*Christian*
Zegar
wskazywał już 2:07 w nocy, ale ja nie potrafiłem przestać myśleć. Emma
spała spokojnie obok, mocno trzymając mnie za rękę. Uśmiechnąłem się pod
nosem. Kto by pomyślał, że w takiej drobnej, delikatnej istotce kryje
się tyle odwagi, determinacji i upartości. Ale czy wystarczająco, żeby
całkiem na poważnie wejść w życie gangstera? Da radę udźwignąć tak
ciężkie brzemię? Zabijanie mogło wydawać się jej proste. Jedno
pociągnięcie za spust i po robocie. Tyle, że wraz z tym jednym strzałem,
ginie człowiek. Człowiek, który być może miał rodzinę? Przyjaciół? Czy
JA mam prawo zabrać mu coś, co dostaje się tylko raz? Otóż nie, nie mam.
Ale jeśli tego nie zrobię, on to zrobi. Czy można to uznać za
samoobronę? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Mimo, że można tłumaczyć
to sobie na milion sposobów i tak zostanie drugie tyle niedopowiedzeń.
Więc jak sobie z tym poradzić? Zapomnieć. Ale nie każdy potrafi
zapomnieć. I bałem się, że Emma nie poradzi sobie z przytłaczającym
poczuciem winy. Nie zniesie wyrzutów sumienia, które w nocy przychodziły
zupełnie niespodziewane i wnikały wgłąb serca, zacieśniając wokół
niego, niczym sznur na szyi samobójcy, oplatając ze wszystkich stron,
odcinając tlen, dusząc. Aż za dobrze pamiętałem swoje początki, to
okropne uczucie, gdy krew po raz pierwszy splamiła moje ręce. A później
przywykłem do wypierania swoich czynów ze świadomości. Nauczyłem się
zapominać. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej.
Nagle pokój motelowy wydał mi się mały, ograniczający wolność. Wręcz
miałem wrażenie, że ściany zbliżają się do siebie, zabierają coraz
więcej przestrzeni, miażdżą wszystko na ich drodze. Ogarnięty tą
nieuzasadnioną paniką, zerwałem się z łóżka i dosłownie wybiegłem na
zewnątrz. Dręczyło mnie klaustrofobiczne uczucie, które w połączeniu z
wcześniejszymi natrętnymi myślami, sprawiło, że pękała mi głowa.
Usiadłem na schodach przed wejściem i przesunąłem wzrokiem po
otaczającym mnie, bezkresnym pustkowiu. W stłumionym świetle księżyca,
piasek przybrał szarą, zimną barwę. Powietrze było suche, gorące,
przesiąknięte zapachem pustyni. Nie do wytrzymania. Nie minęło dużo
czasu, gdy poczułem dłoń Emmy na ramieniu. Skąd widziałem, że to ona? Po
prostu wiedziałem.
- Czemu nie śpisz, mała? - spytałem cicho, nie odwracając głowy.
Usiadła koło mnie i wsunęła się pod moje ramię. Objąłem ją mocno.
- Nie było cię... Myślałam... - zaczęła drżącym głosem. Wiedziałem
co chce powiedzieć. Kolejny powód, dla którego nie powinienem jej
wciągać w swój świat. Jeśli coś mi się stanie, ona zrobi wszystko, żeby
mi pomóc, zupełnie ignorując własne bezpieczeństwo. Dokładnie tak, jak
teraz.
- Hej, wszystko dobrze... Musiałem się przewietrzyć.
Pokiwała głową. - O czym myślałeś?
- Porozmawiamy o tym na spokojnie, w Nowym Jorku. Teraz nie ma sensu się nad tym rozwodzić. - mruknąłem.
- Chyba wiem... Chris ja naprawdę sobie poradzę! - zapewniła uparcie.
- Nie teraz. - uciąłem. Posłała mi nachmurzone spojrzenie. - No już, musisz odpocząć. - dodałem łagodniej.
- Prędzej ty niż ja...
- Jestem przyzwyczajony, ty nie.
Przewróciła brązowymi oczami.
- Przestań to robić, bo... - zagroziłem żartobliwie.
- Bo co? - spytała wesoło.
Z łobuzerskim uśmiechem, godnym zbuntowanego nastolatka, przerzuciłem ją sobie przez lewe ramię.
- Ej! - pisnęła zaskoczona. - Postaw mnie, idioto!
- O nie, nie. Tylko nie idioto. Jestem bardzo inteligentny.
- Chyba tylko ty tak uważasz. - odcięła się.
Nie mogłem się powstrzymać od sprzedania jej klapsa.
- Blake!!!
Oho, mam przejebane. Czym prędzej postawiłem ją na ziemi i zacząłem uciekać.
- Jak ja cię dorwę! - wygrażała.
- To co ze mną zrobisz? - spytałem, gwałtownie się zatrzymując i obracając w jej stronę.
Nie zdążyła wyhamować i wpadła na mnie. Popatrzyła na mnie morderczo.
- No? - zachęciłem, zabawnie poruszając brwiami.
- Przerobię cię na mielonkę i podrzucę dzikim kotom. - wysapała.
- BDSM z udziałem zwierząt? - zagwizdałem z podziwem. - Widzę, że startujemy z grubej rury.
- Idiota. - powtórzyła. Uśmiechnąłem się szeroko w odpowiedzi.
***
19 lipca 2016, Ridgecrest
Siedzieliśmy
w trójkę przy jednym stoliku, w motelowej stołówce. Carrick i Emma
dyskutowali zawzięcie, którą drogą jechać do Los Angeles.
- Po co się kłócicie, skoro i tak ja prowadzę? - wtrąciłem spokojnie.
- Jak to ty?! - zawołali równo.
- Ty. - spojrzałem na Emm. - Jechałaś przez cały wczorajszy dzień. - przeniosłem wzrok na Wilsona. - A tobie nie ufam.
Westchnął ciężko, kończąc dyskusję. Emma wysunęła jeszcze kilka argumentów, ale również skapitulowała.
Przyglądałem
się jej, gdy w milczeniu skubała naleśnika. Przy tym tempie, to my do
wieczora nie opuścimy Ridgecrest. Szturchnąłem ją lekko. - Czas. -
powiedziałem bezgłośnie.
Kiedy wyszliśmy na parking, był cały zapełniony. Końmi. Ale nie mechanicznymi, tylko żywymi, różnokolorowymi stworami. Emma
oczywiście dopadła już jednego i teraz głaskała go, prowadząc z
właścicielem ożywioną rozmowę. Biały potwór był najwyraźniej zachwycony
tym nagłym przypływem pieszczot i domagał się więcej, trącając pyskiem
ramię dziewczyny. Wcale się mu nie dziwiłem, też bym był.
- Musimy jechać! - zawołałem, opuszczając klapę bagażnika.
- Już idę! - odkrzyknęła.
Szybko pożegnała się z mężczyzną, poklepała siwą szyję konia i wsiadła do samochodu. - Misiaczek, prawda? - spytała zachwycona.
- Który? - uniosłem brwi.
- No przecież nie ten facet!
- No ja nie wiem. - drażniłem się.
- Mógłby być moim dziadkiem. - przewróciła oczami. - Chodziło mi o konia.
Wzruszyłem ramionami. - Koń, jak koń. Cztery kopyta, głowa, ogon...
- Wiem, że wolisz mechaniczne. - uśmiechnęła się.
- Zdecydowanie. A propos, mnie też będziesz tak miziać?
Parsknęła śmiechem. - A mam zacząć?
- Jak najszybciej. - mrugnąłem do niej porozumiewawczo.
- Zaraz się porzygam... - jęknął z tyłu Carrick.
- Masz chorobę lokomocyjną? Nie ma sprawy, wysadzę cię nawet teraz.
- Nie! - zaoponował. - Od waszego słodzenia.
- Wznawiam propozycję.
- Nadal odrzucam.
- Och, ja nie przyjmuję odmowy. - zacząłem zwalniać.
- Nie, nie, nie! Już dobra, nic nie mówię!
- Zajebiście. - ponownie przyspieszyłem do 150km/h.
- Christian, mamy problem... - zaczęła Emma.
- Jaki?
- Przejazd przez granicę stanów. Kontrola... Prawdopodobnie policja w całym kraju cię szuka.
- To żaden problem. Mam tam wtyki. - rzuciłem.
Odetchnęła z ulgą. - No tak, mogłam się domyślić.
- Zasięg twojej działalności jest niesamowity. - Wilson nachylił się do przodu.
- Tak, wiem.
- Nadal nie zamierzasz mnie wtajemniczyć w... - zaciął się. - Cokolwiek?
- Nie i wątpię żebym kiedykolwiek to zrobił.
- Czyli w Los Angeles się rozstajemy? - upewnił się.
- Na szczęście tak.
- Stary, czemu ty mnie tak nie znosisz? Jakby nie było, uratowałem ci życie...
- Bez Emmy gówno byś zrobił. Poza tym nie nie znoszę cię. Ja ci po prostu nie ufam.
- Ale...
- Wystarczy. - przerwała nam dziewczyna.
Carrick umilkł i wbił wzrok w pustynny krajobraz za oknem.
- Za trochę ponad cztery godziny będziemy w Los Angeles. Za niecałe dwie godziny musimy gdzieś zatankować. - mruknąłem
- Do najbliższej stacji mamy godzinę. - stwierdziła Emma.
- Idealnie.
***
Wysłaliśmy naszego zbędnego towarzysza po jedzenie, żeby zyskać chwilę na rozmowę w cztery oczy.
- Chris nie sądzisz, że on jednak jest godny zaufania?
- Nie... Nic o nim nie wiemy i im szybciej się go pozbędziemy tym lepiej.
- Gdyby nie on...
- Dalibyśmy sobie radę. - przerwałem jej.
- Jak uważasz. - westchnęła, siadając na masce Commandera.
Skończyłem
tankować i podszedłem do niej. Włosy zaplecione w warkocz, opadały jej
na szczupłe ramię, a brązowe oczy wydawały się ogromne w starciu z
drobną buzią. Oparłem dłonie na jej kolanach i nachyliłem się tak, że
nasze twarze były na równej wysokości.
- Schudłaś... - zauważyłem niespokojnie.
- Przez stres. Nie martw się, szybko nadrobię i znowu będę gruba. - zaśmiała się.
- Tak, tak, jakbyś kiedykolwiek była.
Wyciągnęła rękę i rozczochrała mi włosy. - Ktoś tu potrzebuje fryzjera.
Zdmuchnąłem z czoła przydługie, czarne kosmyki. - Może nie w tej chwili.
- Jestem! - zawołał Wilson, przeciągając samogłoski. Niósł
dwie, wielkie, wypchane po brzegi siaty. Korciło mnie, żeby wbić mu
kolejną igiełkę, a najlepiej sztylet, ale nie mieliśmy czasu na głupie
przepychanki.
***
*Emma*
Z
uwagą obserwowałam, jak pustynny krajobraz Nevady ulega zmianie, gdy
wjeżdżamy do Kalifornii. Pomarańczowe skały zastąpiła brudno zielona
roślinność i wysokie trawy. Już niedługo znajdziemy się w Mieście
Aniołów, ale to nie oznacza finału naszej ucieczki. Musimy wrócić do
Nowego Jorku i stawić czoła czekającym tam problemom. Również wakacje
dobiegają końca, czego następstwem jest rok szkolny. A wraz z nim, mój
powrót na uczelnię. Ale czy na pewno? Chciałam wrócić do starego życia,
kiedy w perspektywie miałam nowe, pełne wyzwań, poświęceń,
niebezpieczeństw? Pełne miłości... W głębi serca bałam się tego, co mnie
czeka, ale nie zamierzałam pozwolić, aby ten strach zmienił moją
decyzję. Bo klamka zapadła. Żegnaj, NYU*... Nie będę tęsknić.
- Emm... Hej, mała, jesteśmy... - usłyszałam łagodny głos Chrisa, który lekko potrząsał moim ramieniem. Przetarłam oczy. Nie pamiętałam dokładnie, w którym momencie zasnęłam, ale chyba zaraz po przekroczeniu granicy. Swoją drogą poszło naprawdę bezproblemowo. Ach ten mój boss i jego wszechobecna mafia.
Zatrzymaliśmy
się na podjeździe zwyczajnego, dwupiętrowego domu jednorodzinnego. Był
całkiem spory, z pewnością nowoczesny, pomalowany na biało z mnóstwem
eleganckich, przeszkolonych ścian. - No właśnie, gdzie jesteśmy? - spytałam zaintrygowana.
- To dom mojego kumpla, przenocuje nas, a jutro rano wracamy do Nowego Jorku. - oznajmił.
