czwartek, 29 grudnia 2016

Rozdział 9 - Siedmiu za dwóch

10 lipca 2016, Nowy Jork

*Christian*

Mimo, że zegar na ścianie pokazywał zaledwie szóstą rano, musiałem wstać i wziąć się do roboty. Jęknąłem w duchu. Wolałbym ten dzień spędzić z Emm... Spojrzałem na nią mimowolnie. Tak spokojnie spała, z twarzą wtuloną w poduszkę. Długie rzęsy rzucały delikatny cień na jej kości policzkowe, a włosy rozsypały się wokół głowy jak błyszcząca, czarna aureola.

Nie mogłem się powstrzymać od odgarnięcia luźnego kosmyka z jej buzi. Wymruczała coś przez sen, mocniej tuląc satynową kołdrę. Nie powiedziała mi, co jej się śniło w nocy, ale domyślam się, że miało to związek z ostatnią akcją i historią Willa. Nie powinienem jej mieszać w te wszystkie mroczne sprawy. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Nigdy nie pozwolę, żeby coś jej się stało. Telefon zawibrował w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki. Ethan.
Odczytałem wiadomość i dosłownie wybiegłem z pokoju.
- Chyba sobie jaja robisz! - krzyknąłem, wpadając do gabinetu.
- Nie. Podczas ostatniego sprawdzania granic, psy złapały dwóch chłopaków. Zabici na miejscu. - odparł z grobową miną.
- Nie wiedzą z kim zadzierają... - warknąłem.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Ich siedmiu za naszych dwóch.
-  A jaśniej?
- Dorwiemy siedmiu z nich i każdy dostanie tyle kulek, żeby umierał w najgorszych cierpieniach. Punktualnie o północy. A ciała podrzucimy na komisariat - wysyczałem.
Ethanowi zrzedła mina. 
- Mówisz serio Blake?
- A wyglądam jakbym żartował?
I musiałem wyglądać naprawdę przerażająco, skoro nawet Casasowi zabrakło słów. Pokręcił tylko głową.
- Zajmę się tym. - dodałem i opuściłem pomieszczenie. Byłem ostro wkurzony. Głupie psy. Długo byłem cierpliwy i ignorowałem to, że wpieprzają się w moje sprawy, ale teraz miarka się przebrała. Nigdy więcej żaden gliniarz nie będzie stanowił problemu. Muszę tylko dopilnować bezpieczeństwa Emmy. Będzie na mnie wkurzona, ale to dla jej dobra. Lepiej, żeby nie wiedziała o pewnych sprawach.
***

