*Christian*
Oparłem się o
ścianę windy i odetchnąłem głęboko. Wspomnienia uderzały ze
wszystkich stron, próbując wedrzeć się do mojej teraźniejszości,
a skórzana oprawka dziennika parzyła mnie w rękę. Zamknąłem
oczy i wziąłem kolejny oddech. Jeden, dwa, trzy…
„- Nie bój
się, pomogę ci. Wszystko będzie dobrze.
Mężczyzna
zabiera mi żyletkę i okrywa własną kurtką. Ma stanowczy, łagodny
głos i chce mi pomóc. Nikt nigdy nie chciał mi pomóc. Wstaję,
choć drżą mi nogi, bo są tak bardzo zmarznięte, ale zaciskam
zęby i prostuję się. Sięgam mężczyźnie zaledwie do podbródka.
Kiwa z zadowoleniem głową i poprawia kurtkę na moich ramionach.
- Chris. -
mamroczę niewyraźnie, schrypniętym od zimna głosem.
Marszczy brwi i
schyla się, żeby nasze głowy były na równej wysokości.
- Jeszcze raz. -
prosi.
- Christian. -
powtarzam nieco głośniej i zaczynam kaszleć. Zasłaniam usta
dłonią, a kiedy ją odsuwam moje palce są splamione krwią.
- Will. - mówi
spokojnie i podaje mi chusteczkę. - Chodźmy do domu, lekarz
powinien cię obejrzeć.
Do domu… Nigdy
nie miałem domu.”
Cztery,
pięć… sześć…
„- Cholera,
chłopie, właśnie tak! - chwali Will, gdy z całej siły ładuję
pięściami w worek. Po moich plecach i czole spływa pot, ale nie
przestaję uderzać ani na moment. Wyobrażam sobie jego twarz.
Pomarszczoną, przeźroczystą od ćpania, obrzydliwą twarz potwora.
Mojego ojca. Rozsadza mnie czysta agresja. Choć moje mięśnie
protestują wciąż walczę. Walczę z samym sobą, ze swoim
popieprzeniem, ze swoimi lękami, z tym co próbował zrobić ze mnie
potwór i co zamierzam w sobie zabić. Krew nie nadąża z
dostarczaniem tlenu do moich mięśni i osuwam się na kolana, dysząc
jak pokonane zwierzę. Zaciskam zęby i widzę, że bandaż, którym
je owinąłem jest przesiąknięty krwią. Will podchodzi i kładzie
mi dłoń na ramieniu.
- Wygrałeś. -
mówi. - Jestem z ciebie cholernie dumny.
Podnoszę głowę
i patrzę mu w oczy. Są równie niebieskie jak moje i błyszczy w
nich zadowolenie. Jest ze mnie dumny. Wstaję chwiejnie, a on po
prostu przyciąga mnie do siebie tak, jak ojciec przytula syna.
Jesteśmy już równego wzrostu i prawie takiej samej postawy. Z
szesnastoletniego, wychudzonego dziecka, w niespełna dwa lata Will
zrobił silnego, zdrowego chłopaka, który nie boi się stanąć do
walki z czymkolwiek. Nawet z własnymi koszmarami.”
Siedem…
osiem… dziewięć…
„Pik...pik...pik...pik…
Dlaczego ta pierdolona maszyna nie umilknie?! Will leży na łóżku
blady i nieruchomy. Wygląda jakby nie żył. Ale żyje. Musi żyć.
Ściskam mocno jego rękę, twardą i poznaczoną bliznami. Siedzę
przy łóżku, a Ethan stoi za mną i trzyma dłoń na moim ramieniu.
- Jest silny jak
stado byków. Wyjdzie z tego, młody. Zobaczysz, że wyjdzie. -
szepcze schrypniętym głosem.
- Obiecujesz? -
pytam dziecinnie, mimo że wiem, że to nie zadziała. Ale tak
cholernie potrzebuję obietnicy, że Will będzie żył. Nagle
otwiera oczy i uśmiecha się krzywo.
- Jesteś… -
chrypi. - Czekałem. Aż... przyjdziesz. - Bierze głębokie oddechy
między słowami, jakby mówienie sprawiało mu ból. - Ethan…
Podaj.
Nie kończy
zdania, ale Ethan kiwa głową i wręcza Willowi plik papierów i
długopis. Bierze go drżącą dłonią i trzy razy składa swój
podpis, po czym wciska mi go do ręki. Patrzę na niego, nic nie
rozumiejąc.
