piątek, 26 maja 2017

Rozdział 14 - Cisza przed burzą

8 sierpnia 2016, Nowy Jork

*Emma*

- Jeszcze sporo musisz się nauczyć. 
Chris uśmiechnął się i podał mi rękę. Przed chwilą znokautował mnie po raz setny tego dnia i zaczynałam mieć go naprawdę dosyć. Wstałam bez jego pomocy i założyłam ramiona.
- Jeśli ani razu nie dasz mi wygrać, to jak mam nauczyć się atakować? - jęknęłam zrezygnowana.
- Póki ze mną nie wygrasz, nie będziesz się uczyć atakować. - oznajmił z uśmiechem.
Poczułam ogromną ochotę, żeby zetrzeć mu go z twarzy. Uwielbiam romantycznego Chrisa, droczącego się Chrisa, dziecinnego Chrisa, a nawet nauczyłam się znosić Chrisa kontrolera i Chrisa złośnika. Ale z Chrisem trenerem nie wytrzymam ani minuty dłużej.
- Patrzysz, jakbyś chciała mnie zabić. - stwierdził.
- Cóż, szczerze mówiąc, chcę.
- Ale żeby mnie zabić, najpierw musisz mnie złapać i znokautować. - wyszczerzył się.
- Nienawidzę cię. 
- Ranisz mnie, mała.
Przechylił się do tyłu, teatralnie łapiąc się za serce. Wykorzystałam okazję i skoczyłam na niego. Momentalnie stracił równowagę i przewróciliśmy się z impetem na treningowy materac.
- Przegrałaś. - szepnął mi do ucha. Poczułam przyjemne dreszcze na całym ciele. 
Leżał na mnie, skutecznie blokując mi kolana i nadgarstki. Sprytnie manewrował ciężarem ciała - nie przygniatał mnie, ale jeśli tylko spróbowałam się wydostać, natychmiast mi to uniemożliwiał. Cholerny pan zawsze-cię-pokonam. I seksowny... 
Nachylił się nade mną tak, że jego usta prawie stykały się z moimi. Wbił we mnie intensywne, niebieskie spojrzenie, niczym drapieżnik obserwujący swoją ofiarę. Serce waliło mi coraz szybciej. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko...
- I co teraz zrobisz? - wyszeptałam.
- A co chcesz, żebym zrobił? - spytał niskim, schrypniętym głosem.
Wyrzuciłam z głowy brudne myśli i uśmiechnęłam się złośliwe.
- Chcę, żebyś mnie puścił. Już. 
Rzucił mi zaskoczone spojrzenie w stylu "Tak chcesz grać?". Wyraźnie stracił rezon.
- Myślałem, że macie trenować, a nie obściskiwać się na środku sali. - zakpił Ethan, stojący w drzwiach pomieszczenia. Poderwałam głowę, próbując uwolnić się spod ciężaru Chrisa, ale on nawet się nie ruszył.
- Teraz trenujemy obściskiwanie się. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Chciałbyś! - prychnęłam coraz bardziej zażenowana tą sytuacją. Czułam jak płoną mi policzki. - I w ogóle złaź ze mnie, ważysz chyba tonę!
- Sugerujesz, że jestem gruby? - spytał ironicznie, jeszcze mocniej wciskając mnie w materac.
- Sugeruję, że zaraz się uduszę. - wycedziłam.
- Zaraz wracam. - podniósł się zwinnie i podszedł do Ethana.
Rozmawiali półgłosem. Stwierdziłam, że to idealny moment, żeby zakończyć moje męczarnie.
- A ty gdzie? - zawołał za mną Chris.
- Na dziś mi wystarczy. - odkrzyknęłam, znikając na korytarzu. Coraz częściej udawało mi się nie zgubić w tym labiryncie. Szybko znalazłam windę i wcisnęłam odpowiedni guzik. 
Ogarnięcie się zajęło mi mniej, niż pół godziny. Rozwaliłam się na łóżku, ciesząc się tym błogim uczuciem nic nie robienia. Przerwało mi pukanie do drzwi. Nic co dobre nie trwa wiecznie...
- Proszę! - zawołałam.
- Hej! - przywitał się Aiden. - Jest szefu?
- Jak widzisz. Nie ma. - sprostowałam, widząc jego niepewną minę.
- To świetnie. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. 
- Załatwisz mi przespanie całego następnego dnia? - spytałam z nadzieją.
- No... eee... Nie do końca. Idziemy dziś z chłopakami do tego nowego klubu w centrum. Szykuje się zajebista impreza. Co ty na to?
- Do Scandal Hell? Słyszałam o nim. Podobno nie ma wieczoru bez niezłej afery. Kto jeszcze idzie?
- Ian, Mike, Nick i Nate.
- Nick? O nie... - jęknęłam.
Nicolas jest najbardziej namolnym typem, jakiego w życiu spotkałam, a co gorsze, jest we mnie chorobliwie zakochany.
- Spoko, będziemy trzymać go z dala od ciebie. Słowo harcerza. - obiecał.
- Byłeś harcerzem? 
- Aha. Przez ponad 5 lat. To były świetne czasy. - uśmiechnął się tęsknie. - To jak, idziesz?
- Niech będzie. O której?
- 22 pasuje?
- Idealnie. 
- W takim razie do zobaczenia. 
No ładnie, ciekawe co ja teraz powiem Chrisowi. Scandal Hell nie jest przyjaznym klubem pokroju Energy. Tam jest naprawdę niebezpiecznie. Mam nadzieję, że uwierzy, że idę z kolegami na jedno, małe piwo. Ewentualnie dwa. 
Po wyjściu Aidena z powrotem rozwaliłam się na łóżku. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby te cholerne treningi były przyjemniejsze. Wróciliśmy do Nowego Jorku już ponad tydzień temu i jak na razie nie widzę żadnych skutków, oprócz bolących mięśni i miliona siniaków. Chris ciągle powtarza, że jak ogarnę podstawy, to będzie mi łatwiej, ale albo ja jestem tępym uczniem, albo on beznadziejnym trenerem. Albo jedno i drugie. 
Obudził mnie trzask zamykanych drzwi. Byłam tak zmęczona, że musiałam zasnąć.
- Obudziłem cię? Przepraszam. - mruknął Chris, kładąc się koło mnie.
- Nic się nie stało. - ziewnęłam. - Co robiłeś?
- Mamy sporo pracy.
Zakręcił na palcu kosmyk moich włosów, po czym puścił go luźno i wziął następny.
- Rozumiem. 
- Zmęczyłem cię trochę, co? Ostatnio tyle się działo... Powinnaś więcej odpoczywać.
- Hej, wszystko w porządku. Nie musisz się martwić. Te treningi nie są nawet najgorsze...
Zaśmiał się. - Nie przepadasz za nimi.
- Średnio... Znaczy wkurza mnie, że nic nie umiem zrobić. - westchnęłam.
- Znajdę ci partnera do ćwiczeń. Będzie mi łatwiej korygować twoje błędy, a tobie wyprowadzić skuteczny atak.
- To może Aiden? - podsunęłam.
- Collins?
- Aha.
- Pogadam z nim. Może. 
- Zazdrośnik. - zmrużyłam oczy.
- Wcale nie.
- Wcale tak. 
- Nie...
- A jednak.
- Pfff...
- Skoro nie, to co powiesz na to, że idę dziś z chłopakami na piwo?
- Idź, przecież nie mam nic przeciwko.
- Serio nie masz?
- A czemu miałbym mieć?
- Ale ściemniasz. - uśmiechnęłam się.
- Za dobrze mnie znasz. - przewrócił oczami. - Z kim idziesz?
- Z Aidenem, Ianem, Mike'iem, Nickiem i Natem.
- Tylko ostrożnie...
Oho, czyżby szykował się wykład?
- Jasne, babciu. - zakpiłam.
- Wątpię, żeby twoja babcia całowała tak dobrze jak ja.
- Wiesz, nie chciałabym się o tym przekonać...
- I słusznie. - wyszczerzył się.
- Bleh, jesteś okropny. - posłałam mu krzywy uśmiech.
- Teraz to zauważyłaś? - mrugnął do mnie. - Lecę, bo Ethan zrobi ze mnie pasztet jak zaraz nie wrócę.
- Nie musi nic przerabiać. - burknęłam, gdy wyszedł.
- Ej! Słyszałem! 
Uśmiechnęłam się do siebie. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego denerwowanie Blake'a daje mi tyle satysfakcji.
***

