moim życiu?! Prawie nic o tobie... 
Przerwał mi gorącym pocałunkiem. Nogi się pode mną ugięły. Tak długo wyobrażałam sobie nasz pierwszy pocałunek, że nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Tyle, że Chris to mój przyjaciel, nie chłopak i nie całuje mnie bo mnie kocha, tylko... No właśnie, on mnie nie kocha, a na pewno nie jest we mnie zakochany. Tak po prostu to do mnie dotarło i momentalnie wróciła mi trzeźwość myślenia. Nie, tak nie będzie. Odepchnęłam go, i z całej siły walnęłam z otwartej dłoni w twarz. - I co, myślisz, że jak mnie pocałujesz, to na wszystko się zgodzę?! Nie jestem kolejną twoją łatwą dziwką! Nie pozwalaj sobie!
Chyba go tym zaskoczyłam. Z niedowierzaniem w oczach potarł czerwony od uderzenia policzek. - Emm, nie o to mi chodziło...
- Chcę wrócić do swojego mieszkania i do swojego starego życia. - warknęłam. To kłamstwo. Chcę być blisko niego i chcę, żeby pocałował mnie jeszcze raz, ale nie w celu skłonienia do czegoś... Tylko, że to niemożliwe. Nigdy nie będziemy razem.
- Nie mogę ci na to pozwolić... Nie chcę, żeby coś ci się stało...
- Bo sobie ubzdurałeś, że musisz mnie chronić. - odcięłam się. Najlepszą obroną jest atak.
- Albo dlatego, że naprawdę mi na tobie zależy. - syknął. Oczy miał pociemniałe ze złości, ale w jego głosie brzmiała szczerość. 
Teraz to mnie wcięło. - Zależy jako na kim...? - wyszeptałam z nadzieją.
Zrobił krok w moją stronę, ale skutecznie omijał moje spojrzenie. - Jako na przyjaciółce i ważnej osobie w moim życiu. - powiedział cicho, wbijając wzrok w podłogę.
- Wszystkich przyjaciół całujesz jak czegoś chcesz? - spytałam wkurzona. Odpowiedział mi zimnym spojrzeniem. Miałam wrażenie, że się rozpłaczę. Słowo "przyjaciółka" bolało, skutecznie rozwiewało wszelkie złudzenia. Między nami nic nie ma i nic nie będzie. Nie taką odpowiedź chciałam usłyszeć.
- Wybacz, to był impuls. To się więcej nie powtórzy. - odparł beznamiętnie. Wyminęłam go i poszłam prosto przed siebie, ze świadomością, że prawdopodobnie zaraz się zgubię. Potrzebowałam to wszystko przemyśleć i podjąć jakąś decyzję. Być może kluczową w obecnej, popieprzonej sytuacji.

~Christian~

Stałem bezradnie na środku korytarza. Serce mi się łamało, gdy patrzyłem jak odchodzi. Chciałem za nią pobiec i powiedzieć jej prawdę, że kłamałem, mówiąc, że jest dla mnie tylko przyjaciółką. Zakochałem się w niej, prawdopodobnie już tego pierwszego dnia, kiedy spuściłem łomot jej byłemu. Zrezygnowany poszedłem do swojego gabinetu i trzasnąłem drzwiami.
- Wszystko ok? - Ethan podniósł wzrok znad papierów.
- Nie, kurwa! Nic nie jest ok!
- Co zrobiłeś?
Opowiedziałem mu wszystko. Nie przerwał mi ani razu, ale widziałem szok na jego twarzy.
- Chwila... Pocałowałeś ją, a ona wywaliła ci z liścia? - zachichotał.
- To nie jest śmieszne. - warknąłem.
- Masz rację, przepraszam. Więc czemu ją okłamałeś? - założył ramiona.
- Bo skoro mi przywaliła, to chyba nie jest zainteresowana tym rodzajem relacji.
- Oczywiście, że jest tylko ty jesteś tępym idiotą i pocałowałeś ją w najgorszym możliwym momencie. 
- Dzięki. - syknąłem.
- Nie masz się co obrażać, tylko ją przeproś i wytłumacz wszystko. 
- Żeby to było takie proste...
- Jest.
Nagle przypomniała mi się rozmowa z Emmą sprzed kilku tygodni.
"- Skoro cię zostawił, to jest frajerem. Zapomnij o nim.
- Żeby to było takie proste...
- Jest! Zatańcz ze mną."
Uśmiechnąłem się lekko. Tańczyliśmy wtedy do Crazy in love. Teraz zastanawiam się, czy to był dla nas jakiś znak od życia. Westchnąłem ciężko. - Zobaczę co da się zrobić.

~Emma~

- Emma... - usłyszałam za sobą.
- Co...
- Proszę cię, daj mi to wszystko wyjaśnić.
- Tu nie ma nic do wyjaśniania, Chris.
- Jest. Sama mówiłaś, że nic o mnie nie wiesz i dlatego mi nie ufasz.
- Nie mogę powiedzieć, że ci nie ufam.
- Pojedź ze mną w jedno miejsce.
- Nie wiem czy...
- Proszę.
Spojrzałam na niego. Wydawał się zdesperowany i przygnębiony. Christian Blake zdesperowany. A to nowość. - Niech będzie. - burknęłam. Wsiedliśmy na motor. - A kask? - spytałam.
- Mniejsza o kask. - rzucił z roztargnieniem i ruszył. Objęłam go w pasie i przytuliłam policzek do jego pleców. Ciepły wiatr smagał mnie po twarzy i rozwiewał włosy. Było cudownie. Cała złość mi minęła. Przemierzaliśmy Nowy Jork spokojnym, równym tempem, ani za szybko, ani za wolno.

