24 października 2016, Nowy Jork
*Emma*
Po
raz pierwszy od dłuższego czasu kapryśny październik zaskoczył mnie
ładną pogodą. Niebo było idealnie błękitne, bez najmniejszej chmurki, a
ciepłe promienie jesiennego słońca otulały miasto złocistą poświatą.
Przemierzałam Manhattan spokojnym krokiem, pozwalając sobie nacieszyć
się pięknym dniem, zanim znowu lodowaty wiatr potarga mi włosy. Odkąd
wróciliśmy do siebie z Chrisem minęły dwa tygodnie. Dwa cudowne
tygodnie. Nigdy tak dobrze się między nami nie układało. Ustaliliśmy, że
tym razem zaczniemy wszystko na spokojnie i nie będziemy się spieszyć,
więc nadal mieszkamy osobno, choć noce coraz częściej spędzamy razem.
Poza tym spotykamy się popołudniami kiedy tylko pozwala nam na to mój i
jego grafik. Chris przyjeżdża po mnie do szkoły i stoi oparty o główną
bramę z tym swoim aroganckim, seksownym uśmieszkiem na ustach, czekając
aż wyjdę na zewnątrz i wpadnę w jego ramiona. Przyzwyczaiłam się już
nawet do zazdrosnych spojrzeń i wrednych komentarzy pustych ślicznotek z
uczelni, które wciąż tam studiują tylko dzięki grubym portfelom
tatusiów. Gdy kiedyś o nich wspomniałam, mój chłopak ze zdezorientowaną
miną spytał o kim mówię. "Nie zauważyłem ich, bo byłem zbyt zajęty
patrzeniem na ciebie." - odparł niskim, zachrypniętym głosem, a potem
przyciągnął mnie bliżej i pocałował w taki sposób, że zapomniałam jak
się nazywam. Tak właśnie działa na mnie seksowna energia Chrisa Blake'a i
uwielbiam kiedy i mi się udziela. Przez ten cały czas nie pokłóciliśmy
się ani razu, to chyba jakiś rekord, ale też moja wina. Wina, nie
zasługa, bo nie powiedziałam mu prawdy, a raczej ukryłam przed nim
całkiem istotny fakt - moje nowe hobby. Choć sytuacja z Rickiem
wyjaśniła się dawno temu - okazało się, że wciąż był pod wpływem
narkotyków z imprezy - wciąż czułam się niepewnie. Przeprosił mnie przy
Chrisie i zerwaliśmy kontakt, a teraz czasami mijamy się na korytarzu,
ale wtedy go ignoruję. Jednak wcześniej nie potrafiłam wyrzucić z głowy
tej bezradności, którą czułam, gdy Rick przyciskał mnie do lodówki, a ja
nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek, nie umiałam się obronić. Już
następnego dnia po tym zajściu, wyszukałam w internecie interesujące
ogłoszenie i tak po raz pierwszy znalazłam się przed budynkiem, gdzie
stoję również dokładnie w tej chwili. Wielkie, czarne litery krzyczały z
plakatu, przyklejonego do szyby i układały się w dwa magiczne słowa:
krav maga. Dlaczego magiczne? Ponieważ magicznie pomagają mi pozbyć się
bezradności. No, może nie one, ale mój instruktor - Liam - jak
najbardziej. Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy wiem, że jest coraz
lepiej. Opanowałam podstawowe chwyty, ale również wciągnęłam się w to i
chcę być dobra. Treningi sprawiają mi cholerną przyjemność, pozwalają
się wyżyć, wyrzucić z siebie cały stres i frustrację. Dziś szczególnie
mi się to przyda. Najczęściej spotykam się z Liamem przed zajęciami na
uczelni, bo od wtorku do czwartku zaczynam wykłady o dwunastej, a w
poniedziałek o dziewiątej, dlatego wtedy widzimy się wieczorami.
Pchnęłam ciężkie, wahadłowe drzwi ze szkła i weszłam do środka. Athletic to niewielkie centrum sportowe oferujące między innymi basen,
siłownię, fitness oraz właśnie krav magę.
Przebrałam się szybko i
pobiegłam na jedną z sal do ćwiczeń, gdzie czekał już na mnie Liam. Rozciągał się na macie, prezentując muskularną, szczupłą sylwetkę.
Pochodzi z Sydney, ma dwadzieścia pięć lat i wygląda jak typowy
australijski surfer: zmierzwione blond włosy, duże szaro niebieskie
oczy, naturalnie opalona skóra i szeroki zaraźliwy uśmiech, przez który
po prostu nie da się go nie lubić.
- Hej niewyżyta dziewczyno! - krzyknął radośnie na mój widok. - Naprawdę podziwiam twoje gigantyczne pokłady energii.
- Hej blondasku, ciebie też dobrze widzieć! - odparłam ironicznie.
Wyszczerzył zęby w tym swoim charakterystycznym cukierkowym uśmiechu, ukazującym dołeczki w policzkach.
-
No no, tylko nie blondasku! Chodź tu laseczko dynamitu, żebym mógł
doprowadzić cię do wybuchu. - rozkazał próbując zachować poważny wyraz
twarzy.
Parsknęłam śmiechem, na ten głupawy tekst. Liam jest naprawdę rozbrajający kiedy żartuje w ten sposób.
Rzuciłam bluzę na ławkę i dołączyłam do niego na macie.
- Dobra, MMA*, teraz powaga. Najpierw powtórzymy chwyty z wczoraj. - zdecydował, przybierając pozycję wyjściową.
Po
dwóch godzinach udaje mi się po raz pierwszy wziąć Liama z zaskoczenia i
przewrócić go na matę. Podniósł się na łokciu ze zdziwioną miną i
posłał mi spojrzenie mówiące "co kurwa ?". Uśmiechnęłam się dumnie i
wyciągnęłam rękę, żeby pomóc mu wstać.
- Rozpieprzyłaś mi statystykę! - jęknął, opierając dłonie na wąskich biodrach.
- Co? - zaśmiałam się.
-
Żadna z osób, które uczyłem od zera nie znokautowała mnie po cholernych
piętnastu treningach! Przy tobie nie ma takiego terminu jak "chwila
nieuwagi", co?
Pokręciłam głową ze śmiechem. Westchnął ciężko i zaczął składać maty.
-
Tym uroczym akcentem kończymy dzisiaj zajęcia, przebieramy się i
idziemy na obiad. - zarządził, odnosząc je do schowka na sprzęt.
- Chętnie, umieram z głodu.
-
No ja myślę. Żeby naładować te swoje niezniszczalne baterie pewnie
musisz zjadać na obiad tyle co ja przez cały dzień. - zakpił.
Wzruszyłam ramionami. - Wręcz przeciwnie.
Podjechaliśmy
samochodem Liama pod niewielką włoską knajpkę Mia Bella. Lay zarzekał
się, że to najlepsza pizzeria w Nowym Jorku, więc nie sprzeczałam się z
nim. Wystrój prezentował się bardzo przytulnie: ciemne drewno, stonowane
kolory i mnóstwo starych fotografii, przedstawiających Włochy, na
ścianach. Żółte, lekko stłumione światło rzucało cienie na stoliki,
nadając miejscu niepowtarzalnego klimatu. Zajęliśmy boks w kącie sali,
żeby mieć trochę spokoju i otworzyliśmy menu. Kątem oka zauważyłam, że
do knajpy weszli nowi klienci. Niby nic niespotykanego, ale na widok
jednego moje serce zabiło mocniej i nieświadomie przygryzłam wargę.
Wyglądał świetnie w czarnych jeansach, granatowym t-shircie z dwoma
rozpiętymi guzikami pod szyją i nieodłącznej skórzanej kurtce. Koszulka
opinała seksownie jego klatkę piersiową, a zmierzwione włosy niesfornie
opadały na czoło. Pewnie gapiłabym się na niego jeszcze dłuższą chwilę,
ale Liam przerwał mi machnięciem ręki przed nosem.
- Jestem hetero, ale nawet ja przyznaję, że obaj są zajebiści. Którego rozbierasz wzrokiem? - Poruszył zabawnie brwiami.
- Zgaduj. Tylko jeden jest w moim typie. - Uśmiechnęłam się tajemniczo i wróciłam wzrokiem do Chrisa.
- Ten z dłuższymi włosami. - oznajmił ze zwycięską miną Liam.
- Bingo, Lay. To mój chłopak i jego kumpel...
W
tym momencie Chris się odwrócił i spojrzał prosto na mnie. Uśmiech
zszedł mi z twarzy, a on zmrużył błękitne oczy i wygiął kącik ust w
krzywym uśmieszku mówiącym: "Moja. Tylko moja.". Wyglądał jakby chciał
podejść, przycisnąć mnie do najbliższej ściany i zacałować do utraty
tchu i przez chwilę myślałam (albo miałam nadzieję), że naprawdę to
zrobi, ale on powoli odwrócił wzrok, szturchnął Ethana i skinął głową w
moim kierunku.
- ...i właśnie tutaj idą. -
dokończyłam. - Pamiętasz jak mówiłam ci, że nic nie powiedziałam
chłopakowi o krav madze? Dalej nie wie, więc znamy się z uczelni i
chodzimy razem na siłownię, ok? - spytałam szybko ściszonym głosem.
- Jasne. Ale musimy o tym pogadać, ok?
-
Jasne... - westchnęłam cicho. Szykuje się piękne kazanie o okłamywaniu
bliskich osób, jakbym sama nie wiedziała, że źle robię. Ale wiem też, że
Chris by się tylko zdenerwował i znowu byśmy się pokłócili, a cholernie
nie chciałam przebijać tej ślicznej, różowej bańki naszego idealnego,
nieskomplikowanego związku. Dwa tygodnie to za mało, żeby się nim
nacieszyć!
- Chris, Ethan! - zawołałam, kiedy podeszli. - Co wy tutaj, o tej porze?
-
Wagary. - mruknął schrypniętym głosem Chris. Pożerał mnie wzrokiem,
chociaż miałam na sobie zwykłe jasne jeansy i białą koszulkę. Objął mnie
w talii i przyciągnął do siebie, niecierpliwie przyciskając wargi do
moich ust i przytulając mnie mocno. Zacisnęłam dłonie na jego bicepsach,
bo dosłownie straciłam czucie w nogach, kiedy wziął moją twarz w dłonie
i pogłębił pocałunek, przygarniając mnie bliżej. Poczułam jak płoną mi
policzki. To nie był niewinny całus z tych "hej kochanie, jak miło cię
widzieć", tylko cholernie podniecający, namiętny pocałunek, który aż
krzyczał "chcę cię tu i teraz!", należący do tych oglądanych tylko przez
ściany sypialni.
- Hej mała. - wyszeptał. Odsunął
się niespiesznie i przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze. Jego
spojrzenie było tak ogniście niebieskie, że parzyło. Przełknęłam ślinę,
gdy schylił głowę i musnął ustami kącik moich ust. Z trudem łapałam
oddech. Cały Chris-pieprzony-Blake.
- Ja też za tobą tęskniłam. - wydusiłam, odzyskując równowagę. - Hej, Eth.
- Hej Em.
Przywitałam się z nim całusem w policzek i w końcu mój otępiały mózg przypomniał sobie o istnieniu Liama.
-
Ehm... Chris, Eth, to jest Liam - kolega z uczelni. Lay - to mój
chłopak i jego przyjaciel. Mówiłam ci o nich. - uśmiechnęłam się
niepewnie i odwróciłam w kierunku Liama, bezgłośnie szepcząc
"przepraszam". Jednak Lay nie wydawał się mieć mi tego "przedstawiania"
za złe, bo uśmiechał się szeroko, a w jego oczach migotały iskierki
rozbawienia. Wstał i podał Chrisowi i Ethanowi rękę.
- Może się dosiądziecie? - zaproponowałam. - Dopiero przyszliśmy.
- Właśnie, siadajcie! - zachęcił ich Liam.
- W sumie, czemu nie? - Chris wzruszył ramionami i wsunął się do boksu koło mnie.
Splotłam
nasze palce pod stolikiem i ścisnęłam jego dłoń, a kiedy na mnie
popatrzył, posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Obściskiwanie się
na środku knajpy raczej nie należało do eleganckich zachowań,
przynajmniej ja nie lubiłam oglądać czegoś takiego w miejscach
publicznych. Zawsze, gdy z Sam natknęłyśmy się na jakąś uroczą parkę, do
końca dnia na nich narzekałam. Teraz ktoś inny ponarzeka na mnie -
pięknie. Chris uśmiechnął się psotnie, a w jego oczach błysnęło
zadowolenie. Doskonale wiedział jak na mnie działa i uwielbiał to
wykorzystywać do robienia mi papki z mózgu w najmniej odpowiednich
sytuacjach. Naprawdę chciałabym żeby trochę mniej mi się to podobało.
Westchnęłam cicho i oparłam głowę na jego ramieniu. Byłam wykończona
ciężkim dniem na uczelni i dwugodzinnym treningiem. Teraz mogłabym po
prostu iść do domu, wtulić się w Chrisa i zapomnieć o całym świecie.
- Zmęczona? - spytał cicho, całując mnie delikatnie w policzek.
Lekko skinęłam głową. - Długi dzień.
Zamówiliśmy
dwie duże pizze i jak zwykle apetyt chłopaków nie zawiódł. Szybko
złapali dobry kontakt. Nawet Chris przekonał się do Liama, kiedy
zobaczył, że nie wpatruje się we mnie maślanymi oczami, a o wiele
bardziej interesuje go opowieść Etha o nowym modelu kawasaki, który
niedawno kupił. Rozmowa tak się rozkręciła, że po zmieceniu pizzy, Liam
zaproponował jeszcze piwo.
- Pójdę zamówić. Stella, Casas? - spytał Chris, wstając z siedzenia.
- No a co innego. Liam?
- To samo.
- A ty mała? Nie pijesz? - Uśmiechnął się do mnie czule i odsunął mi kosmyk włosów z twarzy.
Pokręciłam głową. - Jakoś nie mam ochoty.
Chris skinął na Etha i rzucił mu skórzany portfel.
- Idź do baru, zaraz wracamy. - Wziął mnie za rękę i wyciągnął na zewnątrz.
Chłodne, wieczorne powietrze trochę mnie obudziło i złagodziło tępy ból w
skroniach. Odetchnęłam głębiej, unosząc twarz ku niebu. Chris stanął za
mną, objął mnie w talii i oparł głowę o moje ramię.
- Lepiej? - spytał łagodnym głosem.
- Mhm... Skąd wiedziałeś?
- Znam cię na wylot, Emm, czemu nie powiedziałaś, że źle się czujesz?
Wzruszyłam lekko ramionami i odwróciłam się w jego uścisku.
- Po prostu jestem trochę zmęczona, to wszystko.
- Nie dajesz sobie za dużego wycisku na tej siłowni? I prawie nic nie jesz. - zauważył, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Mam dużo pracy na uczelni.
Nie wydawał się przekonany, ale w tym samym momencie z knajpy wyszli Ethan i Liam i przerwali mu przepytywanie mnie.
- Blake, dostałem telefon wiesz od kogo. - zaczął Eth, kładąc mocny nacisk na słowo "wiesz". - Powinniśmy jechać.
Chris skinął głową. - Jasne, tylko podrzucimy Emmę po drodze.
- Mogę ją odwieźć, jeśli się spieszycie. - zaoferował Liam. - Nie ma problemu.
-
Tak, to dobry pomysł. - podchwyciłam, wiedząc, że jeśli zostanę, to
Chris nadal będzie wiercił mi dziurę w brzuchu. - Wrócę z Lay'em, a wy
załatwcie co trzeba.
- Ale widzimy się jutro? - upewnił się Chris.
Wspięłam się na palce, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go czule w usta.
- Oczywiście. Do jutra. - Uśmiechnęłam się lekko.
Zanim
zdążyłam odejść, chwycił mnie za rękę i przyciągnął z powrotem do
swojej piersi. Nasze usta zderzyły się gwałtownie, a oddechy połączyły w
jeden wspólny. Przechylił głowę, całując mnie jeszcze mocniej i
zachłanniej, jakby świat się walił i zostały nam ostatnie sekundy.
- Blake! - zawołał Ethan. Przysiadł na masce audi i z poirytowaną miną bębnił palcami o karoserię.
Chris
odsunął się niechętnie, ale nadal trzymał mnie w ramionach. Wpatrywałam
się w jego jasne oczy, wciąż z trudem łapiąc oddech. To co ten facet ze
mną wyrabia jest po prostu nie do opisania, jednak gdybym musiała
określić go jednym słowem, bez wątpienia postawiłabym na
"zniewalający". Pogładził wierzchem dłoni mój policzek i uśmiechnął się
kącikiem ust.
- Śpij dobrze. - wymruczał schrypniętym głosem.
- Teraz chyba nie zasnę. - droczyłam się, odwzajemniając uśmiech.
- Nie mów mi takich rzeczy, skoro za chwilę mam jechać do pracy. - jęknął.
Zachichotałam i cmoknęłam go w usta. - Nie siedźcie tam za długo, do jutra.
Odkąd
wyjechaliśmy z parkingu pod Bellą, Liam się nie odezwał, ale ironiczny
uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Trzepnęłam go w ramię.
- Powiesz mi w końcu, co cię tak bawi? - syknęłam, mrużąc oczy.
- Nie mogę się już uśmiechać?
- Lay!
- Ładna z was para, tylko tyle. Zależy mu ma tobie.
- Chyba nie rozumiem.
- Czego w tym nie rozumiesz? - Włączył kierunkowskaz i skręcił w boczną ulicę.
- Dlaczego to takie śmieszne!
- Bo mi też kiedyś zależało i źle na tym wyszedłem. - przyznał.
- Uważasz, że Chris źle wyjdzie na związku ze mną? - spytałam coraz bardziej zdezorientowana.
- Uważam, że jest cholernym szczęściarzem, że spotkał cię pierwszy.
- Liam, nie...
-
Nie wyznaję ci miłości, spokojnie! - zaśmiał się, widząc moją
zakłopotaną minę. - Po prostu jesteś dobrą przyjaciółką, można ci
zaufać. Nie znam cię długo, ale wiem, że tak. Pewnie mógłbym się w tobie
zakochać, gdybyś z nim nie była. Zresztą, odszedłem od tematu, wiesz co
mnie rozbawiło? - spojrzał na mnie z ukosa - to, że w przeciwieństwie
do twojego faceta, jestem idiotą, nie potrafię oceniać ludzi i
odtrąciłem jedyną osobę, której chyba naprawdę na mnie zależało.
- Rozmawiałeś z nią po...ehm zerwaniu? - strzeliłam.
Pokręcił
głową. - Nie byliśmy parą. Poznałem ją w wakacje we Włoszech.
Spędziliśmy razem dwa tygodnie, zaprzyjaźniliśmy się... W wieczór przed
moim wyjazdem tak jakoś wyszło, że przespaliśmy się ze sobą, a ona rano
wyznała, że zaczęła coś do mnie czuć. Skłamałem, że z mojej strony to
tylko przyjaźń, bo...bałem się zaangażować. - Westchnął cicho. -
Tęsknię za nią. Nawiasem mówiąc, jest z Nowego Jorku.
- Naprawdę?! Więc dlatego tu przyleciałeś? Żeby ją znaleźć?
- Nie, to akurat zbieżność. Ona pewnie dawno o mnie zapomniała.
- Skoro jest stąd...to może jest szansa, że ją znam? - podsunęłam.
- W sumie ona też studiuje na NYU. Mówi ci coś nazwisko Samantha Louis?
- Żartujesz! Nie wierzę, że ta zołza mi nie powiedziała!
Już
po niej. Nawijała mi godzinami o kelnerach, ratownikach i kucharzach,
ale przypadkiem zapomniała wspomnieć, że się zakochała? I to chyba po
raz pierwszy? Bo odkąd pamiętam Sam miała mnóstwo facetów, z tym że
nigdy nie widziałam jej zakochanej...
- Czekaj...znasz ją?
- Samantha-cholerna-Louis jest moją przyjaciółką dłużej niż nią nie jest!
Liam wyglądał na przerażonego.
- O kurde, ale się wjebałem... Teraz mnie znienawidzisz? - spytał niepewnie.
Zamiast
odpowiedzieć, wyciągnęłam z torebki notes, wyrwałam karteczkę i szybko
nakreśliłam adres Sam. Ona wycięła mi milion podobnych akcji, więc czas
się odwdzięczyć, a Liam to miły, porządny facet. Zamierzam trzymać za
nich kciuki.
- Nie, dam ci jej adres. - Uśmiechnęłam się. - Jedź do niej, tylko kup ładne kwiatki i nie mów skąd wiesz, gdzie mieszka.
- Bo by cię za to zabiła? - Uniósł brwi.
- Eee...
- Jej też nie powiedziałaś? - spytał znudzonym głosem. - Co jest takiego strasznego w krav madze?
- Nie-e... Ale powiem. I Liam?
- Tak?
- Nie powiedziała mi, więc bardzo ją zraniłeś. Miej to na uwadze.
- Wiem... Dzięki, Em.
***
*Christian*
Gwałtownie
wjechałem na drugi pas jezdni, ledwo unikając zderzenia na skrzyżowaniu.
Kierowca jadący z naprzeciwka zahamował z piskiem i zatrąbił głośno, a
samochód za nim omal nie wbił się w jego zderzak. R8 szarpnęło mocno w
prawo, gdy wróciłem na swoją stronę drogi.
- Blake
do kurwy! - jęknął Ethan, już nieco zielony na twarzy. Prawie przywalił
głową w szybę i teraz patrzył na mnie jak na wariata.
-
Mówiłem, żebyś zapiął pas. - rzuciłem, ostro skręcając na New Jersey.
Przekraczałem dozwoloną prędkość przynajmniej dwukrotnie, uparcie
ignorowałem znaki, sygnalizację świetlną i zdarzało mi się jechać pod
prąd, jak przed chwilą, ale nie mogliśmy się spóźnić. Nawet jeśli ceną
będzie kilka siniaków Casasa. I lepiej, żeby moje auto pozostało
nienaruszone... Wtedy w knajpie, do Ethana zadzwonili z dowództwa i
poinformowali, że stratedzy, których wezwaliśmy z innych stanów już są i
czekają na nas w konferencyjnej. Ja jak zwykle zapomniałem o tym
spotkaniu, ale byłem w cholernym szoku, że Casasowi-perfekcyjnej-pani- domu
też wyleciało to z głowy i teraz musimy jechać 150km/h w terenie
zabudowanym, żeby się nie zbłaźnić przed ludźmi, z którymi pracował
również Will. Musieliśmy zrobić dobre wrażenie, bo to nasza ostatnia
szansa na dobry start na wiosnę. Jeśli nie będą chcieli z nami
współpracować... Inaczej, oni muszą z nami współpracować albo ich
wykopię, ale niekoniecznie będą chętni. Poza tym Will ich cenił, więc to
dla mnie sprawa osobista, żeby szanowali nas choć w połowie tak jak
Smitha.
- Hej! - krzyknąłem przez okno do dwóch chłopaków, stojących na parkingu. - Chodźcie tu!
Przybiegli
natychmiast, a ja i Eth wyskoczyliśmy z samochodu. Rzuciłem wyższemu
kluczyki i kazałem zaparkować, po czym puściliśmy się biegiem w kierunku
wind.
- Koszula? - spytałem, wciskając guzik z numerem piętra.
- Tak. Marynarka? - odbił piłeczkę
- Tak, rozpięta. Krawat?
- Nie. Jeansy?
- Tak.
- Ok.
Drzwi
windy rozsunęły się cichym z piknięciem i wylecieliśmy z niej jak
postrzeleni. Dokładnie pięć minut później stanęliśmy przed drzwiami do
konferencyjnej, przebrani i zdyszani jak po maratonie, chociaż żaden z
nas nie może narzekać na brak kondycji. Nerwy robią swoje. Ethan
spojrzał na zegarek i klepnął mnie w łopatkę.
- Mamy minutę na złapanie oddechu. - wyszeptał.
Odetchnęłam
głęboko i przygładziłem klapy czarnej marynarki, wyobrażając sobie
Emmę, jej długie, jedwabiste włosy, ogromne, przepastne, brązowe oczy,
pełne, gładkie usta...
- Chris! Twoja minuta minęła. - Ethan uśmiechnął się złośliwie. - Skończ te fantazje i idziemy tam.
-
Pieprz się, Casas. - odwzajemniłem uśmiech i popchnąłem ciężkie,
drewniane drzwi. Gdy weszliśmy do sali, dziesięć par oczu zwróciło się w
naszym kierunku.
- Witam panów. - zacząłem. -
Dziękuję, że tak szybko udało się wam przyjechać. A teraz, jeśli nie
macie nic przeciwko, chciałbym od razu przejść do rzeczy. - oznajmiłem i
zajęliśmy z Ethanem wolne miejsca.
- Podobno macie problem z planem. - odezwał się Montgomery, strateg z San Francisco, jeden z lepszych w swoim zawodzie.
- Problemem jest to, że nie mamy planu, bo to - Ethan położył na stole pokreślaną kartkę - do niczego się nie nadaje.
Montgomery
pokręcił głową, przeskakując wzrokiem po tekście. Reszta wstała i
zgromadziła się wokół, żeby zerknąć mu przez ramię. Po chwili wszyscy
mieli równie nietęgie miny.
- To jakiś koszmar. -
ocenił mężczyzna. - Wymyślimy coś. Może w dzienniku Smitha będzie coś
inspirującego? - zasugerował, zdejmując i odkładając okulary w grubej
oprawie na blat.
- Moment... Will pisał dziennik? -
spytałem zdezorientowany. Nigdy nie widziałem, żeby coś zapisywał i
nigdy nic mi o tym nie wspominał.
- To była jego
tajemnica, którą odkryłem zupełnie przypadkiem, gdy wszedłem do jego
gabinetu bez pukania. Prawie za to wyleciałem. - Montgomery potarł
palcami brodę. - Myślałem, że znaleźliście dziennik po jego śmierci.
- Nie grzebaliśmy w rzeczach Willa, kiedy je przenosiliśmy. - odparł Eth. - Są w magazynie.
- W takim razie spróbujcie go poszukać. Will był pieprzonym geniuszem jeśli chodzi o strategie.
Wymieniliśmy z Casasem porozumiewawcze spojrzenia. Musimy znaleźć ten dziennik, choćbyśmy mieli przekopywać magazyn do rana.
-
Zaczniemy jeszcze dzisiaj. Proponuję zebrać się jutro rano. W
zależności od tego czy dziennik się odnajdzie, ustalimy co robić dalej. -
zakończyłem, wstając od stołu. Reszta zgromadzonych poszła w moje
ślady. Wymieniliśmy ze wszystkimi uściski dłoni i od razu skierowaliśmy
się do magazynu, w pośpiechu ściągając marynarki.
- Niesamowite, co? Cholera, gdyby nie ten koleś nie mielibyśmy pojęcia o dzienniku! - zawołał z podekscytowaniem Ethan.
- Jeśli w ogóle istnieje. - Westchnąłem.
-
Przekonajmy się, zatem. - odparł, otwierając przyciskiem automatyczne
drzwi do magazynu numer jeden. Na widok rzeczy Willa wystających z
pudeł, ścisnęło mnie w gardle. Stanąłem w pół kroku, jakby zatrzymała
mnie niewidzialna ściana i powoli zlustrowałem wzrokiem pomieszczenie.
Bez trudu rozpoznałem jego ulubioną kurtkę, leżącą na stercie kartonów i
wystający z kieszeni pistolet. Zacisnąłem szczękę i pokręciłem głową,
żeby odgonić wspomnienia.
- Chris nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz. Poradzę sobie. - powiedział Ethan, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
Pokręciłem głową i powoli przesunąłem palcami po twardej skórze motocyklowej kurtki, pokrytej warstwą kurzu.
- W porządku, Eth. Po prostu poszukajmy. - odparłem głosem wypranym z emocji, choć wewnątrz mnie wszystko aż krzyczało.
Rzuciłem
marynarkę na jedną z szafek i podwinąłem rękawy błękitnej koszuli za
łokcie. Czeka nas mnóstwo pracy. Jeśli ten dziennik istnieje i naprawdę
był dla Willa tak ważny, na pewno dobrze go chował.
Po
niemal trzech godzinach przekopywania starych pudeł, oboje byliśmy
brudni i zmęczeni, a potężne kłęby kurzu utrudniały nam oddychanie.
- U mnie nic, a u ciebie? - zawołał Ethan z drugiego końca magazynu.
- Też nic! - odkrzyknąłem.
Włożyłem
kolejną turę podniszczonych książek do sklejonego taśmą kartonu, gdy
jeden z tomów zsunął się ze sterty i z głuchym łoskotem spadł na
podłogę, wzbijając wokół tumany kurzu.
- Szlag! - zakląłem, walcząc z atakiem kaszlu.
- Co do kurwy? - spytał Ethan ze zdziwieniem. Podszedł bliżej i pochylił się nad książką.
- Spadła mi. - wychrypiałem, ocierając załzawione oczy.
- Nie, co to do kurwy... Zobacz.
Klęknąłem
obok niego i poczułem jak serce zaczyna walić mi w piersi coraz
szybciej. W opasłym tomie, który upuściłem ktoś wyciął kartki na kształt
prostokąta i umieścił w środku prosty, czarny notes w skórzanej
oprawie.
- Chyba znalazłeś... - wymamrotał Ethan, patrząc jak powoli wyciągam zeszyt i z wahaniem otwieram go na przypadkowej stronie.
Widok
znajomego do bólu pisma Willa aż zakłuł mnie w oczy. Pochyłe, ostro
zakończone litery, wydłużone ogonki przy "y" i brak kropek nad "j" i "i"
były nie do podrobienia. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zobaczę to
pismo. Mój żołądek zacisnął się w supeł, a dłonie na pożółkłym papierze
zaczęły drżeć. Bez słowa zamknąłem dziennik i podałem go Ethanowi.
- Przejrzyj to, ok? - spytałem cicho.
Przyjaciel pokręcił głową i odsunął moją rękę.
-
Ty musisz to zrobić, Chris. Will chciałby, żebyś go miał. Z nas dwojga
to w tobie zawsze widział potencjał, a ja mam pomóc ci go dobrze
wykorzystać. - uśmiechnął się smutno.
- Co ty pieprzysz. - prychnąłem. - Ja bym tylko wszystko schrzanił.
-
Tak mi wtedy powiedział, zanim przyszedłeś. Powiedział, że masz w sobie
to coś i wyniesiesz ten gang na pieprzony szczyt, ale potrzebujesz
kogoś, kto będzie stał za tobą murem. Wiedział, że dasz radę.
-
My damy radę. - warknąłem. - I dajemy. Źle zinterpretowałeś jego słowa.
Mówił, że jesteśmy zupełnie różni, mamy totalnie odmienne charaktery,
ale właśnie dlatego razem będziemy w stanie coś stworzyć. Nie każdy jest
cholernym geniuszem jak William Smith, czasem potrzeba do tego dwóch
osób. - Podniosłem na niego chmurne spojrzenie. - Rozumiesz?
Skinął głową. - Właśnie dlatego ty powinieneś to przeczytać. Ty rozumiesz Willa tak, jak ja nigdy nie rozumiałem.
Podniosłem się z ziemi i wziąłem głęboki oddech.
- Przeczytam. Jadę do domu.
- Już późno, nie zostajesz na noc? - spytał zdziwiony, również wstając i otrzepując dłonie z kurzu.
- Nie mogę tu teraz być. Po prostu nie mogę. Będę rano.
- W porządku. - Wzruszył ramionami i podał mi marynarkę. - Do jutra.
Skinąłem
głową i ciężkim krokiem przeszedłem przez rozsuwane drzwi magazynu.
Zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem, który w moich uszach zabrzmiał
jak wystrzał z broni.
"- Will nie żyje, Chris. Zginął. Zastrzelili go. Chris, popatrz na mnie. Wróć. Nie mogę stracić jeszcze ciebie.
Po raz pierwszy od kilku dni spojrzałem na Ethana.
- Nigdy. Więcej. Tego. Nie mów. - warknąłem, ponownie odwracając wzrok.
Pokręcił smutno głową i wyszedł."
Ogarnięty
nagłym impulsem zawróciłem do magazynu i wyjąłem z pudła pistolet
Willa. Zacisnąłem dłoń na lufie, obiecując sobie w myślach, że McConey
zginie właśnie z tej broni. Jest już pierdolonym trupem.
_______
* MMA - [em em ej] - gra słowna dot. imienia gł. bohaterki (przyp. od aut.)
_____________________________
Hej! W końcu udało mi się coś dodać... Co tu dużo mówić, szkoła zabiera mi mnóstwo czasu i zazwyczaj jestem już tak zmęczona, że nie mam ani weny ani siły na pisanie :( Mam nadzieję, że rozdział okazał się wart czekania i nie zawiedliście się na nim. :) Koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Trzymajcie się ciepło i do następnego,
Little M. :*
Kontakt: wattpad - MaryAnne001130