9 lipca 2016, Nowy Jork
*Emma*
Ze
snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Telefon rozśpiewał się na dobre, nieco
trzeszczącą wersją "I don't care". Jęknęłam i usiadłam na łóżku,
przecierając oczy. Chrisa już nie było, no tak, przecież mówił, że ma
ten dzień zawalony. Wyłączyłam denerwującą muzyczkę i zerknęłam na duży,
czekoladowo brązowy zegar z motywem kawy, zawieszony na kremowej
części ściany. Wskazywał równo ósmą trzydzieści, czyli do treningu zostało mi
półtorej godziny.
Zwlekłam się z łóżka i otworzyłam wielką, nowoczesną szafę. Miała matowe srebrno szare, ozdobne elementy i ogromne lustro po wewnętrznej stronie drzwiczek. Wyciągnęłam z niej czarne legginsy, bokserkę i wygodne adidasy. Włosy spięłam w koński ogon, wysoko na czubku głowy. Wyglądałam podobnie jak wtedy, gdy Sam przechodziła fazę na zdrowy tryb życia i trzy razy w tygodniu chodziłam z nią na siłownię. Zgodziłam się tylko dlatego, że wiedziałam doskonale, że po kilku tygodniach jej przejdzie. Nie wytrzymała nawet dwóch miesięcy. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
Wyszłam
z pokoju prawie trzydzieści minut przed rozpoczęciem zajęć, gdyż byłam świadoma, że zgubię się po drodze co najmniej kilka razy. Każde piętro było
gigantyczne, a wszystkie korytarze wyglądały tak samo. Dlaczego nikt nie
wpadł na pomysł, żeby oznakować trasę do windy? Przydałby mi się plan
tego miejsca, a najlepiej GPS. Szłam powoli,
starając się zorientować co, gdzie i jak, gdy nagle ktoś wybiegł zza
zakrętu, wpadając z impetem centralnie na mnie.
- Aj, przepraszam! - zawołał nieznajomy, łapiąc mnie w talii i tym samym chroniąc przed upadkiem.
- Nic się nie stało... - wymamrotałam zaskoczona.
- Tak w ogóle, jestem Aiden. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Emma, no nie?
- Tak... Skąd wiedziałeś? - Odwzajemniłam jego uśmiech. Był naprawdę zaraźliwy.
- Jak już pewnie zauważyłaś, nie ma tu zbyt wielu dziewczyn. Tylko Sarah, Larah od czasu do czasu no i teraz ty.
-
No tak... Mógłbyś mi pokazać, jak się idzie do windy? Nadal nie
ogarnęłam tego miejsca, a za chwilę mam trening. - Poprosiłam
zakłopotana.
- Z Carterem Rightem. - Bardziej stwierdził, niż spytał.
- Tak, właśnie z nim.
- Ja tak samo, pójdziemy razem.
Aiden,
w przeciwieństwie do mnie, był świetnie zorientowany w tych korytarzach
i dwie minuty później jechaliśmy już jedną z wind.
- Aiden?
- Tak?
- Czemu powiedziałeś, że Larah jest tu tylko od czasu do czasu?
Zaśmiał się. -
Lee to wolny duch i nigdzie nie potrafi zostać dłużej, niż kilka
tygodni. Nasz gang ma oddziały na terenie całych Stanów i w kilku
miastach Europejskich, więc ma w czym wybierać.
Szczęka mi opadła. - Wow... To dużo...
- No trochę. - Uśmiechnął się.
W końcu udało nam się dotrzeć na salę, kilka minut przed rozpoczęciem zajęć. Carter właśnie sprawdzał obecność.
Trening
składał się z trzech głównych części. Trzydzieści minut konkretnej rozgrzewki, w
tym ćwiczeń typowo gimnastycznych, jak salta i przewroty oraz zwykłych
ćwiczeń ruchowych. W myślach dziękowałam mamie za to, że w podstawówce
zmusiła mnie do chodzenia na gimnastykę artystyczną. Przez kolejne czterdzieści pięć
minut ćwiczyliśmy w parach samoobronę i przez pół godziny strzelanie.
Ostatnie piętnaście minut Carter poświęcił na ćwiczenia rozciągające.
Nie
wiem, kiedy ostatnio byłam tak zmęczona, piękny dowód na moją
beznadziejną kondycję. Pocieszało mnie jedynie to, że nie tylko ja
umierałam po tych dwóch godzinach.
Aiden
odprowadził mnie do pokoju i wrócił do siebie. Ustaliliśmy, że zgadamy się któregoś wieczora na piwo w świetlicy - pomieszczeniu typowo rekreacyjnym z
telewizorem, X-boxem i kompletnym barkiem. Wzięłam prysznic i doprowadziłam się do ogólnego porządku.
- No w końcu, ileż wy dziewczyny możecie siedzieć w tej łazience?
Christian
wylegiwał się na łóżku ze znudzoną miną. Jedno ramię założył za głowę, a
drugie luźno położył na brzuchu. Czarna, dopasowana koszulka podjechała
w górę, ukazując kawałek jego umięśnionego brzucha i skórzany pasek
czarnych jeansów. Wyglądał tak cholernie kusząco, że można by go
schrupać. I doskonale wiedział, że się na niego gapię. Uśmiechnął się
łobuzersko.