Omijając Manhattańskie korki, wyjechaliśmy z miasta. Wiedziałam już, gdzie mnie wiezie.
  Chris usiadł na miękkiej trawie, przy brzegu jeziora, a ja w pewnej odległości od niego. Przeczesał włosy palcami i wziął głęboki oddech. - Urodziłem się w Seattle, a konkretnie w jednej z jego biedniejszych dzielnic. Ojciec był alkoholikiem, matka miała depresję. Zabiła się, gdy miałem osiem lat. Moją młodszą siostrę, Suzy, zabrała opieka społeczna i umieścili ją w rodzinie zastępczej. Od tego czasu nie miałem z nią kontaktu. Po śmierci matki ojciec zrobił się jeszcze gorszy. Bił mnie do nieprzytomności, gdy tylko coś mu się nie spodobało. Czyli często.
Zamurowało mnie. Te wszystkie blizny na jego klatce piersiowej... To wcale nie pozostałości po akcjach. Żołądek podszedł mi do gardła. - Christian...
Pokręcił tylko głową i kontynuował opowieść. - Gdy miałem szesnaście lat ukradłem ojcu resztę oszczędności i uciekłem z miasta. Różni tirowcy się nade mną litowali i podwozili mnie po kawałku. Tak znalazłem się w Nowym Jorku. Przez pierwsze miesiące mieszkałem na ulicy, dorabiałem jakieś grosze na czarno. Ale zaczęła się zima i to przestało wystarczać. Miałem dość, byłem wychudzony i zmęczony. Chciałem ze sobą skończyć...
- Kto cię powstrzymał...? - spytałam cicho.
- Will. William Smith. Były szef tego gangu. Patrolował okolicę i wtedy mnie znalazł. Wziął mnie do bazy i zaopiekował się mną. Był dla mnie jak ojciec, którego tak naprawdę nigdy nie miałem. - skrzywił się. - Nauczył mnie walczyć, strzelać i właściwie wszystkiego, co teraz umiem. Zginął na akcji niecałe 4 lata temu. Powierzył swoją funkcję mi i Ethanowi.
- Mieliście zaledwie po dziewiętnaście lat...
- Ethan miał już skończone dwadzieścia. Jest pół roku straszy. Na początku było ciężko, ale daliśmy radę.
Widziałam ból w jego oczach, kiedy wspominał dzieciństwo. Mój biedny, mały chłopczyk... Nagle jego trudny charakter, to, jaki był zamknięty w sobie, aluzja w słowach "Nie jestem dobrym wzorem do naśladowania."... Wszystko stało się jasne. Jestem na psychologii. Od początku brałam pod uwagę możliwość, że z zachowaniem Chrisa wiąże się jakieś wydarzenie z przeszłości, a jak się okazało, jest to cały ciąg wydarzeń. Każdy skutek ma swoją przyczynę.
- Teraz już wiesz, dlaczego nie lubię o sobie mówić. Nie ma się czym chwalić.
Przysunęłam się bliżej i lekko ścisnęłam jego dłoń. - Przykro mi Chris...
Wzruszył ramionami. - To przeszłość. Było, minęło. Trzeba żyć dalej.
- Właściwie... Dlaczego zdecydowałeś się mi to wszystko powiedzieć?
Spojrzał mi w oczy. - Bo chcę, żebyś mi zaufała. Miałaś rację, mówiąc, że nie możesz ufać osobie, o której nic nie wiesz. 
- Chris, ja... 
- Zanim podejmiesz decyzję, co zrobić z tymi informacjami, chciałbym wyjaśnić jeszcze jedną rzecz.
- Co masz na myśli?
- Zakochałem się w tobie. - wyznał cicho. Poczułam, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Chris zakochany...we mnie? To w ogóle możliwe? Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jeśli powiem prawdę, wdepnę w coś, co może na zawsze zmienić moje życie, z jednej strony na lepsze, z drugiej rozpętać w nim piekło. A jeśli skłamię to prawdopodobnie stracę Chrisa na zawsze i nigdy sobie nie wybaczę, że tak bardzo zraniłam nas oboje, że nie dałam nam szansy. Odetchnęłam głęboko, starając się pozbierać myśli do kupy. Kocham go, bo jest moim przyjacielem, bo dobrze się przy nim czuję, bo ja rozumiem jego, a on mnie. Ale kochać kogoś i być w nim zakochanym to dwie różne rzeczy. I powinnam wreszcie przyznać sama przed sobą, że jestem zakochana w Chrisie. Tylko czy nasz związek ma szansę wypalić? Chyba nie przekonam się o tym, jeśli nie zaryzykuję...
- Chris... Ja też coś do ciebie czuję. - wyszeptałam. 
- I co z tym zrobimy? - spytał smutno.
Lekko wzruszyłam ramionami i przygryzłam usta.
- Wiesz, że to nie będzie normalny związek... - dodał.
- Moje życie dawno przestało być normalne. I niech sobie będzie jakie chce, póki ty w nim jesteś.
Christian pochylił się tak, że nasze czoła się stykały. Czułam na twarzy jego  przyspieszony oddech. Uśmiechnął się psotnie. - Teraz też dostanę z liścia? - spytał żartobliwie.
- Może nie...
- Chyba zaryzykuję. 
Ujął moją twarz w dłonie i złączył nasze usta w delikatnym, słodkim pocałunku.  Zarzuciłam mu ręce na szyję, przeczesałam palcami jego gęste, czarne włosy. Zupełnie poddałam się tej chwili. Nacisk jego warg na moje z każdą chwilą był mocniejszy, bardziej stanowczy. 