- Doleweczka? - spytał Aiden, podsuwając mi butelkę wódki.
Kiwnęłam głową. - Jasne. Co to w ogóle za mocne cholerstwo?
- Jakaś rosyjska, chuj wie.
Zaśmiałam się. Siedzieliśmy razem przy barze już dobrą godzinę. Ian, Mike i Nate prawdopodobnie testowali z kimś kabiny w łazienkach, bo nigdzie ich nie widziałam. Niestety ta mękoła - Nick, ciągle kręcił się w pobliżu.
- Hej piękna. 
O wilku mowa, a wilk tuż tuż... Chociaż to jest raczej jakiś komar albo mucha. Nie odczepi się, póki jej nie zabijesz, a ja naprawdę nie chciałam popełniać morderstwa. Nie teraz i nie tutaj.
- Ile razy można ci powtarzać, że nie jestem tobą zainteresowana? - zapytałam znudzona.
- Co tak ostro kicia? Ja tylko chcę się z tobą zaprzyjaźnić.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie w ten sposób i pożałujesz... - warknęłam.
- Akurat. - prychnął.
No cóż, czas sięgnąć po sekretną broń.
- Albo w tej chwili się odpieprzysz, albo jeszcze dzisiaj powiem Chrisowi, że mnie podrywałeś. Gwarantuję, że niewiele z ciebie zostanie, Nicolas.
Chłopak cały pobladł i natychmiast się ode mnie odsunął.
- Aaale po co te nerwy, tak? Ja tylko eee... Nieważne... Miło było poznać... Yhh... Tak... Muszę iść, cześć! - zawołał, po czym uciekł na drugi koniec sali.
- Jak widać Chris Blake to wystarczający argument. Ładnie rozegrane. - Aiden uśmiechnął się z uznaniem.
- Dzięki. - przybiłam mu piątkę. - Jeszcze jedna kolejka?

***

*Christian*

Zbliżała się druga w nocy, a Emma nadal nie wróciła. Zaczynałem się martwić. Oczywiście komórki nie odbiera, ale nie ma się co dziwić. Pewnie są w jakimś klubie, a tam panuje jeden wielki huk i jazgot. 
Poszedłem do gabinetu, otwarłem kompa i zalogowałem się do programu lokalizującego telefon danej osoby po numerze, albo danych personalnych. Dla pewności wpisałem oba.
Mam nadzieję, że nie wpadła w żadne kłopoty... Niestety to jej specjalność.
Po zaledwie kilkunastu sekundach, system wskazał mi dokładny adres, pod którym mogłem znaleźć Emmę. I w tej chwili miałem ochotę ją udusić... Kurwa mać... Milion razy powtarzałem jej, żeby pod żadnym pozorem, nawet nie zbliżała się do Scandal Hell. Ale to w końcu cholerna, krnąbrna, nieposłuszna Emma... Skaranie Boskie.