Nie
pytałam, czy wspomniany mężczyzna jest godny zaufania. Znając Chrisa,
prędzej by nocował pod mostem, niż u kogoś, komu nie ufa.
- Gdzie Carrick?
- Podrzuciłem go do hotelu. Chce się później spotkać. - skrzywił się.
- Musimy z nim wyjaśnić parę rzeczy, nie uważasz?
- Też prawda. - westchnął, wyjmując nasze torby z bagażnika.
Drzwi otworzył nam wysoki, uśmiechnięty blondyn. - Blake! Kopę lat! - zawołał ucieszony. Wymienili uścisk dłoni. - John, poznaj Emmę, moją dziewczynę. - przedstawił mnie Chris.
Mężczyzna podał mi rękę. - Niezwykle miło mi poznać. - powiedział lekko zdumiony. Większość osób reagowała tak na informację, że Chris jest w związku, trwającym dłużej, niż jedna noc.
John
mieszkał na samym wybrzeżu, więc z tarasu miałam świetny widok na
ocean. Wzburzone, ciemno niebieskie fale rozpryskiwały się na jaśniutkim
piasku. Naprawdę zapierały dech w piersiach. Zaraz po przyjeździe
zmyłam z siebie cały brud i kurz, pozostały z przebytej podróży.
Przebrałam się w świeże ubrania, a włosy zostawiłam rozpuszczone do
wyschnięcia. Po raz pierwszy od wielu dni czułam się lekka, spokojna.
Cały stres i nerwy zniknęły, jakby ręką odjął. Chris stanął za mną i objął mnie w talii, brodę opierając na moim ramieniu. - Ładnie tu. - mruknął.
Odwróciłam się w jego stronę. - Ładnie to za słabe słowo.
-
Nie wiem, nie jestem krajoznawcą. - uśmiechnął się z roztargnieniem.
Miał na sobie jasne, podarte jeansy do kolan i luźną białą koszulę, z
wywiniętymi rękawami. Christian Blake w wersji wakacyjnej. Nawet mu to
pasowało.
- Teraz też podziwiasz widoki? - spytał z ironią.
- Można tak powiedzieć. Wyglądasz... inaczej.
- To zupełnie nie mój styl. - skrzywił się. - Ale John nie nosi czarnych ciuchów, a to jego ubrania.
- Przesadzasz, mi się podoba.
Zmierzył mnie wzrokiem. - Ślicznie ci w tym. Zresztą, jak we wszystkim. Chcesz iść na plażę?
- Chcesz się przekonać, czy w bikini jest mi równie ładnie? - zaśmiałam się.
-
Tego akurat jestem pewien. Szczególnie, że nie tak znowu dawno miałem
okazję oglądać cię w samym ręczniku. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Nawet mi nie przypominaj. - jęknęłam cała czerwona.
Rozmowę przerwał nam dzwoniący telefon Chrisa.
- Wilson czeka na nas w kawiarni 'Crystal Coffe'. - westchnął, kończąc rozmowę.
- W porządku. Jestem bardzo ciekawa, co ma nam do powiedzenia.
***
- Cześć, dobrze was widzieć. - przywitał nas Carrick.
- Ciebie również. - uśmiechnęłam się.
Christian posłał mu tylko krzywe spojrzenie i usiadł koło mnie.
- Pewnie zastanawiało was, czemu uciekłem z Air Force Flight. - zaczął.
- Nawet bardzo. Więc?
-
Jestem członkiem mafii. To znaczy, byłem. Generał Wright jest bratem
mojego ojca, który zginął w Wietnamie kilka lat temu. Obiecał mu opiekę
nade mną. Kiedy wuj odkrył moją działalność, zmusił mnie do służby dla
Air Force i zabronił opuszczenia bazy. Oto moja historia. - zakończył.
- Dla kogo pracowałeś? - spytał Chris, po raz pierwszy zainteresowany Wilsonem.
- Nigdy nie poznałem jego prawdziwego nazwiska, ale mówili mu Scarface.
- O, proszę. Mój dobry znajomy. Chętnie się z nim skontaktuje, żeby spytać o ciebie. - Chris zmrużył błękitne oczy. Mężczyzna
wzruszył tylko ramionami. - Tak, czy siak, zamierzam tam wrócić.
Gdybyście czegoś potrzebowali, znajdziecie mnie w Chicago. A teraz
wybaczcie, ale spieszę się na samolot.
- Czekaj.