- Długo. - odparłam, odzyskując wewnętrzną równowagę. - A ty przypadkiem nie miałeś dziś pracować? - Uniosłam brwi.
-
Plusem bycia szefem jest to, że można przychodzić do pracy i wychodzić z
niej kiedy się chce. - oznajmił bardzo z siebie zadowolony.
- Jasne. Pewnie zwaliłeś wszystko na biednego Ethana.
- A nawet jeśli, to co? - zapytał wesoło.
Miał
wyjątkowo dobry humor i był po prostu uroczy, taki beztroski, z
szerokim, chłopięcym uśmiechem na twarzy. - Mam dla ciebie propozycję.
O, nie, tylko nie znowu propozycje... - Mam się bać? - spytałam z wahaniem.
-
Nie. Nie tym razem. - dodał z czarującym uśmieszkiem. - Chciałem cię po
prostu zaprosić na randkę, no wiesz, tę którą mi obiecałaś już kilka
tygodni temu.
- Och, rozumiem. Chętnie.
- Pomyślałem, że moglibyśmy dla odmiany zrobić coś normalnego. Kino, kawa w jakiejś fajnej knajpce i takie tam.
- Chris, z tobą nic nie jest normalnie. - Zaśmiałam się.
- Dzięki.
- Nikt nie powiedział, że to źle. - dodałam od razu. Uniósł wysoko brwi. - No co? - Spytałam żartobliwie.
Pokręcił głową z rozbawieniem. - Nic. O siedemnastej?
- Jasne.
- To ja wracam do pracy, zanim Ethan zawali mi cały komputer filmami z Sashą Gray.
- Słucham? - Posłałam mu zdziwione spojrzenie
Zbył mnie machnięciem ręki. - Nawet ja tego nie rozumiem.
No nieźle. Ciekawe, czy Sarah wie.
*Christian*
Wszedłem
do gabinetu, kopniakiem zamykając za sobą drzwi. Ethan siedział za
biurkiem i wypełniał jakieś dokumenty. Identyczna sterta czekała na
mnie. Skrzywiłem się w duchu. Musimy poważnie pomyśleć nad zatrudnieniem
sekretarki. A najlepiej dwóch.
- Widzę, że się nie obijasz. - rzuciłem na przywitanie.
-
W przeciwieństwie do ciebie. - mruknął, zamykając czarny segregator i
kierując na mnie uważne spojrzenie ciemnych oczu, przez które laski
wariowały. Wielokrotnie byłem tego świadkiem.
- I tak dzisiaj zostanie.
Popatrzył na mnie jak na debila.
- Mam randkę. - oznajmiłem spokojnie.
Ethan wybuchnął śmiechem. - Wybacz Blake, ale ty i randki...
-
Jasne, przez całe życie trułeś mi dupę, żebym skończył z dziwkami i
znalazł sobie dziewczynę, a jak już znalazłem taką, która ze mną
wytrzymuje, to się bezczelnie śmiejesz.
- Życie. - Uśmiechnął się szeroko.
- Wyścigi jutro w nocy? - Zmieniłem szybko temat.
- Ile osób? - Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Ponad pięćdziesiąt.
- A to bardzo chętnie.
- I tak wygram.
Westchnął.
- Jestem tego świadomy...
***
Zaparkowałem sportowe audi niedaleko Central Parku i wyskoczyłem otworzyć Emmie drzwi.
- Zmieniłeś się w gentlemana? - Zachichotała.
- Ja nim zawsze jestem.
- Oczywiście.
Wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę jednej z alejek. Szliśmy
w milczeniu, ale nie niezręcznym. Była to przyjemna cisza z rodzaju
tych, które panują pomiędzy osobami rozumiejącymi się bez słów. W pewnym
momencie wyczułem, że coś jest nie tak, bo Emma co chwilę rozglądała
się nerwowo.
- Coś się stało? - spytałem troskliwie, zwracając na siebie jej uwagę.
- Nie...
- Przecież widzę. - Przystanąłem, złapałem ją za dłonie i spojrzałem w jej śliczne, brązowe oczy, teraz wypełnione niepokojem.
- Nie masz wrażenia, jakby ktoś nas obserwował? - wydusiła w końcu.
Objąłem
ją ramionami. Z cichym westchnieniem przytuliła policzek do mojej
kurtki. Obrzuciłem park szybkim spojrzeniem i z roztargnieniem
przeczesałem palcami jej błyszczące, czarne włosy.
- Wydaje ci się, chodźmy na kawę.
Wyraźnie się uspokoiła, gdy dotarliśmy do lokalu Starbucksa. Postawiłem przed nią plastikowy kubek z waniliową latte i usiadłem naprzeciwko. Złapała ze mną kontakt wzrokowy i filuternie przekrzywiła głowę, rzucając mi spojrzenie spod długich, ciemnych rzęs.