Chwilę później jechałem już przez jaskrawo oświetlony Manhattan. O dziwo, nie było korków. Całe szczęście. Zaparkowałem czerwone Lamborghini kawałek od wejścia do pubu. 
Wokół tłoczyła się grupa przyćpanych imprezowiczów. Wykrzykiwali jakieś bzdury i wymieniali się małymi woreczkami z białą zawartością.  Jaskrawy neon na odrapanej ścianie raził po oczach. W drzwiach minąłem się z napakowanym ochroniarzem, który wyglądał, jakby sam nie oszczędzał się tego wieczoru. Serio, czy tu jest choć jedna trzeźwa osoba? Co za melina...
Szybko znalazłem Emmę. Siedziała przy barze z tym całym Collinsem, na oko kompletnie pijana. 
- Emma! - wydarłem się, podchodząc bliżej.
- Mmm, pan chodzący sex się zjawił. - wymruczała. Z pewnością była kompletnie pijana.
- Powiedziałbym raczej, że pan ostro wkurwiony. Wracamy do domu.
- Po coo? Masz jakieś plany skarbie? - zachichotała.
Szczęka mi opadła. Na miłość Boską, co ten cholerny alkohol zrobił z zawsze powściągliwą, nieśmiałą Emmą?
- Tak. Mam. - przerzuciłem ją sobie przez ramię, z przeczuciem, że i tak się inaczej nie dogadamy.


***


- Jesteś taki przystojny Chriiis. Co będziemy robić?
- Pójdziesz spać. - burknąłem. Może i jest nawalona w cztery dupy, ale mi i tak będzie potrzebny zimny prysznic. Długi.
- Z tobą? - spytała, rzucając mi uwodzicielskie spojrzenie spod rzęs.
- Nie.
- Czeemu? Już ci się nie podobam?
- Gdybym przespał się z tobą, podczas gdy jesteś w takim stanie, to rano chyba byś mnie zatłukła. - wyjaśniłem spokojnie.
Parsknęła śmiechem. - Pewnie tak. Ale przecież ty lubisz ryzykować hmmm? - Przesunęła paznokciem po mojej klatce. 
Nie, nie wytrzymam... Wstałem z łóżka i założyłem ramiona. - Idź spać. Porozmawiamy rano.
- O czyyym?
- O wszystkim. Włącznie z twoją niewyżytą, pijaną wersją i jej propozycjami.
- Nadal są aktualne. Najlepiej do przetestowania w praktyce. - mrugnęła do mnie.
- Dobranoc Emma. - wycedziłem.

Obudziłem się na kanapie pod stertą koców. Skutki stania przez dwadzieścia minut pod zimnym strumieniem...
- Jezu, moja głową... - jęknęła Emma.
Zrzuciłem przykrycia i podszedłem do łóżka. 
- Było jeszcze więcej pić. 
- Czemu spałeś na kanapie? - wymamrotała.
- Wolałem trzymać się z dala od ciebie i twoich pomysłów.
- Jakich znowu pomysłów?
- Na wszelkie sposoby próbowałaś zaciągnąć mnie do łóżka. 
Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Że...co?
- To co słyszysz. - uśmiechnąłem się krzywo. - Robisz się okropnie niewyżyta po alkoholu. I bardzo bezwstydna.
Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. 
- Przepraszam... To przez tą wódkę... - zaczęła się tłumaczyć.
- Emma, co ja ci mówiłem? - spytałem spokojnie, walcząc z wybuchem złości.
Spojrzała na mnie pytająco. 
- Scandal Hell... - syknąłem.
- Daj spokój Chris, klub jak klub. - wzruszyła ramionami.
- Nie. W normalnych klubach ochroniarze są trzeźwi, a narkotyki nie sypią się na prawo i lewo.
- Nic się przecież nie stało.
- Ale mogło się stać.
- Ale się nie stało, Christian. Naprawdę przesadzasz! Nie jestem dzieckiem i nie muszę słuchać cię w każdej kwestii! - zawołała.
- Nie rozumiesz, że próbuję zapewnić ci bezpieczeństwo?! - krzyknąłem.
- To nie próbuj! To się robi męczące! Tak jak twoje scenki zazdrości.
- Więc cię męczę? - upewniłem się.
- Tak, dokładnie to powiedziałam. - syknęła.
- Gdybyś była ostrożniejsza i mniej postrzelona, inaczej by to wyglądało.
- Mam dość tej rozmowy. - Wstała, wzięła z szafy ubrania i zamknęła się w łazience.
Przetarłem dłońmi twarz. Skoro nie wytrzymaliśmy bez kłótni nawet dwóch tygodni, to nie chcę wiedzieć, co będzie dalej... W myślach przywołałem słowa Emmy z plaży w Los Angeles. "Nigdy cię nie zostawię." Mówiła poważnie? Chyba tak. Więc czemu znowu mamy spięcia? Bo jest nieodpowiedzialna. A konkretniej nieodpowiedzialna, jeśli chodzi o jej własne bezpieczeństwo. Gdy mieliśmy na karku rząd stawała na głowie, żeby nie popełnić najmniejszego błędu. Ryzykowała wszystko, przyjeżdżając do Air Force. Wszystko dlatego, że chodziło o mnie. Ona nie potrafi zadbać o siebie, gdy jest sama. Myśli, że zawsze jakoś się wywinie i to jest podstawowy błąd. No cóż, trzeba będzie jej go uświadomić. 

***

*Emma*

Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i zaplotłam włosy w luźny warkocz. Cała złość mi jakoś minęła i zaczęłam dostrzegać jak głupio się zachowałam. Jeszcze niedawno byliśmy na celowniku żołnierzy AFF, a w zasadzie nadal jesteśmy, w dodatku nie wiemy jaki udział w tym wszystkim mieli Rodger i jego świtka. W każdym razie McConey jest teraz na pewno wkurwiony na maxa i co za tym idzie, możemy się spodziewać ataku w każdej chwili. No ale ja oczywiście zawsze muszę być najmądrzejsza, postawić na swoim i najebać się w najgorszej melinie w mieście. Brawo Emma, brawo... Nie dziwię się Chrisowi, że się tak zdenerwował. Sama jestem na siebie wściekła. Na pewno okropnie się martwił... Boże, jestem beznadziejna. Trzeba to jakoś odkręcić.

Odetchnęłam głęboko, stojąc przed drzwiami do gabinetu Chrisa. Ciemne drewno odbijało jaskrawe światło lamp na korytarzu. Uroki podziemia - zero okien i naturalnego światła.
Wyciągnęłam rękę i zapukałam niepewnie.
- Proszę. 
- Mogę...? - spytałam cicho, zaglądając do pomieszczenia.
Chris odchylił się na fotelu.
- Przecież mówiłem, że nie musisz pukać. - mruknął.
Kiwnęłam tylko głową i usiadłam na krześle naprzeciwko niego.
- Przepraszam... - wydusiłam. - Nie dość, że idiotycznie się zachowałam, to jeszcze na ciebie nawrzeszczałam... Miałeś rację mówiąc, że jestem postrzelona i nieodpowiedzialna, powinnam była cię słuchać, zamiast udawać najmądrzejszą.
Wbiłam wzrok w papiery na biurku, oczekując kazania, krzyków i Bóg wie czego jeszcze.
Zamiast tego Chris pochylił się nad biurkiem i delikatnie uniósł mi głowę.
- Popatrz na mnie, Emma. - poprosił łagodnie.
Niepewnie spojrzałam mu w oczy.
- Słuchaj... Czasem zapominam, że to wszystko jest dla ciebie zupełnie nowe. Traktuję cię jakbyś siedziała w tej robocie tyle co ja albo dłużej, a nie powinienem. To co zrobiłaś może było głupie i niepotrzebne, ale to jedna z reakcji na stres. Wystarczy przyjrzeć się temu, co działo się zaledwie dwa tygodnie temu...
- A gdyby Garry i Rodger to wykorzystali? Mogłaby wyjść z tego totalna katastrofa... Znowu z mojej winy. - szepnęłam.
- Jak to znowu...? 
- No... - zawahałam się.
- Emma, jakie znowu... - naciskał Chris.
- To, że trafiłeś do Air Force... - zaczęłam.
- Jak możesz się za to obwiniać? - popatrzył na mnie zszokowany.
- Gdybym nie uciekła...
- Cholera, zabraniam ci tak myśleć! - zawołał. - Nieszczęśliwy splot wydarzeń, tyle. Nigdzie nie zawiniłaś, Emma. Naprawdę... - zapewnił spokojniej.
- Ja sądzę coś innego...
- To przestań. Na szczęście jesteśmy już bezpieczni, tak?
Lekko skinęłam głową.
- Emm... 
Chris wstał i przysiadł na biurku koło mnie. - Nie możesz się za to obwiniać, ok?
- Nie wiem...
Westchnął cicho.
- Zostawmy przeszłość za sobą. Teraz mamy za dużo problemów, żeby się nią przejmować.
- Chyba masz rację. 
- A wracając do dzisiaj... Użyłem za ostrych słów, przepraszam.
- To ja nawaliłam, nie masz za co przepraszać... 
- Chodź do mnie. - mruknął, wyciągając ramiona.
Bez słowa zarzuciłam mu ręce na szyję i wtuliłam się w niego. Pachniał znajomą mieszanką żelu pod prysznic, perfum i po prostu Chrisa. Zapach jednoznacznie kojarzący mi się z poczuciem bezpieczeństwa.
- Wyskoczymy gdzieś wieczorem? - spytał z ustami przy moim uchu.
- Nagroda za takie zachowanie? Uważaj bo się przyzwyczaję. - uśmiechnęłam się lekko.
- Widzę, że humor ci wraca, bardzo dobrze. - odpowiedział z uśmiechem. 
- To gdzie idziemy? 
- Niespodzianka. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- A powiesz chociaż jak mam się ubrać?
- Im bardziej minimalistycznie tym lepiej. 
- Chciałbyś. - parsknęłam śmiechem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - westchnął z rozmarzeniem.
Pokręciłam tylko głową. - Okay, nie przeszkadzam ci już. Do później?
- Jasne, mała. 
Wróciłam do pokoju, zastanawiając się, co założyć. Sukienka? Spodnie? Nie mam pojęcia...
Nagle całą bazą wstrząsnął charakterystyczny alarm, który sprawił, że podskoczyłam nerwowo, jednocześnie upuszczając trzymane ubrania. Poczułam, jak włosy jeżą mi się na karku. Nie... Napad. Krew odpłynęła mi z twarzy, a żołądek zacisnął się w supeł.
__________________________________
Hej! Na wstępie chciałam przeprosić, że musieliście tyle czekać na rozdział, ale ostatnio mam mnóstwo na głowie. No wiecie, klasyfikacja na koniec roku i te sprawy.. W każdym razie mam nadzieję, że jeszcze ktoś został i czyta tego bloga? :) 
Ok, nie przedłużam :D Miłego weekendu!
Little M.

sobota, 6 maja 2017

Rozdział 13 - Czas pokaże

*Christian*

Zegar wskazywał już 2:07 w nocy, ale ja nie potrafiłem przestać myśleć. Emma spała spokojnie obok, mocno trzymając mnie za rękę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Kto by pomyślał, że w takiej drobnej, delikatnej istotce kryje się tyle odwagi, determinacji i upartości. Ale czy wystarczająco, żeby całkiem na poważnie wejść w życie gangstera? Da radę udźwignąć tak ciężkie brzemię? Zabijanie mogło wydawać się jej proste. Jedno pociągnięcie za spust i po robocie. Tyle, że wraz z tym jednym strzałem, ginie człowiek. Człowiek, który być może miał rodzinę? Przyjaciół? Czy JA mam prawo zabrać mu coś, co dostaje się tylko raz? Otóż nie, nie mam. Ale jeśli tego nie zrobię, on to zrobi. Czy można to uznać za samoobronę? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Mimo, że można tłumaczyć to sobie na milion sposobów i tak zostanie drugie tyle niedopowiedzeń. Więc jak sobie z tym poradzić? Zapomnieć. Ale nie każdy potrafi zapomnieć. I bałem się, że Emma nie poradzi sobie z przytłaczającym poczuciem winy. Nie zniesie wyrzutów sumienia, które w nocy przychodziły zupełnie niespodziewane i wnikały wgłąb serca, zacieśniając wokół niego, niczym sznur na szyi samobójcy, oplatając ze wszystkich stron, odcinając tlen, dusząc. Aż za dobrze pamiętałem swoje początki, to okropne uczucie, gdy krew po raz pierwszy splamiła moje ręce. A później przywykłem do wypierania swoich czynów ze świadomości. Nauczyłem się zapominać. Ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Nagle pokój motelowy wydał mi się mały, ograniczający wolność. Wręcz miałem wrażenie, że ściany zbliżają się do siebie, zabierają coraz więcej przestrzeni, miażdżą wszystko na ich drodze. Ogarnięty tą nieuzasadnioną paniką, zerwałem się z łóżka i dosłownie wybiegłem na zewnątrz. Dręczyło mnie klaustrofobiczne uczucie, które w połączeniu z wcześniejszymi natrętnymi myślami, sprawiło, że pękała mi głowa. Usiadłem na schodach przed wejściem i przesunąłem wzrokiem po otaczającym mnie, bezkresnym pustkowiu. W stłumionym świetle księżyca, piasek przybrał szarą, zimną barwę. Powietrze było suche, gorące, przesiąknięte zapachem pustyni. Nie do wytrzymania. Nie minęło dużo czasu, gdy poczułem dłoń Emmy na ramieniu. Skąd widziałem, że to ona? Po prostu wiedziałem. 
- Czemu nie śpisz, mała? - spytałem cicho, nie odwracając głowy.
Usiadła koło mnie i wsunęła się pod moje ramię. Objąłem ją mocno.
- Nie było cię... Myślałam... - zaczęła drżącym głosem. Wiedziałem co chce powiedzieć. Kolejny powód, dla którego nie powinienem jej wciągać w swój świat. Jeśli coś mi się stanie, ona zrobi wszystko, żeby mi pomóc, zupełnie ignorując własne bezpieczeństwo. Dokładnie tak, jak teraz. 
- Hej, wszystko dobrze... Musiałem się przewietrzyć.
Pokiwała głową. - O czym myślałeś?
- Porozmawiamy o tym na spokojnie, w Nowym Jorku. Teraz nie ma sensu się nad tym rozwodzić. - mruknąłem. 
- Chyba wiem... Chris ja naprawdę sobie poradzę! - zapewniła uparcie.
- Nie teraz. - uciąłem. Posłała mi nachmurzone spojrzenie. - No już, musisz odpocząć. - dodałem łagodniej.
- Prędzej ty niż ja...
- Jestem przyzwyczajony, ty nie.
Przewróciła brązowymi oczami.
- Przestań to robić, bo... - zagroziłem żartobliwie.
- Bo co? - spytała wesoło.
Z łobuzerskim uśmiechem, godnym zbuntowanego nastolatka, przerzuciłem ją sobie przez lewe ramię.
- Ej! - pisnęła zaskoczona. - Postaw mnie, idioto!
- O nie, nie. Tylko nie idioto. Jestem bardzo inteligentny.
- Chyba tylko ty tak uważasz. - odcięła się.
Nie mogłem się powstrzymać od sprzedania jej klapsa.
- Blake!!!
Oho, mam przejebane. Czym prędzej postawiłem ją na ziemi i zacząłem uciekać.
- Jak ja cię dorwę! - wygrażała.
- To co ze mną zrobisz? - spytałem, gwałtownie się zatrzymując i obracając w jej stronę. 
Nie zdążyła wyhamować i wpadła na mnie. Popatrzyła na mnie morderczo.
- No? - zachęciłem, zabawnie poruszając brwiami.
- Przerobię cię na mielonkę i podrzucę dzikim kotom. - wysapała.
- BDSM z udziałem zwierząt? - zagwizdałem z podziwem. - Widzę, że startujemy z grubej rury.
- Idiota. - powtórzyła. Uśmiechnąłem się szeroko w odpowiedzi.

***

19 lipca 2016, Ridgecrest

Siedzieliśmy w trójkę przy jednym stoliku, w motelowej stołówce. Carrick i Emma dyskutowali zawzięcie, którą drogą jechać do Los Angeles. 
- Po co się kłócicie, skoro i tak ja prowadzę? - wtrąciłem spokojnie.
- Jak to ty?! - zawołali równo.
- Ty. - spojrzałem na Emm. - Jechałaś przez cały wczorajszy dzień. - przeniosłem wzrok na Wilsona. - A tobie nie ufam.
Westchnął ciężko, kończąc dyskusję. Emma wysunęła jeszcze kilka argumentów, ale również skapitulowała.
Przyglądałem się jej, gdy w milczeniu skubała naleśnika. Przy tym tempie, to my do wieczora nie opuścimy Ridgecrest. Szturchnąłem ją lekko. - Czas. - powiedziałem bezgłośnie.
Kiedy wyszliśmy na parking, był cały zapełniony. Końmi. Ale nie mechanicznymi, tylko żywymi, różnokolorowymi stworami.  Emma oczywiście dopadła już jednego i teraz głaskała go, prowadząc z właścicielem ożywioną rozmowę. Biały potwór był najwyraźniej zachwycony tym nagłym przypływem pieszczot i domagał się więcej, trącając pyskiem ramię dziewczyny. Wcale się mu nie dziwiłem, też bym był.


- Musimy jechać! - zawołałem, opuszczając klapę bagażnika.
- Już idę! - odkrzyknęła. 
Szybko pożegnała się z mężczyzną, poklepała siwą szyję konia i wsiadła do samochodu. - Misiaczek, prawda? - spytała zachwycona.
- Który? - uniosłem brwi.
- No przecież nie ten facet! 
- No ja nie wiem. - drażniłem się.
- Mógłby być moim dziadkiem. - przewróciła oczami. - Chodziło mi o konia.
Wzruszyłem ramionami. - Koń, jak koń. Cztery kopyta, głowa, ogon...
- Wiem, że wolisz mechaniczne. - uśmiechnęła się.
- Zdecydowanie. A propos, mnie też będziesz tak miziać? 
Parsknęła śmiechem. - A mam zacząć?
- Jak najszybciej. - mrugnąłem do niej porozumiewawczo.
- Zaraz się porzygam... - jęknął z tyłu Carrick.
- Masz chorobę lokomocyjną? Nie ma sprawy, wysadzę cię nawet teraz. 
- Nie! - zaoponował. - Od waszego słodzenia.
- Wznawiam propozycję.
- Nadal odrzucam.
- Och, ja nie przyjmuję odmowy. - zacząłem zwalniać.
- Nie, nie, nie! Już dobra, nic nie mówię!
- Zajebiście. - ponownie przyspieszyłem do 150km/h.
- Christian, mamy problem... - zaczęła Emma.
- Jaki? 
- Przejazd przez granicę stanów. Kontrola... Prawdopodobnie policja w całym kraju cię szuka.
- To żaden problem. Mam tam wtyki. - rzuciłem.
Odetchnęła z ulgą. - No tak, mogłam się domyślić.
- Zasięg twojej działalności jest niesamowity. - Wilson nachylił się do przodu.
- Tak, wiem. 
- Nadal nie zamierzasz mnie wtajemniczyć w... - zaciął się. - Cokolwiek?
- Nie i wątpię żebym kiedykolwiek to zrobił.
- Czyli w Los Angeles się rozstajemy? - upewnił się.
- Na szczęście tak.
- Stary, czemu ty mnie tak nie znosisz? Jakby nie było, uratowałem ci życie...
- Bez Emmy gówno byś zrobił. Poza tym nie nie znoszę cię. Ja ci po prostu nie ufam.
- Ale...
- Wystarczy. - przerwała nam dziewczyna.
Carrick umilkł i wbił wzrok w pustynny krajobraz za oknem.
- Za trochę ponad cztery godziny będziemy w Los Angeles. Za niecałe dwie godziny musimy gdzieś zatankować. - mruknąłem 
- Do najbliższej stacji mamy godzinę. - stwierdziła Emma.
- Idealnie.
***

Wysłaliśmy naszego zbędnego towarzysza po jedzenie, żeby zyskać chwilę na rozmowę w cztery oczy.
- Chris nie sądzisz, że on jednak jest godny zaufania?
- Nie... Nic o nim nie wiemy i im szybciej się go pozbędziemy tym lepiej.
- Gdyby nie on...
- Dalibyśmy sobie radę. - przerwałem jej.
- Jak uważasz. - westchnęła, siadając na masce Commandera.
Skończyłem tankować i podszedłem do niej. Włosy zaplecione w warkocz, opadały jej na szczupłe ramię, a brązowe oczy wydawały się ogromne w starciu z drobną buzią. Oparłem dłonie na jej kolanach i nachyliłem się tak, że nasze twarze były na równej wysokości.
- Schudłaś... - zauważyłem  niespokojnie.
- Przez stres. Nie martw się, szybko nadrobię i znowu będę gruba. - zaśmiała się.
- Tak, tak, jakbyś kiedykolwiek była.
Wyciągnęła rękę i rozczochrała mi włosy. - Ktoś tu potrzebuje fryzjera.
Zdmuchnąłem z czoła przydługie, czarne kosmyki. - Może nie w tej chwili.
- Jestem! - zawołał Wilson, przeciągając samogłoski. Niósł dwie, wielkie, wypchane po brzegi siaty. Korciło mnie, żeby wbić mu kolejną igiełkę, a najlepiej sztylet, ale nie mieliśmy czasu na głupie przepychanki.