Odwrócił się i spojrzał na bruneta.
- Dzięki za wszystko, stary. Scarface to równy gość, powodzenia. - uśmiechnął się.
- Nawzajem Blake. Do zobaczenia kiedyś tam.
Wymienili uścisk dłoni i Carrick opuścił kawiarnię.
***
Nadszedł
późny wieczór. Ciemność spowiła Los Angeles, a niebo rozbłysło milionem
gwiazd. Grafitowa szata otuliła ocean i wiatr cichutko śpiewał mu
kołysankę. Fale kołysały się delikatnie, uśpione, spokojne, niegroźne.
Plaża zupełnie opustoszała.
Szliśmy brzegiem morza, trzymając się za ręce. Niby jako jedność, ale każde pogrążone we własnych myślach. Spojrzałam na profil Chrisa. Blade światło księżyca rzucało cienie na jego twarz, uwydatniając jej kontury. Oczy miał szare, w kolorze nieba zaraz przed burzą. Skrywała się w nich mieszanina splątanych uczuć, emocji. Tak różnych, a jednak tak mocno ze sobą powiązanych.
Odwrócił głowę i złapał moje spojrzenie. - Emma... Ja nie wiem, czy...
- Nie teraz. - poprosiłam. Przesunęłam
palcami po jego policzku. Ujął moją dłoń i przytrzymał przy swojej
twarzy. Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, wiedziałam już, że
podjął jakąś decyzję.
- Emm... - spróbował ponownie.
- Tak?
- Przysięgam, że przeraża mnie to, co do ciebie czuję. - wydusił. Splotłam palce na jego karku, muskając przydługie czarne kosmyki. - Do czego zmierzasz? - wyszeptałam. I
wtedy z jego ust wypłynął potok słów. Drżącym głosem mówił o wszystkich
swoich obawach, o tym, że boi się mnie wciągać w swój świat, że nie
przeżyłby, gdyby coś mi się stało, że przez niego będę tylko cierpieć.
Słuchałam go w milczeniu, nie przerywając ani razu. Pierwszy raz tak się
przede mną otworzył. Kiedy skończył, w jego rozszerzonych źrenicach
błyszczał strach. O to, że go zostawię? Że nie podołam? Po moim trupie. Zamiast
odpowiedzieć, stanęłam na palcach, a moje usta odnalazły jego.
Odwzajemnił pocałunek, przyciągając mnie do siebie bliżej, zamykając w
ciasnym uścisku.
- Kocham cię. - wydyszałam. - Nie zostawię cię. Nigdy.
Oparł czoło o moje. Jego rysy rozmazywały mi się przed oczami. - Nigdy? - spytał cicho.
- Nigdy.
Ponownie
mnie przytulił, chowając twarz w moich włosach. Objęłam go mocno. Mój
biedny, zagubiony chłopiec. Czułam na szyi jego nierówny oddech. Zakłuło
mnie w sercu, na myśl co musiał przejść przez ostatnie dni. Jakie
ostatnie... Życie od urodzenia rzucało mu kłody pod nogi. Ale teraz
jesteśmy razem. Podtrzymując się nawzajem, mamy pewność, że nie
upadniemy. Zrobię wszystko, żeby udowodnić mu, że wcale nie jestem taka
słaba, na jaką wyglądam. Wiem, że to dopiero początek problemów i że na
naszą przyszłość położy się jeszcze wiele cieni, ale tylko od nas zależy
czy przetrwamy tę próbę. Czas pokaże, czy warto było podjąć ryzyko.
___________________________________________
___________________________________________
Hej, cześć, siemka wszystkim! Wiem, że musieliście trochę długo czekać, ale rozdział w końcu dodany! :D I mam nadzieję, że okaże się wart tego czekania. Ja osobiście jestem z niego caałkiem, całkiem zadowolona, chociaż wszem i wobec wiadomo, że mistrzynią pióra (bądź klawiatury? xD) to ja nie jestem ;D Tak czy siak, życzę Wam miłej lektury, możecie zgadywać do będzie dalej i koniecznie piszcie czego się spodziewacie bądź spodziewaliście, a czym Was zaskoczyłam.
Pozdrawiam cieplutko!
Little M.
Kiedy następny??
OdpowiedzUsuńPostaram się dodać jak najszybciej, do piątku powinnam się wyrobić :)
Usuń