Serce waliło mi tak głośno, że miałam wrażenie, że wyskoczy z piersi. Kiedy zaczęło nam brakować powietrza, odsunął się nieznacznie. Oddychałam płytko, a po moich policzkach rozlał się rumieniec. Chris przychylił głowę i uśmiechnął się do mnie niepewnie. To chyba najbardziej krępująca sytuacja, w jakiej się razem znaleźliśmy. Oboje baliśmy się odezwać. Niezręczną ciszę przerwał w końcu Chris. - Naprawdę chcesz spróbować? 
- A ty?
- Zapytałem pierwszy. - droczył się.
- Jeśli ty chcesz to ja też. 
- Wchodzę w to. - wyciągnął do mnie rękę. Parsknęłam śmiechem i podałam mu swoją. To "przypieczętowanie umowy", tak bardzo w stylu Chrisa, sprawiło, że przestało być już tak dziwnie i atmosfera się rozluźniła.
- Czyli oficjalnie jesteśmy parą? 
- No nie wiem... Chyba powinnam podpisać jeszcze jakieś papiery? - uśmiechnęłam się sarkastycznie.
- Chodzi ci o akt małżeństwa? - uniósł brwi.
- Broń Boże! - zawołałam z autentycznym przerażeniem.
- No dzięki! - prychnął. Przewrócił mnie na trawę i zaczął łaskotać.
- Przestań! Błagam, przestań! - nieudolnie próbowałam mu się wyrwać. - Zrobię wszystko, co chcesz! 
Puścił mnie momentalnie. Ups. Na co ja się zgodziłam?
- Powiedz to.
- Co?
- Te dwa słowa.
- Które?
- Wiesz które. - przekonywał.
- Jesteś głupkiem! - wypaliłam i zerwałam się do ucieczki.
- I tak cię złapię! - krzyknął za mną.
Zaczęliśmy się gonić. W końcu mnie dopadł i wywaliliśmy się razem w wysoką trawę. Wisiał nade mną, opierając się na łokciach.
Posłałam mu słodki uśmiech. - Kocham cię. - powiedziałam cicho.
- Wiem. - wyszczerzył się.
- Ej!
Znowu mnie pocałował. - Ja ciebie też. Wracajmy.
***

~Christian~

- No moje gratulacje panie Nigdy-Nie-Będę-Mieć-Dziewczyny! - Ethan klepnął mnie w plecy z szerokim uśmiechem. Chyba naprawdę jest ze mnie dumny. Odwzajemniłem uśmiech. 
- Będziemy chodzić na podwójne randki, ale super! - pisnęła Sarah. Kiedy to usłyszałem zrzedła mi mina. O nie. Nigdy nie dam się wrobić w to całe romantyczne gówno. Mam dziewczynę, ale to nie znaczy, że nagle zmienię się w jakiegoś ciotowatego Romea. Emma też chyba nie była zachwycona tą propozycją, bo od razu zmieniła temat. 
***

- Możemy porozmawiać...? - zacząłem, gdy zostaliśmy już sami w moim pokoju. 
- Jasne, coś się stało?
- Naprawdę nie ma szans, żebyś mieszkała w bazie?
- Christian... 
- Tylko na wakacje. - zachęcałem. - Proszę?
- Tylko?
- Tak, obiecuję. We wrześniu wracamy tutaj.
Westchnęła ciężko. Widziałem, że bije się z myślami. - W porządku... - zdecydowała. - Tylko na wakacje.
Ulżyło mi. - Nie będzie tak strasznie, zobaczysz.
- I chcę trenować. - dodała.
- Załatwię to.
Uśmiechnęła się. Wreszcie. 
- To kiedy się tam przenosimy? 
- Jak najszybciej, może nawet jutro.
Pokiwała głową. - Ok.

~Emma~

Siedziałam w wygodnym, pluszowym fotelu, pogrążona w lekturze. Tym razem jest to "Rebecka" -  Daphne du Maurier. "Maxim milczał, a ja przyglądałam się niebu. Wydawało mi się, że staje się coraz jaśniejsze..." Jedna z klasycznych, romantycznych powieści, które tak uwielbiam. Chociaż ta podchodzi też trochę pod thriller no i nie jest przesłodzona wyidealizowanymi wątkami. Maxim to niesamowicie skomplikowany człowiek, naprawdę, dałabym wiele, żeby zostać jego psychologiem. Z drugiej strony równie skomplikowanego, tyle że realnego faceta mam pod samym nosem. Mam nadzieję, że się nie obrazi, jeśli posłużę się nim jako przykładem do pracy semestralnej w przyszłym roku.
- Bu!
O wilku mowa, a wilk tuż tuż. Z politowaniem spojrzałam na Chrisa. - Coś ci nie wyszło.
Prychnął. - Mi zawsze wychodzi. - oparł dłonie na biodrach. 
I znowu zgubił koszulkę. To takie irytujące. - Nie jest ci za zimno?
- Nie. Wiesz, że gorący ze mnie facet. - poruszył zabawnie brwiami. 
Zaśmiałam się. 
- Co tam czytasz, molu książkowy? - nachylił się nad poręczą fotela tak, że jego mokre włosy muskały mój policzek. Przyjemnie pachniał żelem pod prysznic i perfumami. - Ale nudy... - skwitował.
- Nie znasz się... To klasyka! Poza tym lubię dokonywać psychoanaliz mrocznych głównych bohaterów.
- Ja tylko stwierdzam fakty. - uniósł ręce w obronnym geście. - A chociaż przystojny ten koleś?
- Przystojny, ale za stary, żeby mógł mi się podobać. 
- Jasne, że ci się nie podoba, skoro masz przed oczami taki ideał. - oznajmił, klepiąc się po prawej stronie klatki piersiowej.
- Nie zapomnij dodać, że jest bardzo skromny. - zakpiłam.
- Wcale nie. Skromność jest dla brzydkich i duchownych. - powiedział z powagą.
Odłożyłam książkę na stolik i westchnęłam. - Idę spać.
- Możesz zostać ze mną.
- Mogę, czy ty chcesz żebym została?
- Jedno i drugie.
- No nie wiem... To bezpieczne?
- Nie. - uśmiechnął się łobuzersko. Pokręciłam głową z rozbawieniem. 
- Proszę. - wbił we mnie błagalne, błękitne spojrzenie.
- Ok, ale kołysanek nie umiem śpiewać. - Ostrzegłam.
- Nie musisz.
***