- Teraz to wy
rządzicie. Jesteście młodzi, ale wierzę… wierzę, że wam się
uda. Macie potencjał. - Jego głos na chwilę odzyskuje dawną moc.
- Umiecie wszystko, co powinien potrafić dobry szef. A reszty nauczy
was życie. Nie dajcie się zranić, chłopcy. - mówi, patrząc nam
na zmianę w oczy. - Podpiszcie.
- Nie… Nie,
kurwa! - zrywam się jak oparzony. - Wyzdrowiejesz, słyszysz?!
Wyzdrowiejesz! - krzyczę.
- Chris. -
napomina. - Usiądź i podpisz te cholerne papiery, żebym mógł w
spokoju umrzeć. - wzdycha z ironią, tak lekko, jakby chodziło o
przyniesienie kawy.
- Will, nie… -
szepczę z niedowierzaniem. - Nie…
- Podpisz. -
naciska.
Biorę oddech i
kreślę niezgrabnie swój podpis. Ręka trzęsie mi się tak bardzo,
że gdy odrywam ją od papieru, długopis spada na podłogę. Ethan
podnosi go i szybko podpisuje, nawet nie patrząc na kartkę. Will
uśmiecha się z zadowoleniem.
- Moi chłopcy.
Żałuję, że nie mam więcej czasu, żeby pomóc wam stawiać
pierwsze kroki… Ale jesteście gotowi. Nigdy nie będziecie
bardziej gotowi. - mamrocze niewyraźnie. Otwiera usta, chcąc
powiedzieć coś jeszcze, ale jego głowa opada na poduszce, a
maszyna monitorująca funkcje życiowe zaczyna przeraźliwie
piszczeć. Do sali wpada Johnson w otoczeniu kilku lekarzy i ktoś
siłą wypycha nas na korytarz. Przyciskam dłoń do szyby i patrzę
jak usilnie próbują go ratować.
- 300 dżuli!
Naładuj!
Kolejne fale
elektryczne docierają do jego serca, ale nie wznawiają jego pracy.
Zatrzymał się. Johnosn kręci głową i chowa twarz w dłoniach.
- Zgon o
dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt. - słyszę jak przez mgłę.
Wszystko rozmazuje mi się przed oczami. Moje nogi nie są w stanie
utrzymać ciężaru ciała i osuwam się bezwładnie na podłogę,
szorując ramieniem po ścianie. Zakrywam głowę rękami, wciskam ją
między kolana i pierwszy raz od pieprzonych trzech lat szlocham jak
dzieciak.
- Chris…
Ethan siada obok
i przyciąga mnie do siebie.
- Puść mnie!
Kurwa spierdalaj Casas!
Szarpię się i
odpycham go, ale trzyma mnie w mocnym uścisku. W końcu poddaję się
i opieram czoło o jego bark.
- Wszystko będzie
dobrze, wszystko będzie dobrze… Wszystko...będzie...dobrze. -
powtarza jak mantrę, oddychając ciężko. Chce, żebym w to
uwierzył, ale wiem, że on sam w to nie wierzy.”
Dziesięć…
Jedenaście…
Otrząsnąłem
się gwałtownie, gdy telefon zawibrował w mojej kieszeni.
Rozejrzałem się wokół ze
zdezorientowaniem. Przygaszone światła,
samochody, zapach benzyny… Garaż? Stałem, opierając się o
hondę, z głową opuszczoną między ramionami. Wbiłem palce w
siedzenie tak mocno, że zdrętwiały i pobielały na czubkach.
Rozluźniłem je, powoli zginając i rozprostowując. Za cholerę nie
pamiętam, jak tu przyszedłem. W uszach wciąż słyszałem pisk
szpitalnej maszyny, tak uciążliwy i drażniący, że z warknięciem
uniosłem dłoń i z całej siły przywaliłem pięścią w betonową
ścianę. Skóra na moich kostkach od razu popękała i krew trysnęła
na ziemię. Oddychałem ciężko, próbując wrócić do
rzeczywistości. Telefon wciąż wibrował, więc wyjąłem go z
kieszeni i spojrzałem na ekran: Emma. Moje serce zwolniło odrobinę
i poczułem ciepło rozlewające się stopniowo po całym ciele. To
jest moja rzeczywistość.
