niedziela, 30 lipca 2017

Rozdział 19 - Jak tlen

 
*Christian*

 
- Wyobraź sobie to Chris, tylko ty, ja i bajeczna Hiszpania! Całymi dniami moglibyśmy wylegiwać się na słońcu, a wieczorem imprezować w najlepszych klubach na świecie! - nawijała wesoło idąca obok Tina. Szwendaliśmy się od rana po Manhattanie. Ja z podświadomą nadzieją, że wypatrzę gdzieś Emmę, a ona...cóż ciągle przekonuje mnie żeby się gdzieś wyrwać i złapać resztki ładnej, ciepłej pogody. Tak więc chodzi za mną z milionem propozycji. Miejsce jest tu najmniej istotne. Aksjomat pierwszy mojego życia? Jak Martina Caruso coś sobie ubzdura to tak ma być i tyle w temacie. Poprawiłem okulary i przeniosłem wzrok na jej rozpromienioną twarz. Rzadko zdarzało jej się być w tak dobrym humorze. Zazwyczaj woli wszczynać awantury, wyżywać się na moich chłopakach z bazy albo po prostu przekornie się sprzeczać. Nie da się ukryć, że ma trudny charakter i może właśnie to sprawiło, że gdy zaprzestała namolnych prób podrywania mnie, tak szybko złapaliśmy dobry kontakt. Można powiedzieć, że jest kimś w rodzaju mojej przyjaciółki, lubię spędzać z nią czas, a przynajmniej jej obecność nie wyprowadza mnie z równowagi. Tina w przeciwieństwie do Emmy ma totalnie wylane na wszystkie moje fochy. Nie przejmuje się nimi. Gdy widzi, że nie jestem w nastroju i zaczynam to okazywać, wprost mówi mi, że jestem gnojkiem i wychodzi. Ale się nie obraża, nigdy. Właśnie za tą ją lubię. 
- Chris mówię do ciebie! - zawołała dziewczyna, łapiąc mnie za ramię. 
- Słyszę. Tina, wiesz, że za bardzo nie mogę nigdzie wyjeżdżać. 
- Wymigujesz się Blake. - stwierdziła. - Daj spokój, Hiszpania jest cudowna! Nawet Nowy Jork może się znudzić, potrzebujesz odmiany.
- Dlatego jeżdżę do Chicago a jeszcze nie tak dawno miałem prze ciekawą wycieczkę do Seattle, Los Angeles, Nevady... - wymieniałem ironicznie.
- Nie bądź cyniczny... I przestań gadać o swojej byłej. - spojrzała na mnie ze złością. Opowiedziałem jej historię o ucieczce z Air Force, ale nawet to nie przekonało jej choć minimalnie do Emmy. 
- Cóż, taki właśnie jestem. Sarkastyczny i nieszczęśliwie zakochany. 
- Odpuścisz wreszcie? - syknęła. - Ta laska nie była ciebie warta, zrozum to i zapomnij o niej.
- Wcale nie. To ja powinienem się dla niej zmienić, zostawiać całe to gówno, wyjechać gdzieś...
- To gówno to twoje życie! Kochasz je i nikt nie może od ciebie wymagać, żebyś się dla niego zmienił! 
- Daj mi spokój, nic nie rozumiesz. - warknąłem, przyspieszając kroku.
- Christian! - dogoniła mnie i zagrodziła mi drogę. Gdy tylko spróbowałem ją obejść, blokowała mi przejście. 
- Spieprzaj Caruso...
- Zamknij się. Teraz ja mówię. - rozkazała ze złością. Założyła szczupłe ramiona i wbiła we mnie nienawistne spojrzenie. - Mam dość słuchania jaki jesteś biedny, bo jakaś pusta lalunia cię zostawiła. Skoro to zrobiła to jest idiotką i tyle! Przejrzyj na oczy Chris, wokół jest mnóstwo świetnych dziewczyn, którym może powinieneś dać szansę! - wykrzyknęła, żywo gestykulując, czym przyciągnęła pełne dezaprobaty spojrzenia przechodniów. Zmarszczyła tylko brwi, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Przestań ją obrażać Tina. - warknąłem.
- To ty przestań ją kochać. - syknęła, patrząc na mnie wyzywająco.
- Nie mogę. - powiedziałem cicho, nawet na nią nie patrząc. Wbiłem spojrzenie w punkt daleko za plecami Tiny, jednocześnie marząc, żeby się tam znaleźć.
- Świetnie. Więc póki ty nie przestaniesz kochać tej zdziry, ja nie przestanę jej obrażać. I wiesz co? Pieprz się. - zakończyła, po czym obróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Stałem przez chwilę na środku chodnika z rękami w kieszeniach, jak jakiś skarcony dzieciak. W sumie tak się czułem. W końcu otrząsnąłem się z zamyślenia i leniwie wróciłem do swojego motocykla. Silnik zawarczał ochoczo, gdy włączyłem się do ruchu. Zjechałem z głównej drogi, żeby uniknąć porannych korków i skierowałem się prosto do bazy. Im szybciej tam dotrę, odwalę treningową robotę i zapomnę o Emmie, tym lepiej dla mnie.

 
***

 
*Emma*

 
Budynek New York University jak zwykle był wypełniony po brzegi rozgadanymi studentami. Próbowałam przepchnąć się przez tłum i jak najszybciej dotrzeć do odpowiedniej sali oraz Samanthy. Nie mogłam się doczekać, aż wyrzucę z siebie całe to gówno dzisiejszego poranka. Wcześniej wytarłam spod oczu rozmazany tusz i użyłam jakiejś tony kolektora, bo wyglądałam jak statystka z kiepskiego horroru. Przetartych na kolanie spodni już nie dało się tak łatwo zamaskować, ale machnęłam na to ręką. Przecież i tak nikt nie zwraca tu ma mnie uwagi. Jestem tylko jedną z setek uczennic trzeciego roku. Czasem dobrze jest móc się schować w tłumie. 
- Ej piękna! - Przez hałaśliwy korytarz przebił się przyjazny męski głos. Ciekawe ile naiwnych lasek właśnie się odwróciło. Chłopcy często wycinali takie kawały, a rezultaty nagrywali i potem zaśmiewali się do łez na spotkaniach bractwa. 
- Piękna czekaj! - usłyszałam znowu. Po raz kolejny zignorowałam żartownisia-amanta. Chyba naprawdę zależy im na dobrym materiale albo wyjątkowo trafili na mądre dziewczyny. Skręciłam w prawo, kierując się ku kręconym schodom na piętro, gdzie za chwilę ma się odbyć pierwszy wykład. 
- Piękna czemu nie poczekałaś? - Tym razem głos chłopaka wybrzmiał tuż za moim uchem, a na nadgarstku poczułam lekki uścisk. Odwróciłam się gwałtownie, odruchowo wyrywając rękę. Przede mną stał wysoki szatyn. Nieświadomie przetaksowałam go wzrokiem. Krótko ostrożne włosy, zielone oczy, podarte jeansy, czerwona koszula w kratkę, czarne rękawiczki bez palców, kolorowe rolki przewieszone za sznurówki przez lewe ramię. Czy to możliwe, że ten koleś to...?
- Hej, wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Musiałem się nieźle nabiegać, żeby cię nie zgubić. Dobre tempo. - uśmiechnął się. No i wszystko jasne.
- Przepraszam, nie sądziłam, że to mnie wołasz. - Wzruszyłam ramieniem z lekko zakłopotaną miną.
- No jak to? A widzisz gdzieś tu inną piękną dziewczynę? - zapytał z rozbrajającym, szerokim uśmiechem. Miał naprawdę urocze dołeczki w policzkach. - Chciałem cię przeprosić, za ten wypadek rano, serio. Zamyśliłem się i nie patrzyłem gdzie jadę. Ah, jeszcze jedno. Wyleciał ci z torby. - Wyjął z kieszeni mój identyfikator zawieszony na różowej smyczce. 
- W porządku, jak sam zauważyłeś, to był wypadek. I dzięki, że chciało ci się mnie znaleźć, wyrobienie tej durnej plakietki trwa wieki. - Przewróciłam oczami na samo wspomnienie miesięcznego oczekiwania poprzednim razem.
- Wiesz...To był świetny pretekst, żeby do ciebie podejść, Emily. Już dawno chciałem zagadać, ale nie miałem odwagi. Tak w ogóle jestem Rick. - Przedstawił się, nerwowo przeczesując palcami najeżone, ciemne kosmyki. - Może w ramach rekompensaty za poranek wyskoczyłabyś ze mną na kawę? - spytał nieśmiało. 
- Emma, nie Emily. - poprawiłam go. - Słuchaj, wydajesz się całkiem miły, tym bardziej nie chcę cię zranić. Nie mam teraz głowy do nowego związku. - uśmiechnęłam się smutno.
- No to może chociaż przyjacielska kawa? - zachęcał. Przypominał mi w tej chwili podekscytowanego szczeniaczka i naprawdę nie byłam w stanie mu odmówić.
- Niech będzie. 
- Yeah! To znaczy...super. - zakłopotał się. - O której kończysz? 
- Szesnasta.
- Świetnie, będę czekał przy bramie ok? 
- Jasne. To do zobaczenia. 
O. Mój. Boże. W co ja się właśnie wkręciłam? Gratulacje, Davis...

 
***

 
Wieczorem mój pokój przypominał prawdziwe pobojowisko. Ubrania, buty i torebki zaścielały całą podłogę oraz łóżko, a na toaletce piętrzyły się kolorowe kosmetyki.  
- Sam mam dość tego bajzlu, nigdzie nie idę! - jęknęłam. 
- Oczywiście, że idziesz! I będziesz się świetnie bawić! - zaoponowała przyjaciółka. - Co powiesz na małą czarną? Albo srebrna bluzka i mini? A te szpilki? - dopytywała, wymachując mi przed twarzą wspomnianymi wcześniej częściami garderoby. Naprawdę nie wiem, dlaczego zgodziłam się na propozycję Ricka. Czekał na mnie o umówionej porze, po czym poszliśmy na latte do pobliskiego Starbucksa. Rozmowa całkiem nieźle się kleiła i od słowa do słowa, stanęło na tym, że zaprosił mnie na imprezę dzisiaj wieczorem. Transport wraz z miejscówką mają załatwić jacyś jego znajomi. Na początku byłam sceptycznie nastawiona, bo ledwo znam Ricka, nie mówiąc już o jego kumplach, ale tak mnie urobił, że w końcu się zgodziłam. Nie mogę ciągle żyć nadzieją, że magicznym sposobem wrócę do Chrisa i wszystko będzie dobrze. Widziałam go rano z dziewczyną. Szczęśliwego, roześmianego. Jasny dowód na to, że między nami skończone. Przeze mnie. Gdybym tylko...
- Emily Davis!!! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - wydarła się Sam wprost do mojego ucha. 
- Pewnie, że tak. - skłamałam, wymuszając uśmiech. Dziewczyna odgarnęła za ucho różowy lok i przyjrzała mi się uważnie. 
- Emma przestań myśleć o tym chłopaku. - rozkazała. - Jest w nim coś niebezpiecznego i to nie jest facet dla ciebie. Zapomnij o nim. 
- Widziałam go z inną. - wydusiłam ze łzami w oczach. Wcześniej nie miałam odwagi jej o tym powiedzieć.
- Widzisz? Szybko się pocieszył. Nie ma co tracić czasu na jakiegoś niedojrzałego gnojka. Zrób się na bóstwo, idź z Rickiem na imprezę i poszalej w końcu! - zachęcała. - Ciągle się zamartwiasz albo siedzisz z nosem w książkach. A gdzie zabawa? Korzystaj z życia! 
Uśmiechnęłam się smutno. - Postaram się... Stanęło na małej czarnej? - upewniłam się, ocierając łzy z policzków.
- Zuch dziewczyna. - Sam poklepała mnie protekcjonalnie po głowie. - Teraz makijaż. Masz jakiś brokat?
 
 
 