- Czy ty mnie podrywasz? - Odwzajemniłem jej uśmiech.
- Aha. I co z tym zrobisz?
Pochyliłem
się nad stołem i lekko musnąłem jej usta swoimi. Uśmiech nie schodził
nam z twarzy. Jeszcze kilka dni temu nie sądziłem, że będziemy razem. To
wydawało się takie nierealne...
- O czym myślisz?
- O tym, jak wszystko się dla mnie zmieniło, odkąd cię poznałem. - odpowiedziałem szczerze.
- Podzielam twoje zdanie. - Zachichotała.
No
tak, jej życie wywróciło się do góry nogami. Pewnie jak każda
dziewczyna pragnęła filmowej miłości, ale wątpiłem, żeby chodziło o taką
z filmu gangsterskiego.
- Książę na białym koniu się unowocześnił i teraz jeździ motocyklem.
- Trafnie ujęte, Chris.
- Więc jak ci poszedł dzisiejszy trening?
- Wiesz, nie byłam pewna, czy w ogóle na niego dotrę.
- Zaspałaś?
- Zgubiłam się za pierwszym zakrętem, po wyjściu z pokoju.
- Brawo. Czemu nie zadzwoniłaś?
Zaczerwieniła się. - Nie wzięłam telefonu. - wymamrotała zakłopotana.
- Oj Emma, Emma. - Pokręciłem głową z rozbawieniem. - To jak ci się udało dostać na salę?
- Aiden na mnie wpadł i poszliśmy razem.
Aiden,
Aiden, Aiden... W myślach przeskanowałem twarze uczniów Cartera.
Cholera, chyba powinienem przejrzeć porządnie akta. Nagle mnie olśniło.
Aiden Collins.
- Lepiej niech uważa, co robi...
- Chris! - zawołała. - To tylko kolega, nie musisz być od razu taki zazdrosny.
- Ja wcale nie jestem zazdrosny.
- Wcale. - mruknęła z ironią.
Zmrużyłem oczy. - Pyskata jak zawsze.
- I za to mnie kochasz.
- Też.
- No widzisz. - Uśmiechnęła się.
Spojrzałem na zegarek. - Idziemy do kina?
- Na co?
- Horror.
- Jaki?
- Gwarantuję, że tym razem nie zaśniesz.
Zachichotała. - Najwyżej porobisz za poduszkę.
- Nie traktuj mnie przedmiotowo, mała.
- Gdzieżbym śmiała!
Prychnąłem. Uwielbiała się ze mną droczyć. Zresztą z wzajemnością.
***
*Emma*
"Nie wiem, gdzie jestem. Wokół panuje
kompletny chaos. W powietrzu unosi się zapach dymu i krwi. Zapach
śmierci. Kule przecinają powietrze, świszczą koło moich uszu. Asfalt
przesiąknęła krew. Chcę stąd uciec, uciec jak najdalej. Chris. Muszę
znaleźć Chrisa. Nagle się potykam i obdzieram kolana na ostrych
kamieniach. Spoglądam za siebie i widzę przyczynę swojego upadku.
Rozerwane ciało. Plątanina poszarpanych mięśni i kości, straszących
trupią bielą. Przechodzą mnie dreszcze i wzbierają mdłości. Zrywam się i
znowu biegnę. Wszędzie jest tyle krwi. Wołam Chrisa. Krzyczę
najgłośniej, jak potrafię. I wtedy go widzę. Stoi sam, zupełnie
nieosłonięty. Jego pierś przeszywa kula. Mój krzyk przeradza się w
szloch. Pochylam się nad nim. Na jego białej koszulce wykwitła już
ciemnoczerwona plama.
- Emma... - Szepcze niewyraźnie i zamyka oczy. Nie wyczuwam pulsu.
I zaczynam krzyczeć, naprawdę krzyczeć."
- Emma... Emma, obudź się...
Zerwałam
się i rozejrzałam wokół, tłumiąc uczucie paniki. Serce waliło mi w
piersi jak oszalałe. Oddychałam ciężko. Byłam w sypialni. Z Chrisem.
Pochylał się nade mną, a w jego błękitnych oczach błyszczał niepokój.
- Chris... Jesteś... - wyszeptałam drżącym głosem.
- Kochanie, to był tylko zły sen, już wszystko dobrze... - Przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno.
Wzięłam głęboki oddech. Sen. To był tylko zły sen. Ale taki realistyczny...
Delikatnie starł mi łzy z policzków i przesunął tak, że siedziałam na jego kolanach. Wcisnęłam nos w jego szyję.
- Nie zostawiaj mnie...
- Nigdy. - Obiecał, uspokajająco kołysząc mnie w ramionach.
"Żyj szybko, umieraj młodo." - Przemknęło mi przez myśl, nim zasnęłam, bezpieczna w jego czułych objęciach.
_________________________________
Zostawiam rozdział 8 do Waszej oceny. Mam nadzieję, że się Wam spodobał i nie zabijecie mnie za opóźnienie.😅 Rozdział 9 wstawię na 100% do piątku.
Trzymajcie się ciepło,
Little M.💙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz