środa, 1 listopada 2017

Rozdział 23 - Darkness comes...

 
24 października 2016, Nowy Jork


*Emma*
 

Po raz pierwszy od dłuższego czasu kapryśny październik zaskoczył mnie ładną pogodą. Niebo było idealnie błękitne, bez najmniejszej chmurki, a ciepłe promienie jesiennego słońca otulały miasto złocistą poświatą. Przemierzałam Manhattan spokojnym krokiem, pozwalając sobie nacieszyć się pięknym dniem, zanim znowu lodowaty wiatr potarga mi włosy. Odkąd wróciliśmy do siebie z Chrisem minęły dwa tygodnie. Dwa cudowne tygodnie. Nigdy tak dobrze się między nami nie układało. Ustaliliśmy, że tym razem zaczniemy wszystko na spokojnie i nie będziemy się spieszyć, więc nadal mieszkamy osobno, choć noce coraz częściej spędzamy razem. Poza tym spotykamy się popołudniami kiedy tylko pozwala nam na to mój i jego grafik. Chris przyjeżdża po mnie do szkoły i stoi oparty o główną bramę z tym swoim aroganckim, seksownym uśmieszkiem na ustach, czekając aż wyjdę na zewnątrz i wpadnę w jego ramiona. Przyzwyczaiłam się już nawet do zazdrosnych spojrzeń i wrednych komentarzy pustych ślicznotek z uczelni, które wciąż tam studiują tylko dzięki grubym portfelom tatusiów. Gdy kiedyś o nich wspomniałam, mój chłopak ze zdezorientowaną miną spytał o kim mówię. "Nie zauważyłem ich, bo byłem zbyt zajęty patrzeniem na ciebie." - odparł niskim, zachrypniętym głosem, a potem przyciągnął mnie bliżej i pocałował w taki sposób, że zapomniałam jak się nazywam. Tak właśnie działa na mnie seksowna energia Chrisa Blake'a i uwielbiam kiedy i mi się udziela. Przez ten cały czas nie pokłóciliśmy się ani razu, to chyba jakiś rekord, ale też moja wina. Wina, nie zasługa, bo nie powiedziałam mu prawdy, a raczej ukryłam przed nim całkiem istotny fakt - moje nowe hobby. Choć sytuacja z Rickiem wyjaśniła się dawno temu - okazało się, że wciąż był pod wpływem narkotyków z imprezy - wciąż czułam się niepewnie. Przeprosił mnie przy Chrisie i zerwaliśmy kontakt, a teraz czasami mijamy się na korytarzu, ale wtedy go ignoruję. Jednak wcześniej nie potrafiłam wyrzucić z głowy tej bezradności, którą czułam, gdy Rick przyciskał mnie do lodówki, a ja nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek, nie umiałam się obronić. Już następnego dnia po tym zajściu, wyszukałam w internecie interesujące ogłoszenie i tak po raz pierwszy znalazłam się przed budynkiem, gdzie stoję również dokładnie w tej chwili. Wielkie, czarne litery krzyczały z plakatu, przyklejonego do szyby i układały się w dwa magiczne słowa: krav maga. Dlaczego magiczne? Ponieważ  magicznie pomagają mi pozbyć się bezradności. No, może nie one, ale mój instruktor - Liam - jak najbardziej. Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy wiem, że jest coraz lepiej. Opanowałam podstawowe chwyty, ale również wciągnęłam się w to i chcę być dobra. Treningi sprawiają mi cholerną przyjemność, pozwalają się wyżyć, wyrzucić z siebie cały stres i frustrację. Dziś szczególnie mi się to przyda. Najczęściej spotykam się z Liamem przed zajęciami na uczelni, bo od wtorku do czwartku zaczynam wykłady o dwunastej, a w poniedziałek o dziewiątej, dlatego wtedy widzimy się wieczorami. Pchnęłam ciężkie, wahadłowe drzwi ze szkła i weszłam do środka. Athletic to niewielkie centrum sportowe oferujące między innymi basen, siłownię, fitness oraz właśnie krav magę. 
 Przebrałam się szybko i pobiegłam na jedną z sal do ćwiczeń, gdzie czekał już na mnie Liam. Rozciągał się na macie, prezentując muskularną, szczupłą sylwetkę. Pochodzi z Sydney, ma dwadzieścia pięć lat i wygląda jak typowy australijski surfer: zmierzwione blond włosy, duże szaro niebieskie oczy, naturalnie opalona skóra i szeroki zaraźliwy uśmiech, przez który po prostu nie da się go nie lubić. 
- Hej niewyżyta dziewczyno! - krzyknął radośnie na mój widok. - Naprawdę podziwiam twoje gigantyczne pokłady energii.
- Hej blondasku, ciebie też dobrze widzieć! - odparłam ironicznie. 
Wyszczerzył zęby w tym swoim charakterystycznym cukierkowym uśmiechu, ukazującym dołeczki w policzkach.
- No no, tylko nie blondasku! Chodź tu laseczko dynamitu, żebym mógł doprowadzić cię do wybuchu. - rozkazał próbując zachować poważny wyraz twarzy. 
Parsknęłam śmiechem, na ten głupawy tekst. Liam jest naprawdę rozbrajający kiedy żartuje w ten sposób.
Rzuciłam bluzę na ławkę i dołączyłam do niego na macie. 
- Dobra, MMA*, teraz powaga. Najpierw powtórzymy chwyty z wczoraj. - zdecydował, przybierając pozycję wyjściową.
Po dwóch godzinach udaje mi się po raz pierwszy wziąć Liama z zaskoczenia i przewrócić go na matę. Podniósł się na łokciu ze zdziwioną miną i posłał mi spojrzenie mówiące "co kurwa ?". Uśmiechnęłam się dumnie i wyciągnęłam rękę, żeby pomóc mu wstać. 
- Rozpieprzyłaś mi statystykę! - jęknął, opierając dłonie na wąskich biodrach.
- Co? - zaśmiałam się.
- Żadna z osób, które uczyłem od zera nie znokautowała mnie po cholernych piętnastu treningach! Przy tobie nie ma takiego terminu jak "chwila nieuwagi", co? 
Pokręciłam głową ze śmiechem. Westchnął ciężko i zaczął składać maty.
- Tym uroczym akcentem kończymy dzisiaj zajęcia, przebieramy się i idziemy na obiad. - zarządził, odnosząc je do schowka na sprzęt. 
- Chętnie, umieram z głodu.
- No ja myślę. Żeby naładować te swoje niezniszczalne baterie pewnie musisz zjadać na obiad tyle co ja przez cały dzień. - zakpił.
Wzruszyłam ramionami. - Wręcz przeciwnie.
 Podjechaliśmy samochodem Liama pod niewielką włoską knajpkę Mia Bella. Lay zarzekał się, że to najlepsza pizzeria w Nowym Jorku, więc nie sprzeczałam się z nim. Wystrój prezentował się bardzo przytulnie: ciemne drewno, stonowane kolory i mnóstwo starych fotografii, przedstawiających Włochy, na ścianach. Żółte, lekko stłumione światło rzucało cienie na stoliki, nadając miejscu niepowtarzalnego klimatu. Zajęliśmy boks w kącie sali, żeby mieć trochę spokoju i otworzyliśmy menu. Kątem oka zauważyłam, że do knajpy weszli nowi klienci. Niby nic niespotykanego, ale na widok jednego moje serce zabiło mocniej i nieświadomie przygryzłam wargę. Wyglądał świetnie w czarnych jeansach, granatowym t-shircie z dwoma rozpiętymi guzikami pod szyją i nieodłącznej skórzanej kurtce. Koszulka opinała seksownie jego klatkę piersiową, a zmierzwione włosy niesfornie opadały na czoło. Pewnie gapiłabym się na niego jeszcze dłuższą chwilę, ale Liam przerwał mi machnięciem ręki przed nosem.
- Jestem hetero, ale nawet ja przyznaję, że obaj są zajebiści. Którego rozbierasz wzrokiem? - Poruszył zabawnie brwiami.
- Zgaduj. Tylko jeden jest w moim typie. - Uśmiechnęłam się tajemniczo i wróciłam wzrokiem do Chrisa.
- Ten z dłuższymi włosami. - oznajmił ze zwycięską miną Liam.
- Bingo, Lay. To mój chłopak i jego kumpel...
W tym momencie Chris się odwrócił i spojrzał prosto na mnie. Uśmiech zszedł mi z twarzy, a on zmrużył  błękitne oczy i wygiął kącik ust w krzywym uśmieszku mówiącym: "Moja. Tylko moja.". Wyglądał jakby chciał podejść, przycisnąć mnie do najbliższej ściany i zacałować do utraty tchu i przez chwilę myślałam (albo miałam nadzieję), że naprawdę to zrobi, ale on powoli odwrócił wzrok, szturchnął Ethana i skinął głową w moim kierunku.
-  ...i właśnie tutaj idą. - dokończyłam. - Pamiętasz jak mówiłam ci, że nic nie powiedziałam chłopakowi o krav madze? Dalej nie wie, więc znamy się z uczelni i chodzimy razem na siłownię, ok? - spytałam szybko ściszonym głosem.
- Jasne. Ale musimy o tym pogadać, ok?
- Jasne... - westchnęłam cicho. Szykuje się piękne kazanie o okłamywaniu bliskich osób, jakbym sama nie wiedziała, że źle robię. Ale wiem też, że Chris by się tylko zdenerwował i znowu byśmy się pokłócili, a cholernie nie chciałam przebijać tej ślicznej, różowej bańki naszego idealnego, nieskomplikowanego związku. Dwa tygodnie to za mało, żeby się nim nacieszyć!
- Chris, Ethan! - zawołałam, kiedy podeszli. - Co wy tutaj, o tej porze? 
- Wagary. - mruknął schrypniętym głosem Chris. Pożerał mnie wzrokiem, chociaż miałam na sobie zwykłe jasne jeansy i białą koszulkę. Objął mnie w talii i  przyciągnął do siebie, niecierpliwie przyciskając wargi do moich ust i przytulając mnie mocno. Zacisnęłam dłonie na jego bicepsach, bo dosłownie straciłam czucie w nogach, kiedy wziął moją twarz w dłonie i pogłębił pocałunek, przygarniając mnie bliżej. Poczułam jak płoną mi policzki. To nie był niewinny całus z tych "hej kochanie, jak miło cię widzieć", tylko cholernie podniecający, namiętny pocałunek, który aż krzyczał "chcę cię tu i teraz!", należący do tych oglądanych tylko przez ściany sypialni. 
- Hej mała. - wyszeptał. Odsunął się niespiesznie i przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze. Jego spojrzenie było tak ogniście niebieskie, że parzyło. Przełknęłam ślinę, gdy schylił głowę i musnął ustami kącik moich ust. Z trudem łapałam oddech. Cały Chris-pieprzony-Blake. 
- Ja też za tobą tęskniłam. - wydusiłam, odzyskując równowagę. - Hej, Eth. 
- Hej Em.
Przywitałam się z nim całusem w policzek i w końcu mój otępiały mózg przypomniał sobie o istnieniu Liama. 
- Ehm... Chris, Eth, to jest Liam - kolega z uczelni. Lay - to mój chłopak i jego przyjaciel. Mówiłam ci o nich. - uśmiechnęłam się niepewnie i odwróciłam w kierunku Liama, bezgłośnie szepcząc "przepraszam". Jednak Lay nie wydawał się mieć mi tego "przedstawiania" za złe, bo uśmiechał się szeroko, a w jego oczach migotały iskierki rozbawienia. Wstał i podał Chrisowi i Ethanowi rękę.
- Może się dosiądziecie? - zaproponowałam. - Dopiero przyszliśmy.
- Właśnie, siadajcie! - zachęcił ich Liam. 
- W sumie, czemu nie? - Chris wzruszył ramionami i wsunął się do boksu koło mnie. 
Splotłam nasze palce pod stolikiem i ścisnęłam jego dłoń, a kiedy na mnie popatrzył, posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Obściskiwanie się na środku knajpy raczej nie należało do eleganckich zachowań, przynajmniej ja nie lubiłam oglądać czegoś takiego w miejscach publicznych. Zawsze, gdy z Sam natknęłyśmy się na jakąś uroczą parkę, do końca dnia na nich narzekałam. Teraz ktoś inny ponarzeka na mnie - pięknie. Chris uśmiechnął się psotnie, a w jego oczach błysnęło zadowolenie. Doskonale wiedział jak na mnie działa i uwielbiał to wykorzystywać do robienia mi papki z mózgu w najmniej odpowiednich sytuacjach. Naprawdę chciałabym żeby trochę mniej mi się to podobało. Westchnęłam cicho i oparłam głowę na jego ramieniu. Byłam wykończona ciężkim dniem na uczelni i dwugodzinnym treningiem. Teraz mogłabym po prostu iść do domu, wtulić się w Chrisa i zapomnieć o całym świecie. 
- Zmęczona? - spytał cicho, całując mnie delikatnie w policzek. 
Lekko skinęłam głową. - Długi dzień.
Zamówiliśmy dwie duże pizze i jak zwykle apetyt chłopaków nie zawiódł. Szybko złapali dobry kontakt. Nawet Chris przekonał się do Liama, kiedy zobaczył, że nie wpatruje się we mnie maślanymi oczami, a o wiele bardziej interesuje go opowieść Etha o nowym modelu kawasaki, który niedawno kupił. Rozmowa tak się rozkręciła, że po zmieceniu pizzy, Liam zaproponował jeszcze piwo.
- Pójdę zamówić. Stella, Casas? - spytał Chris, wstając z siedzenia. 
- No a co innego. Liam?
- To samo. 
- A ty mała? Nie pijesz? - Uśmiechnął się do mnie czule i odsunął mi kosmyk włosów z twarzy. 
Pokręciłam głową. - Jakoś nie mam ochoty.
Chris skinął na Etha i rzucił mu skórzany portfel.
- Idź do baru, zaraz wracamy. - Wziął mnie za rękę i wyciągnął na zewnątrz. 
Chłodne, wieczorne powietrze trochę mnie obudziło i złagodziło tępy ból w skroniach. Odetchnęłam głębiej, unosząc twarz ku niebu. Chris stanął za mną, objął mnie w talii i oparł głowę o moje ramię.
- Lepiej? - spytał łagodnym głosem.
- Mhm... Skąd wiedziałeś?
- Znam cię na wylot, Emm, czemu nie powiedziałaś, że źle się czujesz?
Wzruszyłam lekko ramionami i odwróciłam się w jego uścisku.
- Po prostu jestem trochę zmęczona, to wszystko.
- Nie dajesz sobie za dużego wycisku na tej siłowni? I prawie nic nie jesz. - zauważył, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Mam dużo pracy na uczelni.
Nie wydawał się przekonany, ale w tym samym momencie z knajpy wyszli Ethan i Liam i przerwali mu przepytywanie mnie.
- Blake, dostałem telefon wiesz od kogo. - zaczął Eth, kładąc mocny nacisk na słowo "wiesz". - Powinniśmy jechać.
Chris skinął głową. - Jasne, tylko podrzucimy Emmę po drodze.
- Mogę ją odwieźć, jeśli się spieszycie. - zaoferował Liam. - Nie ma problemu.
- Tak, to dobry pomysł. - podchwyciłam, wiedząc, że jeśli zostanę, to Chris nadal będzie wiercił mi dziurę w brzuchu. - Wrócę z Lay'em, a wy załatwcie co trzeba. 
- Ale widzimy się jutro? - upewnił się Chris. 
Wspięłam się na palce, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go czule w usta.
- Oczywiście. Do jutra. - Uśmiechnęłam się lekko. 
Zanim zdążyłam odejść, chwycił mnie za rękę i przyciągnął z powrotem do swojej piersi. Nasze usta zderzyły się gwałtownie, a oddechy połączyły w jeden wspólny. Przechylił głowę, całując mnie jeszcze mocniej i zachłanniej, jakby świat się walił i zostały nam ostatnie sekundy. 
- Blake! - zawołał Ethan. Przysiadł na masce audi i z poirytowaną miną bębnił palcami o karoserię. 
Chris odsunął się niechętnie, ale nadal trzymał mnie w ramionach. Wpatrywałam się w jego jasne oczy, wciąż z trudem łapiąc oddech. To co ten facet ze mną wyrabia jest po prostu nie do opisania, jednak gdybym musiała określić go jednym słowem, bez wątpienia postawiłabym na "zniewalający".  Pogładził wierzchem dłoni mój policzek i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Śpij dobrze. - wymruczał schrypniętym głosem.
- Teraz chyba nie zasnę. - droczyłam się, odwzajemniając uśmiech.
- Nie mów mi takich rzeczy, skoro za chwilę mam jechać do pracy. - jęknął. 
Zachichotałam i cmoknęłam go w usta. - Nie siedźcie tam za długo, do jutra.
 Odkąd wyjechaliśmy z parkingu pod Bellą, Liam się nie odezwał, ale ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Trzepnęłam go w ramię.
- Powiesz mi w końcu, co cię tak bawi? - syknęłam, mrużąc oczy.
- Nie mogę się już uśmiechać?
- Lay!
- Ładna z was para, tylko tyle. Zależy mu ma tobie. 
- Chyba nie rozumiem. 
- Czego w tym nie rozumiesz? - Włączył kierunkowskaz i skręcił w boczną ulicę.
- Dlaczego to takie śmieszne!
- Bo mi też kiedyś zależało i źle na tym wyszedłem. - przyznał.
- Uważasz, że Chris źle wyjdzie na związku ze mną? - spytałam coraz bardziej zdezorientowana.
- Uważam, że jest cholernym szczęściarzem, że spotkał cię pierwszy.
- Liam, nie... 
- Nie wyznaję ci miłości, spokojnie! - zaśmiał się, widząc moją zakłopotaną minę. - Po prostu jesteś dobrą przyjaciółką, można ci zaufać. Nie znam cię długo, ale wiem, że tak. Pewnie mógłbym się w tobie zakochać, gdybyś z nim nie była. Zresztą, odszedłem od tematu, wiesz co mnie rozbawiło? - spojrzał na mnie z ukosa - to, że w przeciwieństwie do twojego faceta, jestem idiotą, nie potrafię oceniać ludzi i odtrąciłem jedyną osobę, której chyba naprawdę na mnie zależało. 
- Rozmawiałeś z nią po...ehm zerwaniu? - strzeliłam.
Pokręcił głową. - Nie byliśmy parą. Poznałem ją w wakacje we Włoszech. Spędziliśmy razem dwa tygodnie, zaprzyjaźniliśmy się... W wieczór przed moim wyjazdem tak jakoś wyszło, że przespaliśmy się ze sobą, a ona rano wyznała, że zaczęła coś do mnie czuć. Skłamałem, że z mojej strony to tylko przyjaźń, bo...bałem się zaangażować. - Westchnął cicho. - Tęsknię za nią. Nawiasem mówiąc, jest z Nowego Jorku.
- Naprawdę?! Więc dlatego tu przyleciałeś? Żeby ją znaleźć? 
- Nie, to akurat zbieżność. Ona pewnie dawno o mnie zapomniała.
- Skoro jest stąd...to może jest szansa, że ją znam? - podsunęłam. 
- W sumie ona też studiuje na NYU. Mówi ci coś nazwisko Samantha Louis? 
- Żartujesz! Nie wierzę, że ta zołza mi nie powiedziała! 
Już po niej. Nawijała mi godzinami o kelnerach, ratownikach i kucharzach, ale przypadkiem zapomniała wspomnieć, że się zakochała? I to chyba po raz pierwszy? Bo odkąd pamiętam Sam miała mnóstwo facetów, z tym że nigdy nie widziałam jej zakochanej...
- Czekaj...znasz ją?
- Samantha-cholerna-Louis jest moją przyjaciółką dłużej niż nią nie jest!
Liam wyglądał na przerażonego.
- O kurde, ale się wjebałem... Teraz mnie znienawidzisz? - spytał niepewnie.
Zamiast odpowiedzieć, wyciągnęłam z torebki notes, wyrwałam karteczkę i szybko nakreśliłam adres Sam. Ona wycięła mi milion podobnych akcji, więc czas się odwdzięczyć, a Liam to miły, porządny facet. Zamierzam trzymać za nich kciuki.
- Nie, dam ci jej adres. - Uśmiechnęłam się. - Jedź do niej, tylko kup ładne kwiatki i nie mów skąd wiesz, gdzie mieszka.
- Bo by cię za to zabiła? - Uniósł brwi.
- Eee...
- Jej też nie powiedziałaś? - spytał znudzonym głosem. - Co jest takiego strasznego w krav madze?
- Nie-e... Ale powiem. I Liam?
- Tak?
- Nie powiedziała mi, więc bardzo ją zraniłeś. Miej to na uwadze.
- Wiem... Dzięki, Em.
 
 
***

 
*Christian*

 
 Gwałtownie wjechałem na drugi pas jezdni, ledwo unikając zderzenia na skrzyżowaniu. Kierowca jadący z naprzeciwka zahamował z piskiem i zatrąbił głośno, a samochód za nim omal nie wbił się w jego zderzak. R8 szarpnęło mocno w prawo, gdy wróciłem na swoją stronę drogi.
- Blake do kurwy! - jęknął Ethan, już nieco zielony na twarzy. Prawie przywalił głową w szybę i teraz patrzył na mnie jak na wariata.
- Mówiłem, żebyś zapiął pas. - rzuciłem, ostro skręcając na New Jersey. Przekraczałem dozwoloną prędkość przynajmniej dwukrotnie, uparcie ignorowałem znaki, sygnalizację świetlną i zdarzało mi się jechać pod prąd, jak przed chwilą, ale nie mogliśmy się spóźnić. Nawet jeśli ceną będzie kilka siniaków Casasa. I lepiej, żeby moje auto pozostało nienaruszone... Wtedy w knajpie, do Ethana zadzwonili z dowództwa i poinformowali, że stratedzy, których wezwaliśmy z innych stanów już są i czekają na nas w konferencyjnej. Ja jak zwykle zapomniałem o tym spotkaniu, ale byłem w cholernym szoku, że Casasowi-perfekcyjnej-pani-domu też wyleciało to z głowy i teraz musimy jechać 150km/h w terenie zabudowanym, żeby się nie zbłaźnić przed ludźmi, z którymi pracował również Will. Musieliśmy zrobić dobre wrażenie, bo to nasza ostatnia szansa na dobry start na wiosnę. Jeśli nie będą chcieli z nami współpracować... Inaczej, oni muszą z nami współpracować albo ich wykopię, ale niekoniecznie będą chętni. Poza tym Will ich cenił, więc to dla mnie sprawa osobista, żeby szanowali nas choć w połowie tak jak Smitha.
- Hej! - krzyknąłem przez okno do dwóch chłopaków, stojących na parkingu. - Chodźcie tu!
Przybiegli natychmiast, a ja i Eth wyskoczyliśmy z samochodu. Rzuciłem wyższemu kluczyki i kazałem zaparkować, po czym puściliśmy się biegiem w kierunku wind.
- Koszula? - spytałem, wciskając guzik z numerem piętra.
- Tak. Marynarka? - odbił piłeczkę 
- Tak, rozpięta. Krawat?
- Nie. Jeansy?
- Tak.
- Ok.
Drzwi windy rozsunęły się cichym z piknięciem i wylecieliśmy z niej jak postrzeleni. Dokładnie pięć minut później stanęliśmy przed drzwiami do konferencyjnej, przebrani i zdyszani jak po maratonie, chociaż żaden z nas nie może narzekać na brak kondycji. Nerwy robią swoje. Ethan spojrzał na zegarek i klepnął mnie w łopatkę.
- Mamy minutę na złapanie oddechu. - wyszeptał.
Odetchnęłam głęboko i przygładziłem klapy czarnej marynarki, wyobrażając sobie Emmę, jej długie, jedwabiste włosy, ogromne, przepastne, brązowe oczy, pełne, gładkie usta...
- Chris! Twoja minuta minęła. - Ethan uśmiechnął się złośliwie. - Skończ te fantazje i idziemy tam.
- Pieprz się, Casas. - odwzajemniłem uśmiech i popchnąłem ciężkie, drewniane drzwi. Gdy weszliśmy do sali, dziesięć par oczu zwróciło się w naszym kierunku.
- Witam panów. - zacząłem. - Dziękuję, że tak szybko udało się wam przyjechać. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym od razu przejść do rzeczy. - oznajmiłem i zajęliśmy z Ethanem wolne miejsca.