*Emma*

- Sam! - Pisnęłam i chwilę później przyjaciółka rzuciła mi się na szyję. Miała na sobie jaskrawo różową sukienkę, wysokie jasne szpilki, a jej włosy zdobiła kolorowa opaska. 
- Jeju, Emm! Tęskniłam za tobą!
- A ja za tobą. - Uśmiechnęłam się szczerze. - I jak, przywiozłaś ze sobą któregoś kelnera?
Zrobiła chmurną minę. - Niestety, nie wyszło.
- Och, Sam, proszę cię. Nowy Jork jest gigantyczny, spotkasz kogoś w końcu.
- Zaczynam w to wątpić. Christian dobrze się sprawuje? - spytała, patrząc na mnie znacząco.
Zawahałam się. No cóż, jeśli przez dobre sprawowanie rozumiesz bycie szefem gangu, którego zasięg jest po prostu absurdalny, albo zabijanie innych gangsterów, w czasie tych całych akcji, to tak, Chris jest ideałem.
- Między nami wszystko dobrze. - odpowiedziałam z zakłopotanym uśmiechem.
Uniosła brwi. Oho, coś się kroi. - Jesteś w ciąży? - palnęła.
Szczęka mi opadła. Chyba jej to włoskie słoneczko za mocno w główkę przygrzało. - Jakiej do cholery ciąży? Sam my nie...
Przerwała mi natychmiast. - Chodzisz z takim gorącym facetem i jeszcze z nim nie spałaś?! Co jest z tobą dziewczyno nie tak! 
- Sammy, ciszej... - poprosiłam coraz bardziej zażenowana tą rozmową. Na dodatek, jakaś przechodząca pani posłała mojej przyjaciółce spojrzenie pełne dezaprobaty i skrzywiła się zniesmaczona. Sam pokazała jej język.
- Nawet mi nie wmawiaj, że wziął sobie za zasadę celibat aż do ślubu. Może ty to zrobiłaś, ale z takim ciałem powinien cię przekonać skinieniem palca! 
- Na miłość Boską, Samantho Thereso Louis, uspokój się. - jęknęłam sfrustrowana.
- No to mi wyjaśnij, jak to się stało... Przecież ten koleś to chodzący seks, na twoim miejscu nie wypuszczałabym go z łóżka. 
- Sam! 
- Ale...
- Nie, nie, nie! Koniec tematu. - zażądałam.
Westchnęła. - Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. 
- Nie sądzę.
Sam zawsze miała powodzenie u chłopaków i już za czasów szkoły średniej, raczyła mnie ciekawostkami ze swojego życia erotycznego z aktualną miłością. A zmieniała je dosyć często, przez co nie miała pochlebnej opinii. Oczywiście wśród dziewczyn.
- A mówiłam ci o Alejandro? - zagadnęła, zmieniając temat.
- Kim? 
- Alejandro. Tym kucharzu.
Przed oczami, jak żywy, stanął mi niski, obszerny mężczyzna z masą czarnych loków, ukrytych pod białą czapą. Rzeczywistość okazała się drastycznie inna, gdy Sam pokazała mi zdjęcie przystojnego, opalonego bruneta z wielkimi, orzechowymi oczami.
- Do twojego Chrisa mu daleko, ale i tak niezła z niego czekoladka.
- Czekoladka? - zakpiłam.
- Aha. Żebyś widziała jego klatę! - Rozmarzyła się.
Nie tylko ona. Na myśl o Chrisie bez koszulki, policzki zapłonęły mi rumieńcem. Dziewczyna przyjrzała mi się uważnie.
- Rumienisz się. Na pewno między wami do niczego nie doszło?
- Na pewno. - burknęłam. 
W tym momencie zapiszczał mój telefon. 

Od: Chris♥:
Gdzie jesteś? Nie mogę się do ciebie dodzwonić. 

Chyba jest zły... Wybrałam jego numer.
- Wreszcie! - warknął. 
O cholera, jest naprawdę wściekły. Ale o co mu chodzi? Nie widzieliśmy się nawet dzisiaj rano...
- Przepraszam, nie słyszałam dzwonka... - wymamrotałam skruszona.
- Gdzie jesteś... 
- W Starbucksie. - palnęłam głupio. No tak, w Nowym Jorku na pewno jest jeden Starbucks. - To znaczy, we Flowerfields... - Poprawiłam się szybko.
- Będę na parkingu od północnego wejścia za cztery minuty. - syknął i tak po prostu się rozłączył.
Zerknęłam na godzinę. Dopiero po piętnastej. Może coś się stało? Oby nie. 
- Sam, przepraszam, muszę już iść... - powiedziałam, szybko chowając telefon.
- Już? Coś się stało?
- Eee... Christian ma wyścig za godzinę i zupełnie o tym zapomniałam.
Uniosła brwi, a jej mina mówiła: "Akurat!". - Emm... - zaczęła.
- Naprawdę, muszę lecieć. Zobaczymy się niedługo. - Uścisnęłam ją krótko i pobiegłam na parking.
 Chris czekał oparty o swój motor. Minę miał groźną, spojrzenie zimne, a z całej jego postawy bił chłód i niezachwiana pewność siebie. Dopiero teraz zobaczyłam w nim tego, kim naprawdę był. Szefa gangu. Prawdziwego bossa, na miarę Ala Capone. Zadrżałam. Miałam ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam chłopak, który uspokajał mnie zeszłej nocy po okropnym koszmarze. Niepewnie podeszłam bliżej.
- Wsiadaj. - rzucił, podając mi kask.
- Coś się stało? - wyszeptałam.
- Nie. - warknął.
- Ale...
- Nie mamy czasu. 
Coś w tonie jego głosu mówiło mi, że lepiej z nim nie dyskutować. Objęłam go w pasie. Ruszył, niemal tak gwałtownie jak na wyścigu kilka dni temu.
Pędził przez Manhattan z wariacką prędkością. Serce podeszło mi do gardła. Był cały spięty i równo wkurzony. Gdybym jeszcze wiedziała, o co chodzi...
 Gdy dojechaliśmy, złapał mnie za rękę i dosłownie zaciągnął do pokoju. - Masz tu zostać, dopóki nie wrócę. - rozkazał i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Na klucz. Gapiłam się na nie z rozdziawionymi ustami. Czy on mnie właśnie zamknął?