-
Hej, mała. - przywitałem się, starając się opanować drżenie
głosu.
-
Hej. Obudziłam cię? - spytała niepewnie.
-
Nie, dopiero skończyliśmy. Zaraz jadę do domu. Wszystko w
porządku?
-
Tak, ja tylko… Tylko chciała usłyszeć twój głos. - wyznała
cicho, a mi zrobiło się jeszcze cieplej.
Piszczenie
ucichło. Przeszłość odeszła, chowając się z powrotem w ciemnej
części mojego umysłu. Części, do której nie chcę sięgać, a
która nieustannie mnie prześladuje.
-
Kocham cię, mała. - wymruczałem. Moje usta wykrzywił lekki
uśmiech, a serce wróciło do normalnego rytmu.
-
Też cię kocham, Chris. Cholernie cię kocham.
W
jej głosie brzmiał uśmiech i ja też uśmiechnąłem się szerzej.
-
Czemu jeszcze nie śpisz?
-
Nie mogę zasnąć. Jest tak...pusto...i cicho. - bierze głębszy
oddech, jakby walczyła z płaczem. Ścisnęło mnie w piersi.
Doskonale znam to uczucie, kiedy zamykasz oczy, ale wokół panuje
martwa cisza i słyszysz jak twoje myśli krzyczą, tak głośno, że
sam chcesz wrzeszczeć. Nie pomaga ani to, ani wciskanie głowy w
poduszkę. Przeszłość jest bezlitosna i atakuje w najmniej
spodziewanym momencie.
-
Zaraz przyjadę, ok? - spytałem łagodnie. - Chcesz żebym
przyjechał?
-
Chris nie chcę cię męczyć. - szepnęła drżącym głosem. - Ja
tylko… - zaszlochała.
-
Shhh, nie płacz. Już jadę, dobrze? Już jadę. - powtórzyłem.
Wiatr
smagał mnie po twarzy, kiedy mknąłem przez miasto, jak błyskawica
przecinając kolejne ulice. Honda powarkiwała cicho, gdy
przyspieszałem, a manhattańskie neony raziły mnie w oczy. Mimo że
dawno zapadł zmrok, tutaj było jasno jak za dnia. Zaparkowałem
koło bloku Emmy, podbiegłem do jej klatki i pospiesznie wpisałem
kod do bramy. Zamek puścił z cichym brzęczeniem. Wbiegłem
schodami dwadzieścia pięter do góry, ignorując pustą windę.
Energia aż rozsadzała mnie od wewnątrz. Dotarłem na górę z
lekką zadyszką i wyciągnąłem dłoń, żeby zapukać, ale Emma
otworzyła drzwi nim zdążyłem ich dotknąć. Zanim wpadła w moje
ramiona zauważyłem, że ma zapuchnięte powieki, a ślady łez
znaczą jej śliczną twarz. Przytuliłem ją mocno i zamknąłem
kopniakiem drzwi do mieszkania.
-
Czemu nie masz kurtki? - wymamrotała w moją pierś.
-
Zapomniałem. Chodźmy spać, ok?
-
Chris, twoja ręka…
Zerknąłem
na bandaż i pokręciłem głową.
-
Mały wypadek w pracy, nie przejmuj się.
Wziąłem
ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Zawsze była leciutka, ale
teraz jest jeszcze lżejsza i znowu się zaniepokoiłem. Dziś
wieczorem wydawała się przemęczona, a teraz zadzwoniła do mnie z
płaczem. I jak ona może mi mówić, żebym się nie martwił?
-
To było dzisiaj. - wyszeptała, obejmując się za szyję.
-
Co takiego? - spytałem łagodnie.
Usiadłem
na łóżku, oparłem się plecami o wezgłowie i wziąłem ją na
kolana. Emma przycisnęła się do mnie, szukając bliższego
kontaktu, schronienia… Kuliła się, jakby chciała się schować
przed światem tak jak ja chciałem to zrobić w magazynie.
-
To było trzy lata temu, Chris… - łkała. - Dostałam telefon w
nocy… ze Seattle… zginęła na miejscu. Boże, tak za nią
tęsknię, tak strasznie tęsknię… Chris, proszę…
Zakryła
twarz dłońmi i wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić.