***

*Emma*

Z uwagą obserwowałam, jak pustynny krajobraz Nevady ulega zmianie, gdy wjeżdżamy do Kalifornii. Pomarańczowe skały zastąpiła brudno zielona roślinność i wysokie trawy. Już niedługo znajdziemy się w Mieście Aniołów, ale to nie oznacza finału naszej ucieczki. Musimy wrócić do Nowego Jorku i stawić czoła czekającym tam problemom. Również wakacje dobiegają końca, czego następstwem jest rok szkolny.  A wraz z nim, mój powrót na uczelnię. Ale czy na pewno? Chciałam wrócić do starego życia, kiedy w perspektywie miałam nowe, pełne wyzwań, poświęceń, niebezpieczeństw? Pełne miłości... W głębi serca bałam się tego, co mnie czeka, ale nie zamierzałam pozwolić, aby ten strach zmienił moją decyzję. Bo klamka zapadła. Żegnaj, NYU*... Nie będę tęsknić.


- Emm... Hej, mała, jesteśmy... - usłyszałam łagodny głos Chrisa, który lekko potrząsał moim ramieniem.  Przetarłam oczy. Nie pamiętałam dokładnie, w którym momencie zasnęłam, ale chyba zaraz po przekroczeniu granicy. Swoją drogą poszło naprawdę bezproblemowo. Ach ten mój boss i jego wszechobecna mafia.
Zatrzymaliśmy się na podjeździe zwyczajnego, dwupiętrowego domu jednorodzinnego. Był całkiem spory, z pewnością nowoczesny, pomalowany na biało z mnóstwem eleganckich, przeszkolonych ścian. - No właśnie, gdzie jesteśmy? - spytałam zaintrygowana.
- To dom mojego kumpla, przenocuje nas, a jutro rano wracamy do Nowego Jorku. - oznajmił.
Nie pytałam, czy wspomniany mężczyzna jest godny zaufania. Znając Chrisa, prędzej by nocował pod mostem, niż u kogoś, komu nie ufa.
- Gdzie Carrick? 
- Podrzuciłem go do hotelu. Chce się później spotkać. - skrzywił się.
- Musimy z nim wyjaśnić parę rzeczy, nie uważasz?
- Też prawda. - westchnął, wyjmując nasze torby z bagażnika.
Drzwi otworzył nam wysoki, uśmiechnięty blondyn. - Blake! Kopę lat! - zawołał ucieszony. Wymienili uścisk dłoni. - John, poznaj Emmę, moją dziewczynę. - przedstawił mnie Chris.
Mężczyzna podał mi rękę. - Niezwykle miło mi poznać. - powiedział lekko zdumiony. Większość osób reagowała tak na informację, że Chris jest w związku, trwającym dłużej, niż jedna noc.

John mieszkał na samym wybrzeżu, więc z tarasu miałam świetny widok na ocean. Wzburzone, ciemno niebieskie fale rozpryskiwały się na jaśniutkim piasku. Naprawdę zapierały dech w piersiach. Zaraz po przyjeździe zmyłam z siebie cały brud i kurz, pozostały z przebytej podróży. Przebrałam się w świeże ubrania, a włosy zostawiłam rozpuszczone do wyschnięcia. Po raz pierwszy od wielu dni czułam się lekka, spokojna. Cały stres i nerwy zniknęły, jakby ręką odjął. Chris stanął za mną i objął mnie w talii, brodę opierając na moim ramieniu. - Ładnie tu. - mruknął.


Odwróciłam się w jego stronę. - Ładnie to za słabe słowo. 
- Nie wiem, nie jestem krajoznawcą. - uśmiechnął się z roztargnieniem. Miał na sobie jasne, podarte jeansy do kolan i luźną białą koszulę, z wywiniętymi rękawami. Christian Blake w wersji wakacyjnej. Nawet mu to pasowało.
- Teraz też podziwiasz widoki? - spytał z ironią. 
- Można tak powiedzieć. Wyglądasz... inaczej.
- To zupełnie nie mój styl. - skrzywił się. - Ale John nie nosi czarnych ciuchów, a to jego ubrania.
- Przesadzasz, mi się podoba. 
Zmierzył mnie wzrokiem. - Ślicznie ci w tym. Zresztą, jak we wszystkim. Chcesz iść na plażę? 
- Chcesz się przekonać, czy w bikini jest mi równie ładnie? - zaśmiałam się.
- Tego akurat jestem pewien. Szczególnie, że nie tak znowu dawno miałem okazję oglądać cię w samym ręczniku. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Nawet mi nie przypominaj. - jęknęłam cała czerwona.
Rozmowę przerwał nam dzwoniący telefon Chrisa.
- Wilson czeka na nas w kawiarni 'Crystal Coffe'. - westchnął, kończąc rozmowę.
- W porządku. Jestem bardzo ciekawa, co ma nam do powiedzenia.