- Podobno macie problem z planem. - odezwał się Montgomery, strateg z San Francisco, jeden z lepszych w swoim zawodzie.
- Problemem jest to, że nie mamy planu, bo to - Ethan położył na stole pokreślaną kartkę - do niczego się nie nadaje.
Montgomery pokręcił głową, przeskakując wzrokiem po tekście. Reszta wstała i zgromadziła się wokół, żeby zerknąć mu przez ramię. Po chwili wszyscy mieli równie nietęgie miny.
- To jakiś koszmar. - ocenił mężczyzna. - Wymyślimy coś. Może w dzienniku Smitha będzie coś inspirującego? - zasugerował, zdejmując i odkładając okulary w grubej oprawie na blat.
- Moment... Will pisał dziennik? - spytałem zdezorientowany. Nigdy nie widziałem, żeby coś zapisywał i nigdy nic mi o tym nie wspominał.
- To była jego tajemnica, którą odkryłem zupełnie przypadkiem, gdy wszedłem do jego gabinetu bez pukania. Prawie za to wyleciałem. - Montgomery potarł palcami brodę. - Myślałem, że znaleźliście dziennik po jego śmierci.
- Nie grzebaliśmy w rzeczach Willa, kiedy je przenosiliśmy. - odparł Eth. - Są w magazynie.
- W takim razie spróbujcie go poszukać. Will był pieprzonym geniuszem jeśli chodzi o strategie.
Wymieniliśmy z Casasem porozumiewawcze spojrzenia. Musimy znaleźć ten dziennik, choćbyśmy mieli przekopywać magazyn do rana.
- Zaczniemy jeszcze dzisiaj. Proponuję zebrać się jutro rano. W zależności od tego czy dziennik się odnajdzie, ustalimy co robić dalej. - zakończyłem, wstając od stołu. Reszta zgromadzonych poszła w moje ślady. Wymieniliśmy ze wszystkimi uściski dłoni i od razu skierowaliśmy się do magazynu, w pośpiechu ściągając marynarki. 
- Niesamowite, co? Cholera, gdyby nie ten koleś nie mielibyśmy pojęcia o dzienniku! - zawołał z podekscytowaniem Ethan.
- Jeśli w ogóle istnieje. - Westchnąłem. 
- Przekonajmy się, zatem. - odparł, otwierając przyciskiem automatyczne drzwi do magazynu numer jeden. Na widok rzeczy Willa wystających z pudeł, ścisnęło mnie w gardle. Stanąłem w pół kroku, jakby zatrzymała mnie niewidzialna ściana i powoli zlustrowałem wzrokiem pomieszczenie. Bez trudu rozpoznałem jego ulubioną kurtkę, leżącą na stercie kartonów i wystający z kieszeni pistolet. Zacisnąłem szczękę i pokręciłem głową, żeby odgonić wspomnienia. 
- Chris nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz. Poradzę sobie. - powiedział Ethan, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. 
Pokręciłem głową i powoli przesunąłem palcami po twardej skórze motocyklowej kurtki, pokrytej warstwą kurzu.
- W porządku, Eth. Po prostu poszukajmy. - odparłem głosem wypranym z emocji, choć wewnątrz mnie wszystko aż krzyczało.
Rzuciłem marynarkę na jedną z szafek i podwinąłem rękawy błękitnej koszuli za łokcie. Czeka nas mnóstwo pracy. Jeśli ten dziennik istnieje i naprawdę był dla Willa tak ważny, na pewno dobrze go chował. 
Po niemal trzech godzinach przekopywania starych pudeł, oboje byliśmy brudni i zmęczeni, a potężne kłęby kurzu utrudniały nam oddychanie. 
- U mnie nic, a u ciebie? - zawołał Ethan z drugiego końca magazynu.
- Też nic! - odkrzyknąłem. 
Włożyłem kolejną turę podniszczonych książek do sklejonego taśmą kartonu, gdy jeden z tomów zsunął się ze sterty i z głuchym łoskotem spadł na podłogę, wzbijając wokół tumany kurzu.
- Szlag! - zakląłem, walcząc z atakiem kaszlu. 
- Co do kurwy? - spytał Ethan ze zdziwieniem. Podszedł bliżej i pochylił się nad książką.
- Spadła mi. - wychrypiałem, ocierając załzawione oczy.
- Nie, co to do kurwy... Zobacz.  
Klęknąłem obok niego i poczułem jak serce zaczyna walić mi w piersi coraz szybciej. W opasłym tomie, który upuściłem ktoś wyciął kartki na kształt prostokąta i umieścił w środku prosty, czarny notes w skórzanej oprawie. 
- Chyba znalazłeś... - wymamrotał Ethan, patrząc jak powoli wyciągam zeszyt i z wahaniem otwieram go na przypadkowej stronie.
Widok znajomego do bólu pisma Willa aż zakłuł mnie w oczy. Pochyłe, ostro zakończone litery, wydłużone ogonki przy "y" i brak kropek nad "j" i "i" były nie do podrobienia. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zobaczę to pismo. Mój żołądek zacisnął się w supeł, a dłonie na pożółkłym papierze zaczęły drżeć. Bez słowa zamknąłem dziennik i podałem go Ethanowi. 
- Przejrzyj to, ok? - spytałem cicho. 
Przyjaciel pokręcił głową i odsunął moją rękę.
- Ty musisz to zrobić, Chris. Will chciałby, żebyś go miał. Z nas dwojga to w tobie zawsze widział potencjał, a ja mam pomóc ci go dobrze wykorzystać. - uśmiechnął się smutno.
- Co ty pieprzysz. - prychnąłem. - Ja bym tylko wszystko schrzanił.
- Tak mi wtedy powiedział, zanim przyszedłeś. Powiedział, że masz w sobie to coś i wyniesiesz ten gang na pieprzony szczyt, ale potrzebujesz kogoś, kto będzie stał za tobą murem. Wiedział, że dasz radę.
- My damy radę. - warknąłem. - I dajemy. Źle zinterpretowałeś jego słowa. Mówił, że jesteśmy zupełnie różni, mamy totalnie odmienne charaktery, ale właśnie dlatego razem będziemy w stanie coś stworzyć. Nie każdy jest cholernym geniuszem jak William Smith, czasem potrzeba do tego dwóch osób. - Podniosłem na niego chmurne spojrzenie. - Rozumiesz? 
Skinął głową. - Właśnie dlatego ty powinieneś to przeczytać. Ty rozumiesz Willa tak, jak ja nigdy nie rozumiałem. 
Podniosłem się z ziemi i wziąłem głęboki oddech. 
- Przeczytam. Jadę do domu. 
- Już późno, nie zostajesz na noc? - spytał zdziwiony, również wstając i otrzepując dłonie z kurzu. 
- Nie mogę tu teraz być. Po prostu nie mogę. Będę rano.
- W porządku. - Wzruszył ramionami i podał mi marynarkę. - Do jutra.
Skinąłem głową i ciężkim krokiem przeszedłem przez rozsuwane drzwi magazynu. Zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem, który w moich uszach zabrzmiał jak wystrzał z broni. 
"- Will nie żyje, Chris. Zginął. Zastrzelili go. Chris, popatrz na mnie. Wróć. Nie mogę stracić jeszcze ciebie.
Po raz pierwszy od kilku dni spojrzałem na Ethana.
- Nigdy. Więcej. Tego. Nie mów. - warknąłem, ponownie odwracając wzrok.
Pokręcił smutno głową i wyszedł."
Ogarnięty nagłym impulsem zawróciłem do magazynu i wyjąłem z pudła pistolet Willa. Zacisnąłem dłoń na lufie, obiecując sobie w myślach, że McConey zginie właśnie z tej broni. Jest już pierdolonym trupem.
 
_______
 
 * MMA - [em em ej] - gra słowna dot. imienia gł. bohaterki (przyp. od aut.)


_____________________________

Hej! W końcu udało mi się coś dodać... Co tu dużo mówić, szkoła zabiera mi mnóstwo czasu i zazwyczaj jestem już tak zmęczona, że nie mam ani weny ani siły na pisanie :( Mam nadzieję, że rozdział okazał się wart czekania i nie zawiedliście się na nim. :) Koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Trzymajcie się ciepło i do następnego,
Little M. :*

Kontakt: wattpad - MaryAnne001130