*Christian*

Emma jest bezpieczna, więc mogę przystąpić do działania. Wybrałem numer Casasa.
- Jak sytuacja?
- Na posterunku jest ich ośmiu. - powiedział.
- Nie ma sprawy, jednego możemy zastrzelić na miejscu.
- Kiedy będziesz?
- Zaraz. Musiałem się upewnić, że Emma będzie bezpieczna.
- Dobra. Zbieram ekipę. O osiemnastej zaczynamy.
***
Siedziałem z Ethanem, Carterem, Terrym i dwoma chłopakami z zaawansowanej w małym vanie, do złudzenia przypominającym zwykły transport miejski. Mieliśmy plan dopracowany do perfekcji. Napad na komisariat w biały dzień mógłby się wydawać absurdalnie głupi, ale ja chciałem im pokazać pełnię swoich umiejętności. 
- Sześćdziesiąt sekund... - mruknął Casas.
Otworzyłem drzwi. - Panowie, operację "SFT"* uważam za rozpoczętą. - oznajmiłem ze złowieszczym uśmiechem na twarzy.
Wypadliśmy z samochodu jak burza i wparowaliśmy do budynku. Psy złapały za broń, ale nawet z najlepszego pistoletu nie ma pożytku, jeśli się go nie umie używać. Dorwałem pierwszego, zakneblowałem i zakułem, o ironio, w kajdanki przytwierdzone do jego pasa. Chłopcy zajęli się pozostałą szóstką. Ósmy już dawno zarobił kulę w łeb i wykrwawiał się na idealnie wypolerowanym parkiecie. Już nie takim idealnym.
 Zapakowaliśmy gliniarzy do bagażnika. Dzięki tłumikom nie narobiliśmy hałasu. To było dziecinnie proste. Te pieprzone kundle zapłacą za to co zrobiły. Siedmiu za dwóch. Właściwie ośmiu.
- Szybciej Carter. - syknąłem.
- Nie chcesz teraz innych psów na karku, szczególnie, kiedy jedziemy tym gruchotem. - mruknął Right, nieznacznie przyspieszając.
- Brawo, Blake. Will byłby dumny. - Terry posłał mi krzepiący uśmiech.
- Dzięki. - Odwzajemniłem go.
Tak, Will był gorącym zwolennikiem oczyszczenia tego świata ze wszystkich parszywych kundli.
 *** 

- Do cel z nimi. Zostawić jak są. - rozkazałem. - Punktualnie o północy zaczniemy egzekucję.
***
 

*Emma*

Sfrustrowana krążyłam po pokoju. Czułam się jak jakiś więzień. W dodatku coś się stało z moim telefonem i nie mogłam nawet odblokować ekranu. Nie wątpiłam, że to również sprawka Christiana. Przeszukałam każdy centymetr kwadratowy pomieszczenia, ale nie znalazłam żadnego dodatkowego klucza. W sumie co w tym dziwnego, skoro mnie zamknął, to miał jakiś powód i na pewno nie zrobiłby tak głupiego błędu jak zostawienie tu kluczy. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wyjęłam wsuwkę z włosów i włożyłam do zamka. Kiedyś potrafiłam to zrobić. Miałam to opanowane do perfekcji. Musi się udać. Zaczęłam delikatnie ruszać narzędziem. Prawo, lewo, przód, tył, góra, dół. Wyczuj mechanizm... Jest! Zamek puścił i drzwi stanęły mi otworem. 
Już miałam wbiec do windy, gdy usłyszałam czyjeś głosy. Momentalnie schowałam się za ścianą.
- Słyszeliście, że szef złapał gliniarzy? 
- Tak! Kurde, dobry jest. Podobno chce wszystkich zastrzelić.
- Prze jaja...
Chłopcy przeszli dalej i rozmowa ucichła. Ostrożnie wyjrzałam zza rogu. Pusto. Co ten Chris tam wyrabia?! Ciekawość zwyciężyła i nacisnęłam przycisk z numerem -18. Zjechałam na najniższe piętro. Cele. Ściany były betonowe, tak samo podłoga. Sieć korytarzy znikomo oświetlały słabe żarówki. Zakręciło mi się w głowie od zapachu stęchlizny. Nie wiedziałam, gdzie mam iść. Wytężyłam słuch. Christian. Na pewno Christian i kilku innych. Instynktownie ruszyłam za stłumionumi przez grube mury głosami. Zatrzymałam się dopiero, gdy słyszałam ich rozmowę już zupełnie wyraźnie. Znajdowali się w dużej celi. Pod ścianą, w szeregu stało siedmiu mężczyzn w brudnych, zakrwawionych mundurach policyjnych. Byli zakneblowani, a ich ręce i nogi skuwały kajdanki. W momencie pojęłam, co się za chwilę wydarzy, ale nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Nogi jakby wrosły mi w ziemię. 
- Minuta, szefie. - powiedział, jak mniemam, Terry. 
Christian wziął od niego pistolet i przeładował go. - To za Harrego i Elliota. - warknął i uniósł lewą dłoń, dając sygnał reszcie.
I stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Zaczęli strzelać. Nie raz, nie dwa... Posłali w kierunku każdego policjanta po kilka pocisków, zaczynając od ich nóg, kończąc na głowach. Krew splamiła ściany. Mnóstwo, mnóstwo krwi. Powietrze przeszył krzyk cierpiących. Zrobiło mi się niedobrze, kolana się pode mną ugięły. Poczułam łzy na policzkach. Zanim uciekłam, przyjrzałam się twarzy Chrisa. Uśmiechał się zimno, groźnie, z satysfakcją z popełnionego morderstwa. Jego oczy były jak dwa sople lodu. Nie poznawałam go. Nie chciałam go znać. Odbiegłam najszybciej jak mogłam, nie zważając na to, że moje kroki niosą się echem po korytarzu.
Wpadłam do sypialni i drżącymi rękami spakowałam walizkę. Musiałam stąd uciec. Tak strasznie się bałam, że mnie złapie. Prześladowało mnie jego beznamiętne, lodowate spojrzenie. Postanowiłam napisać mu parę słów.

Chris,
Przykro mi, ale po tym co zobaczyłam, nie jestem w stanie dłużej z tobą być. Nie poznaję cię. Gdzie się podział tamten kochany chłopak, który kilka dni temu powiedział mi, że mnie kocha? Bo wiem, że mówił szczerze. Zamiast niego, dostrzegłam twoją mroczną stronę. Zamordowałeś niewinnych ludzi z zimną krwią i uśmiechem na ustach. Żałuję, że się w tobie zakochałam. Bo ja też mówiłam wtedy szczerze. Nie szukaj mnie, i tak nie znajdziesz. Nie chcę od ciebie żadnych wyjaśnień. Nigdy więcej się nie zobaczymy. 
Mam tylko nadzieję, że kiedyś dostrzeżesz swój błąd i postarasz się go naprawić.
E.