Christian otworzył przede mną drzwi do pokoju numer 38. Nic się nie zmieniło, odkąd ostatni raz tu byłam. - Więc teraz będziemy razem sypiać? 
- Jak to mówią, żadnego ślubu przed seksem. - zaśmiał się.
Walnęłam go w ramię. - Pomarzyć możesz.
- O ślubie czy o seksie?
- O jednym i drugim...
- Jeszcze zmienisz zdanie. - uśmiechnął się pewnie.
- Boże, jesteśmy razem niecałe dwa dni, a ty już mi składasz takie niemoralne propozycje. - westchnęłam.
- Przyzwyczaisz się. 
- Jesteś najbardziej frustrującym facetem na tej planecie, Blake.
- I vice versa, Davis.
- Ja też jestem frustrującym facetem? - uniosłam brwi.
Pokręcił głową z rozbawieniem. - Rozmawiałem z Carterem. Możesz przyjść na trening jutro o dziesiątej.
- Okay. Myślisz, że wrócę żywa?
- Niech tylko spróbują ci coś zrobić, to mnie popamiętają. Ale spokojnie, te matoły prędzej same sobie zrobią krzywdę, niż komuś.
Zachichotałam. - Fajną masz o nich opinię.
- Niestety, jest prawdziwa, nad czym ubolewam. 
Naszą rozmowę przerwał głośny, natarczywy dźwięk. Jego brzmienie przywodziło na myśl połączenie tradycyjnego szkolnego dzwonka i czegoś w stylu włączonego młota pneumatycznego.
Zakryłam uszy rękami. - Co się dzieje?! - Z trudem przekrzyczałam hałas.
- Ktoś napadł na nasz teren. 
Chris wsunął noże do pokrowców przy ciężkich, motocyklowych butach i szybko przeładował pistolety. Jego opanowanie było przerażające.
- Jedziesz tam?!
- To moja praca. Niedługo wrócę.
- Ale Chris... - Ze łzami w oczach złapałam go za ramię. Miałam w głowie milion wyobrażeń i we wszystkich kończył z kulką w klatce piersiowej.
- Spokojnie... Zostaniesz tu i zaczekasz na mnie, nic ci nie grozi. - przytulił mnie krótko.
- To o ciebie się martwię!
- Nic mi nie będzie, mała. - odparł łagodnie, po czym puścił mnie i szybko wyszedł z pokoju. 
Zsunęłam się po ścianie i ukryłam głowę w ramionach. Wstrząsnął mną szloch. Alarm ucichł i wokół panowała martwa cisza. Była wręcz nie do zniesienia. Aż do teraz, nie zdawałam sobie sprawy, jak naprawdę wygląda życie Chrisa. Ryzyko, narażenie się na śmierć... Jedyne, co mi pozostało, to mieć nadzieję, że wróci cały i zdrowy.
______________________________
Hej!
Jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Zanudził Was, czy może wręcz przeciwnie? :)
Emma i Chris razem - jeeej! :D Myślicie, że długo ze sobą wytrzymają? Nie byłoby miło, gdyby Chris narobił głupot... To nie jest żadna sugestia, skąąąd...😅 
Czekam na Wasze komentarze. Rozdział 7 za tydzień. :)
Do następnego <3
Little M.

piątek, 9 grudnia 2016

Opowi.pl

Hej wszystkim! :)
Jeśli zastanawiacie się jak miło spędzić zimowy, mroźny wieczór mam dla Was super alternatywę. :) Kubek herbaty, ciepła bluza, kocyk i dobra książka lub... No właśnie, co zrobić gdy uwielbiacie czytać, ale w księgarniach nic Was nie zainteresowało, biblioteka również nie oferuje żadnych fajnych pozycji, a na Waszych ulubionych blogach nie ma nowych rozdziałów? Na Opowi.pl znajdziecie ogromny katalog opowiadań o naprawdę zróżnicowanej tematyce. Taka moja mała podpowiedź. :)
Link do Opowi: Opowi.pl

PS. Nowy rozdział jutro albo w niedzielę. :)
PS 2: Podoba Wam się nowe tło bloga? Dajcie znać co myślicie.
PS 3: Jeśli czytacie/piszecie jakieś fajne blogi to również piszcie, chętnie zajrzę. :D
PS 4: Chcielibyście czasem zobaczyć na blogu recenzje książek?
PS 5: ... 😅

Trzymajcie się ciepło <3
Little M.

niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 5 - Miasto, które nigdy nie zasypia

~Emma~

 - Hej, słyszałam że jedziesz dzisiaj z nami. - Do salonu weszła uśmiechnięta Sarah. Jest naprawdę sympatyczna i od razu ją polubiłam.
- Tak, Chris powiedział, że będzie fajnie.
- Pewnie, że będzie. Wyścigi są odjazdowe. Już się nie mogę doczekać, to będzie mój pierwszy samodzielny start.
- Nieźle. A wcześniej jeździłaś z Ethanem?
- Najczęściej tak, ale jak było bardzo dużo osób to mi nie pozwalał. - skrzywiła się.
- Rozumiem. Myślisz, że mogę wsiąść z Chrisem...?
- Jeśli pytasz czy to bezpieczne, to nie. Zawsze może się coś stać. Ale Christian jest świetnym kierowcą, ma niesamowitą technikę jazdy. Jeszcze nigdy nie przegrał.
- Wow. Chyba więcej dowiem się o nim od ciebie, niż od niego samego.
Uśmiechnęła się smutno. - Jest bardzo skryty, mówiłam ci.
- Zauważyłam. - westchnęłam cicho.
- No nic, skoro jedziesz, to trzeba cię przygotować. Pożyczę ci ubrania.
- Muszę jakoś specjalnie wyglądać?
- Jeśli nie chcesz wyjść na laika, to oczywiście.
- No dobra...
  Poszłam za Sarah do jej pokoju. Dziewczyna po chwili grzebania w szafie rzuciła na łóżko skórzane, obcisłe spodnie, top z dużym dekoltem i skórzaną, dopasowaną kurtkę z ćwiekami na kołnierzu. Podała mi jeszcze nieprzyzwoicie wysokie szpilki, również nabijane ćwiekami. Wszystko czarne. To raczej nie mój styl. Na pewno nie. Ale niech jej będzie, mogę przynajmniej przymierzyć. Przebrałam się i wyszłam z łazienki. Te ubrania są jak druga skóra, nawet po zapięciu kurtki będę wyglądać wyzywająco. Skrzywiłam się w duchu, szybko wyrzucając z głowy nieprzyjemne wspomnienia. To nie jest czas na rozpamiętywanie przeszłości.

  
- Czyli zdobędę tam szacunek, wyglądając jak dziwka? - spytałam żartobliwie. Przynajmniej tak starałam się brzmieć, choć wcale nie było mi do śmiechu. Twarze starych znajomych przemykały mi przed oczami... Nie, stop. Zamrugałam kilkakrotnie i z powrotem skupiłam uwagę na Sarah.
- Uważaj co mówisz, masz na sobie moje ciuchy. - ostrzegła z udawaną poważną miną. Zachichotałam. 
- Ej! Nie śmiej się!
- Prze-praszam... - wydukałam powstrzymując śmiech. - Nie jestem pewna, czy dobrze się w tym czuję... - dodałam spokojniej.
- Ale wyglądasz zajebiście.
- Nie wiem... Nie mogę ubrać jakiś botków i koszulki z mniejszym wcięciem?
- Emma, nie możesz wyjść na nudziarę! Zobaczysz, Chris będzie zbierał szczękę z podłogi. - zapewniła.
- Niech będzie... - Poddałam się z cichym westchnieniem.
- Ale się uśmiechnij. I wyprostuj. No, od razu lepiej, idziemy! - zarządziła wesoło i pociągnęła mnie w kierunku schodów. Biła od niej tak pozytywna energia, że sama się rozchmurzyłam. Może naprawdę będzie fajnie?
Zeszłyśmy na dół. Chłopcy już czekali, zawzięcie o czymś dyskutując.
- Halo, jesteśmy! - zawołała Sarah.
Przerwali sprzeczkę i spojrzeli na nas. Christian uważnie zmierzył mnie wzrokiem. W jego oczach dostrzegłam uznanie. - Świetnie wyglądasz, mała. Dobrze ci w czarnym.  
- Cóż za zaszczyt mnie kopnął. Dostać komplement od Christiana Blake'a, to przecież jak wygrać szóstkę w totka. - odparłam ironicznie. Czyżby te okropne ciuchy tak podbiły moją pewność siebie, czy może Chris przestał mnie tak bardzo onieśmielać? Chyba jedno i drugie, chociaż cholerne rumieńce rozlały się już po moich policzkach.
- Wreszcie to pojęłaś. Ale jak to mówią, lepiej późno, niż wcale.
Przewróciłam oczami i minęłam go w drzwiach do garażu. - Jedziemy czarną bestią? - wypaliłam.
- Czarną bestią, co? - Zaśmiał się. - Nawet do niej pasuje, aczkolwiek nosi już imię Lucy. - czule poklepał siedzenie motoru.
- Nazwałeś ścigacz Lucy? - spytałam zdziwiona. Kiwnął głową - Dla mnie i tak pozostanie czarną bestią. - mruknęłam wsiadając za nim.

***

Jechaliśmy przez bajecznie oświetlony Brooklyn. Mimo, że zbliżała się północ, było tu jasno, jak za dnia. Nowy Jork - miasto, które nigdy nie zasypia.
 Christian zjechał z głównej drogi i skręcił w sieć małych, krętych uliczek. Były ciemne i niczym się od siebie nie różniły, a co druga kończyła się ślepym zaułkiem. Jednak mój kierowca doskonale znał tę okolicę i wkrótce dojechaliśmy na miejsce.

Był to ogromny plac, wciśnięty między stare magazyny, w jednej z części Brooklynu, w które nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszcza. Podejrzewam, że nawet policja rzadko tu zagląda. Z prawego krańca placu wychodziła szeroka droga, której końca nie widziałam. Z obu jej stron zamontowano słupy z czerwonymi i zielonymi żarówkami oraz wielką tablicę-stoper. Wszędzie wokół powiewało mnóstwo kolorowych chorągiewek.
- To początek trasy wyścigu. - wyjaśnił Chris. - Chodź, przywitamy się z resztą.
Nie miałam nic przeciwko, kiedy wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę grupki mężczyzn. Przynajmniej do czasu.
- Blake! - Jakiś ogromny facet klepnął go w plecy i wymienili uścisk dłoni.
- Siema Ger.
- No no, Blake'y! Czyżby król toru znalazł sobie księżniczkę? - zapytał inny, skinhead z wytatuowanymi ramionami.
- W rzeczy samej, Rick. To jest Emma, moja dziewczyna.
Dziewczyna! Co on odwala?! Już miałam zaprzeczyć, ale mocno ścisnął mi rękę, jakby chciał poprosić, żebym tego nie robiła. Zacisnęłam zęby. Niech mu będzie.
- Cześć. - uśmiechnęłam się słodko i pozwoliłam, żeby Chris objął mnie ramieniem. Najwyraźniej odstawiamy teatr na całego.
- Ładna z niej laleczka. Fajna w łóżku? - zarechotał ten łysy.
Momentalnie się spięłam. Nie cierpię takich komentarzy na swój temat...
- A w mordę chcesz dostać? Przeproś ją. Natychmiast. - warknął Chris, z takim wyrazem twarzy, że skinhead pobladł.
- Przepraszam, przepraszam... - uniósł ręce w obronnym geście. - Co ty taki drażliwy...
Chris tylko spiorunował go wzrokiem i facet momentalnie umilkł. No, no. Widać, że się go boją. Nie ma jak uciszyć stado prostackich pakerów jednym spojrzeniem. Podziwiam.
- Dzięki... - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on usłyszał.
- Nie ma za co. Czasem trzeba im pokazać, gdzie ich miejsce. - powiedział ściszonym głosem i uśmiechnął się do mnie ciepło. - Chodźmy po numer startowy, zaraz będzie północ.
Chris podszedł do jakiegoś kolesia, podpisał się na liście i odebrał białą naklejkę z numerem 1.
- Nie zniszczysz sobie lakieru? - zachichotałam.
- Nope. Ma specjalnie przystosowany klej.
- Czemu chciałeś, żeby myśleli, że jestem twoją dziewczyną? - wypaliłam.
- Bo miałem nadzieję, że to ci oszczędzi chamskich komentarzy z ich strony.
- Och...
- Uwierz, leciały gorsze teksty. Zwiędłyby ci uszy.
- Ciekawych masz przyjaciół. - mruknęłam.
- Nie przyjaźnię się z nimi. - uciął. Po jego minie poznałam, że nie ma ochoty o tym rozmawiać, więc odpuściłam. 
Chris nakleił numer na boku ścigacza przez chwilę przesuwając po nim palcami. W końcu przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się lekko. - Będziemy jechać bardzo szybko, a ja lubię ścinać zakręty, więc musisz się mocno trzymać. Ale tak, żebym mógł oddychać. - zaznaczył żartobliwie.
- Jak bardzo szybko? - spytałam, nagle przestraszona. Czułam jak zaciska mi się gardło. Na myśl o głupiej kolejce górskiej robiło mi się słabo, a wyścigi w środku nocy...? Na co ja się zgodziłam... Tyle, że już nie ma odwrotu.
- Bardzo. - Zasunął mi powoli kurtkę i podał kask. - Nie bój się, będzie fajnie. - uśmiechnął się, a w jego błękitnych oczach błysnęły iskierki podekscytowania. Jest w swoim żywiole. Stało się dla mnie jasne, że wyścigi to jego pasja.


- Tylko uważaj... - Ostatnie czego potrzebuję, to żeby musieli nas zeskrobywać z asfaltu.
- Spokojnie, nie jeżdżę od wczoraj. - Odgarnął mi z twarzy kosmyk, który wymknął się z kucyka i przyciągnął do siebie. Przytuliłam się do niego. Znowu ogarnęło mnie to cudowne ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Mogłabym się do tego przyzwyczaić...
- Uwaga! Wszyscy zawodnicy proszeni są o zajęcie miejsca na starcie! Wyścig zaczyna się za 10 minut! - krzyczał do megafonu ten ogromny facet. Chyba Ger. 
Niechętnie odsunęłam się od Chrisa. - Powodzenia.
- Nie dziękuję.
- Chcesz kopa w tyłek na szczęście?
- Wolałbym klapsa. - uśmiechnął się i zabawnie poruszył brwiami.
- Praktykujesz takie rzeczy? - Z trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia nerwowym śmiechem.
- Nie, ale z tobą mogę zacząć.
- Zboczuch! - Uderzyłam go w ramię.
- I kto to mówi? - prychnął.
- Ja.
- Nie jestem głuchy, mała.
- Wiesz, to też skutek uboczny podeszłego wieku, więc nie bądź taki pewien.
Pokręcił głową z rozbawieniem. - Ależ ty pyskata.
- Może troszkę.
- Troszkę bardzo. - mruknął ironicznie.
- No niech będzie. - ustąpiłam.
Chris podprowadził maszynę na linię startu. Zawodników nie było aż tak dużo, jak wydawało mi się wcześniej. Widocznie większość to kibice. Zapięłam kask i wsiadłam za chłopakiem na motor. Byłam jednocześnie przerażona i podekscytowana. Chris miał rację, mówiąc, że z nim nigdy nie jest nudno. Niedaleko nas zauważyłam Sarah i Ethana. Dziewczyna pomachała mi z uśmiechem. Odmachałam jej i z powrotem skupiłam wzrok na tablicy, odliczającej czas do startu.
- ...3...2...1... I START!!! - ryknął Ger.
  Chris ruszył gwałtownie i Honda szarpnęła do przodu. Pamiętałam, żeby nie obejmować go za mocno, więc zacisnęłam palce na jego kurtce i mocniej przyłożyłam kolana do boków ścigacza. Prędkość była porażająca. Wszystko rozmazywało mi się przed oczami, a serce podeszło do gardła. Cholera. Naprawdę jechał bardzo szybko. Za szybko. Nagle wziął ostry zakręt, tak, że prawie położył motocykl, a moją nogę od asfaltu dzieliły centymetry. Zacisnęłam mocno powieki. Miałam ochotę się rozpłakać, nie znoszę takich rozrywek i raczej nigdy nie polubię. Chris cały czas prowadził, nie dał się wyminąć ani na chwilę. Z łatwością manewrował motorem tak, żeby zajeżdżać pozostałym drogę. Nie mieli nawet szans się z nim zrównać. We wstecznym lusterku mignął mi czerwony BMW Ethana, ale Chris dodał gazu, i zniknął tak błyskawicznie jak się pojawił. Dopiero, kiedy chłopak zaczął zwalniać, dotarło do mnie, że przejechaliśmy linię mety. Wygrał, a jakżeby inaczej. Zatrzymał wreszcie tę swoją przeklętą maszynę i zdjął kask. Drżącymi palcami rozpięłam swój. W żyłach buzowała mi adrenalina, nie mogłam wydusić słowa.
- Wszystko dobrze, mała? - spytał Chris, pomagając mi zsiąść z motoru.
Nogi miałam jak z waty. Odruchowo przytuliłam się do niego ze łzami w oczach.
- Okay, rozumiem. Za dużo wrażeń. - dodał łagodnie i objął mnie, a drugą ręką poklepał po plecach.
Wzięłam głęboki oddech i odsunęłam się od niego. - Przepraszam...
- Hej, w porządku. - uśmiechnął się pocieszająco. - Są dwie opcje. Możemy iść na imprezę, albo wrócić do domu.
- Chodźmy na imprezę, potrzebuję kieliszka. - wymamrotałam.
Zaśmiał się. - Okay, mi też się przyda.
- Tylko się nie upij, bo ja nie umiem jeździć czarną bestią.
- Ja się nie upijam tak łatwo.
  Weszliśmy do małego klubu, mieszczącego się w piwnicy jednego z magazynów otaczających plac. 


Chrisa od razu dopadła grupka mężczyzn. Gratulowali mu, wymieniali uściski dłoni i poklepywali go po plecach. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chłopak nie miał nic przeciwko temu poruszeniu wokół niego. Lubił być w centrum uwagi, podczas, gdy ja wolałam trzymać się z boku. Oparłam się o ścianę i cierpliwie czekałam, aż skończy ze swoimi fanami.
- Emma! - Sarah podeszła do mnie z wysokim kieliszkiem w dłoni.
- Hej! I jak ci poszło?
- Myślę, że jak na pierwszy raz naprawdę nieźle. Byłam dziesiąta na dwudziestu pięciu uczestników.
- Świetny wynik, Sar. Gratuluję.
- Dzięki. - uśmiechnęła się podekscytowana. - A tobie jak się jechało z królem toru?
- Cóż... Szybko.
Zaśmiała się. - Nie wydajesz się być zachwycona.
- Po prostu dalej jestem w lekkim szoku. Wiesz, trzy dni temu po raz pierwszy w ogóle jechałam na motocyklu.
- Och, no to faktycznie skoczyłaś na głęboką wodę.
- Chyba tak.
Tymczasem wrócił do nas Chris. - Skończyłeś już rozdawać autografy? - spytałam żartobliwie.
- Na szczęście tak. To wyczerpujące zajęcie.
- Z pewnością.
- Masz ochotę na drinka?
- Jasne.
Objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę baru. - Coś konkretnego?
- Zdam się na ciebie. - Byłam pewna, że na alkoholu zna się lepiej ode mnie. Kiwnął głową i zwrócił się do młodego barmana.
- Proszę. - podał mi wysoki kieliszek. 
Upiłam mały łyczek. - Kuźwa, ale mocny. - skrzywiłam się.
- Bo to 90% wódki i 10% soku, a nie na odwrót jak w innych klubach.
Zachichotałam. - Czy ty próbujesz mnie upić?
Uniósł brwi. - A jaki miałbym mieć w tym interes?
- Myślę, że znalazłoby się kilka rzeczy.
- Boże, ależ ty bezpośrednia.
- Nauczyłam się tego od ciebie.
- Nie jestem dobrym wzorem do naśladowania.
To miał być żart, ale jego głos przepełniała szczerość. Naprawdę tak o sobie myśli? Spojrzałam na niego pytająco.
- Wracajmy już. Jest prawie 2 w nocy, a ty masz jutro szkołę. - szybko zmienił temat.
- W porządku.
Dopiłam drinka i poszłam z Chrisem pożegnać się ze wszystkimi jego nie-przyjaciółmi. W milczeniu wsiedliśmy na motocykl i ruszyliśmy, przedzierając się przez noc.

***

~Christian~

Dzisiejszy wyścig mogę dodać do tych wygranych. Świetnie mi się jechało. A Emma jak zwykle mnie zaskoczyła. Nie dość, że zgodziła się ze mną wsiąść, czego absolutnie się nie spodziewałem, to nawet na mnie nie nakrzyczała, że jeżdżę jak wariat i próbuję ją zabić. Okay, była w lekkim szoku, ale zważając na to jak bardzo jest niedoświadczona w tym wszystkim, i tak dobrze to zniosła.
  Zajechałem pod dom i zostawiłem Hondę w garażu. - Nie zasnęłaś? - spytałem żartobliwie.
- To mogłoby być niebezpieczne... - wymamrotała, ziewając. Była totalnie padnięta i miałem wrażenie, że zaśnie mi na stojąco. Zostawiłem kaski na szafce, a kluczyki wrzuciłem do kieszeni kurtki.
- Chyba trzeba cię położyć. - uśmiechnąłem się i delikatnie wziąłem ją na ręce. Objęła mnie ramionami, opierając głowę na moim barku.
Nigdy tak nikogo nie nosiłem. I nigdy nie zabrałem dziewczyny na wyścigi. Ani na randkę. I na pewno nigdy nie odczuwałem potrzeby, żeby którąś się opiekować. Co ona ze mną wyrabia...
Popchnąłem ramieniem drzwi do swojej sypialni i położyłem ją na łóżku.
- Nie idź... - wymruczała sennie, pewnie nawet nie świadoma, że to mówi. Westchnąłem cicho i ułożyłem się obok niej. Wtuliła się we mnie, a mi przez myśl przeszło, że nie spałem w ten sposób z żadną dziewczyną. Naprawdę traktowałem je bardzo przedmiotowo. No cóż... Nagle mój telefon zawibrował. Ethan. - No?
- Gdzie jesteś Blake? - rozbawiony przekrzykiwał muzykę.
- W domu.
- No co ty?!
- Eth, ile wypiłeś?
- Mało. - odpowiedział, przeciągając samogłoski.
- Właśnie słyszę. Kończę, bo Emma śpi i nie chcę jej budzić. Wracaj ostrożnie.
- Jasne stary! Narka!
Pokręciłem głową, gdy się rozłączył. Cały Ethan. Na co dzień opanowany i rozsądny, ale jak już imprezuje to na całego.

***

 15 czerwca 2016, Nowy Jork

~Emma~

- Hej, mała, już późno. - Ze snu wyrwał mnie głos Chrisa.
- Jeszcze chwilę... - jęknęłam.


- Okay, to twoja sprawa, że się spóźnisz na wykład.
- Och? - otworzyłam oczy i podniosłam głowę. Praktycznie leżałam na Christianie i wygląda na to, że przespałam tak całą noc.
- Jest po dziesiątej. - oznajmił.
- Cholera! Czemu mnie nie obudziłeś?! - zerwałam się z łóżka.
- Ale ja...
 Machnęłam na niego ręką.
***

 Mój szofer zaparkował przed uczelnią idealnie piętnaście minut przed rozpoczęciem zajęć. 
- Przyjadę po ciebie samochodem i weźmiemy od razu rzeczy z twojego mieszkania.
Całkiem wyleciało mi z głowy, że zgodziłam się z nim mieszkać. Z nim, Sarah i Ethanem. - To naprawdę konieczne? - spytałam ostatni raz, chociaż znałam odpowiedź.
- Kwestia bezpieczeństwa. - przypomniał. No tak.
- Na jak długo?
Wzruszył ramionami. Świetnie.
- Niech będzie. Kończę o siedemnastej.
- Wiem mała.
- Skąd? - uniosłam brwi.
- Po prostu wiem. 
Nienawidzę, jak zbywa mnie tym stwierdzeniem. - Muszę iść. Cześć.
- Miłego dnia, mała! - zawołał za mną. Pokręciłam głową z rozbawieniem i weszłam do szkoły.

*** 

_______________________________________________


Witam Was w ten mroźny (przynajmniej u mnie) grudniowy wieczór :)
Spodziewaliście się takich odpałów? :D Chris potrafi się dobrze bawić, a jak :D Sama bym się chętnie tak pobawiła :3 
Jestem ciekawa czy w tym wszystkim zwrócił ktoś z Was uwagę na kolejne przebłyski wspomnień z przeszłości Emm. Jeśli nie to zachęcam do poszukiwania, bo te drobne informacje niedługo wiele Wam wyjaśnią :) 
Standardowo zapraszam do komentowania i dzielenia się swoją opinią na temat opowiadania, bohaterów, albo mojej nieudolnej pisaniny :'D Rozdział 6 w przyszły weekend. 
Przesyłam duuużo ciepłych przytulasów bo tak zimno, że masakra😅
Do następnego <3
Little M.

PS. Bardzo Was przepraszam za dwukolorową czcionkę, nie mam pojęcia dlaczego taka jest ani jak ją naprawić XD Gdyby ktoś wiedział to proszę, napiszcie mi:')))