***

- Cześć, dobrze was widzieć. - przywitał nas Carrick.
- Ciebie również. - uśmiechnęłam się. 
Christian posłał mu tylko krzywe spojrzenie i usiadł koło mnie.
- Pewnie zastanawiało was, czemu uciekłem z Air Force Flight. - zaczął.
- Nawet bardzo. Więc?
- Jestem członkiem mafii. To znaczy, byłem. Generał Wright jest bratem mojego ojca, który zginął w Wietnamie kilka lat temu. Obiecał mu opiekę nade mną. Kiedy wuj odkrył moją działalność, zmusił mnie do służby dla Air Force i zabronił opuszczenia bazy. Oto moja historia. - zakończył.
- Dla kogo pracowałeś? - spytał Chris, po raz pierwszy zainteresowany Wilsonem.
- Nigdy nie poznałem jego prawdziwego nazwiska, ale mówili mu Scarface.
- O, proszę. Mój dobry znajomy. Chętnie się z nim skontaktuje, żeby spytać o ciebie. - Chris zmrużył błękitne oczy. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami. - Tak, czy siak, zamierzam tam wrócić. Gdybyście czegoś potrzebowali, znajdziecie mnie w Chicago. A teraz wybaczcie, ale spieszę się na samolot.
- Czekaj. 
Odwrócił się i spojrzał na bruneta. 
- Dzięki za wszystko, stary. Scarface to równy gość, powodzenia. - uśmiechnął się.
- Nawzajem Blake. Do zobaczenia kiedyś tam.
Wymienili uścisk dłoni i Carrick opuścił kawiarnię.

***

Nadszedł późny wieczór. Ciemność spowiła Los Angeles, a niebo rozbłysło milionem gwiazd. Grafitowa szata otuliła ocean i wiatr cichutko śpiewał mu kołysankę. Fale kołysały się delikatnie, uśpione, spokojne, niegroźne. Plaża zupełnie opustoszała.


Szliśmy brzegiem morza, trzymając się za ręce. Niby jako jedność, ale każde pogrążone we własnych myślach. Spojrzałam na profil Chrisa. Blade światło księżyca rzucało cienie na jego twarz, uwydatniając jej kontury. Oczy miał szare, w kolorze nieba zaraz przed burzą. Skrywała się w nich mieszanina splątanych uczuć, emocji. Tak różnych, a jednak tak mocno ze sobą powiązanych.
Odwrócił głowę i złapał moje spojrzenie. - Emma... Ja nie wiem, czy...
- Nie teraz. - poprosiłam. Przesunęłam palcami po jego policzku. Ujął moją dłoń i przytrzymał przy swojej twarzy. Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, wiedziałam już, że podjął jakąś decyzję.
- Emm... - spróbował ponownie.
- Tak?
- Przysięgam, że przeraża mnie to, co do ciebie czuję. - wydusił. Splotłam palce na jego karku, muskając przydługie czarne kosmyki. - Do czego zmierzasz? - wyszeptałam. I wtedy z jego ust wypłynął potok słów. Drżącym głosem mówił o wszystkich swoich obawach, o tym, że boi się mnie wciągać w swój świat, że nie przeżyłby, gdyby coś mi się stało, że przez niego będę tylko cierpieć. Słuchałam go w milczeniu, nie przerywając ani razu. Pierwszy raz tak się przede mną otworzył. Kiedy skończył, w jego rozszerzonych źrenicach błyszczał strach. O to, że go zostawię? Że nie podołam? Po moim trupie. Zamiast odpowiedzieć, stanęłam na palcach, a moje usta odnalazły jego. Odwzajemnił pocałunek, przyciągając mnie do siebie bliżej, zamykając w ciasnym uścisku.
- Kocham cię. - wydyszałam. - Nie zostawię cię. Nigdy. 
Oparł czoło o moje. Jego rysy rozmazywały mi się przed oczami. - Nigdy? - spytał cicho.
- Nigdy. 
Ponownie mnie przytulił, chowając twarz w moich włosach. Objęłam go mocno. Mój biedny, zagubiony chłopiec. Czułam na szyi jego nierówny oddech. Zakłuło mnie w sercu, na myśl co musiał przejść przez ostatnie dni. Jakie ostatnie... Życie od urodzenia rzucało mu kłody pod nogi. Ale teraz jesteśmy razem. Podtrzymując się nawzajem, mamy pewność, że nie upadniemy. Zrobię wszystko, żeby udowodnić mu, że wcale nie jestem taka słaba, na jaką wyglądam. Wiem, że to dopiero początek problemów i że na naszą przyszłość położy się jeszcze wiele cieni, ale tylko od nas zależy czy przetrwamy tę próbę. Czas pokaże, czy warto było podjąć ryzyko.


___________________________________________

Hej, cześć, siemka wszystkim! Wiem, że musieliście trochę długo czekać, ale rozdział w końcu dodany! :D I mam nadzieję, że okaże się wart tego czekania. Ja osobiście jestem z niego caałkiem, całkiem zadowolona, chociaż wszem i wobec wiadomo, że mistrzynią pióra (bądź klawiatury? xD) to ja nie jestem ;D Tak czy siak, życzę Wam miłej lektury, możecie zgadywać do będzie dalej i koniecznie piszcie czego się spodziewacie bądź spodziewaliście, a czym Was zaskoczyłam. 
Pozdrawiam cieplutko!
Little M.