Emma straciła matkę jako zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna. Była
z nią bardzo mocno związana. W mieszkaniu ma mnóstwo fotografii z
mamą i często wspomina zarówno ją jak i ojca. Czasem zazdrościłem
jej tych dobrych wspomnień. Mnie na myśl o rodzicach przechodzą
dreszcze i chce mi się wrzeszczeć. Co za zbieg okoliczności, że
dla nas obojga to właśnie Seattle jest tym pechowym miastem z
przeszłości. Przeszłość. Ona zawsze wraca i miesza nam w życiu.
Doprowadza do łez. Odcina od rzeczywistości. Nie pozwala cieszyć
się teraźniejszością. Nawet zaczerpnąć oddechu. Choćbym nie
wiem jak bardzo chciał, nie mogę wziąć jej przeszłości na
siebie, więc pozostaje mi jedynie przytulić ją tak mocno jak
potrafię i pilnować, żeby się nie rozsypała. Po prostu być przy
niej. Może powinienem coś powiedzieć, ale żadne słowa, czy
złudne obietnice nie pokonają przeszłości. „Wszystko będzie
dobrze” to zwykłe kłamstwo wypowiadane na odczepnego, kiedy
próbujemy kogoś pocieszyć.
Tylko
jak może być dobrze skoro już było źle? I to było
wlecze się za nami, psując będzie. Tylko od nas zależy
którą z tych trzech opcji będziemy żyć: tym co było, tym co
będzie, czy tym co jest teraz w tej chwili.
„-
Chris! Suzy! Upiekłam ciasteczka! - słyszę melodyjny głos mamy.
Ma dziś dobry dzień. Dużo się uśmiecha i już nie płacze. Łapię
Suzy za rączkę i oboje biegniemy do kuchni. W powietrzu unosi się
cudowny, słodki zapach. Nagle słyszę trzaśnięcie drzwiami i
bełkotliwy krzyk pijanego ojca.
-
Gdzie jesteś suko?! Chodź tu! - wrzeszczy.
Suzy
zaczyna płakać, a ja na chwilę zamieram.
- Do
kurwy nędzy ty głupia dziwko!
Chwytam
rączkę Suzy i biegnę w kierunku schodów, ciągnąc ją za sobą.
Chowamy się w dużej szafie na piętrze. Tutaj potwór nas nie
znajdzie.
-
Kurwa! Pierdolona dziwka! Szmata! - słyszę jak ojciec krzyczy i
rzuca czym popadnie.
- Ty
jebana szmato!”
Obudziłem się z uczuciem przerażenia i dziko walącym sercem w
piersi. Głos ojca wciąż rozbrzmiewał w moich uszach. Odetchnąłem
głęboko. Powoli wracała do mnie świadomość, że nie mam już
siedmiu lat, nie jestem w Seattle, a ojciec pewnie od dawna jest
trupem. Przetarłem twarz dłońmi i spojrzałem na zegar. Spałem
tylko dwie godziny i czułem, że na więcej nie ma szans. Nagle
przypomniałem sobie o dzienniku, który został w torbie przy
motocyklu. Powinienem po niego iść? Alternatywą było leżenie i
gapienie się w sufit aż do rana, więc wstałem i cicho wymknąłem
się z mieszkania, żeby nie obudzić Emmy. Po raz kolejny
zdecydowałem się na schody, zamiast wind. Ruch poprawił mi
krążenie i do reszty wyrwał z sennego koszmaru. Powietrze na
zewnątrz wydawało mi się wręcz lodowate i szybko pożałowałem,
że nie wróciłem po kurtkę albo chociaż marynarkę, którą swoją
drogą za cholerę nie pamiętam, gdzie zostawiłem. Gdy wsunąłem
dłoń do torby przy motocyklu moje palce trafiły najpierw na zimną
stal. Zadrżałem i wyjąłem notes, zostawiając w środku. Nie
miałem teraz zupełnie ochoty na kontakt z bronią. Kilka minut
później byłem już z powrotem na górze. Cicho zamknąłem za sobą
drzwi i poszedłem do sypialni. Emma cały czas spała spokojnie z
twarzą wtuloną w poduszkę. Pod wpływem delikatnej poświaty
wpadającej przez odsłonięte okna, jej rzęsy rzucały cienie na
policzki. Wydawała się znacznie młodsza, a w jej urodzie było coś
dziecięcego. Uśmiechnąłem się smutno. Wyglądała na tak
szczęśliwą i spokojną, że patrząc na nią w tej chwili każdy
pomyślałby, że nie ma żadnych zmartwień. Szkoda, że
rzeczywistość jest zupełnie inna… Położyłem się obok,
uważając żeby jej nie obudzić i włączyłem latarkę w
telefonie. Na widok pisma Willa kolejny raz poczułem jak zaciska mi
się żołądek. Otworzyłem notes na pierwszej stronie i
przeczytałem nagłówek. „Strategia czterokierunkowa.” Jedna z
naszych najlepszych, stosowana do dzisiaj. Nie sądziłem, że to
Will ją wymyślił. Powoli przerzucałem kolejne kartki, uważnie
śledząc tekst. Mimo że notatki miały bardzo formalny charakter i
w niczym nie przypominały pamiętnika, poczułem się jakby Will
znowu tu był, jakbym z nim rozmawiał. Opisywał głównie
strategie, przebiegi niektórych akcji, co poszło dobrze, a co źle,
a także pomysły na treningi. Z tyłu notesu znalazłem plan, który
Will zatytułował jako „Plan Smitha”. Na marginesie ciągnął
się szereg dat, które sugerowały, że pracował nad nim przez
lata. Było tu mnóstwo skreśleń, poprawek i dopisków, przez co
ciężko było mi ogarnąć całokształt. I chyba nawet Willowi
zaczęło to sprawiać trudność, bo dopracował plan i przepisał
go na czysto stronę dalej. Jednak na widok daty przy nagłówku
zamarłem. Była to dokładnie data dzienna jego śmierci. Akcja,
podczas której zginął miała miejsce wieczorem, więc Will pewnie
pisał tą notatkę po południu, a atak go zaskoczył i nie było
czasu na tłumaczenie wszystkim nowego planu. Ale gdyby to zrobił…
Plan Smitha w każdym calu był genialny, dokładnie przemyślany i
przewidujący wszystkie możliwe opcje.
Gdyby go zastosowali, Will mógłby wciąż żyć… Zupełnie
otępiały, odwróciłem wzrok od liter i wbiłem go w okno. Do tej
chwili nie byłem świadomy, że jest jasno. Zegar pokazywał na ósmą
rano. Czytałem całą noc, leżąc w jednej pozycji i teraz
zaczynałem odczuwać zdrętwiały kark i bolący kręgosłup.
Podniosłem się powoli, żeby rozciągnąć zastane mięśnie. Oczy
mnie piekły, powieki wydawały się okropnie ciężkie i całe moje
ciało odmawiało posłuszeństwa. Wizja przespania jeszcze choćby
dwóch godzin była tak kusząca, że nie mogłem się jej oprzeć.
Odłożyłem notes na szafkę obok łóżka i położyłem się koło
Emmy. Zasnąłem niemal od razu.
„Zamilcz. Ja chcę spać… Przestań dzwonić! Uhh...”
Niechętnie uniosłem głowę z poduszki i na ślepo zacząłem
wymacywać telefon. „Gdzie jesteś ty cholerny gracie…?”
- Tego szukasz? - spytała Emma ze śmiechem, wymachując moją
komórką. Na dźwięk jej głosu drgnąłem i uchyliłem ciężkie
powieki. Stała koło łóżka w szarych dresach i sportowym staniku,
a mi od razu odechciało się spania.
- Halo, mówię do ciebie! - zawołała. - Pobudka śpiochu!
- Oj lubię takie pobudki. - uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- W porządku poproszę Ethana, żeby dzwonił do siebie codziennie
rano. - zażartowała.
- Ethan dzwonił? - upewniłem się, poważniejąc.
- Tak… Coś się stało?
- Nie, tylko… Daj mi chwilę.
Wziąłem telefon i przeszedłem do salonu. Eth odebrał po pierwszym
sygnale.
- Hej, Blake. Masz coś?
- A żebyś wiedział. Czytałem całą noc i mam niezłą petardę.
Będziesz zbierał szczękę z podłogi.
- Na to liczę, skoro mówimy o Willu Smithie. Za ile możesz być w
bazie?
- Jestem teraz u Emmy i muszę wstąpić na chwilę do domu. Wyrobię
się do półtorej godziny.
- Będziemy czekać ze strategami w konferencyjnej.
- Ok, do zobaczenia. - rozłączyłem się i odetchnąłem głęboko.
Szykuje się długa, trudna droga, ale z takim planem na pewno
wybrniemy. Jeżeli uda nam się go zastosować. Żeby wymyślić
dobrą strategię trzeba być geniuszem, ale żeby zadziałała
potrzebni są ludzie. Perfekcyjnie zgrany zespół. Właśnie to
musimy wypracować.
- Mała, przepraszam, ale muszę już jechać. Mam coś ważnego do
załatwienia. - powiedziałem, wracając do sypialni.
- Dziękuję, że wczoraj przyjechałeś… Nie powinnam była
dzwonić… - wyszeptała.
Podszedłem bliżej i ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając, żeby
spojrzała mi w oczy.
- Dobrze, że zadzwoniłaś. Wiem jak się czułaś. Obiecaj mi, że
jeśli jeszcze kiedykolwiek się tak poczujesz to do mnie zadzwonisz.
Nie chcę, żebyś była wtedy sama, ok?
Uśmiechnęła się lekko. - Ok. Zadzwonię.
Skinąłem głową.
- Nie masz tu może jakiejś mojej bluzy? - spytałem podnosząc z
ziemi koszulę. Zarzuciłem ją i szybko zapiąłem guziki.
- Już poszukam. Właściwie czemu przyjechałeś wczoraj bez kurtki?
I co z twoją ręką?
Wyjęła z szafy granatową bluzę z kapturem i rzuciła mi
zaciekawione spojrzenie.
- Dłuższa historia. - westchnąłem, wciągając bluzę przez
głowę. - Też miałem wczoraj kiepski dzień.
- Opowiesz mi wieczorem? - spytała.
- Wieczorem. - potwierdziłem z krzywym uśmieszkiem.
Założyła białą koszulkę z nadrukiem i czarną bluzę, a przez
ramię przerzuciła sportowy plecak.
- Ok. Ja właściwie też już wychodzę.
- Athletic? - bardziej stwierdziłem, niż spytałem. Emma ostatnio
uzależniła się od tej siłowni.
W sumie ją rozumiem. Na treningu można wyrzucić z siebie cały
stres i złe emocje.
Sam uwielbiam dawać sobie wycisk. To oczyszczające. - Podrzucić
cię?
- Nie musisz, nie chcę, żebyś się spóźnił.
- To i tak po drodze. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym skarbie,
chyba zapominasz, że jestem szefem. Szef nigdy się nie spóźnia,
po prostu inni przychodzą za wcześnie.
- W porządku, w takim razie chętnie skorzystam. - zaśmiała się.
Zatrzymałem hondę naprzeciw szklanych drzwi prowadzących do
Athletic. Emma zaskoczyła z motocykla i poprawiła plecak na
ramionach. Policzki jej się zaróżowiły od zimnego powietrza i
wyglądała po prostu uroczo.
- Dzięki za podwózkę. Spiszemy się wieczorem? - spytała,
podchodząc bliżej. Pociągnęła zaczepnie za troczek mojej bluzy i
uśmiechnęła się szeroko. Złapałem jej dłoń, zanim zdążyła
ją zabrać i uniosłem do ust.
- Jasne. Miłego treningu.
- Miłego przejmowania władzy nad światem. - zażartowała,
ponownie rozświetlając cały mój świat uśmiechem. Nawet oczy jej
się śmiały, gdy na mnie patrzyła.
- Bardzo zabawne. - parsknąłem.
Zachichotała i nachyliła się, żeby dać mi buziaka na pożegnanie.
- Do zobaczenia. Kocham cię! - zawołała, odchodząc w stronę
wejścia.
- Też cię kocham, mała. - odpowiedziałem. - Chyba bardziej, niż
sądziłem, że potrafię… - dodałem ciszej.
Kiedy zniknęła za drzwiami, patrzyłem na nie jeszcze chwilę, po
czym odpaliłem silnik i włączyłem się do ruchu. Kierunek New
Jersey.
_____________________________________
Hej! Dodaję rozdział po kolejnej długiej przerwie. Następnego możecie się spodziewać niedługo, bo w zasadzie jest prawie skończony. A później... sama nie wiem. Nie mam za wiele czasu na pisanie, mimo że pomysłów jest mnóstwo. Jednak w wolnym czasie postaram się kontynuować opowiadanie, bo to dla mnie świetna odskocznia.
Pozdrawiam i życzę wam szczęśliwego Nowego Roku! :D Co prawda już 02, ale mam nadzieję, że nie jest za późno.
Little M. <3