***

 
Parking koło klubu, do którego chcieli iść znajomi Ricka był cały zastawiony. Z trudem znaleźliśmy wolne miejsce. Rozejrzałam się wokół, niestety w ogóle nie rozpoznawałam tej dzielnicy. Miałam złe przeczucia. Okolica przypominała mi trochę część Seattle, gdzie mieszka Daniel. Ciemne zaułki, odrapane budynki, opustoszała ulica. Przed wejściem do klubu stał wysoki, przypakowany ochroniarz. Kiedy podeszliśmy, zmierzył naszą ekipę uważnym spojrzeniem.
- Wejściówki? - warknął głosem zgrubiałym od papierów. 
Jeden z kumpli Ricka, chyba Thomas, podszedł bliżej, nachylił się nad uchem mężczyzny i zaczęli między sobą szeptać. W końcu ochroniarz skinął głową po czym przepuścił nas bez opłaty. Odwróciłam za nim się zdziwiona. 
- Mają tu wtyki, chodźmy. - wyjaśnił Rick, przepychając mnie delikatnie między tłumem. 
W środku unosił się kwaśny smród dymu i zwietrzałego alkoholu. Zdecydowanie brakowało świeżego powietrza. Wystrój przedstawiał się raczej marnie w porównaniu z popularnymi manhattańskimi klubami, do których najczęściej chodziłam. Ściany pomalowano na brudno szaro, parkiet był czarny, a stoły i krzesła wykonano z ciemnego, lakierowanego drewna, teraz już odrapanego. Również bar nadawał się do wymiany. Ze starych, trzeszczących głośników leciała dudniąca muzyka, przyprawiająca o ból głowy. Jednak te niedogodności zdawały się zupełnie nie przeszkadzać imprezowiczom: większość była pijana i zataczała się na parkiecie, inni spali na brudnych, podziurawionych sofach w kącie, a gromadka osób, którym udało się jeszcze zachować pionową pozycję, tłoczyła się przy barze i opróżniała kolejne kieliszki. Kumple Ricka już do nich dołączyli.
- Cholera, nie tego się spodziewałem. - wymamrotał pod nosem szatyn. - Zwijamy się stąd? - spytał, przekrzykując skrzeczący remix.
Przytaknęłam skinieniem głowy. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, ale Thomas zablokował nam drogę. - No co wy? Zostańcie! Nie bądź nudziarz Rikky! Chodźcie się napić! - zawołał i pociągnął nas z powrotem do baru. - Zaraz wam załatwię epicką mieszankę! Faza gwarantowana. Barman, zapodaj moim znajomym coś specjalnego! 
Po chwili chłopak postawił przed nami dwa kieliszki. Rick wzruszył ramionami i na raz wypił zawartość swojego. Reszta zawyła dziko, oklaskując kolegę. Ja tylko pokręciłam głową. Nawet nie chcę wiedzieć jakiego syfu dosypali do tej wódki. Cała ta impreza przestała mi się podobać.
- Zaraz wracam! - krzyknęłam Rickowi do ucha. Uniósł kciuk do góry, na znak, że zrozumiał i podniósł do ust kolejny kieliszek. Przepchnęłam się przez pijacki tłum, żeby dostać się do łazienek. Wewnątrz śmierdziało jak w rurach kanalizacyjnych. Zarzygane umywalki, ciemne plamy od wilgoci na suficie i warstwa kurzu na podłodze z pewnością nie świadczyły dobrze o tym miejscu. Z kabiny po prawej dobiegały jednoznaczne odgłosy. Zrobiło mi się niedobrze. Jak można to robić w takim syfie? Zakryłam twarz dłonią i jak najszybciej wróciłam na główną salę. Od braku powietrza mdłości wzbierały coraz bardziej, a głowa mi pękała, jak gdyby ktoś wiercił w niej młotem pneumatycznym. Muszę się stąd wydostać. Popchnęłam ciężkie, szklane drzwi, a od nagłego przypływu tlenu zakręciło mi się w głowie. Odeszłam kawałek od wejścia, starając się nie wywrócić na drżących nogach. Było okropnie zimno, w dodatku od północy zawiewał lodowaty wiatr. Objęłam się ramionami. Miałam na sobie tylko krótką, sukienkę na ramiączkach, z cieniutkiego materiału. Kurtka wraz z telefonem i drobnymi została w samochodzie. Znalazłam auto na parkingu i z nadzieją szarpnęłam za klamkę. Zamknięte. Potarłam zmarznięte dłonie. W co ja się najlepszego wpakowałam... Muszę wrócić do środka, znaleźć Ricka i wynosić się stąd w cholerę. 
- Wejściówka albo kasa. - rzucił typ pilnujący wejścia.
- Jestem z kolegą, przed chwilą stąd wyszłam... - zaczęłam tłumaczyć. 
- Tere fere. A ja mam dobrze płatną pracę, przy której świetnie się bawię. - warknął przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem. - Kasa laleczko. - powtórzył. 
- Nie mam pieniędzy... Muszę tylko znaleźć kolegę i się stąd zmywam, błagam niech mnie pan wpuści. - przekonywałam go desperacko. Ochroniarz pozostał jednak nieugięty. 
- Mógłby mi pan w takim razie pożyczyć telefon? Proszę, muszę jakoś wrócić do domu!
- Gówno mnie to obchodzi. Zjeżdżaj stąd mała, chyba, że chcesz mieć kłopoty. - syknął.
Wycofałam się i kuśtykając na szpilkach, ruszyłam w dół ulicy. Zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem, w dodatku bez dokumentów, bez telefonu, bez pieniędzy...ba, nawet bez jakiegoś cieplejszego okrycia. Żeby tego było mało, z nieba lunęło zimnym deszczem. Uderzenia ciężkich kropel były bolesne na skórze. Schyliłam głowę i przyspieszyłam kroku na tyle, na ile pozwalały mi niewygodne buty.  


- Ej laska! Chcesz się zabawić? - usłyszałam za sobą. Na ulicy nie było żywego ducha poza mną i dwoma nieźle wstawionymi chłopakami w szarym dresie, którzy szybkim krokiem zmierzali w moim kierunku. Przerażona puściłam się biegiem w dół ulicy. Serce waliło mi tak mocno, że wyraźnie słyszałam jego dudnienie. Nagle obcas wpadł mi w jakąś nierówność między betonowymi płytami i straciłam równowagę. Z całej siły uderzyłam w chodnik. Spanikowana obejrzałam się za siebie, ale mężczyźni już zniknęli. Usłyszałam tylko odległy, pijacki wybuch śmiechu. Z trudem usiadłam na ziemi, trzęsąc się z zimna. Starłam z policzków ciemne smugi rozmazanego makijażu.
- Emma?! 
Poderwałam głowę i zobaczyłam tuż koło siebie Chrisa. Wysiadł z czarnego bmw, nie gasząc nawet silnika i uklęknął przy mnie. Wilgotne powietrze sprawiło, że jego przydługie włosy delikatnie skręciły się nad czołem, przez co wyglądał jeszcze seksowniej niż zwykle. Był zniewalający. Tak bardzo za nim tęskniłam... Wpatrywał się we mnie ogromnymi, błękitnymi oczami, które kiedyś były jak dwa sople lodu, a teraz płonęły żywym ogniem. Tęsknota, ból, strach... Emocje jedna po drugiej przemykały przez jego twarz. Jedyne co byłam w stanie zrobić to wyszeptać przez łzy jego imię. Wyciągnął dłoń i przesunął palcami po moim policzku.
- Emma, cholera. - zaklął. - Co ty tu robisz? Jesteś cała mokra... 
Szybkim ruchem ściągnął z siebie kurtkę, pod którą miał czarny T-shirt, opinający jego umięśnione ramiona, i narzucił ją na moje plecy. 
- Ja... - zaszlochałam. Byłam zupełnie roztrzęsiona. Impreza, tamci mężczyźni, burza, Chris... Tego było za dużo jak na jedną noc. Straciłam kontrolę nad płaczem.
- Hej, już dobrze... Już jesteś bezpieczna... - Objął mnie mocno, przyciągając do swojej piersi. Wtuliłam twarz w jego szyję i przywarłam do niego całym ciałem. Uderzył mnie znajomy zapach, przez który wstrząsnęły mną dreszcze i wróciły wszystkie wspomnienia. Wszystko, co straciłam. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy po prostu na ziemi, przytuleni, jakby cały świat wokół przestał istnieć. Dopiero ostry huk błyskawicy przywrócił nas do rzeczywistości. Chris odsunął się ode mnie nieznacznie.
- Możesz wstać? - spytał cicho. Skinęłam głową i zaczęłam się podnosić. Jednak gdy oparłam ciężar ciała na lewej nodze, moją kostkę przeszył tak okropny ból, że momentalnie straciłam równowagę i wpadłam prosto w ramiona Chrisa. Bez wahania wziął mnie ma ręce, jakbym nic nie ważyła. 
- Zaniosę cię do auta i pojedziemy do mnie ok? To dużo bliżej niż do ciebie i muszę obejrzeć twoją nogę. 
Pokiwałam tylko głową, obejmując go za szyję. Brakowało mi jego bliskości, jego silnych ramion, czułego głosu i ciepłych, błękitnych oczu. Brakowało mi po prostu Chrisa Blake'a i miałam wrażenie, że łatwiej żyłoby mi się bez tlenu, niż bez niego.
 
 
 
__________________________
 
 Hej! Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał - Chris i Emma znowu razem, jej? ;D Ale czy na pewno? Może Chris jednak woli Tinę? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, co myślicie! 
Do następnego,
Little M. <3
 
--------------
Kontakt: wattpad - MaryAnne001130

3 komentarze:

  1. Chris musi byc z Emma ;) super ze rozdzial tak szybko dodany mam nadzieje ze nastepny tez bedzie szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się wrzucać co tydzień ;) szczególnie, że w wakacje mam więcej czasu :D
      Dzięki za komentarz ;)
      Little M.

      Usuń