Zgięłam kartkę na pół i położyłam na łóżku. Teraz muszę znaleźć sposób, żeby się stąd wydostać. Sprawdziłam telefon. Nadal nie działa. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść do pokoju Aidena i poprosić go o pomoc. Dużo ryzykowałam, ale był jedyną szansą. Nie znałam tu nikogo innego.
Cicho zapukałam do drzwi.
- Emma? Co się stało? Jesteś cała roztrzęsiona...
- Pomóż mi, proszę... - wyszeptałam ze ściśniętym gardłem.
- Jasne, że pomogę, tylko powiedz mi jak mógłbym to zrobić.
Pokręciłam tylko głową. Coś we mnie pękło i zalałam się łzami. Aiden przyciągnął mnie do siebie i delikatnie objął. Wtuliłam się w niego. Potrzebowałam tego. Zwykłej, ludzkiej troski i pocieszenia.
- Emma... Ktoś cię skrzywdził? Blake? Proszę cię, powiedz mi co się stało...
Odsunęłam się i popatrzyłam mu poważnie w oczy. - Muszę się dostać na lotnisko... Jak najszybciej... Nie mogę ci nic więcej powiedzieć... - jąkałam się.
- Już dobrze, spokojnie... Zawiozę cię tam... - powiedział łagodnie.
***

- Dziękuję za wszystko, Aiden. Naprawdę, ratujesz mi życie. 
- To przecież nic takiego. Zwykła, przyjacielska przysługa. - Uśmiechnął się lekko.
Czekał ze mną na hali odlotów. Za kilkanaście minut wyląduje samolot, który zabierze mnie do Seattle. 
- Nie mów Christianowi, że się ze mną widziałeś, ani gdzie lecę. - Poprosiłam.
- Oczywiście. U mnie jak w studni. - zapewnił. 
- Muszę już iść. Jeszcze raz dziękuję. 
- Jeszcze raz nie ma sprawy. Odezwij się czasem, żebym wiedział, że żyjesz, ok?
- Jasne. - Przytuliłam go mocno.
- Do zobaczenia? - spytał z nadzieją.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Mam nadzieję, Aiden. 
Pomachałam mu jeszcze, po czym odeszłam w kierunku punktu odpraw. Za kilka godzin moje życie zmieni się o 180°. Prawdopodobnie na jeszcze gorsze. 
***

*Christian*

Szczęka mi opadła, gdy wróciłem do sypialni. Drzwi otwarte na oścież, w pokoju jeden wielki bałagan, Emmy brak. Na łóżku dostrzegłem złożoną kartkę. Podniosłem ją i przebiegłem wzrokiem po tekście. I jeszcze raz... I jeszcze... Nie... To się nie dzieje... Stałem zszokowany i niezdolny do żadnego ruchu. Na miłość Boską, co ja jej zrobiłem... Prawdopodobnie nigdy nie zapomni tego co zobaczyła. W ciągu kilku dni skrzywdziłem ją tak bardzo, że bardziej się nie dało. "Żałuję, że się w tobie zakochałam." "Nigdy więcej się nie zobaczymy." 
Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Kartka samotnie upadła na podłogę. Zapiekły mnie oczy. Łzy. Płakałem. Po raz pierwszy w życiu.

_________________
* SFT - Seven for two (ang. siedmiu za dwóch)

__________________________

Hej!
Zgodnie z obietnicą - rozdział 7. Zapraszam do komentowania :) Kolejne rozdziały już w nowym roku, a więc korzystając z okazji, życzę Wam  najbardziej szalonego Sylwestra w Waszym życiu oraz jak najlepszego wykorzystania roku 2017. Pamiętajcie, na zmiany nigdy nie jest za późno! :D 
Do następnego,
Little M. <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz